Orzeszkowa Oficer.txt

(38 KB) Pobierz
Eliza Orzeszkowa

Oficer

W pewien wieczór zimowy, długi i samotny, rzekła do mnie dawna bliska znajoma moja:
Dobrze; życzenie twoje spełnię. Opowiadać ci będę o tych dziejach dawnych, widzianych, słyszanych, odczutych, przeżytych, na dnie pamięci i na dnie serca
wiecznie żyjšcych. Strumień czasu po nich płynšł i pod wartkimi jego falami bladły niekiedy ich obrazy, lecz nie znikały nigdy; dzi powstajš tętnišce
pulsem chwili, która je zrodziła, rozlegajšce się krzykami tragedii, pomalowane barwami poezji tak głębokiej, jak głębokš była ta otchłań ofiar i mšk...
Dobrze; ja tobie w ciszy i zamknięciu cian samotnych opowiadać będę dzieje te i pokazywać postacie, które je stworzyły, a ty szeroko rozemknij ciany i
dzieje powtórz, a postacie pokaż szerokiemu wiatu.
Chwila sposobna nadeszła. Chwila potrzeby nadeszła. Niech serca ostygajšce dla ojczyzny przybliżš się do tego żużla, który niegdy spadł był na jej drogę,
niech odetchnš woniš jego, piekšcš i gorzkš.
To woń samego mišższu drzewa spalonego na ofiarnym stosie. Kto jš w płuca swe wcišga, tego oczy napełniš się łzami i serce uderzy mocno, a w tych łzach
i w tym uderzeniu wskrzenie Miłoć.
Nie dla potęgi żelaza i złota Miłoć, ani dla rozkoszy pychy, ani dla triumfalnego wołania na wiat cały: Ja! Ja! Ja! gdy drudzy grzęznš w pogardzie i nieszczęciu.
Inna Miłoć.
Ta, której zakochane oczy obejmujš ziemię ojczystš, jak nad wszystko w wiecie rodzeńsze, milsze oblicze matki; której przywišzane oczy wpatrujš się w naród
ojczysty, jak w nad wszystkie inne bliższe, milsze grono rodzonych braci; której wierne oczy towarzyszš braciom na drogach cnót, nad którymi rozpalajš
pochodnie radoci; której uwielbiajšce oczy wznoszš się ku dwom wielkim gniazdom, roszšcym imiona Sprawiedliwoć i Wolnoć;
której mšdre oczy dostrzegajš, że bez wiatła tych dwóch gwiazd ciemna musi być ziemia i nieszczęliwymi muszš być jej narody.
Opowiadać ci będę o ludziach, którzy mieli w sobie miłoć z takimi oczyma i dlatego byli mišższem swojego ojczystego drzewa.
Dlatego również zgorzeli na ofiarnym stosie.
Opowiadać ci o tym będę w ciszy i zamknięciu cian samotnych, a ty szeroko rozemknij ciany i do tych, którzy zaprzeczajš istnieniu w narodzie swym miłoci
ku wielkim gwiazdom, krzyknij, że kłamiš! I pokaż im tych, którzy z miłoci dla wielkich gwiazd ginęli wtedy, gdy na przestrzeni rozległej, ogromnej, nikt
jeszcze samych imion ich z miłociš wymawiać nie umiał lub nie chciał.
Oni miłoć tę wzięli razem ze krwiš poprzedników swoich i razem ze swojš krwiš przelali jš w swych następców. Więc byli i sš w narodzie naszym czciciele
gwiazd.
Wówczas pełnym ich był nasz kraj, ja spomiędzy nich garć jednš tylko znałam. O niej tobie opowiadać i jš pokazywać będę.
Lecz nie z porzšdku, nie z kolei, nie według dostojeństw, nie według dat.
Co powiew chwili do pamięci przyniesie, co wyobrania najwyraniej wymaluje, co wyszepcze do ucha ten głos tajemniczy, który skšdci, z niepojętych głębin
czy wyżyn, myli i słowa nam dyktuje...

I

Dwór to był stary, ze starym, dużym, niskim, białym domem, ze starym, wielkim, cienistym ogrodem, z dziedzińcem rozległym, zasadzonym drzewami, krzewami,
kwiatami.
Dwór to był poleski, więc dookoła i z bliska otaczały go stare, głębokie i wysokie lasy.
Od tego dworu niedaleko błękitniał na zielonych łškach pas wody, niegdy tu dla celów handlowych wykopany, i niewiele dni minęło, odkšd partia powstańcza
pod wodzš Romualda Traugutta przebyła ten Kanał Królewski i pogršżyła się w głębokoci tych starych, wysokich lasów. W pochodzie swym, dla wytchnienia
i posiłku zatrzymała się była w tym dworze, a wkrótce potem, o sinym brzasku jednego z pierwszych dni czerwcowych mieszkańcy dworu zbudzeni zostali nadpływajšcym
ku domowi szumem głosów ludzkich, z tętentu kopyt końskich, z turkotu wozów złożonym. Wojsko nadchodziło. Miało zapewne w lad za partiš pogršżyć się w
głębie ciemnego lasu, lecz przedtem jeszcze zatrzymać się w tym miejscu, które tamtej posiłku i odpoczynku udzieliło.
Nie wszyscy jednak we dworze spali, bo zanim czarny w brzasku porannym sznur ludzi i koni ku bramie dziedzińca się zbliżył, dwaj młodzi mężczyni z domu
wybiegli i bardzo spiesznie skierowali się ku miejscu, gdzie u sztachet otaczajšcych dziedziniec stał osiodłany koń. Biegnšc, zamieniali się krótkimi słowy.
- Czy wielu ich jest?
- Niewielu! Rota piechoty, secina lub dwie Kozaków.
- Widziałe dobrze?
- Oho! Z tego dachu i przez lunetę można by prawie ich przeliczyć... Były to więc czaty, z lunetš na najwyższym z dachów dworu czuwajšce. Sprawiał je młodzieniec
dwudziestokilkoletni, niewysoki, lecz silnie i zgrabnie zbudowany, w ruchach i mowie niezwykle żywy. Drugi równie młody, ale wštlejszy i powolniejszy,
był włacicielem tego dworu.
Obaj nie znajdowali się tam w ciemnych głębiach lasu dlatego, że obecnoć ich tu włanie była potrzebnš.
U samego już osiodłanego konia dopadła ich młoda dziewczyna, zaledwie w bielizny poranne ubrana, z rozrzuconš na plecach gęstwinš długich włosów.
- Olesiu! - krzyknęła. - Tylko ostrożnym bšd! Proszę cię... w ręce im nie wpadnij!
Chłopak z nogš w strzemieniu zamiał się wieżo, młodzieńczo.
- Cha, cha, cha! Czy mylisz, że jak zajšc jednym okiem na koniu spać będę?
Dziewczyna zamiała się także.
- Zmiłuj się, otwieraj dobrze oczy i uszy! - W miechu jej i głosie drżały łzy. Z konia już podał jej rękę.
- Bšd zdrowa! Nie lękaj się! Przeniesie mię mój Piorun choćby przez piekielne drogi.
Właciciel domu mówił spiesznie.
- Najgorsze to, że lasu dobrze nie znasz. Gdy wyjedziesz z obozu, o pół wiorsty dwie drogi będš...
- Wiem, wiem! Już mówiłe... jedna na prawo, druga na lewo...
- Pamiętaj wzišć się na lewo... gęstwina tam zaraz będzie i za niš moczar, który okršżysz... pamiętaj, drogš na lewo... Tš, co na prawo...
- Oni ić będš...
- Niewštpliwie! ...
- Bylebym się nie spónił.
- Oho! zabawiš tu... Wszakże rewizja...
- A, prawda!
- To potrwa długo!
Wypucił konia bocznymi wrotami dziedzińca na drogę przez drzewa przysłoniętš i bliskim kresem dotykajšcš lasu, a brat i siostra spiesznie zwrócili się
ku domowi, którego drzwi na ganek obszerny wychodzšce cicho i szczelnie za nimi się zamknęły.
W tej samej chwili czoło nadchodzšcej kolumny wojskowej dotykało już szerokiej bramy dziedzińca i nad otaczajšcymi go sztachetami wzniosły się w sinych
błękitach witania czarne ostrza kozackich pik.
Po niewielu minutach dziedziniec napełnił się tłumem ludzi, koni i wozów. Z wozów, z karabinami na ramionach, zsiadali żołnierze, gdy wród szumu krzyków
i poruszeń ludzkich dononie rozlegały się rozkazy dowódców i przed każdym oknem oraz przed każdymi drzwiami domu stawał na koniu w wysokš pikę uzbrojony
Kozak.
Otworzyło się jedno, drugie, trzecie okno domu, wyjrzały przez nie i wnet ukryły się głowy kobiece i męskie. Rozwarły się ciężkie, starowieckie drzwi na
ganek z czterema grubymi słupami wychodzšce i na czele kilkunastu żołnierzy uzbrojonych, w obszernej sieni przez młodego gospodarza spotkani weszli do
domu dwaj oficerowie. Rewizja.
Szukali broni, kuł, prochu, ludzi ukrytych, papierów zabronionych, odzieży podejrzanej, wszelkich ladów i dowodów współdziałania i współczucia z tymi,
za którymi niebawem udać się mieli w tajemnicze i nienawistne im głębokoci lene. O współdziałaniu i współczuciu wštpić nie mogšc, szukali ladów ich
i dowodów, może też dla siebie samych jakich wskazań i wiateł, a nie znajdujšc, coraz głębiej, coraz popędliwej rozkopywali, rozkruszali, rozorywali
dom. Z ust oficerów wypadały zwracane do żołnierzy rozkazy:
- Oderwać podłogę! Rozbić zamek! Porozrywać pokrycie sprzętów! Wysypywać ziemię z wazonów! Przebić cianę, która przy uderzeniu wydaje dwięk głuchy! Wysadzić
drzwi, od których klucz kędy zaginšł!
Stukały młoty, rozlegały się i w coraz większš wrzawę wzrastały grube głosy, spod ciężkich butów, spod odrywanych posadzek, z rozdzieranych ostrzem pałaszy
materyj wzbijały się pod niskie sufity pokojów krztuszšce i żółte kurzawy, obrazy ze cian padały na szczštki sprzętów, kto kolbš strzelby uderzył w zwierciadło,
które z trzaskiem błyszczšce okruchy po ruinach rozsypywało, kto inny z grubym miechem rozbijał dach fortepianowy, aż roztrzaskiwał się na drzazgi i
klawiatura wydawała pod ciosami przeraliwe krzyki i zgrzyty, u okien waliły się na oderwane częci posadzek wysokie oleandry, begonie, kalie, pozbawione
ziemi, w której wzrastały. Wszystko to sprawiali żołnierze zrazu w milczeniu i tylko rozkazom dwóch oficerów posłuszni, z coraz głoniejszymi wybuchami
głosów rozjštrzonych albo drwišcych, z coraz zamaszystszymi rozmachami ramion, ubranych w grube i grubymi błyskotkami połyskujšce rękawy mundurów. Oprócz
tych, którzy za przywódcami swymi tu weszli, wsuwać się zaczęli inni, zrazu wahajšcy się i cisi, potem coraz głoniejsi i mielsi. Tu i ówdzie w pewnym
oddaleniu od oficerów wybuchać poczęły grube miechy; te i owe usta przeżuwały przysmaki we wnętrzach sprzętów znajdowane, gdy głodne oczy z połyskami
chciwoci biegały po kštach i sprzętach pokojów upatrujšc pożšdanych łupów. W powietrzu czuć było rozpoczynajšcš się swawolę żołdactwa.
Nie poskramiali jej, nie zdawali się jej spostrzegać dwaj oficerowie.
Byli to ludzie zupełnie do siebie niepodobni. Setnik kozacki, z wysmukłš postaciš urodziwego młodzieńca, ze smagłš cerš i kruczymi włosami południowca,
ruchy miał spokojne i usta najczęciej milczšce, niekiedy tylko pod czarnym wšsem umiechnięte ironicznie lub od znudzenia skrzywione. Ogniste oko jego
odrywało się często od rozglšdanych miejsc i przedmiotów, a biegło tam, kędy przesunęła się suknia kobieca, szczególniej tam, gdzie u boku siwej kobiety
w czarnej sukni ukazywała się piękna, biała dziewczyna, ze łzami nieruchomo stojšcymi w błękitnych oczach.
Starszy rangš i wiekiem d...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin