Ekran ciągle przegrywa z życiem.pdf

(123 KB) Pobierz
92727118 UNPDF
Panie Profesorze, właśnie dowiedzieliśmy się, że Internet przestał istnieć. Koniec z
odbieraniem i wysyłaniem e-maili, buszowaniem w Sieci w poszukiwaniu informacji...
Nie ma Internetu? Nasuwa mi się skojarzenie, chyba scena z jakiegoś filmu: kończy się życie na
ziemi, nie ma ludzi. Zostaje tylko jeden człowiek. Chodzi po zgliszczach i odbiera nieczytelne
sygnały z nadajnika, który działa tylko dlatego, że wiatr porusza klawiszem nadajnika. Czy taki
rzeczywiście stałby się wtedy świat? Dopuszczałem to oczywiście w myśleniu katastroficznym, w
wymiarze globalnym, że nie ma informacji, fale przestają działać. Dla mnie byłoby to okropne, jest
wyobrażalne...
...ale to byłaby katastrofa?
Tak. Chociaż podźwignęlibyśmy się jakoś, zapewne wrócilibyśmy do prostych sposobów
komunikowania. A ten brak Internetu? Natura człowieka jest taka, że jak osiągnie wyższy poziom -
czegokolwiek - jedzenia, ubierania, sposobu leczenia, to nie chce się cofać, do stadium gorszego.
To jest bardzo silny mechanizm. Może to jest dobre, że mamy taką potrzebę, że ciągle idziemy do
przodu. Z psychologicznego punktu widzenia, przyzwyczajenie się do czegoś wygodnego, czyli
nasze wyuczenie, nowe nawyki, uzależniają od kolejnych osiągnięć technologicznych.
Pamiętam, jak kilkanaście lat temu jako badacz akademicki, byłem jednym z tych, którzy jako
pierwsi, w ogóle do KUL i do Polski, przywozili ze Stanów Zjednoczonych ideę praktycznego
zastosowania pierwszych pecetów. Potem komputerów, ale już sprzęganych w jeden organizm,
połączonych w sieć.
Niemożność korzystania z Internetu to dla mnie byłaby wielka szkoda. Wyobrażam sobie także, jak
dużo byłoby potwornego zamieszania w świecie, ile byłoby różnych kosztów. Musielibyśmy wrócić
do przesyłania listów, tego wszystkiego, co się przesyła teraz, przez Internet. Cały bagaż informacji
musiałby znów spocząć na papierze, a od tego już odwykliśmy. Nie chcemy. A po drugie czas.
Bylibyśmy źli i zawiedzeni, sfrustrowani, ponieważ teraz liczy się czas, więc powtarzam, że to
byłoby niekorzystne.
Moje życie prywatne bardzo mocno wiąże się z tym wygodnym kontaktem przez Internet. Z moimi
dziećmi, z których jedno jest za granicą. Z wieloma moimi znajomymi rozmawiamy, wymieniamy
informacje, poglądy prawie tylko przez Internet. Mało już piszę listów tradycyjnych. Lubię je
otrzymywać, ale nierealne już jest, aby tylko taką drogą odbywała się moja i naukowa i prywatna
korespondencja. Mam duży respekt i cieszę się z tego, że Internet jest. Nie chcę już żeby było
inaczej.
Jest grupa ludzi, która żyje z tego i gdyby to przepadło, przestało funkcjonować, to oni popadaliby
w stan depresji, może nawet popełnialiby samobójstwa.
Znaleźlibyśmy się w sytuacji porównywalnej np. z kryzysem w USA latach 30?
Tak, to byłoby ogromnym kryzysem zwłaszcza dla tych, którzy mają z tego pieniądze. Są
kooperacje ludzi, którzy się nie widzą, a komunikują się za pomocą Internetu, oni wypracowują
jakieś nowe dobra, i to jest to.
Panie Profesorze, przeżył Pan w pierwszych doświadczeniach nieufność, czy lęk przed
Internetem?
Lęk, nieufność - może nie, ale kiedyś przeżyłem taki szok albo duży dyskomfort niewiedzy. Gdy
zacząłem się "uczyć komputera" to miałem jakieś 30 lat. Byłem już doktorem uniwersytetu. I
poczułem się głupio, że nie umiem. Pocieszałem się tym, że obok, za drzwiami siedział dużej klasy
profesor Harold Kelley. Wszyscy wiedzieli, że kupił sobie osobisty komputer. I mówiło się, że jak
Kelley idzie po korytarzu i gwiżdże, to coś mu się udało. Potem z nim rozmawiałem i dowiedziałem
się, że zamykał się na klucz, bo się wstydził swojej niewiedzy. Ale uczył się aż się nauczył. Drugi
słynny profesor nigdy komputera się nie nauczył, pisał na maszynie cały czas.
Kwestia pewnych barier, nawyków?
Tak, i jeszcze oczekiwanie, że taki profesor powinien wiedzieć. A nie wie, więc głupio.
Czy Internet jest wynalazkiem na miarę największych osiągnięć w historii ludzkości,
cywilizacji?
Ja podzieliłbym odkrycia i wynalazki na dwa typy: jeden to taki, który ma ogromne znaczenie, ale
bezpośrednio nikt z nas z tego nie korzysta (to np. dzieło Kopernika). Natomiast są takie wynalazki,
które się rozkładają na każdego człowieka, a więc pismo, pieniądz, tego każdy używa. Internet, to
cały czas jakaś wymiana, jakaś komunikacja, to jest rewelacja. To, żeby każdy, ze swojego domu (z
Wólki Przylubelskiej, jak ja to mówię) gdzie nie ma nic, nawet energii nie musi być, tylko może
być bateria, czy satelita, mógł komunikować się z całym światem, to jest wielki fenomen.
Mimo wielu lat pracy naukowej na uczelniach amerykańskich, francuskich i osiągniętej
pozycji akademickiej zawsze bliska była Panu sprawa edukacji wsi. Jakie jest tam miejsce dla
Internetu?
Jestem za jak największym rozwojem Internetu na wsi, ale pod warunkiem, że ta edukacja nie
będzie pod dyktatem Sillicon Valley, jeśli to nie będzie taki czysty wirtualizm nałożony na wsie.
Chodzi mi o danie ludziom wsi możliwości współtworzenia. Samo narzędzie jest neutralne, może
być pięknie kształtowane. Ale niech jeden, czy dwa ośrodki nie kształtują świata, nie mówią, jaka
jest wizja szczęścia, co powinniśmy robić. Nie, niech to pochodzi stamtąd. Niech mieszkańcy wsi
robią swoje strony internetowe. Co znaczy swoje? Niech wydobywają treści, które są u nich, nie
wirtualne, tylko z ich życia, z ich bogactwa kulturowego. Bo jeśli uważają, że pewne rzeczy są dla
nich ważne, a tu im się próbuje co innego narzucać, to nie będzie dobra edukacja. To musi być
interaktywne, a nie przepływ treści tylko w jedną stronę, z Sillicon Valley i Hollywood do wsi pod
Łęczną.
A czy sądzi Pan, że Internet jest dobrą formą edukowania, czy ludzie w Polsce dojrzeli już do
tego? Przeprowadzał Pan już egzamin przez telefon...
Tak, i za jakieś dwa tygodnie mam kolejny "telefoniczny" egzamin doktorski na University of
Minnesota w USA. Ja tutaj wiem, jaka jest praca, przewodniczący przedstawi mi ludzi, którzy
zasiadają w amerykańskiej komisji. Musze przedstawić się, po głosie poznajemy się, i jest normalna
obrona. Potem przyjdą protokoły, będzie głosowanie, czy zgadzam się na ocenę na podstawie tego
co słyszałem.
Brałem udział także w telekonferencyjnej obronie magisterium dziewczyny z Nowej Kaledonii.
Wcześniej była na kursie we Francji, który prowadziłem i byłem jednym z dwóch promotorów. Ona
siedziała tam z kimś z komisji, a my po drugiej stronie, w Nancy we Francji, czyli widzieliśmy
siebie nawzajem. Są i takie możliwości techniczne.
Mnie się wydaje tak, obserwując młode pokolenie moich dzieci i może wasze, w wieku lat 30.
Myślę, że to pokolenie jest już przygotowane do tego, żeby tej formy używać. Druga rzecz to, czy
lubimy, czy nie lubimy, czy jesteśmy przygotowani, czy nie to i tak życie nas do tego zmusza. Co
znaczy, że zmusza? Jest taniej. Tańsza może być edukacja, kiedy ktoś może mieć dostęp do
Internetu w domu. To jest wygodniejsze.
Nie mam nic przeciwko temu, żeby Internet zastępował tradycyjne formy.
Howard Rheingold mówi, że komunikując się przez Internet jesteśmy "Słowami Na Ekranie".
Przeżywamy renesans sztuki słowa? Czy możemy to i tak interpretować?
Nie szedłbym tak daleko. Nie wiem czy to jest powrót do słowa, bo słowa towarzyszyły
człowiekowi cały czas i w komunikacie mówionym i pisanym. A co do renesansu słowa, w szkole
mówili nam "czytajcie", ale mówili "czytajcie literaturę piękną", różną. Książki są obszerne, tam
człowiek wpisany jest w bogactwo świata. Tu mamy sygnał niezmiernie okrojony, dotyczący tylko
jakiejś rzeczy: przyślij mi to, spotkamy się tam.
W e- mailach to jest pewną konwencją, odpisuje się szybko, często niedbale...
Brzydki standard, na który ja się siłą inercji i zapewne lenistwa godzę. Jako akademik chciałbym
się przyznać do takiej rzeczy niegodziwej. Sam sobie szukam usprawiedliwienia. Dla czego? Dla
moich błędów, bo to jest tylko e-mail. Szybko piszę, to nawet literówka przejdzie czego w
normalnym liście nie mógłbym nigdy zaakceptować. To jest niedobre. Sam do tego doszedłem, (nie
toleruję jedynie błędów ortograficznych), że w Internecie mamy szybkość słowa kosztem elegancji.
Te wszystkie skróty uproszczenia, kiedy odpisuje na e-mail lub go dostaję, nie podobają mi się.
Mam pewien dyskomfort, ale to akceptuję.
Skąd się bierze ta szybkość? Gdy otwieram pocztę i mam kilkanaście nieprzeczytanych e-maili, to
chcę odpowiedzieć, choćby jednym słowem, lakonicznie (np. "tak" lub "nie" i w podpisie moje
inicjały "ZZ", np. w korespondencji z moimi studentami). Ale komunikat taki jest nie do końca
osobisty, adresat nie wie czy ja go lubię, czy ja szanuję jego wysiłek, że on się chce ze mną spotkać,
aby coś przedyskutować. To jest minus.
Czyli ktoś, kto przygodę z Internetem dopiero zaczyna i tej konwencji nie zna może poczuć
pewien dyskomfort?
Tak, zwłaszcza, kiedy ludzie się jeszcze nie znają. Jeśli kogoś się zna, jest się w bezpośredniej
interakcji to można sobie pozwolić na takie lakoniczne wypowiedzi. Bo te krótkie komunikaty i tak
dużo nam wnoszą. Kiedy się internauci poznają, to tu bym jednak sugerował większą dbałość, tak
jakbym to był pierwszy list. Żeby to było przedstawienie się, żeby ten ktoś wiedział, kim ja jestem,
z kim ma do czynienia. Żeby się nie naciąć w tej szybkości. Nawiązujemy kontakt, i może nawet
dochodzi do romansu, albo kontraktu finansowego, z kimś, kogo my nie znamy. Tutaj potrzeba
większej dbałości, takie jest moje wrażenie. Ponadto myślę tak. Nasz umysł działa w ten sposób, że
próbuje tworzyć całe mapy, jakiś cały system, musi mieć jakąś całość. Przy skąpej informacji
internetowej musimy resztę dobudowywać, w tym dobudowaniu istnieje prawdopodobieństwo
pomyłki, o czym psychologia wie. Jesteśmy skłonni, ze w względu na nasze lenistwo poznawcze,
budować sobie image stereotypowy. Nasz umysł z wielości różnych informacji wybiera pewne
skróty. Jest doskonały, żadna maszyna go tu nie zastąpi, ale są pewne pułapki, może się dać złapać,
kiedy ze względu na to swoje lenistwo używamy wtedy jakiegoś obrazu, jakiegoś domknięcia, które
nie odpowiada drugiej stronie.
W komunikacji internetowej jest lakoniczność, umowa, że my się rozumiemy, jest ekonomia czasu,
która nie pozwala na wylewność. Nie jesteśmy takimi duchami świętymi, że od razu tworzymy
sobie względnie adekwatny obraz innej osoby, niestety. Byłbym ostrożny.
A zatem powinniśmy próbować przełamywać to lenistwo poznawcze?
Nie, tego lenistwa nie da się przełamać. Przez analogię do jednej z aktualnych spraw w USA.
Pojawia się osoba, która strzela do przypadkowych osób, my przypuszczamy, że to jest snajper,
dobrze doświadczony. I próbuje się tworzyć jego portret psychologiczny, a to nie jest takie proste.
Nie mamy takiego portretu, jaki to jest człowiek, a gdy zostaje złapany okazuje się, że wielu
psychologów się myliło. Nie chcę tu podobieństwa wysuwać, mimo, że z tego okrojonego sygnału,
okrojonych porcji informacji, dobudowując resztę, możemy się zawieść, zbudować błędny obraz
rzeczywistości.
Gdy rozmawiamy przez Internet nic nie wiemy np. o morale, postawach, preferencjach naszego
rozmówcy. Nawet nie godzi się pytać, podczas gdy w interakcji bezpośredniej to się da wyczuć.
Gdy powiemy coś o swojej religijności, albo swojej moralności to widzimy po reakcji słuchacza, po
tym, jak na nas patrzy, czy jest z naszej grupy, czy nie. A przez Internet będziemy pytać "czy Pan
jest niemoralny". Brzmi to niezgrabnie.
Ale ja mogę udawać, grać, znać np. język ciała, świadomie wprowadzać w błąd...
Życie nie jest takie łatwe, ale w realnym życiu są większe szanse na odkrycie pewnej prawdy
psychologicznej. Natomiast w Internecie chyba jednak jest to o wiele trudniejsze.
Jeśli dokonam porównania tego sposobu komunikowania i używania Internetu to drugi jest szybki i
efektywny, ale jest ograniczony. Kiedy nauczyciel mówi (mówię o sobie samym), kiedy ma
audytorium to pewnych rzeczy się dowiaduje z samych reakcji słuchaczy gdzie mogą nic nie
mówić. Tutaj nie ma tych komunikatów, ktoś musi wyraźnie powiedzieć, żebym się o tym
dowiedział. W normalnej interakcji mamy większe bogactwo, które też przyśpiesza proces pełnej
komunikacji.
Komunikacja przez Internet jest więc uboższa od tej naturalnej?
Tak, bo jest jeden środek, jest bardzo suchy, ma jeden moduł przekazania informacji dotyczących
różnych treści, aspektów. Jeśli chodzi o nasze emocje, uczucia nam nie trzeba mówić, my wiemy,
intuicyjnie, wyczuwamy to. A internauta musi powiedzieć np. "nie zrozumiałem tego, co dokładnie
miał pan na myśli".
W naszej komunikacji pewnych komunikatów nie trzeba opowiadać, nie potrzeba używać słów
żeby to było jasne, a tutaj wszystko musi się przekładać na słowo. Wszystko, chyba, że będą jakieś
obrazki, żeby wybierać, że mam twarz smutną czy inną. Są takie próby, żeby wzbogacić język
internauty, ale to nie to samo.
Czy emocje w związku z ekspansją Internetu wymagają już pewnego przedefiniowania? Na
przykład zazdrość, zaufanie i inne: w życiu realnym a wirtualnym?
Widzę tu dwa takie pokłady, jeżeli Internet będzie się dalej tak intensywnie rozwijał to
podejrzewam, że inżynierowie, czyli krótko Sillicon Valley znajdą się w ścisłej współpracy np. z
psychologami. Będą starali się rozwinąć ten system, te moduły, albo modalności jakościowego
komunikowania przez Internet, to, o czym mówimy, żeby jak najbardziej naśladować taką normalną
interakcję ludzi, czyli bezpośrednią rozmowę.
Czy to możliwe?
Nie wiem, ale jestem fantastą i myślę, że można. Jeżeli będzie obraz, będziemy się obserwowali to
już będzie dużo. Kiedy będzie kamera i będziemy widzieć swoją twarz, zbliżymy się do
bezpośredniej rozmowy.
Tzw. webcam można już nawet za 100 złotych kupić...
Technicznie jest już to możliwe i oczywiście będzie coraz bardziej popularne... Rzecz druga to
kwestia, jakiego rodzaju emocje wywołuje się, albo zagłusza w takim sposobie komunikacji. Jedną
z nich można wskazać, chociaż badań jest ciągle mało, to jest pewne poczucie niepewności co do
wzajemnych emocji, niewiedza. A my chcemy wiedzieć. Gdy siedzimy w autobusie, żeby mieć
pewną czytelność sytuacji emocjonalnej, to się odwracamy, patrzymy na ludzi, zaglądamy im w
oczy, szukamy jakiegoś komunikatu poza słowami. Na ekranie tego brak, po prostu to nie
wystarcza, a taki do tej pory jest Internet.
Internet też pozwala "otworzyć" różne emocje. Ludzie za pomocą Internetu potrafią ujawnić takie
rzeczy, które w bardziej upublicznionej czy w innej formie komunikacji mogą być skrywane. To
jest też taka forma komunikacji, która dodaje ludziom odwagi, żeby próbować coś załatwiać,
uzyskiwać, a jednocześnie komunikuje o przeżywanych emocjach.
A jeżeli skrywanie emocji to jakich?
W bezpośredniej interakcji ma miejsce skrywanie takich, których nie chcemy upubliczniać, które
są, wstydliwe, kłopotliwe, mogą też być agresywne. W jakiejś gazecie, chyba J. Urban cytuje, jakie
rzeczy ludzie piszą na papieża w sms-ach, albo na biskupa, czy na ministra, czy na inną osobę
publiczną. Ta forma komunikacji może wyzwalać więcej niekontrolowanych emocji, także agresji
bluzgania, wręcz bluźnierstwa, które w innych sytuacjach publicznych mogłyby być hamowane.
Internet jak gdyby zwalniał z cenzurowania wielu emocji i odczuć nieaprobowanych społecznie.
Brak bezpośrednich społecznych buforów.
A to, dlatego, że czujemy się bezkarni?
Tak, bezkarni, bez kontroli. Tu nie mamy bezpośrednich sprzężeń zwrotnych. Jeżeli ja bym pana
czymkolwiek tutaj obraził, albo mówił takim językiem, że czułbym z pana twarzy niezadowolenie
używając jakiś słów, to pan by przerwał wywiad i powiedział, że nie chce rozmawiać. Mam
informacje zwrotną i do niej trzeba się dostosować.
W Internecie jawi się jakaś nowa jakość słowa, jakiej jeszcze nie było. Nie wiemy, jaki ten
mechanizm jest. Bo tak nie było do tej pory. Listy czytaliśmy wiele razy, grafolodzy sprawdzali
charakter pisma. W Internecie coś mówimy, nie biorąc za to tak dużej odpowiedzialności jak w
sytuacjach realnych.
Jak z naszymi zabawami z tożsamością? Możemy być kimś innym, płeć "zmieniać" w
Internecie...
Myślę, że to jest nadużywanie pojęcia "tożsamość". Tu przyjmuje się tylko pewne role. W tym
sensie, że ja się przedstawiam, iż jestem supermanem. Czy to już jest tożsamość, trudno mi
powiedzieć.
Ale Amerykanie zajmujący się teorią Internetu mówią - identity ...
Ja myślę, że to jest przesada. Pańskie pytanie nasunęło mi takie skojarzenie. Tożsamość mojego
pokolenia kształtowała się gdzieś tam wśród lasów, zagajników, wyprawach na rowerze.
Jesteśmy do tego przywiązani w takim samym stopniu jak czuję szacunek, zachwyt wobec nowych
Zgłoś jeśli naruszono regulamin