św. Teresa z Avila - Księga Fundacji.doc

(1203 KB) Pobierz

PROLOG


IHS

l. Z własnego doświadczenia przekonałam się, o czym i w wielu książkach czytałam, jak wielkim to dla duszy jest dobrem, nie schodzić nigdy z drogi posłuszeństwa. Na tym bowiem zasadza się postęp w cnocie i w pokorze; na tym polega bezpieczna ufność, którą dobrze jest nam, ludziom śmiertelnym, w sobie zachowywać, dopóki żyjemy na tej ziemi, byśmy nie zbłądzili z drogi wiodącej do nieba. Tu znajduje się on pokój tak pożądany dla duszy pragnącej spodobać się Bogu. Ktokolwiek bowiem szczerze i prawdziwie zda siebie na to święte posłuszeństwo i umysł swój jemu podda, nie chcąc już mieć innego zdania i sądu, jeno zdanie i sąd spowiednika, albo jeśli żyje w zakonie, zdanie i sąd przełożonego swego, tego już diabeł nie będzie napastował niepokojami, bo widzi, że szkodę raczej niż korzyść odnosi. Podobnie i niesforne zapędy natury człowieka, rade czynić wedle woli własnej i samże rozum stłumić dla zadowolenia swego, umilkną w nim, bo posłuszeństwo będzie mu przypominało, że stanowczo i raz na zawsze wolę swoją złożył w wolę Bożą, za środek ku temu obierając poddanie się temu, który mu miejsce Boga zastępuje.

Odkąd Pan w dobroci swojej raczył mię oświecić ku poznaniu wielkiego skarbu zamkniętego w tej drogocennej cnocie, starałam się zawsze — choć nieudolnie i niedoskonale— zachowywać ją chociaż nieraz utrudnia mi ją mała we mnie (s.450) cnota, lękająca się, że do niektórych rzeczy, jakie mi czynić każą, sił mi nie starczy. Niechaj Boski Majestat raczy zaradzić niedostateczności mojej i w tej obecnej pracy.

2. W czasie pobytu mego w klasztorze Św. Józefa w Awili roku tysiąc pięćset sześćdziesiątego drugiego, to jest w samymże roku założenia tego klasztoru, otrzymałam od ojca Garcia de Toledo, dominikanina, naonczas spowiednika mojego, rozkaz opisania fundacji tego klasztoru i wielu innych rzeczy, które sam zobaczy, kto ujrzy to pismo, jeśli ono wyjdzie na światło dzienne. Obecnie, w roku tysiąc pięćset siedemdziesiątym trzecim, po upływie jedenastu lat, znajdując się w Salamance, mam za spowiednika ojca magistra Ripalda, rektora Towarzystwa Jezusowego. Ten, przeczytawszy księgę pierwszej fundacji, uznał, że będzie to na większą chwałę Bożą, gdy napiszę o innych siedmiu klasztorach, które od założenia pierwszego aż do tego czasu z łaski Pana naszego powstały, jak również o pierwszych początkach klasztorów Ojców Bosych tejże Reguły pierwotnej; polecił mi zatem podjąć się tej pracy.

Wykonanie tego rozkazu wydawało mi się niepodobnym (przy tylu interesach do załatwienia i tylu listach do pisania, i innych jeszcze obowiązkach, włożonych na mnie z rozkazu przełożonych), a nadto i z powodu tak małych zdolności, i zdrowia tak zniszczonego, że i bez tej pracy nadprogramowo mi narzuconej, nieraz zdawało mi się, że dłużej brzemienia mego nie zniosę. Wobec tego uciekałam się do Pana, polecając Jemu utrapienie moje. A Pan rzekł do mnie: Córko, posłuszeństwo dodaje siły.

3. Niechże boska łaskawość Jego to sprawi, by tak się stało, i niech użycza mi łaski, abym potrafiła na chwałę Jego opowiedzieć miłosierdzie, jakie w tych fundacjach Zakonowi naszemu okazał. W opowiadaniu moim, upewniam, będzie czysta prawda, bez żadnej przesady, o ile sama rozumiem, zgodna z tym, co było rzeczywiście. W najmniejszej rzeczy (s.451) nawet, za nic na świecie nie powiedziałabym kłamstwa; tym bardziej więc, gdy to, co tu piszę, ma być na chwałę Panu, za ciężki grzech poczytywałabym sobie najlżejsze rozminięcie się z prawdą. Byłoby to, zdaniem moim, nie tylko zmarnowaniem czasu, ale i nadużyciem rzeczy Bożych na oszukanie ludzi; miast chwały Bożej, wyrządziłabym Bogu obrazę; byłoby to niegodną zdradą. Niech Boski Majestat nie wypuszcza mnie ze swej opieki, bym miała uczynić rzecz podobną.

Każdą fundację opiszę osobno, starając się pisać zwięźle i krótko, o ile potrafię; bo styl mam taki ciężki, że słusznie się obawiam, czy mimo najlepszej woli nie umęczę i drugich, i siebie. Lecz znając miłość, jaką mają dla mnie, córki moje, którym to pismo ma się dostać po śmierci mojej, ufam, że cierpliwie mię zniosą.

4. Wie nasz Pan, że w niczym nie szukam pożytku mego i o nic nie dbam, jeno o cześć i chwałę Jego, toteż i pisanie to podejmując błagam Go, niech daleka będzie od tych, którzy to czytać będą, myśl przypisywania mnie czegoś z tych wielu rzeczy chwalebnych, które tu znajdą opisane, bo byłoby to wprost przeciwne prawdzie. Niech raczej proszą za mną Boski Majestat Jego, aby mi raczył przebaczyć, że tak źle tych wszystkich łask użyłam. Toteż córki moje nierównie słuszniejszy mają powód do żalenia się na mnie, niż do dziękowania mi za to, co się w tych fundacjach dokonało. Dobroci Bożej, córki moje, wszystko oddajmy dziękczynienie za te tak wielkie łaski, jakie nam uczynił. Ktokolwiek będzie to czytał, proszę go na miłość Boga o jedno Zdrowaś Maryjo, aby mi modlitwą swoją dopomógł do wyzwolenia się z czyśćca i dojścia do oglądania Jezusa Chrystusa, Pana naszego, który z Ojcem i Duchem Świętym żyje i króluje na wieki wieków, amen.

5. Skutkiem tej słabej pamięci mojej, zapewne tu opuszczę niejedną rzecz ważną, a wspomnę za to o wielu takich, bez których by się obyło; słowem, będzie to robota odpowiadająca tępocie mego umysłu i nieokrzesaniu memu, a także warunkom, w jakich ją piszę, mało mając do niej czasu spokojnego. Stosownie do danego mi polecenia, dotknę tu (s.452) również, przy sposobności, niektórych spraw odnoszących się do modlitwy wewnętrznej i złudzeń, jakie się w niej zdarzyć mogą, ażeby ktoś, co im podlega, w porę się na tej niewłaściwej drodze zatrzymał.

6. We wszystkim poddaję się temu, czego matka święta Kościół Rzymski naucza; postanowiłam nadto, że nim to pismo dostanie się do rąk waszych, siostry moje i córki, pierwej je przejrzą ludzie uczeni i w rzeczach duchowych doświadczeni. Zaczynam w imię Pańskie, wzywając na pomoc błogosławioną Matkę Jego, której, choć niegodna, habit noszę, i chwalebnego ojca i pana mego, św. Józefa, w którego domu jestem, bo pod jego wezwaniem wzniesiony jest ten klasztor Karmelitanek Bosych, a który przez całe życie moje przyczyną swoją mię wspierał.

7. Roku 1573, w dzień świętego Ludwika, króla francuskiego, to jest dnia 25 sierpnia.

Niech będzie Bóg pochwalony!

 

ZACZYNA SIĘ FUNDACJA KARMELU ŚWIĘTEGO JÓZEFA W MEDINA DEL CAMPO

 ROZDZIAŁ l

W jaki sposób poczęła się pierwsza myśl tej fundacji i innych.

 1. Przez pięć lat od chwili założenia domu Św. Józefa w Awili przebywałam w tym klasztorze, będą to, zdaje mi się, o ile dzisiaj o tym sądzić mogę, najspokojniejsze lata życia mego, za których ciszą i spokojem często potem tęskniła i tęskni dusza moja. W tym czasie wstąpiło do naszego klasztoru kilka młodych panien, o których, wnosząc z wykwintności i okazałości strojów, można było sądzić, że świat je pozyskał dla siebie. Pan jednak odrywając je wcześnie od tych marności, pociągnął je do domu swego, tak wysoką darząc je doskonałością, że przykład ich wielkim był dla mnie zawstydzeniem. Tym sposobem doszłyśmy do liczby trzynastu, której postanowiłyśmy nigdy nie przekroczyć.

2. Rozkoszą było dla mnie żyć pospołu z takimi świętymi i czystymi duszami, których jedyną troską była służba i chwała Pana. Boska łaskawość Jego zyskała nam, choć nikogo o nic nie prosiłyśmy, czego nam było potrzeba do życia; a jeśli kiedy zabrakło nam chleba, co się bardzo rzadko zdarzało, one tym większą stąd radość miały. Z uwielbieniem dzięki czyniłam Panu, patrząc na tyle tak wysokich cnót, a szczególnie na taką (s.454) świętą obojętność tych dusz, nie frasujących się o nic, jeno o to, aby Jemu służyły. Ja też, choć sprawowałam rządy klasztoru, nie pamiętam, bym kiedy zafrasowała się o rzeczy doczesne, mając tę mocną wiarę, że nie zapomni Pan o służebnicach swoich, o to jedynie się starając, by Jemu się spodobały. Gdy się zaś zdarzyło, że tego, co miałyśmy w domu, nie starczyło na obiad dla wszystkich, polecałam to, co jest, podać słabszym i więcej pożywienia potrzebującym, ale żadna nic nie chciała i tak wszystko pozostawało nietknięte, dopóki Bóg nie zesłał więcej, aby było dla wszystkich.

3. Co do cnoty posłuszeństwa, wiele mogłabym przytoczyć przykładów, na które sama patrzałam. Dla cnoty tej szczególną mam cześć (choć pełnić jej nie umiałam, póki mię te służebnice Boże nie nauczyły, i lepiej bym ją umiała, gdybym była cnotliwa). Jeden tu wspomnę, jaki mi w tej chwili przychodzi na pamięć. Pewnego razu podano nam do stołu w refektarzu ogórki; mnie się dostał jeden bardzo cienki i wewnątrz zepsuty. Z udaną tedy powagą zawołałam jedną z sióstr, odznaczającą się rozumem i wykształceniem, i dla doświadczenia jej posłuszeństwa, kazałam jej pójść i zasadzić ten ogórek w ogródku, jaki miałyśmy przy domu. Zapytała mię, jak go ma zasadzić, czy na sztorc, czy w poprzek. Odpowiedziałam jej, że w poprzek. Poszła więc i zasadziła go, ani chwili nie dopuszczając tej myśli, że niepodobna, by nie usechł; to jedno miała na myśli, że działa przez posłuszeństwo i służy Chrystusowi. Ślepe to posłuszeństwo tak zagłuszyło w niej rozum przyrodzony, iż pewna była, że czyni rzecz najrozumniejszą.

4. Zdarzyło się, że umyślnie naznaczałam jednej siostrze sześć albo siedem różnych obowiązków naraz, a ona je przyjmowała nie odpowiadając ani słowa, przekonana, że zdoła spełnić je wszystkie. Miałyśmy studnię z bardzo złą wodą, według zapewnienia tych, którzy jej próbowali, a przy tym tak głęboką, że zdawało się rzeczą niepodobną wydobyć z niej (s.455) wodę. Robotnicy, których wzywałam, aby ją urządzili, śmiali się ze mnie, że chcę wyrzucać pieniądze na próżno. Zapytałam sióstr, jakie ich zdanie. Jedna z nich odpowiedziała, że “trzeba podjąć tę robotę. Pan nasz, mówiła, musi nam przysyłać wodę z miasta i dawać nam pokarm dla tych, którzy ją nam przynoszą; daleko taniej wypadnie wielmożności Jego, gdy sprawi, byśmy ją miały w domu, a zatem i nie omieszka tak uczynić”. — Z taką to powiedziała żywą wiarą i z taką stanowczością, że i ja nabrałam pewności, że tak się stanie. Za czym, wbrew zdaniu i oporowi studniarza, choć znającego się na rzeczy, kazałam przystąpić do dzieła i z łaski Pana wyprowadziliśmy ze studni strumień wody dobrej do picia, zupełnie wystarczający na naszą potrzebę i do dziś dnia płynący.

5. Nie opowiadam tego zdarzenia dla zaznaczenia cudu, bo gdybym chciała mówić o cudach, wiele innych tego rodzaju rzeczy mogłabym wymienić, ale dla wykazania na tym przykładzie, jak była wielka wiara w tych siostrach, bo tak się stało, jak mówię. Nie jest tu głównym zamiarem moim pisać pochwały zakonnic tych klasztorów, które wszystkie dotąd, dzięki dobroci Pańskiej, tą drogą idą; opisywać tu wszystkie podobne powyższym przykłady, i wiele innych jeszcze szczegółów, byłoby za długo. Choć opis taki nie byłby bez pożytku, gdyż pobudzałby te, które po nich przyjdą, do naśladowania tych pierwszych. Ale jeśli jest wola Pańska, by te szczegóły były ogłoszone, zapewne przełożeni polecą przeoryszom ich spisanie.

6. Żyłam więc, ja nędzna, wśród tych dusz anielskich... (bo tak jak je znałam, nie mogę ich nazwać inaczej; wyznawały przede mną nie tylko każde najmniejsze swe uchybienie, choć zgoła wewnętrzne, ale i dary nad wyraz wielkie, łaski nadzwyczajne, żarliwe pragnienia, całkowite oderwanie serca od wszystkiego, co ziemskie, jakich Pan im użyczał; samotność (s.456) była dla nich rozkoszą; upewniały mię, że nigdy się nią nasycić nie mogą; przyjmowanie odwiedzin, choćby rodzeństwa, wydawało im się męką; która więcej miała czasu i możności pozostawania w pustelni, ta poczytywała się za najszczęśliwszą). Zastanawiając się nad wysoką szlachetnością tych dusz, nad męstwem zgoła nie niewieścim, jakim Bóg je napełniał do cierpienia i pracy dla chwały Jego, nieraz myślałam sobie, że Pan, takie w nich składając bogactwa, snadź wielki jaki ma w tym cel i zamiar. Nie, iżby mi nawet przez głowę przeszło, by miało się stać to, co potem się stało, bo było to wówczas, po ludzku sądząc, zupełnym niepodobieństwem i, w braku wszelkich środków ku temu, niepodobna było o takich rzeczach i myśleć. Ale coraz wyżej z każdym dniem rosły we mnie gorące pożądania przyczynienia się w czymkolwiek do zbawienia jakiej duszy. I nieraz miałam takie uczucie, jak gdyby kto posiadał w schowaniu u siebie wielki skarb i chciałby użyczać z niego wszystkim, a nie może, bo mu ręce związano. Tak i dusza moja czuła się niejako związana, bo jakkolwiek bardzo wielkie były łaski, których Pan w tych latach mi użyczał, wszystko to zdawało mi się jakby uwięzione we mnie i leżące bez pożytku. Nie mogąc uczynić nic więcej, służyłam Panu ustawicznie moimi ubogimi modlitwami i siostry pobudzałam, aby czyniły podobnież, i żarliwe w sobie utrzymywały pragnienie zbawienia dusz i wzrostu Kościoła świętego. Jakoż każdy, kto zbliżył się do nich, wielkie zawsze z rozmowy z nimi odnosił zbudowanie. W takich to wewnętrznych pracach i usiłowaniach zanurzałam wielkie moje pragnienia.

7. Tak upłynęło może trochę więcej niż cztery lata, gdy przybył do mnie w odwiedziny pewien zakonnik franciszkanin imieniem Alonso Maldonado. Żarliwy ten sługa Boży takimiż, jak i ja, pałał pragnieniami zbawienia dusz, a mógł je wypełnić czynem, czego mu bardzo zazdrościłam. Niedawno przedtem (s.456) powrócił z Indii Zachodnich i począł mi opowiadać o tych milionach dusz, które tam giną, bo nie ma, kto by je uczył prawdziwej wiary. Miał do nas przemowę, pobudzając nas do pokuty; potem nas pożegnał. Pozostałam tak przejęta żalem nad zgubą tylu dusz, że prawie odchodziłam od siebie; udałam się do pustelni i tam zalewając się łzami wołałam do Pana, błagając Go, by mi dał sposób i możność pozyskania jakiej duszy dla służby Jego, kiedy Mu czart tyle ich wydziera; by przynajmniej modlitwa moja, kiedy nic więcej uczynić nie mogę, miała przed Nim jaką ku temu skuteczność. Serdecznie zazdrościłam tym, którym dano jest dla miłości Pana naszego poświęcać się tej wielkiej sprawie, chociażby tysiąc razy na śmierć narazić się mieli. Bywało tak ze mną, że gdy czytamy żywoty świętych, to to, co oni uczynili dla nawrócenia dusz, daleko większą wzbudza we mnie pobożność i rozrzewnienie, i zazdrość, niż wszelkie męki, jakie wycierpieli. Jest to szczególny pociąg i skłonność, jaką mam od Pana, i mam to przekonanie, że więcej w Jego oczach waży jedna dusza, którą byśmy, z Jego łaski i miłosierdzia naszą pracą i modlitwą Jemu pozyskali, niż wszelkie inne, jakie byśmy mogli oddać Mu usługi.

8. Wśród takiego serdecznego mego strapienia, jednego wieczoru, gdy byłam na modlitwie, ukazał mi się Pan w takiej, w jakiej zwykle Go widuję postaci, i z wielką do mnie mówiąc miłością i pocieszając mię, rzekł: Córko, poczekaj nieco, a ujrzysz rzeczy wielkie.

Słowa te tak głęboko utkwiły mi w sercu, że ani na chwilę o nich zapomnieć nie mogłam, a chociaż znaczenia ich, mimo ciągłego nad nimi rozmyślania dociec nie zdołałam, wielce przecie mię pocieszyły. Miałam zupełną pewność, że zapowiedziane one wielkie rzeczy się sprawdzą, ale w jaki sposób to się stanie, o tym żadnego nie miałam pojęcia. Tak upłynęło jeszcze, zdaje mi się, pół roku, aż wreszcie nastąpiło to, co teraz opowiem. (s.458)

 ROZDZIAŁ 2

Przyjazd ojca generała do Awili, i co z jego przyjazdu wynikło.

1. Generałowie nasi stale mieszkają w Rzymie. Żaden z nich nigdy nie był w Hiszpanii, zdawało się więc niepodobna, by teraźniejszy miał kiedy do nas przyjechać. Lecz jako dla woli Bożej nie ma rzeczy niepodobnej, tak i w obecnym razie Boża Opatrzność Jego zrządziła, że czego nigdy przedtem nie było, to teraz nastąpiło. Wiadomość o tym, gdym ją otrzymała, nie była mi, zdaje mi się, zupełnie przyjemna; bo jak mówiłam w opisie fundacji domu Św. Józefa, dom ten, z powodów tam wymienionych, nie podlegał władzy Zakonu. Dwóch rzeczy się bałam: naprzód, by nie był na mnie zagniewany, do czego, nie znając całego przebiegu rzeczy, słuszny mógł mieć powód; a po wtóre, by nie kazał mi wracać do klasztoru Wcielenia, rządzącego się Regułą złagodzoną, co dla mnie, z przyczyn, nad którymi tu rozwodzić się nie mam potrzeby, ciężkim byłoby strapieniem. Dość tej jednej racji, że nie mogłabym tam zachowywać z całą ścisłością Reguły pierwotnej i że znalazłabym się w zgromadzeniu liczącym przeszło sto pięćdziesiąt sióstr, bo łatwiej przecież o zgodę i pokój w domu, w którym, jak w tym naszym, liczba zakonnic jest niewielka. Lecz Pan szczęśliwe, nad spodziewanie moje, z tych obaw dał wyjście. Generał, gorliwy sługa Boży, mąż przy tym wysokiej nauki i roztropności, uznał, że sprawa nasza jest dobra i żadnego mi w niczym nie okazał nieukontentowania. Nazywa się Jan Chrzciciel Rubeo z Rawenny; wysoko jest poważany w Zakonie, i słusznie.

2. Gdy tedy przybył do Awili, postarałam się, aby zwiedził ten dom Św. Józefa, a Biskup polecił nam przyjąć go z (s.459) całą czcią i ceremoniałem własnej jego osobie należnym. Zdałam mu sprawę o wszystkim z zupełną szczerością i prawdą, bo tak zawsze postępować zwykłam z przełożonymi, cokolwiek by stąd miało wyniknąć, skoro oni z urzędu swego zastępują miejsce Boga, jak również i ze spowiednikami; inaczej postępując, nie byłabym spokojna o duszę moją. Zdałam mu podobnież sprawę z wewnętrznego stanu i z całego prawie życia mego, choć tak grzesznego. On, wysłuchawszy mię, powiedział mi wiele rzeczy na pociechę moją i upewnił mię, że nie każe mi opuszczać naszego klasztoru.

3. Ucieszył się bardzo, przypatrzywszy się naszemu porządkowi życia, widząc w nim obraz, jakkolwiek niedoskonały, pierwszych początków naszego Zakonu, i jako Reguła pierwotna zachowuje się u nas w całej swej ścisłości, bo żaden inny klasztor jej nie przestrzega, ale cały Zakon rządzi się Regułą złagodzoną. Stąd też, pragnąc jak najdalszego rozszerzenia się tych początków naszych, wydał mi bardzo szerokie upoważnienia do zakładania więcej takich klasztorów, z zagrożeniem kar kościelnych, gdyby który Prowincjał chciał mi w tym stawiać przeszkody. Ja go o te upoważnienia nie prosiłam, ale poznawszy mój rodzaj modlitwy, sam zrozumiał z niego gorące pragnienia moje przyczynienia się w czymkolwiek do duchowego postępu choćby jednej duszy i bliższego jej złączenia się z Bogiem.

4. Upoważnień tych i sposobów do spełnienia onych pragnień moich ja sama nie szukałam; owszem sama myśl o tym wydawała mi się szaleństwem, boć rozumiałam to dobrze, że taka jak ja, maluczka, bez żadnego znaczenia i powagi kobiecina niczego zdziałać nie może. Ale gdy duszę ogarną one święte pragnienia, nie jest już w jej możności od nich się uchylić. Miłość Boga, pragnienie chwały Jego i wiara czynią podobnym to, co w oczach przyrodzonego rozumu jest niepodobieństwem. (s.460) Tak i dla mnie, wobec objawionej mi stanowczej woli Przewielebnego naszego Ojca Generała, bym więcej klasztorów zakładała, klasztory te były jakby już założone. Wspomniałam na one słowa, które Pan był do mnie powiedział; przedtem nie mogłam zrozumieć ich znaczenia, teraz widziałam już ich spełniania się początek. Bardzo się smuciłam, gdy nasz O. Generał odjeżdżał z powrotem do Rzymu. Bardzo go byłam pokochała, i z odjazdem jego zdawało mi się, że pozostaję w wielkim opuszczeniu. On też bardzo był dla mnie łaskaw i szczególną mi przychylność okazywał; ile razy zajęcia jego na to mu pozwalały, przychodził do nas i mówił nam o rzeczach duchowych, a czuć było w słowach jego, że Pan snadź wielkich łask mu użycza; pociechą było dla nas móc go słuchać. Przed odjazdem jego, Biskup nasz (don Alvaro de Mendoza), pasterz serdeczną otaczający miłością i opieką wszystkich, w których widzi pragnienia służenia Bogu z większą doskonałością, prosił go o upoważnienie do założenia w diecezji swojej kilku klasztorów karmelitów bosych, według Reguły pierwotnej. Z innych stron także zanoszono podobne prośby. On rad by był na nie się zgodził, ale napotkał na opór ze strony Zakonu, i przeto, nie chcąc dać powodu do rozterek w Prowincji naszej, na razie rzeczy zaniechał.

5. Mimo to jednak, w kilka dni potem, zważywszy, że skoro mam zakładać klasztory żeńskie, nieodzownie będzie potrzeba, by obok nich powstały także klasztory braci tejże Reguły, tym bardziej, że karmelitów w naszej Prowincji tak mała była liczba, iż zdawało się prawie, jak gdyby Zakon u nas miał wygasnąć, po gorącym tej sprawy poleceniu Bogu, napisałam do O. Generała list błagalny, przedstawiając mu, jak umiałam najlepiej, moje racje: że wielka stąd będzie służba Boża, że trudności przewidywane nie są dostatecznym powodem do zaniechania takiej dobrej sprawy, że i Najświętszej Pannie, której tak gorliwym jest czcicielem, niemałą przez to odda usługę. Snadź Ona sama wzięła w ręce tę sprawę, bo Generał, skoro doszedł do niego list mój, z Walencji, gdzie wówczas bawił, przysłał mi upoważnienie do założenia dwóch (s.461) klasztorów męskich, w czym jawnie się okazała troskliwość jego o dobro i wzrost Zakonu. Zapobiegając oporowi niechętnych, polecił wykonanie rozporządzenia swego obu Prowincjałom, i obecnie urzędującemu, i dawnemu, chociaż z nimi niełatwo było dojść końca. Ale osiągnąwszy już rzecz główną, ufałam, że Pan dokona reszty; i tak się stało. Dzięki staraniom księdza Biskupa, który popierał tę sprawę jakby swoją własną, obaj Prowincjałowie wreszcie się zgodzili.

6. Cieszyłam się, że mam już zapewnione upoważnienie, ale wraz z nim przybyło mi troski, bo nie znałam w całej Prowincji żadnego zakonnika ni świeckiego, zdolnego do wykonania takiego przedsięwzięcia i do zapoczątkowania tego dzieła. Wciąż tylko błagałam Pana, aby mi wzbudził i przysłał choć jednego pomocnika. Nie miałam również domu ani sposobu jego nabycia. Do podjęcia więc takiego dzieła była tam wszystkiego jedna uboga zakonnica bosa, bez żadnej znikąd pomocy, oprócz od Pana, obładowana listami upoważniającymi i dobrymi chęciami, a pozbawiona wszelkiej możności spełnienia ich czynem. Nie traciłam jednak odwagi ani nadziei, że skoro Pan dał jedno, da więc i drugie; rzecz cała wydawała mi się już zupełnie możliwa, zatem i przystąpiłam do dzieła.

7. O Boże wielki! Jakże dziwnie objawiasz potęgę Twoją, dodając śmiałości maluczkiemu robaczkowi! Zaprawdę, nie Twoja w tym wina. Panie mój, jeśli nie umieją wielkich rzeczy zdziałać ci, którzy Cię miłują; winna temu jedynie małoduszność i tchórzostwo nasze. Nie umiemy się zdobywać na mężne postanowienia, zawsze pełni tysiącznych strachów i względów ludzkich, i dlatego Ty, Boże mój, nie działasz w nas cudów i wielmożności Twoich. Bo któż ochotniejszy nad Ciebie do dawania, skoro tylko masz komu dawać, i kto chętniej niż Ty przyjmuje usługi, i własnym kosztem sprawując je, i za nie odpłacając? Obym z boskiej łaskawości Twojej umiała Tobie w czym usłużyć, obym tyle od Ciebie wziąwszy, usilniej się starała oddawać Tobie z tego, co wzięłam, amen. (s.462)

 ROZDZIAŁ 3

W jaki sposób i z jakimi środkami przystąpiono do założenia klasztoru Św. Józefa w Medina del Campo.

 1. Wśród takich zamysłów i trosk moich, przyszło mi na myśl udać się o pomoc do Ojców Towarzystwa Jezusowego w onym miejscu, to jest w Medinie mieszkających i w wielkiej tam wziętości będących; tym bardziej, że — jak o tym mówiłam w opisie pierwszej fundacji — przez wiele lat duszę moją przed nimi otwierałam, i tyle mi uczynili dobrego, że odtąd szczególną dla nich mam cześć i miłość. Napisałam więc do tamtejszego rektora, donosząc mu o otrzymanym od naszego Ojca Generała zleceniu. Trafiło się, że tym rektorem był właśnie ten sam ojciec, który mię przez wiele lat spowiadał, jak o tym w wyżej wskazanym miejscu mówiłam, tylko nazwiska jego tam nie wymieniłam, nazywał się Baltasar Alvarez; obecnie jest prowincjałem. Odpowiedział mi, że sam i inni uczynią dla nas w tej potrzebie, co tylko będzie w ich mocy. Jakoż dużo nam pomogli do uzyskania zgodzenia się miasta i zwierzchności duchownej, co jest rzeczą trudną, gdy chodzi o założenie klasztoru utrzymującego się wyłącznie z jałmużny; i tu więc także kilka dni zeszło na wstępnych zachodach i rokowaniach.

2. Prowadził je pewien kapłan, wielki sługa Boży, całkiem oderwany od wszelkich rzeczy tego świata, żarliwie oddany modlitwie. Był on kapelanem naszego klasztoru; Pan wzbudzał w nim takież, jakich i mnie użyczał pragnienia, stąd też wielką z niego pomoc miałam, jak się to w dalszym ciągu okaże. Nazywa się Julian z Awili. Pozwolenie wreszcie otrzymałam, ale nie było ani domu, ani szeląga na jego kupienie. Co zaś do kredytu, jak mogła się spodziewać tego taka jak ja uboga (s.463) przybłęda, jeśliby Pan sam tego cudu nie sprawił? Jakoż On zaradził potrzebie naszej.

Pewna panienka bardzo pobożna, której nie mogłyśmy przyjąć do klasztoru Świętego Józefa, bo już nie było miejsca, dowiedziawszy się o zamierzonym otworzeniu nowego domu, przyszła do mnie z prośbą o przyjęcie. Miała ona trochę grosza (ale tak mało, że nie było za co kupić domu); zaledwo starczyło jej pieniędzy na wynajęcie mieszkania, o które też wystarałyśmy się, i dla nas na drogę. Z takim więc zasobem wybrałyśmy się z Awili; pojechały ze mną dwie siostry z klasztoru Św. Józefa i cztery siostry z klasztoru Wcielenia (to jest z tego klasztoru Reguły złagodzonej, w którym przebywałam do czasu założenia klasztoru Św. Józefa). Nasz ojciec kapelan, Julian z Awili, nam towarzyszył.

3. Gdy wieść o postanowionym wyjeździe naszym rozeszła się po mieście, szemrania było dużo; jedni mówili, że zwariowałam, drudzy czekali, jaki będzie koniec tego szaleństwa. Samże Biskup — jak później mi mówił — poczytywał nasz zamiar za wielki nierozum, choć wówczas nic mi o tym nie wspomniał ani próbował zatrzymać mię, nie chcąc w wielkiej swej dla mnie przychylności robić mi zmartwienia. Przyjaciele moi za to dużo mi nagadali, ale ja nic na ich dowodzenia nie zważałam; bo to, co im się wydawało trudnym, w moich oczach było rzeczą tak łatwą, że niepodobna mi było przypuścić tej myśli, by skutek nie był pomyślny.

Gdy jeszcze gotowaliśmy się do wyjazdu z Awili, napisałam była do jednego ojca z naszego Zakonu, imieniem Antonio de Heredia, który wówczas był przeorem klasztoru Karmelitów, pod wezwaniem św. Anny, z prośbą, aby nam kupił tam jaki dom. On udał się w tym celu do jednej pani jemu (s.464) oddanej, która posiadała dom bardzo dobrze położony, ale z wyjątkiem jednej izby całkiem rozwalony. Pani ta tak była dobra, że zgodziła się go sprzedać i zrobiła umowę, nie żądając kaucji ani żadnej rękojmi prócz słowa jego; bo też, gdyby była wymagała innego ubezpieczenia, nie byłybyśmy w możności uczynienia zadość jej żądaniu. Wszystko Pan tak nam ułatwiał i zrządzał. Ale dom ten tak był zrujnowany, że musiałyśmy nająć tamten drugi, dopóki by nasz nie był naprawiony, co niemałą było robotą.

4. Pierwszego dnia podróży naszej, wieczorem, gdy zmęczone złym, jaki miałyśmy zaprzęgiem, zajeżdżałyśmy na noc do Arevalo, wyszedł na spotkanie nasze pewien kapłan, przyjaciel nasz, który nam był przygotował gościnę w domu jakichś pobożnych niewiast, i ostrzegł mię po cichu, że ten dom w Medinie nie dla nas, leży bowiem blisko klasztoru Augustianów i zakonnicy nie pozwalają na to, byśmy w nim zamieszkały, i niezawodnie wytoczą nam proces. O Boże wielki, co znaczą wszelkie przeciwieństwa od ludzi, komu Ty, Panie, raczysz ducha i odwagi dodawać! Mnie ta przeciwność jakby większej jeszcze otuchy przymnożyła; skoro diabeł, tak myślałam sobie, już się zaczyna miotać, więc pewno będzie Pan miał wierną służbę w tym klasztorze. Uprosiłam jednak tego kapłana, by głośno o tym nie mówił, aby snadź nie przeraziły się towarzyszki moje, szczególnie te dwie z klasztoru Wcielenia, bo inne gotowe były dla mnie wszelkie znieść utrapienia. Jedna z tych dwu była wtedy podprzeoryszą klasztoru i mocno się jej wyjściu sprzeciwiano; obie były z rodów zamożnych, i przyłączyły się do mnie wbrew woli swych krewnych, którym, tak samo jak wszystkim, zamiar mój wydawał się szaleństwem, i po ludzku, jak sama później o tym się przekonałam, aż nadto mieli słuszność. Ale gdy Panu się spodoba użyć mnie do założenia jakiego domu, żadnej nie uznaję przeszkody, która (s.465) by mi się zdawała dostatecznym powodem do zaniechania dzieła. Dopiero gdy rzecz już zrobiona, trudności wszelkiego rodzaju gromadnie mi stają na oczy, jak się to w dalszym ciągu okaże.

5. Stanąwszy w gospodzie, dowiedziałam się, że bawi tu dominikanin, bardzo gorliwy sługa Boży, u którego spowiadałam się w czasie pobytu mego w klasztorze Św. Józefa. W opisie fundacji tego klasztoru szeroko mówiłam o jego cnotach; tu więc wymienię tylko jego nazwisko: był to ojciec magister Dominik Bańez. Jest to mąż wielkiej nauki i wysokiej roztropności, jego też zdaniem się kierowałam. W przedsięwzięciu moim nie widział on tak wielkich trudności jak wszyscy, których rady zasięgałam; bo im kto lepiej pozna Boga, tym łatwiejszymi stają mu się sprawy dla chwały Jego podjęte. Wiedział także o niektórych łaskach, jakie Pan w boskiej dobroci swojej mi uczynił, i po tym, co na własne oczy oglądał przy fundacji Św. Józefa, wszystko już wydawało mu się zupełnie możliwe. Widzenie się z nim wielką było dla mnie pociechą, a mając zdanie i radę jego, pewna byłam, że wszystko się dobrze ułoży. Gdy tedy przyszedł do mnie, opowiedziałam mu pod sekretem, jak rzeczy stoją, na co on mię upewnił, że sprawa z augustianami prędko, jak sądzi, da się załatwić. Mnie jednak i najmniejsza zwłoka wydawała się ciężka, bo nie wiedziałam, co począć z tylu siostrami. Tak więc spędziłyśmy całą tę noc w wielkim frasunku, bo i one wszystkie niebawem dowiedziały się w gospodzie o tym, co zaszło.

6. Nazajutrz zaraz z rana przyjechał do nas ojciec Antoni, przeor z naszego Zakonu, i oznajmił mi, że dom, o którego kupno się ułożył, wystarczy, że jest w nim przedsionek, z którego można będzie zrobić kaplicę, przyozdobiwszy go nieco draperiami. Postanowiłyśmy pójść za jego radą; mnie przynajmniej bardzo się ona podobała, bo im prędzej rzecz by się załatwiła, tym lepiej dla nas; raz że byłyśmy poza naszym klasztorem, a po wtóre także dlatego, że nauczona doświadczeniem (s.466) przy pierwszej fundacji nabytym, obawiałam się i tu jakiego przeciwieństwa, za czym pragnęłam czym prędzej objąć w posiadanie nasze siedlisko, pierwej nimby się o nas dowiedziano. Postanowiłyśmy więc wykonać natychmiast nasz zamiar. Ojciec magister Dominik był także tego zdania.

7. Stanęliśmy w Medina del Campo w wigilię Najświętszej Panny sierpniowej o północy; nie chcąc robić turkotu, wysiadłyśmy przy klasztorze Św. Anny i pieszo doszłyśmy do domu. Wielkie to miłosierdzie Pańskie, że nas po drodze nie napadły byki, które właśnie o tejże porze spędzano do walki nazajutrz odbyć się mającej. Całkiem zajęte sprawą naszą, o niczym więcej nie myślałyśmy; ale Pan, który zawsze ma pieczę o tych, którzy pragną Mu służyć, wybawił nas, bo rzecz pewna, że nic tam innego nie miałyśmy na celu, jeno służbę Jego.

8. Doszedłszy do domu, weszłyśmy na dziedziniec; mury już wtedy wydały mi się mocno zrujnowane, ale nie tak jeszcze mi się przedstawiły, jak je ujrzałam za dnia. Snadź Pan na tego poczciwego Ojca dopuścił dobrowolną ślepotę, kiedy nie widział tego, że nie jest to miejsce, w którym by wypadało umieścić Przenajświętszy Sakrament. Rozpatrzywszy się bliżej w onym przedsionku, znalazłyśmy go zawalony gruzami, które trzeba było uprzątać; dach byle jak z desek sklecony, ściany porysowane i bez oprawy. Noc była już późna; kobierców miałyśmy z sobą zaledwo trzy, co było jakby nic w porównaniu z rozmiarami ścian, które przykryć należało. Nie wiedziałam, co począć, bo przecież byłoby nieprzyzwoitością w takim otoczeniu ustawić ołtarz. Ale wolą było Pana, by kaplica stanęła bez zwłoki, i łaskawym zrządzeniem Jego dostałyśmy niespodzianie, czego nam było potrzeba. Zawiadowca tej pani miał u siebie w schowaniu wiele różnych jej dywanów oraz namiot z adamaszku błękitnego, a dała mu była polecenie, bo była to osoba bardzo pobożna, by nam wydał, cokolwiek byśmy potrzebowały. (s.467)

9. Na widok tak bogatych przyborów dzięki czyniłam Panu i inne siostry ze mną. Ale jeszcze był kłopot z gwoździami, których nie miałyśmy z sobą, a trudno było chodzić po nie i kupować w nocy; poczęłyśmy wreszcie wyrywać ćwieki ze ścian, i tak na koniec, choć z trudem,, nazbierało się, ile ich było potrzeba. Wszyscy tedy zabraliśmy się do pracy; mężczyźni rozwieszali draperie, my oczyszczałyśmy z gruzu i zamiatałyśmy podłogę, a tak raźno nam szła ta robota, że o pierwszym brzasku dnia już ołtarz był gotów i dzwonek zawieszony w przyległym korytarzu, za czym natychmiast i kapłan wyszedł ze Mszą świętą.

Równało się to formalnemu objęciu domu w posiadanie. Nikt z przybyłych na Mszę nie gorszył się z ubóstwa naszego ołtarza, tym bardziej, że umieściłyśmy na nim Przenajświętszy Sakrament. My słuchałyśmy Mszy świętej przez szpary w drzwiach naprzeciwko ołtarza, bo innego dla nas miejsca nie było.

10. Ja w onej chwili byłam szczęśliwa, bo każdy nowy kościół niezmierną jest dla mnie pociechą, bo przybywa w nim jedno więcej miejsce na mieszkanie Pana w Najświętszym Sakramencie. Ale niedługa była radość moja; gdym po Mszy świętej stanęła na chwilę w oknie i wyjrzałam na dziedziniec, ujrzałam w wielu miejscach całe szmaty murów rozwalonych i leżących na ziemi. Na naprawienie tego długiego jeszcze potrzeba było czasu i niemałej pracy. O Boże wielki! Jakiż żal i ciężkość ścisnęły mię za serce, gdym widziała Boski Majestat Twój tak wystawiony jakby na ulicy i to jeszcze w tych czasach tak niebezpiecznych, jakich dożyliśmy z powodu luteranów.

11. Wraz z tym strapieniem stanęły mi na myśli wszystkie trudności, ile mi ich zarzucać mogli ci, którzy tak stanowczo ganili mój zamiar, i jasno teraz uznawałam, że mieli słuszność. Zdawało mi się niepodobieństwem, bym mogła doprowadzić do skutku to, co podjęłam, bo jak przedtem wszystko mi się wydawało łatwe, skoro w tym, co czyniłam, miałam na celu (s.468) chwałę Bożą, tak teraz pokusa z taką siłą mię nękała, iż zdawało mi się, jakobym nigdy żadnej łaski od Boga nie otrzymała i nic mi innego nie stało przed oczyma, jeno własna niskość i niemoc moja. Na takiej nędzy się opierając, jakiegoż mogłam spodziewać się pomyślnego skutku? Gdybym jeszcze była sama, łatwiej bym to przeniosła; ale na myśl o towarzyszkach moich, żeby one ze wstydem miały wracać do klasztoru, z którego wychodząc tyle przeciwieństwa poniosły, serce mi się krajało. I tym jeszcze się dręczyłam, że skoro tak z samego początku fałszywą drogą poszłam, snadź więc i to już się nie spełni, co mi Pan był objawił, iż w dalszym następstwie uczyni. A wraz z tym udręczeniem już powstawała we mnie wątpliwość, czy to, co słyszałam na modlitwie, nie było złudzeniem; i ta wątpliwość nie była najmniejszym, owszem, była największym z cierpień, jakie wówczas przebyłam; strach mię niewypowiedziany przenikał, czy nie zostałam oszukana przez diabła.

O Boże wielki! Jakiż to bolesny stan takiej duszy, którą spodoba się Tobie pozostawić w utrapieniu! Gdy wspomnę na to udręczenie wewnętrzne, i inne podobne, których kilkakrotnie w ciągu tych fundacji doznałam, śmiało rzec mogę, że niczym wydają mi się w porównaniu z nimi wszelkie cierpienia fizyczne, jakkolwiek i tych dużo i ciężkich przebyłam.

12. Towarzyszkom moim jednak tego udręczenia mego w niczym nie okazywałam, nie chcąc zwiększać jeszcze i tak już dotkliwego ich zmartwienia. W takim stanie pozostawałam cały dzień; wieczorem dopiero przyszedł do nas jeden z Ojców Towarzystwa, przysłany przez rektora, a przyjście jego i rozmowa z nim pocieszyły mię bardzo i dodały mi otuchy. Nie wyznałam mu wszystkich udręczeń moich; powiedziałam mu tylko, ile nad tym cierpię, że tak jesteśmy jakby na bruku. Wszczęłam starania o wynalezienie dla nas, za wszelką cenę, jakiego domu do wynajęcia, gdzie byśmy mogły się umieścić, dopóki nasz nie zostanie naprawiony. Wiele ludu wstępowało do naszej kaplicy i było to dla mnie niejaką w strapieniu moim pociechą, że nikt nie zwrócił uwagi na takie niestosowne jej (s.469) umieszczenie; było to prawdziwie miłosierdzie Boże, bo byłam najpewniejsza, że zobaczywszy tę jej nagość i te ruiny, zabiorą nam Przenajświętszy Sakrament. Dotąd się dziwię tej powszechnej nieuwadze, że nikomu to na myśl nie przyszło; ale się i śmieję z dziecinnego wówczas strachu mego, bo zdawało mi się, że gdyby nas spotkało to nieszczęście, wszystko tym samym byłoby stracone.

13. Pomimo najusilniejszych poszukiwań, nie znalazł się w całym mieście ani jeden dom do wynajęcia. Wielki z tego miałam niepokój we dnie i więcej jeszcze w nocy, bo chociaż każdej nocy stawiałam ludzi na straży Najświętszego Sakramentu, zawsze byłam w obawie, żeby nie zasnęli; po wiele razy więc wstawałam i patrzyłam przez okno, dla przekonania się naocznie, bo przy jasnym świetle księżyca dobrze było widać, co się dzieje na dworze. Przez wszystkie te dni wciąż wiele ludzi przychodziło i nie tylko nic w urządzeniu naszej kaplicy nie widzieli złego, ale owszem pobudzało ich to do pobożności, że widzą Pana jakby po raz wtóry wystawionego na ganku, a On w boskiej łaskawości swojej, jako Mu nigdy nie dość poniżenia siebie dla nas, zdawało się, że nigdy nie zechce tego miejsca opuścić.

14. Wreszcie, po ośmiu dniach, kupiec jeden (posiadający bardzo piękny dom) zaprosił nas, byśmy zajęły górne jego piętro, upewniając, że będziemy tam jakby u siebie. Miał tam bardzo dużą złoconą salę, którą nam oddał za kaplicę; a jedna pani, wielka służebnica Boża, mieszkająca blisko domu przez nas nabytego, nazywała się dońa Elena de Ouiroga, przyrzekła (s.470) nam pomoc swoją, abyśmy bezzwłocznie przystąpić mogły do zbudowania kaplicy na umieszczenie Najświętszego Sakramentu, oraz i dom tak urządzić, abyśmy w nim były za klauzurą. Wielu innych dobroczyńców dawało nam hojne jałmużny na pożywienie i potrzeby życia; ale ta pani z nich wszystkich najskuteczniej nas wspomagała.

15. Odtąd już zaczął się dla mnie czas większego spokoju; w mieszkaniu użyczonym nam przez tego kupca, zupełną miałyśmy klauzurę i mogłyśmy wrócić do odmawiania godzin kanonicznych. Z drugiej strony zacny nasz przeor gorliwie zajął się domem i wiele pracy koło naprawy jego łożył; trwało to jednak dwa miesiące, ale w końcu na tyle dom urządzono, że przez kilka lat jakie takie miałyśmy w nim pomieszczenie. Później, z łaski Pana, stopniowo coraz dogodniejszy się stawał.

16. Bawiąc w tym nowym klasztorze, nie spuszczałam z oka zamierzonej także fundacji klasztorów męskich; ale nikogo — jak mówiłam — nie mając do pomocy, nie wiedziałam, jak co począć. Postanowiłam wreszcie pomówić o tym w cztery oczy z miejscowym przeorem i zobaczyć, co też mi poradzi; tak i uczyniłam. Przeor, dowiedziawszy się ode mnie o moim zamiarze, ucieszył się bardzo i przyrzekł, że sam pierwszy przyjmie reformę. Ja zrazu wzięłam to za żart i otwarcie mu to wyznałam, bo jakkolwiek zawsze był dobrym zakonnikiem i człowiekiem wewnętrznym, bardzo gorliwym i kochającym samotność swej celi, a przy tym i oddanym nauce, nie zdawało mi się jednak, by mógł być odpowiednim do podjęcia takiej sprawy. Sądziłam, że ani ducha, ani sił mu nie starczy do wytrzymania takiej surowości, jakiej by się poddać musiał, bo wątłej był budowy i do tak ścisłej surowości jak nasza nie przyzwyczajony. On jednak, w odpowiedzi na te wątpliwości moje, upewniał mię, że się mylę; że od dawna już czuje w sobie powołanie Pańskie do życia surowszego; że (s.471) nawet już miał postanowienie wstąpienia do kartuzów i że mu tam obiecano, iż będzie przyjęty. Z tym wszystkim jednak te zapewnienia jego, choć słuchałam ich z pociechą, niezupełnie mię uspokoiły. Prosiłam go zatem, byśmy sobie zostawili nieco czasu do namysłu, a on by tymczasem zaprawiał się do tych rzeczy, do których miał się potem ślubem zobowiązać. Zgodził się na to, i tak upłynął cały rok, w ciągu którego tyle nań przyszło różnych utrapień, prześladowań, oszczerstw i fałszywych oskarżeń, iż widoczne było, że Pan sam chce go tym sposobem wypróbować, a on wszystko to znosił z mężną cierpliwością, coraz wyższe czyniąc postępy w doskonałości, co widząc błogosławiłam Pana, iż snadź sam w boskiej łaskawości swojej tak go przysposabia do zamierzonego dzieła.

17. Wkrótce po tej rozmowie przybył młody zakonnik, zostający na studiach w Salamance. Nazywał się brat Jan od Krzyża. Starszy ojciec, któremu był dodany za towarzysza, mówił mi z wielkimi pochwałami o dziwnie świątobliwym jego życiu, za co z pociechą wielką dzięki czyniłam Panu. Poznawszy go, większą jeszcze radość miałam z mojej z nim rozmowy. Wyznał mi, że i on także zamierza wstąpić do kartuzów. Na to objawiłam mu mój zamiar, prosząc go usilnie, by się wstrzymał, aż Pan da nam własny klasztor, i przedstawiając mu, że skoro pragnie wyższej doskonałości, daleko lepiej będzie i z nierównie większą chwałą Boga, gdy we własnym Zakonie życie doskonalsze zaprowadzi. Przyrzekł mi, że tak uczyni, byleby tylko sprawa zbytnio się nie przewlokła. Mając tym sposobem już dwóch braci na pierwszy początek, tak byłam pewna pomyślnego skutku nowej fundacji, jak gdyby już była gotowa. Wszakże, niezupełnie jeszcze dowierzając Przeorowi (s.472) i nie mając jeszcze zapewnionego miejsca na założenie nowego domu, wolałam jeszcze jakiś czas się wstrzymać.

18. Tymczasem siostry nasze coraz większe zjednywały sobie w mieście poważanie i coraz większym otaczano je poszanowaniem i miłością; i słusznie, jak sądzę; bo wszystkie one nic innego nie miały na myśli, jeno doskonalszą służbę Panu. We wszystkim stosowały się do porządku życia przyjętego u Św. Józefa w Awili, tąż samą rządząc się Regułą i też same zachowując Konstytucje.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin