Andre Norton - Book of the Oak 2 - Rycerz czy Zboj.rtf

(725 KB) Pobierz

Norton Andre Sasha Miller

 

RYCERZ CZY ZBÓJ

 

Tom II cyklu Dąb, Cis, Jesion i Jarzębina

 

Przekład Ewa Witecka

 

Wydanie polskie: 2003

 

PROLOG

 

W swojej jaskini Mroczne Tkaczki mozoliły się nad Siecią Czasu, dodając najpierw przydymioną zieloną nić, potem niebieską, później jaskrawozieloną, a na końcu złotą. Szybko i zręcznie poruszały pomarszczonymi, brązowymi rękami. Każde kolejne pasmo pogrążało się w Odwiecznej Sieci, zanim wypuściły je z rąk, ale wzór nie był jeszcze wyraźny.

Najmłodsza z trzech Tkaczek dotknęła miejsca, gdzie matowo-zielona nitka krzyżowała się z niebieską.

– Czy uchodzi, żebyśmy połączyły ze sobą dwoje śmiertelników, choć jedno z nich wkrótce umrze? – zapytała.

– Uchodzi i jest całkiem poprawne – odparła Najstarsza Tkaczka. – Spójrz tylko tutaj.

Wskazała na deseń, który zaczynał się tworzyć w Sieci Czasu. Z wyglądu i struktury przypominał burzę śnieżną; przemieszczał się, przybierając groźne kształty, z których każdy był okropniejszy od poprzedniego. Najmłodsza Tkaczka wzdrygnęła się i odwróciła głowę.

– Czy to temu będą musieli stawić czoło? – szepnęła.

– Wszystko w swoim czasie, Siostro – powiedziała spokojnie Średnia Tkaczka. – Jeszcze daleko do tego punktu; na razie dotarłyśmy do miejsca, gdzie sytuacja musi się zmienić.

– I nadal nie wiemy, jaka to będzie zmiana – dodała Najstarsza. – Sieć Czasu sama nam to pokaże.

– A więc ten niefortunny związek może zapobiec okropnej przyszłości?

– Być może. Być może. Zachowaj cierpliwość. Sieć Czasu musi nam to zdradzić. Zawsze to robi w odpowiedniej chwili.

Najmłodsza Tkaczka znów skupiła uwagę na ostatnich splotach Odwiecznej Sieci.

– W tym miejscu nic nie jest dobrze połączone – zauważyła.

– Nie możemy się przejmować sprawami śmiertelników – wyjaśniła Najstarsza Tkaczka, dodając kolejną nić. – Jest tak jak jest, a będzie tak jak będzie. Nic tego nie zmieni. Liczy się tylko Sieć Czasu. Gdybyśmy się zatrzymały z litości nad ludźmi, których losy połączyły się w ten sposób, Sieć tak się splącze, że już nigdy nie doprowadzimy jej do porządku. Nie mów o tym więcej.

Najmłodsza Tkaczka pochyliła głowę na znak zgody. Ciągle jednak powracała do niedawno dodanych nici, dotykając ich brązowymi, pomarszczonymi palcami. Tak, była to plątanina, ale na jej oczach ułożyła się i stała częścią całości.

Jedna z tych nici życia, matowo-zielona, przetarła się i pękła. Najmłodsza Tkaczka oderwała ją ostrożnie, pozostawiając w sieci fragment, który w jej dłoni wydłużył się, zaczął się zmieniać i umacniać niedawno rozpoczęty wzór. Kiedy pozostałe dwie Tkaczki spojrzały ponad ramionami Najmłodszej, jaskrawozielona nić nieoczekiwanie podchwyciła wątek opuszczony przez jej mniej błyszczącą sąsiadkę. Teraz już wyglądała na mocną i trwałą; pozostały na niej szorstkie w dotyku miejsca.

– Tak! – oświadczyła Średnia z Trzech Sióstr. – Właśnie to było potrzebne. Teraz możemy kontynuować pracę.

A ludzie tak jak zawsze dotąd wierzyli, że mogą postępować wedle własnej woli, robić to, co uznali za słuszne, chociaż nici ich żywota przechodziły przez palce Mrocznych Tkaczek.

Najmłodsza Tkaczka powiodła wzrokiem po skończonym wzorze. Tak, jest tu zapisane życie ludzi i ich śmierć, i zagłada królestw. Zrozumiała, że jej Najstarsza Siostra powiedziała prawdę. Te, które trzymają w dłoniach losy świata, nie mogą sobie pozwolić na łaskę ani na litość. Byłoby to szaleństwem – i, co gorsza, zniszczyłoby ich dzieło.

Patrzyła z zainteresowaniem, jak wzór się zmienia, żeby dostosować się do wplecionych ostatnio nici. Poznała, co się dzieje. Nowa, mocna, wytrzymała nić, jeszcze nie Ta, Która Dokona Zmiany, lecz bliska niej, zaczęła brać górę, wywierać wpływ na wszystkie inne, jakich dotknęła. A więc to ona starała się wydostać na powierzchnię Odwiecznej Sieci. Wszystko było w porządku. Uspokojona i wypoczęta Tkaczka raz jeszcze przejęła pracę na Krosnach Czasu.

 

1

Drobny deszcz padał bez przerwy od wielu, dni w stołecznym mieście Rendelsham, zatrzymując w domach wszystkich tych, których obowiązki nie zmuszały do wyjścia. Było niezwykle zimno jak na tę porę roku. Słudzy palili w kominkach, a wilgotne, miękkie drewno, którego musieli używać – bo zapasy suchego opału spalono w zimie – słały kłęby dymu ponad miasto. W domach, z powodu nie całkiem sprawnych kominów, taka sama zasłona dymna wisiała w powietrzu, zmuszając do kichania i kasłania ludzi, którzy kulili się w ciepłej odzieży, choć jeszcze nie tak dawno zamierzali schować ją aż do następnej zimy.

Ta przymusowa bezczynność miała też swoje dobre strony. Wydawało się, że wszyscy na dworze zajmowali się nader ważnym problemem: co począć z Jesionną, córką zmarłego króla Borotha, niedawno przybyłą do Rendelu z Bagien Bale, gdzie spędziła niemal całe życie. To prawda, była nieślubną córką, ale miała niezaprzeczalne prawa do tronu, wystarczające, aby obalić nowego króla Floriana, gdyby tylko Jesionna się na to zdecydowała.

W wielu rezydencjach ta sprawa była przedmiotem licznych domysłów i przypuszczeń. W podrzucaniu plotek prym wiedli domownicy Królowej Wdowy Ysy, która często naradzała się z panem Royance’em, przewodniczącym Rady Regentów, i hrabią Harousem, obecnym Wielkim Marszałkiem Rendelu. Ten jednak wolał działać samodzielnie. Najwyżej zaczął się zalecać do pani Jesionny.

Tego dnia pani Marcala z Valvageru – w rzeczywistości Marfey, zwana Królową Szpiegów – poprosiła o posłuchanie królową Ysę, która chętnie ją przyjęła.

Powitała Marcalę w swoich prywatnych komnatach i poleciła damom dworu:

– Przynieście grzane wino i pikantne ciasteczka, a potem zostawcie nas same.

Marcala pozwoliła, żeby pani Ingrid zawiesiła jej wilgotną od deszczu opończę przy kominku, by wyschła. Sama też zbliżyła się do ognia, rozcierając zziębnięte ręce.

– Zapomniałam, kiedy ostatni raz widziałam światło słońca.

– Cieszę się z twojego przybycia, ale rozumiem, że tylko bardzo ważna sprawa mogła cię skłonić do opuszczenia zamku Cragden w taką pogodę. Usiądź przy kominku, zaraz się ogrzejesz.

Pani Ingrid wniosła tacę z dzbankiem wina, dwoma kielichami i talerzem pełnym ciasteczek. Marcala nalała wina sobie i Królowej Wdowie. Zaczekała, żeby Ingrid wyszła, zanim zaczęła mówić.

– Gdybym mogła zaczerpnąć ciepło z wnętrza mojego ciała, nie potrzebowałabym opończy – powiedziała z nutą goryczy w głosie. Usiadła na niskim krześle, wskazanym jej przez Ysę; starała się wyglądać na osobę pozostającą w bliskiej zażyłości z prawdziwą władczynią Rendelu. – Zamiast tego muszę gnić w Cragdenie, podczas gdy Harous flirtuje z Jesionną tu, w stolicy.

– Nasz zacny hrabia na pewno nie zachowuje się niestosownie.

– Nic na ten temat nie wiem. Pamiętam jednak, że Jesionna przez wiele lat żyła w Krainie Bagien i potrafiła obronić się przed wszystkimi niebezpieczeństwami, jakie jej zewsząd zagrażały. Harous nie zdołałby oczarować jej tak bardzo, żeby uległa jego pochlebstwom przed ślubem, chociaż to on ją uratował i przywiódł tutaj.

Ysa spojrzała uważnie na fałszywą arystokratkę, którą sama stworzyła – na najlepszego szpiega spośród wszystkich, jacy jej służyli. To ona umieściła Królową Szpiegów wśród domowników wielmoży, mogącego zagrozić jej planom. Zwróciła uwagę na wzmiankę o małżeństwie i na wyraźną pretensję w głosie Marcali. Zdawała sobie sprawę, że źródłem tej urazy jest zazdrość, a korzenie zazdrości wywodzą się z czaru, który królowa sama rzuciła na swoją służkę. Zrobiła to, żeby mieć pewność, iż Marcala zainteresuje się tylko Harousem. Dzięki temu Ysa mogła całkowicie kontrolować zakochaną w Harousie Marcalę, najpierw wyrażając, a potem cofając aprobatę dla jej związku z panem na zamku Cragden. Dopilnowała też, aby jej czar podziałał również na Harousa i skłonił go do pokochania Marcali. Lecz takie słabości jak porywy serca nie miały żadnego wpływu na ambicje hrabiego. Właśnie to stanowiło mankament planu królowej Ysy.

– Ale przecież uległaś marszałkowi – zauważyła Królowa Wdowa, starając się zachować obojętny ton. Z satysfakcją zobaczyła, że Marcala zaczerwieniła się aż po korzonki włosów.

– Od czasu do czasu odwiedzał moje komnaty. Uznałam, że to odpowiednie posunięcie – usprawiedliwiła się Królowa Szpiegów. – Z jakim skutkiem? Mówi, że mnie kocha. Kiedy jesteśmy sami, zachowuje się tak, jakby to była prawda. Ale cały czas zaleca się do Jesionny. I mówi, że robi duże postępy.

Ysa wysiłkiem woli zachowała obojętny wyraz twarzy. Miała dość zmartwień z królem Florianem i jego ostatnimi wybrykami. To dobrze, że Harous uderza w konkury do Jesionny przynajmniej dopóty, dopóki ta dziewka zachowuje rezerwę wobec niego. Ale gdyby Jesionna uległa jego urokowi... Nie, to byłaby katastrofa.

– Czy rozmawiałaś z panią Jesionną? – zapytała Ysa.

– Nie. Chociaż Harous wyraźnie mi tego nie powiedział, czuję, że chce, abym trzymała się z daleka od jego rezydencji w Rendelsham, gdzie ulokował Jesionnę. Dlatego nie miałam okazji do odwiedzenia tej damy. Zresztą uważam, że nie zechciałaby mi się zwierzyć. – Marcala skrzywiła usta. – Księżniczka to ktoś znacznie lepszy ode mnie. Choćby tylko bagienna księżniczka.

Ysa zagryzła wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Tak, bagienna księżniczka! A mimo to rozumiała uczucia Marcali.

– To całkiem naturalne. Nie możesz zmusić się do obdarzenia jej cieplejszymi uczuciami. Przecież stoi ci na drodze.

– Gdybyś tylko mogła znaleźć dla niej kogoś, pani, jakiegoś innego szlachcica...

– A znasz kogoś odpowiedniego? – Ysa wypiła łyk wina, doskonale zdając sobie sprawę, że Marcala nie zdradza jej wszystkich swoich myśli. To rzeczywiście był bardzo delikatny problem. Jesionna, ostatnia znana dziedziczka Rodu Jesionu, który w dawnych czasach wydał wielu królów, i w dodatku oficjalnie uznana nieślubna córka zmarłego króla Borotha, stała się kimś więcej niż irytującym bękartem z Bagien Bale czy nawet, wedle określenia Marcali, bagienną księżniczką. Jako niezamężna dziedziczka potężnego niegdyś rodu skupiła na sobie uwagę frakcji politycznej niechętnej królowi Florianowi, nieważne, czy chciała tego, czy nie; stała się pokusą dla każdego prowincjonalnego panka, który chciałby zająć wyższe miejsce w hierarchii społecznej. Przez małżeństwo ze zbyt potężnym wielmożą Jesionna może zagrozić nie tylko Florianowi, lecz także jego następcy, kiedy się taki urodzi. A gdyby zaś poślubiła szlachcica niższego stanem, nadal pozostanie niebezpieczna. Znajdą się tacy, którzy uznają to za zniewagę i z zadowoleniem posłużą się tym pretekstem do wystąpienia przeciw Koronie.

Ysa zastanowiła się, czy pogłoski o Rannore, nowej dziedziczce Rodu Jarzębiny po śmierci Laherne, są prawdziwe. No cóż, czas pokaże, czy pojawi się jeszcze jedna pretendentka do tronu, która zakwestionuje pretensje Jesionny.

– Może znalazłabym odpowiedniego kandydata – powiedziała wolno Marcala. Postawiła pusty kielich na tacy i nie napełniła go ponownie. – Przeczuwam jednak, że Jesionna nie wyjdzie za nikogo, jeśli tego nie zechce. Nie nauczono jej tłumienia własnych uczuć, co nastąpiłoby, gdyby otrzymała odpowiednie wychowanie.

– A co proponujesz?

– Zapytaj ją, pani.

Teraz Królowa Wdowa uniosła brew. Tego się nie spodziewała po wszystkich upokorzeniach, jakie musiała znieść – po sprowadzeniu nieślubnego dziecka Borotha do własnego pałacu, po rozmowie twarzą w twarz z Jesionna. Nie widziała tej dziewczyny od tamtego strasznego dnia śmierci męża. Royance przyprowadził wtedy Jesionnę do komnaty konającego, dając Ysie szansę poparcia tej krzepkiej gałązki Rodu Jesionu zamiast cherlawego, niezdarnego, niegodnego tronu owocu jej związku z Borothem.

A teraz nowy król, Florian, poszedł w ślady ojca, zadając się z Rannore. Wieść głosi, że jej kuzynka Laherne zmarła w połogu zaledwie w kilka miesięcy po przybyciu do Rendelsham. Plotkowano, że Florian ponosił za to odpowiedzialność i że ta hańba przyśpieszyła śmierć wiekowego Erfta. Rządy po nim przejął jego młodszy brat Wittern, rówieśnik i przyjaciel Royance’a. Ysa dzisiaj zamierzała się zająć tą sprawą, a nie problemem Jesionny i jej ewentualnego małżeństwa. Królowa westchnęła. Jedna sprawa jest równie przykra, jak druga. Musi zająć się obiema, ale każdą w odpowiedniej porze. Marcalę ma teraz pod ręką, a Rannore i jej opiekun, Wittern z Rodu Jarzębiny, jeszcze nie dotarli do stolicy.

– Poślij po Jesionnę – rozkazała Ysa. – Każ posłańcowi przyprowadzić ją tutaj, a sama zaczekaj ze mną.

Marcala pochyliła głowę.

– Tak jest, Wasza Królewska Mość.

Potem wstała i wyszła, żeby wykonać rozkaz Królowej Wdowy.

 

Obern zgiął i znów rozprostował ramię, które złamał w walce z olbrzymimi ptakami na szczycie klifu na skraju Bagien Bale. Było znów całe i sprawne, chociaż swędziało trochę w słotną pogodę. Tego dnia pragnął tylko jednego – wrócić do domu. Brakowało mu towarzystwa innych Morskich Wędrowców, tęsknił za swobodnym wypłynięciem statkiem na morze, gdzie morskie powietrze wywiałoby z niego miazmaty wielkiego miasta.

To jednak zależało od woli hrabiego Harousa. Na razie hrabia trzymał Oberna w Rendelu jako swojego “gościa”, a syn Snolliego nadal nie wiedział dlaczego.

Odkąd hrabiowski medyk oświadczył, że Obern już nie musi nosić ręki na temblaku, od czasu do czasu pozwalano mu pojechać na patrol. Jeżeli nie planowano zbytniego oddalenia się od zamku Cragden lub potyczki z Ludźmi Bagien, którzy nadal napadali na uczciwych rendeliańskich farmerów, mógł jechać z drużynnikami Harousa, kiedy tylko zechciał. Monotonia życia zaczęła mu jednak dokuczać, odkąd przeniesiono go wraz z Jesionna do Rendelsham, do wielkiego domu hrabiego położonego u podnóża góry, na której wznosił się zamek królewski.

A jednak w końcu pobyt w nowym miejscu okazał się naprawdę interesujący. Dotychczas Obern nie miał okazji nauczyć się obchodzenia z końmi, a dziś uważano, że bardzo dobrze sobie z tym radzi. Nigdy też nie przebywał wśród wielmożów z kontynentu, teraz zaś mógł ich obserwować i poznawać ich zwyczaje. I nigdy dotąd nie brał udziału w królewskim pogrzebie ani koronacji; tymczasem mógł patrzeć, jak młody król Florian włożył na skronie koronę Rendelu.

Obern obrzucił Floriana taksującym spojrzeniem. A więc to on, jak doniesiono w raporcie, przybył do jego ojca Snolliego z gotowym tekstem traktatu. Obern miał ochotę się roześmiać, ale jego śmiech zakłóciłby koronację. Obnażony do pasa nowy król wyglądał dostatecznie dobrze podczas ceremonii namaszczenia, ale tylko dlatego, że jeszcze nie dało się dostrzec skutków rozpusty. Miał muskularne, młode ciało; cóż, król Boroth, jego ojciec, roztył się dopiero w ostatnich latach życia. Wyglądało na to, że książę Florian pójdzie w jego ślady. Obern i Jesionna, na skutek nalegań hrabiego Harousa, stali daleko w tłumie. Harous oświadczył, że obecność Jesionny mogłaby wprowadzić zamęt podczas koronacji, lecz z drugiej strony uznano by to za afront, gdyby córka Borotha się na niej nie pojawiła. A co do Oberna... skoro dorównywał pozycją wysoko urodzonemu szlachcicowi, tak jak ona musiał się tam pokazać.

Obernowi podobało się, że stoi obok Jesionny w tłumie wypełniającym Wielką Świątynię Wiecznego Blasku. Przypadło mu też do gustu, że może osłaniać ją przed potrąceniem przez nieuprzejmego nieznajomego. A najbardziej lubił patrzeć na nią samą, na jej piękną twarz, gibkie ciało i na srebrnozłote włosy opadające jej na plecy niczym drogocenna kaskada.

Cieszył się również z tych rzadkich okazji, kiedy razem spacerowali po zamku Rendelsham, mijając możnych panów zajętych własnymi sprawami. Jednego z nich rozpoznał: pana Royance’a z Grattenboru, przewodniczącego Rady Regentów, który wypytywał go w Wielkiej Sali rezydencji Harousa tej nocy, kiedy umarł stary król. Innych pokazała mu Jesionna: Gattora z Bilth, Valka z Mimonu, Jakara z Vacasteru, Liffena z Lerklandu i jeszcze jednego, którego córka Borotha nie spotkała tamtej pamiętnej nocy, Witterna z Rodu Jarzębiny. Ten ostatni dopiero niedawno stanął na czele tego wysokiego Domu. O tych wszystkich wielmożach Obern nie wyrobił sobieżadnej opinii; tylko pan Royance wydał mu się mądrym, doświadczonym i z gruntu uczciwym człowiekiem.

Samym miastem Rendelsham Obern zainteresował się z powodu jego obcości. Przywykł do trybu życia, jaki prowadzili Morscy Wędrowcy, i do miast zbudowanych znacznie bardziej prymitywnie. Tutaj, zamiast skupiska małych, solidnych chat, zewsząd otaczały go kamienne, tynkowane biało budynki z mnóstwem rzeźb i ozdób. Realistycznie wyrzeźbione posągi baśniowych stworów na okapach wydawało się, że zaraz zeskoczą na nieostrożnych przechodniów w dole. Woda deszczowa tryskała z paszczy tych stworów na ulice, z dala od ścian, które mogłaby uszkodzić. Było to pomysłowe rozwiązanie.

Obern i Jesionna wybrali się na dziedziniec Wielkiej Świątyni Wiecznego Blasku, aby zobaczyć cztery olbrzymie drzewa symbole Czterech Wielkich Domów Rendelu. Przechodzący obok uprzejmy kapłan powiedział im, że Jarzębina odzyskała energię i nawet Jesion odżył w cudowny sposób, a jego młode pędy zdominowały martwe, stare gałązki. Jednak Dąb nadal powoli, choć stale chylił się do upadku, a Cis trwał jak zwykle. Obern dał kapłanowi monetę, którą wygrał od swoich kompanów na zamku. Wdzięczny Rendelianin zaprowadził ich do wnętrza świątyni i pokazał im jej wszystkie cuda, nawet trzy tajemnicze okna tak ukryte, aby nie zauważyli ich przypadkowi przybysze. Na rozkaz jej królewskiej wysokości jedno okno zasłonięto kotarą; jak poinformował ich kapłan, nikomu nie wolno go było dotknąć pod groźbą śmierci. Drugie okno ukazywało jeziorko na Bagnach Bale, z którego coś wynurzało się na powierzchnię. Lecz Jesionna najdłużej wpatrywała się w trzecie, z wyobrażeniem Sieci Losu.

– One się poruszają – powiedziała cicho. – Ręce Mrocznych Tkaczek się poruszają.

Jednak Obern nie mógł tego dostrzec. Ale te miłe wycieczki przerwało nadejście zimnych dni. Wprawdzie Obern przywykł do ostrego klimatu, ale te chłody w samym środku lata były nienormalne. Z wdzięcznością przyjął podbity futrem kaftan i opończę z garderoby rezydencji Harousa i nie opuszczał domostwa hrabiego tak długo, jak na to pozwalał mu jego niespokojny duch. Zaczął też nosić czapkę nawet wewnątrz budynku, tak jak Rendelianie, i przekonał się, że dzięki temu przestał marznąć. Jesionna też się denerwowała, gdy musiała zbyt długo siedzieć w pałacu. Uwięzieni w murach zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej niż dotychczas. Rozmawiali często o olbrzymich zmianach, jakie spowoduje odkrycie królewskiego pochodzenia dziewczyny. Tego dnia pani Marcala przybyła do Rendelsham z zamku Cragden, aby odwiedzić Królową Wdowę Ysę. Królowa Szpiegów nie odwiedziła stołecznej rezydencji Harousa, ale Jesionna skorzystała z okazji, by ukryć się w komnatach Oberna, kiedy jej dawna mentorka przebywała w stolicy Rendelu.

– Nigdy tego nie pragnęłam – zwierzyła się Obernowi, gdy siedzieli przy kominku, dzieląc się gorącym napitkiem, który kucharz Harousa wyczarował z soku jabłkowego z dodatkiem aromatycznych przypraw. – I naprawdę wolałabym, żeby mnie to ominęło. Moja opiekunka i protektorka Zazar przepowiedziała, że będę musiała pójść inną drogą. Nigdy jednak nie przypuszczałam, że to nowe życie będzie takie skomplikowane.

– Wyglądasz zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy. – Obern uśmiechnął się lekko. – Chociaż tamte skórzane spodnie...

– Ze skóry luppersa.

– Właśnie. Więc tamte spodnie sprawiały wrażenie bardzo praktycznych i dostosowanych do twojego dawnego trybu życia.

– Ty sam również trochę się zmieniłeś.

Obern skierował wzrok na strój, który teraz nosił: obcisły kubrak, kaftan, a na wierzchu ciepła opończa. Nie nosił już wąskich, wiązanych na krzyż spodni ani futrzanej kurtki tak grubej, że sztylet nie mógł jej przebić. Poprawił aksamitną czapkę na głowie.

– Zabrali moje stare ubranie. Powiedzieli, że wyglądam w nim jak Cudzoziemiec.

Słysząc to, Jesionna parsknęła śmiechem.

– Ależ ty jesteś Cudzoziemcem! A jeśli już o tym mowa, wszyscy, którzy nie pochodzą z Bagien Bale, są Cudzoziemcami. – Spoważniała. – Nawet ja teraz jestem Cudzoziemką. Ale nie należę też do tego świata. Czuję się tak, jakby nigdzie nie było dla mnie miejsca.

– Zawsze będziesz miała miejsce u mojego boku.

Podniosła na niego oczy i uniosła brwi ze zdziwienia.

– Co to ma znaczyć?

– Nie powinienem był tego powiedzieć, przepraszam. – Obern wpatrzył się w ogień i wzruszył ramionami. Orzeł czy reszka? Kochał ją czy tylko jej pożądał? Naprawdę za dużo myślał o tej dziewczynie, a ten dzień wydał mu się równie dobry, jak każdy inny na sprawdzenie, czy kieruje nim miłość. – Po prostu... gdybyśmy byli w innej sytuacji, przyniósłbym ci dary i zaczął układać się z twoją... twoją protektorką o zapłatę ślubną, którą miałbym jej za ciebie dać.

Jesionna zarumieniła się; Obern podejrzewał, że to nie z powodu bliskości kominka.

– W innej sytuacji?

– Jestem żonaty.

– Och!

– Zostaliśmy sobie przyrzeczeni, kiedy oboje byliśmy bardzo młodzi – dodał pospiesznie Obern. – Przedtem jej nie znałem. Jest dobrą dziewczyną i okazała dużo odwagi podczas podróży na południe z naszego zniszczonego kraju.

Jesionna odsunęła się od niego trochę.

– Opowiedz mi o waszej podróży.

Syn Snolliego powtórzył dla niej opowieść o bitwach stoczonych przez Morskich Wędrowców z najeźdźcami z Północy, o ucieczce z ich ojczyzny i o długiej podroży, która zawiodła ich do Nowego Voldu. Nie wspomniał Jesionnie o swoim pierwszym spotkaniu z olbrzymimi ptakami ani o potworze, który próbował z morza wdrapać się na jego statek. Nie chciał straszyć dziewczyny; niech raczej myśli, że te gigantyczne ptaszyska to tylko wybryk natury, a nie, jak sam w końcu uwierzył, zapowiedź, że uśpione na mroźnej Północy złe moce obudziły się i zaczęły działać.

– Twoi współplemieńcy muszą być bardzo odważni – powiedziała Jesionna.

Obern wzruszył ramionami.

– Jedni bardziej, inni mniej, tak jak wszyscy ludzie.

– Jak się nazywa twoja żona?

– Ma na imię Neave. Kiedy płynęliśmy do tego kraju, nocami brakowało mi ciepła jej ciała. Musiała płynąć na innym statku niż ja, bo nie mogłem dopuścić, żeby jej obecność mnie rozpraszała. Poza tym, gdyby jeden statek zatonął, pozostałe mogły ocaleć. Tak postąpili ci spośród nas, których żony przeżyły zagładę naszego miasta. Wkrótce po przybyciu tutaj Neave zachorowała. Spędzałem z nią mało czasu. A odkąd cię spotkałem, prawie o niej nie myślałem.

Policzki Jesionny znów się zaróżowiły; w końcu zaczerwieniła się aż po korzonki włosów.

– Nie mogę cię do tego zachęcać.

– To i tak nie leży w twojej mocy. Jest tak jak jest – odrzekł Obern. – Kocham cię.

– Przemawia przez ciebie wdzięczność za uratowanie życia. Byłeś naprawdę ciężko ranny, zanim tu przybyliśmy.

– Przyznaję, że to też ma znaczenie – powiedział Obern. – Ale mimo to kocham cię. Czy możesz mnie za to potępić?

Jesionna wstała nagle.

– Nie wolno ci mówić o takich sprawach, to niehonorowe. A ja nie powinnam tego słuchać z tego samego powodu. Bardzo cię lubię, Obernie, ale proszę, uwierz mi, że to wszystko, czego możesz oczekiwać. Przy najbliższej okazji porozmawiam z hrabią Harousem i poproszę go, żeby pozwolono ci wrócić z powrotem do domu.

– To znaczy do Neave. Ale po nocach i tak będę myślał o tobie.

Jesionna uciekła z jego komnaty, zatrzaskując za sobą drzwi. Obern zrozumiał, że wedle rendeliańskiego zwyczaju musiał posunąć się za daleko, choć przecież Jesionna nie została wychowana na Rendeliankę, tak jak on na Rendelianina.

Och, gdyby tylko... Nie pozwolił sobie na dokończenie tej myśli. To nie wina Neave, że już jej nie kochał, jeśli rzeczywiście kiedyś tak było. I nikt nie zawinił, że on, Obern, zakochał się w Jesionnie. Tak bardzo pragnął, żeby się okazało, że dziewczyna tylko ze skromności nie chciała mówić o miłości do niego.

 

Tym razem Ysa się pomyliła. Wittern z Domu Jarzębiny, następca swego starszego brata, Erfta, wiekowy, lecz znacznie zdrowszy od niego, przybył wcześniej, niż się spodziewała. Jeszcze kiedy naradzała się z Marcalą, Witterna dopuszczono przed oblicze króla Floriana. Towarzyszyła mu Rannore. Stała z opuszczoną głową, najwyraźniej zawstydzona.

– Och, to ty – westchnął władca Rendelu, gdy przyprowadzono tych dwoje do jego komnaty. Siedział rozwalony przy kominku, grając z jednym z dworzan w grę planszową. Kupka monet leżała obok planszy; pewnie gracze robili zakłady.

– Chciałbym, żeby Wasza Królewska Mość zamienił ze mną kilka słów na osobności – oznajmił Wittern. – Proszę o to jak o łaskę.

Król zabębnił palcami po planszy, zastanawiając się, gdzie przesunąć pionek. Wreszcie wyprostował się i skinieniem ręki odprawił świtę.

– Bądźcie w zasięgu głosu – polecił.

Dworzanie ukłonili się i przeszli do najdalszego kąta komnaty. Zbili się w gromadkę, otuleni ciepłymi płaszczami, ale nadal im było zimno. Jeden z nich polecił gestem słudze, żeby przyniósł przenośny piecyk i rozpalił w nim ogień. Wreszcie wygnani od kominka dworzanie poczuli się lepiej.

– No, dobrze, czego chcesz? – zapytał Florian. Nie zmienił pozycji i nie poprosił starego wielmoży ani młodej kobiety, by usiedli.

– Myślę, że Wasza Królewska Mość dobrze wie. – Wittern wziął Rannore za rękę i zmusił, żeby zrobiła krok do przodu. – Ta dama jest w ciąży i to z tobą. Nie dość, że pohańbiłeś Laherne, że umarła, wydając na świat twoje dziecko, które też odeszło z tego świata, to teraz chciałbyś tak samo postąpić z jej kuzynką. Nie zniosę tego, panie.

– A co zrobisz, żeby mnie zmusić do ożenku, jeśli nie zechcę tego zrobić?

Oczy Witterna zabłysły.

– Nie jestem taki jak mój brat, Wasza Królewska Mość, a Rannore nie przypomina swojej kuzynki. Pochodzimy z mocniejszej gałęzi rodu. Mam wpływy w kraju. Jeżeli nie ożenisz się z nią dobrowolnie, zostaniesz do tego zmuszony.

Florian odchylił głowę do tyłu i ryknął śmiechem.

– Ty? – powiedział w końcu, ocierając łzy z oczu. – Ty chciałbyś mnie zmusić? Och, przypuszczam, że powinienem podziwiać twoją bezczelność. Posłuchaj mnie, starcze. Zrobię to, co zechcę, kiedy zechcę, gdzie zechcę i z kim zechcę. Ty zaś nie znajdziesz w sobie dość godnej mężczyzny stanowczości, żeby mnie powstrzymać. A teraz wynoś się.

Łzy popłynęły po policzkach Rannore. Odezwała się po raz pierwszy:

– Mówiłeś, że mnie kochasz – powiedziała łamiącym się głosem. – A ja wiem, że cię kochałam. Inaczej nigdy bym ci nie pozwoliła zbliżyć się do mnie. Teraz już cię nie kocham, ale muszę być posłuszna zasadom honoru. Nie urodzę jeszcze jednego królewskiego bękarta. Dość się nasłuchałam o dziewczynie, którą spłodził twój ojciec, i o kłopotach, jakich mimowolnie przysporzyła.

Florian wyprostował się na krześle.

– Nikomu nic nie powiesz o tej sprawie – oświadczył niezbyt pewnie, przez co jego rozkaz wywarł mniejsze wrażenie. – Wynoś się i to zaraz!

– Opowiemy o tym i o czymś więcej! – warknął Wittern. – Kazałeś nam się wynosić, więc cię posłuchamy. Bądź jednak pewien, że znowu się spotkamy i to wkrótce.

Białowłosy wielmoża i jego wnuczka opuścili królewską komnatę. Dworzanie zajęli swoje dawne miejsca przy kominku. Florian dokończył ruch na planszy, nad którym się przedtem zastanawiał.

Jego przeciwnik, drobny szlachcic imieniem Piaul, wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Wasza Królewska Mość przegrywa – odparł i zaatakował swoim pionkiem, co zakończyło grę. Zgarnął monety i wszyscy wybuchnęli śmiechem, z wyjątkiem króla Floriana.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin