Robin Cook - Zaraza.pdf

(1382 KB) Pobierz
(1879 \227 Notatnik)
1879
Robin Cook
ZARAZA
Tłumaczył Przemysław Bandel
Nasi szefowie powinni odrzucić wartości rynkowe jako podstawowe dla słuŜby zdrowia i brudne
mechanizmy napędzające rynek, w które system ochrony zdrowia został wplątany.
Dr Jerome P. Kassirer
"New England Journal of Medicine"
Vol. 333, nr 1, str. 50, 1995
Dla Phyllis,
Stacy'ego, Marilyn,
Dana, Vicky
i Bena
Chciałbym podziękować wszystkim moim przyjaciołom i kolegom, którzy zawsze łaskawie gotowi są udzielać
wyczerpujących odpowiedzi i słuŜyć radami. W związku z wydaniem Zarazy chciałbym przede wszystkim
wyrazić wdzięczność:
Dr Charlesowi Wetli, lekarzowi z zakładu medycyny sądowej, specjaliście patologowi;
Dr Jackiemu Lee, lekarzowi z zakładu medycyny sądowej, specjaliście patologowi;
Dr Markowi Neumanowi, dyrektorowi laboratorium wirusologicznego, specjaliście wirusologowi;
Dr Chuckowi Karpasowi, naczelnemu dyrektorowi laboratorium, specjaliście patologowi;
Joe Coxowi, prawnikowi i czytelnikowi;
Flashowi Wileyowi, prawnikowi, koszykarzowi, konsultantowi w sprawach kultury rap;
Jean Reeds, pracownicy socjalnej, krytykowi, która była znakomitym źródłem bezcennych opinii.
Prolog
12 czerwca 1991 roku, gdy promienie słoneczne dotknęły wschodnich wybrzeŜy kontynentu
północnoamerykańskiego, zaczynał się kolejny, wspaniały, późnowiosenny dzień. Nad większą częścią
Stanów Zjednoczonych, Kanady i Meksyku spodziewano się czystego, słonecznego nieba. Meteorolodzy
ostrzegali jedynie przed moŜliwą burzą, która miała się rozpętać nad Doliną Tennessee, i przed ewentualnymi
ulewami w obszarze od Cieśniny Beringa aŜ po Przylądek Sewarda na Alasce.
Niemal pod wszystkimi względami ten dwunasty dzień czerwca był identyczny z kaŜdym innym dwunastym
Strona 1
1879
dniem czerwca. Z jednym wszak zastrzeŜeniem. Zaszły trzy, całkowicie ze sobą nie powiązane zdarzenia,
które miały doprowadzić do tragicznego przecięcia się losów trzech wplątanych w nie osób.
Godzina 11.36, Deadhorse, Alaska
Hej! Dick! Tutaj! zawołał Ron Halverton. Machał szaleńczo, aby zwrócić na siebie uwagę swego byłego
współlokatora. Nie odwaŜył się wysiąść z jeepa w całym tym bałaganie wywołanym odprawą na małym
lotnisku. Poranny 737 z Anchorage dopiero co wylądował. SłuŜby ochronne bardzo zwracały uwagę na
pojazdy pozostawione bez opieki w rejonie lądowiska. Na turystów i personel techniczny zajmujący się
tankowaniem czekały autobusy i minibusy.
Usłyszawszy swoje imię i rozpoznawszy Rona, Dick machnął ręką i zaczął się przepychać przez piekielny
tłum.
Ron obserwował zbliŜającego się Dicka. Nie widział go od roku, odkąd ukończyli college, ale Dick wydawał
się taki jak zawsze: obraz normalności w koszuli od Ralpha Laurena, wiatrówce i dŜinsach, z małym plecakiem
przerzuconym przez ramię. Jednak Ron znał prawdziwego Dicka: ambitnego mikrobiologa, który w samolocie
lecącym z Atlanty na Alaskę nie myślał o niczym, pochłonięty nadzieją odkrycia nowej bakterii. Oto facet
zakochany w bakteriach i wirusach. Kolekcjonował je, tak jak inni kolekcjonują karty z baseballistami. Ron
uśmiechnął się i pokręcił głową na wspomnienie pełnych bakterii naczyń laboratoryjnych, które Dick
przechowywał w ich lodówce na uniwersytecie w Colorado.
Kiedy Ron poznał Dicka na pierwszym roku, stracił sporo czasu, zanim się do niego przyzwyczaił. ChociaŜ
bez cienia wątpliwości był oddanym przyjacielem, zdarzały mu się szczególne i niemoŜliwe do przewidzenia
zachowania. Z jednej strony był zapalonym graczem druŜyn uniwersyteckich i kimś, kogo chciałoby się mieć u
boku, zbłądziwszy w niewłaściwej dzielnicy miasta, ale z drugiej strony na pierwszym roku nie mógł się
zdobyć na wykonanie w laboratorium sekcji Ŝaby.
Na wspomnienie innej, niespodziewanej i zawstydzającej sytuacji, w której znalazł się Dick, Ron ledwo zdusił
w sobie śmiech. Wydarzyło się to na drugim roku, gdy cała grupa jadąc na weekend na narty, wcisnęła się do
jednego samochodu.
Auto prowadził Dick i przypadkowo przejechał królika. Wybuchnął płaczem. Nikt nie wiedział, jak
zareagować. W efekcie zaczęto gadać za jego plecami, szczególnie wtedy, kiedy stało się powszechnie
wiadome, Ŝe w akademiku wyłapuje karaluchy i wyrzuca je na zewnątrz, zamiast rozdeptywać i spuszczać z
wodą w toalecie, jak czynili to wszyscy pozostali mieszkańcy.
Dick wrzucił swój niewielki bagaŜ na tylne siedzenie, zanim uścisnął wyciągniętą dłoń Rona.
Uściskali się z radością.
Nie do wiary Ron odezwał się pierwszy. Ty tutaj! W krainie lodów.
Takiej okazji nie przepuściłbym za nic na świecie odparł Dick. Naprawdę mnie wzięło. Jak daleko stąd do
osiedla Eskimosów?
Ron obejrzał się nerwowo przez ramię. ZauwaŜył paru ludzi z ochrony. Odwracając się ponownie w stronę
Dicka, zniŜył głos.
Opanuj się mruknął. Mówiłem przecieŜ, Ŝe ludzie są na tym punkcie wraŜliwi.
Och, daj spokój. Chyba nie mówisz powaŜnie? odpowiedział Dick drwiącym tonem.
Śmiertelnie powaŜnie stwierdził Ron. Mogą mnie wylać za to, Ŝe nie potrafiłem być dyskretny. śadnej
zabawy. Albo zrobimy to raz dwa, albo nie zrobimy w ogóle. A ty nie masz prawa nikomu o tym pisnąć!
Nigdy! Tak obiecałeś!
Dobrze, juŜ dobrze łagodził Dick, uśmiechając się, by uspokoić przyjaciela. Masz rację. Obiecałem. Po
prostu nie sądziłem, Ŝe to taka powaŜna historia.
To niezwykle powaŜna historia twardo podkreślił Ron. Doszedł do wniosku, Ŝe chyba popełnił błąd,
zapraszając Dicka, mimo iŜ spotkanie z nim zawsze obiecywało niezłą zabawę.
Ty tu jesteś szefem uznał Dick, uderzając Rona przyjacielsko w ramię. Usta zamykam na kłódkę, a klucz
wyrzucam za siebie. Rozchmurz się i wyluzuj. Wśliznął się do jeepa. No, ale teraz wyrywajmy stąd i
sprawdźmy to niezwykłe odkrycie.
Nie chcesz przedtem zobaczyć, jak mieszkam? zapytał Ron.
Mam takie przeczucie, Ŝe napatrzę się jeszcze więcej, niŜbym chciał odparł Dick za śmiechem.
Myślę, Ŝe to dobra pora, kiedy wszyscy dookoła zajęci są lotem z Anchorage i turystami. Ron przekręcił
kluczyk w stacyjce i zapalił silnik.
Strona 2
1879
Wyjechali z lotniska i skierowali się na jedyną drogę prowadzącą na północny wschód. Droga była Ŝwirowa.
śeby rozmawiać, musieli przekrzykiwać warkot silnika.
Do Prudhoe Bay mamy około osiem mil odezwał się Ron ale za mniej więcej milę skręcimy na zachód.
Zapamiętaj, jeŜeli ktokolwiek nas zatrzyma, to jedziemy zobaczyć nowe pole naftowe. Dick skinął. Nie mógł
uwierzyć, Ŝe to z powodu tej sprawy Ron zrobił się taki nerwowy. Spoglądając na otaczającą ich płaską,
bagnistą, monotonną tundrę przykrytą zachmurzonym, metalicznoszarym niebem, zastanowił się, czy to
miejsce pasuje do Rona. Domyślał się, iŜ na aluwialnej równinie północnej Alaski Ŝycie nie mogło być łatwe.
Dla poprawienia nastroju rozpoczął rozmowę.
Niezła pogoda. Ile jest stopni?
Masz szczęście odparł Ron. Przedtem świeciło słońce, więc jest niecałe dziesięć. Tutaj nie moŜe być juŜ
cieplej. Ciesz się, dopóki moŜesz. Po południu będzie chyba śnieŜyca. Zwykle tak jest. Ciągle sobie Ŝartujemy i
zastanawiamy się, czy to ostatni śnieg minionej zimy czy juŜ pierwszy następnej.
Dick uśmiechnął się i skinął, ale w duchu nie mógł się powstrzymać od stwierdzenia, Ŝe jeŜeli tubylcy uwaŜają
to za zabawne, to najwidoczniej ocierają się o szaleństwo.
Kilka minut później Ron skręcił w węŜszą i nowszą drogę prowadzącą na północny zachód.
Jak trafiłeś na to opuszczone igloo? zapytał Dick.
To nie było igloo. To była chata zbudowana z torfowych cegieł wzmocnionych fiszbinami. Igloo buduje się
jak szałasy, tylko na pewien czas, na przykład na okres polowań w krainie lodu. Eskimosi Inupiat mieszkają w
torfowych chatach.
Przyznaję się do pomyłki Dick skwitował wykład. Więc jak się natknąłeś na tę chatę?
Kompletny przypadek. Znaleźliśmy ją, kiedy buldoŜer przygotowywał tę drogę. Przekopaliśmy tunel.
Czy to wszystko ciągle tam jeszcze jest? zapytał zaniepokojony Dick. Bałem się lotu tutaj. To znaczy, nie
chciałbym, aby cała wyprawa okazała się jedynie stratą czasu.
Bez obaw. Nic nie zostało ruszone. Co do tego moŜesz być pewien uspokoił przyjaciela Ron.
MoŜe na tym obszarze jest więcej domostw zastanowił się Dick. Kto wie? To przecieŜ moŜe być wioska.
Ron wzruszył ramionami.
MoŜe i tak. Ale nikt nie chce się o tym przekonywać. Jeśli ktoś z odpowiedniego urzędu zwietrzy tę sprawę,
zatrzymają budowę rurociągu do nowego pola. A to oznaczałoby klęskę, poniewaŜ musimy skończyć rurociąg
przed zimą, a u nas zima zaczyna się w sierpniu.
Ron zwolnił i przyglądał się teraz uwaŜnie poboczu drogi. Nagle zahamował tuŜ przy małym kopcu.
Przytrzymał Dicka za ramię, dając mu do zrozumienia, Ŝeby nie ruszał się ze swojego miejsca, i obejrzał się za
siebie, czy nikt nie nadjeŜdŜa. Upewniwszy się, Ŝe są sami, wygramolił się z jeepa i gestem nakazał Dickowi
zrobić to samo.
Sięgnął do tyłu samochodu i wyciągnął dwie stare, pobrudzone błotem peleryny i rękawice robocze. Wręczył
Dickowi jeden komplet.
Będziesz tego potrzebował wyjaśnił. Znajdziemy się poniŜej wiecznej zmarzliny. Znowu sięgnął do jeepa
i wyjął duŜą, wielce uŜyteczną w podobnych wyprawach latarkę. W porządku odezwał się wyraźnie
podenerwowany. Nie powinniśmy tutaj zbyt długo zostawać. Nie chcę, Ŝeby ktoś przejeŜdŜający drogą
zaczął się zastanawiać, co teŜ tu się, do diabła, wyprawia.
Ron ruszył na północ od drogi, a Dick podąŜył za nim jak za przewodnikiem. W nie wyjaśniony sposób
zmaterializował się nagle obłok komarów i bezlitośnie zaatakował intruzów. Wpatrując się przed siebie, Dick
dostrzegł zamglony brzeg w odległości około pół mili. Domyślił się, Ŝe to musi być wybrzeŜe Morza
Arktycznego. Gdziekolwiek spojrzeć, nie było ucieczki od monotonii płaskiej, chłostanej wiatrem, niczym nie
wyróŜniającej się tundry sięgającej aŜ po horyzont. Nad głową, krzycząc ochryple, krąŜyły morskie ptaki.
Kilkanaście kroków od drogi Ron zatrzymał się. Jeszcze raz rzucił spojrzenie w stronę samochodu, skłonił się i
złapał za krawędź sklejki pomalowanej w barwy otaczającej ich tundry. Odciągnął płytę na bok i odsłonił
głęboką na ponad półtora metra jamę. W północnej ścianie dołu znajdowało się wejście do wąskiego tunelu.
Wygląda, jakby chata została pogrzebana przez lód zauwaŜył Dick.
Ron skinął głową.
Podejrzewamy, Ŝe w czasie jakiegoś szczególnie potęŜnego sztormu fala przyniosła tu kawał pływającego
pola lodowego.
Grobowiec zbudowany przez naturę powiedział Dick.
Jesteś pewny, Ŝe chcesz to zrobić? zapytał Ron.
Nie bądź głupi odparł krótko Dick i włoŜył pelerynę z kapturem oraz rękawice. Przeleciałem tysiące mil.
Strona 3
1879
Idziemy.
Ron wlazł do dziury i stanął na czworakach. ZniŜając się jak mógł najbardziej, wczołgał się do tunelu. Dick
posuwał się tuŜ za nim. Poza niesamowitą, pełną grozy sylwetką Rona niewiele mógł dostrzec. Ciemność
obejmowała go coraz bardziej niczym cięŜki, lodowaty koc. W słabnącym świetle dostrzegł jeszcze, jak jego
oddech zamienia się w kryształki lodu. Dziękował Bogu, Ŝe nie cierpi na klaustrofobię.
Dwa metry dalej ściany tunelu rozchodziły się. Podłoga takŜe schodziła w dół, dając im dodatkowe trzydzieści
centymetrów przestrzeni nad głowami. Otwór miał teraz mniej więcej metr wysokości i metr szerokości. Ron
przesunął się pod ścianę, więc Dick mógł podczołgać się tuŜ obok.
Cycki starej wiedźmy mają w sobie więcej ciepła niŜ ta dziura stwierdził Dick.
Snop światła z latarki Rona oŜywiał kąty pomieszczenia, oświetlając krótkie, pionowe wzmocnienia wykonane
z Ŝeber białuchy.
Złamały się pod cięŜarem lodu jak zapałki powiedział Ron. Gdzie są mieszkańcy? zapytał Dick.
Ron skierował światło w stronę duŜego, trójkątnego kawałka lodu, który najpewniej wpadł do chaty przez
dach.
Po drugiej stronie tego odpowiedział i wręczył przyjacielowi latarkę.
Dick wziął ją i poczołgał się we wskazanym kierunku. Choć tak bardzo nie chciał dopuścić do siebie złych
myśli, czuł się coraz gorzej.
Jesteś pewien, Ŝe to bezpieczne miejsce? zapytał w końcu.
Niczego nie jestem pewien. MoŜe tylko, Ŝe tak to wyglądało przez ostatnie siedemdziesiąt pięć lat albo coś
koło tego.
Trudno było przecisnąć się obok bryły brudnego lodu. Gdy Dick znalazł się w połowie drogi, oświetlił
przestrzeń za lodowym głazem.
Zaparło mu dech w piersiach. Stęknął tylko cicho z niedowierzaniem. Zdawało mu się, Ŝe jest na wszystko
przygotowany, jednak wraŜenie wywołane przez drŜące światło było bardziej upiorne, niŜ się spodziewał.
Spoglądało na niego blade oblicze zamarzniętego, brodatego, odzianego w futro męŜczyzny. Siedział prosto.
Oczy miał otwarte. Swym zimnym błękitem wyzywająco wpatrywały się w Dicka. Dookoła ust i nosa osadził
się róŜowy szron.
Widzisz wszystkich troje? z ciemności dobiegło pytanie Rona.
Omiótł światłem całą przestrzeń. Drugie ciało leŜało na wznak. Jego dolna połowa szczelnie zamknięta była w
lodowym futerale. Trzecie ciało, podobnie jak pierwsze, było oparte o ścianę w pozycji półsiedzącej. Obaj byli
Eskimosami z charakterystycznymi rysami twarzy, ciemnymi włosami i oczami. Obaj takŜe mieli róŜowy
szron dookoła ust i nosa.
Dickiem niespodziewanie wstrząsnęło obrzydzenie. Nie spodziewał się po sobie podobnej reakcji, na szczęście
szybko minęła.
Widzisz gazetę? znowu zapytał Ron.
Jeszcze nie odpowiedział Dick i skierował światło na podłogę. Zobaczył zmroŜone rumowisko. Wszystko
przemieszane razem i skute lodem: ptasie pióra, zwierzęce kości.
LeŜy w pobliŜu brodacza podpowiedział Ron.
Zaświecił w okolice stóp człowieka rasy kaukaskiej. Natychmiast zauwaŜył gazetę z Anchorage. Nagłówek
wspominał o wojnie w Europie. Nawet z miejsca, w którym się znajdował, potrafił odczytać datę: 17 kwietnia
1918 roku.
Wygramolił się zza głazu do przedniej części komory. Pierwsze przeraŜenie minęło. Teraz czuł wyłącznie
podniecenie.
Chyba miałeś rację powiedział do Rona. Wygląda, jakby cała trójka zmarła na zapalenie płuc i data
dokładnie pasuje.
Wiedziałem, Ŝe to cię zainteresuje.
To bardziej niŜ interesujące odparł Dick. To moŜe okazać się Ŝyciową szansą. Potrzebuję piłę.
Z twarzy Rona odpłynęła cała krew.
Piłę? powtórzył z przeraŜeniem. śartujesz sobie. Musisz Ŝartować.
Sądzisz, Ŝe przepuszczę taką okazję? Niedoczekanie twoje. Potrzebuję nieco tkanki płucnej.
Jezu Chryste! stłumionym głosem zawołał Ron. Lepiej, jeśli jeszcze raz obiecasz, Ŝe nigdy nikomu nie
powiesz!
JuŜ raz obiecałem odpowiedział Dick, wyraźnie poirytowany zachowaniem Rona. JeŜeli znajdę to, czego
się spodziewam, zachowam do mojej kolekcji. Nie martw się. Nikt się nie dowie.
Strona 4
1879
Ron pokręcił głową.
Czasami zdaje mi się, Ŝe jesteś nie z tej ziemi.
Szkoda czasu, idziemy po piłkę odpowiedział Dick. Oddał Ronowi latarkę i ruszył do wyjścia.
Godzina 18.40, Chicago, lotnisko O'Hara
Marilyn Stapleton pomyślała o ostatnich dwunastu latach Ŝycia męŜa i poczuła łzy w oczach. Wiedziała, Ŝe
gwałtowne zmiany, które spotkały ich rodzinę, najmocniej uderzyły w Johna, jednak przecieŜ musiała jeszcze
myśleć o dzieciach. Spojrzała na dwie dziewczynki siedzące w poczekalni i nerwowo przyglądające się mamie.
Czuły, Ŝe ich Ŝycie znajduje się na krawędzi. John chciał, aby przeprowadziły się do Chicago, gdzie rozpoczął
specjalizację z patologii.
Marilyn przeniosła wzrok na twarz męŜa. Zmienił się przez te ostatnie kilkanaście lat. Ufny, powściągliwy
męŜczyzna, którego poślubiła, zamienił się w zgorzkniałego i niepewnego człowieka. Zrzucił dwadzieścia pięć
funtów, niegdyś rumiane, pełne policzki zapadły się, sprawiając, Ŝe wyglądał na wychudzonego,
zmizerowanego, dopasowanego do nowej osobowości.
Marilyn pokręciła głową. Z trudem przywoływała wspomnienia sprzed dwóch lat, kiedy tworzyli wizerunek
idealnej, odnoszącej sukcesy rodziny z przedmieścia, on rozkwitająca praktyka okulistyczna, ona pewna
pozycja na wydziale literatury angielskiej Uniwersytetu Illinois.
Ale wtedy właśnie na horyzoncie pojawił się wielki koncern medyczny AmeriCare i przewalając się przez
Champaign w Illinois, jak wcześniej przez niezliczone inne miasta, poŜerał przychodnie i szpitale z
oszałamiającą prędkością. John próbował się utrzymać, lecz koniec końców utracił pacjentów. Miał dwa
wyjścia: poddać się albo czmychnąć stąd. No i czmychnął. Najpierw rozglądał się za inną posadą dla okulisty,
jednak szybko okazało się, Ŝe na rynku jest więcej okulistów niŜ miejsc pracy i Ŝe nie pozostaje mu nic innego,
tylko podjąć pracę dla AmeriCare, ewentualnie jakiejś podobnej organizacji. Wtedy postanowił uciec jeszcze
dalej, w nową specjalizację.
Myślę, Ŝe spodoba ci się Ŝycie w Chicago powiedział z nadzieją w głosie. Tak bardzo tęsknię za wami
wszystkimi. Westchnęła.
My teŜ tęsknimy za tobą. Ale nie w tym rzecz. Jeśli zrezygnuję z pracy na uniwersytecie, dziewczynki będą
musiały pójść do zatłoczonej publicznej szkoły w centrum miasta. Twoje wynagrodzenie na staŜu nie pozwoli
na więcej.
Z charakterystycznym trzaskiem włączyły się megafony, z których po raz ostatni wezwano pasaŜerów do
Champaigne do zajęcia miejsc w samolocie.
Musimy juŜ iść powiedziała Marilyn. Spóźnimy się na lot.
John skinął ze zrozumieniem i otarł łzę.
Wiem. Obiecaj, Ŝe to przemyślisz.
Oczywiście. Pomyślę niemalŜe warknęła. Opamiętała się. Westchnęła raz jeszcze. Nie chciała, aby wiedział,
Ŝe jest zagniewana. Tylko o tym ostatnio myślę dodała łagodnie.
Uniosła ręce i zarzuciła je męŜowi na szyję. Objął ją i gwałtownie i mocno przytulił.
UwaŜaj jęknęła połamiesz mi Ŝebra.
Kocham cię odpowiedział stłumionym głosem. Wtulił twarz w zagłębienie jej ramienia.
Szczerze odwzajemniwszy uścisk, Marilyn zawołała dziewczynki i razem skierowały się do wyjścia.
Kontrolerowi przy drzwiach pokazała przepustki na pokład, przepchnęła przed sobą córki i poszła rękawem
do samolotu. Idąc, machała jeszcze do Johna przyglądającego się przez szybę z poczekalni. Gdy wchodzili na
pokład, machnęła raz jeszcze. To miał być ostatni gest poŜegnania.
Czy będziemy musieli się przeprowadzić? jęknęła pytająco Lydia. Miała dziesięć lat i chodziła do piątej
klasy.
Ja się nie przeprowadzam odezwała się Tamara. Miała jedenaście lat i silną wolę. Przeprowadzę się do
Connie. Powiedziała, Ŝe mogę z nią zamieszkać.
I jestem pewna, Ŝe przedyskutowałaś to z jej mamą wtrąciła się sarkastycznie Marilyn.
Walczyła ze sobą z całych sił, aby dziewczynki nie widziały łez w jej oczach. Pozwoliła, aby pierwsze wsiadły
do małego samolotu śmigłowego. Skierowała je na wyznaczone fotele i stoczyła kłótnię na temat, kto ma
siedzieć oddzielnie. Fotele ustawione były bowiem po dwa.
Córkom, które usilnie domagały się wyjaśnień, wytłumaczyła, jaka, ogólnie rzecz biorąc, czeka ich przyszłość.
Prawdę powiedziawszy, nie wiedziała, co będzie najlepsze dla rodziny. Samolot zapuszczał silniki z takim
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin