ZNACZY ZAGŁADA
Książka jest fikcją literacką. Nazwiska, osoby, miejsca i wydarzenia
są produktem wyobraźni autorów. Jakiekolwiek podobieństwo
do prawdziwych zdarzeń, faktów czy osób żyjących lub nieżyjących
jest absolutnie przypadkowe.
JUDITH i GARFIELD REEVES-STEVENS
icefire
PRZEKŁAD
Grzegorz Woźniak
WARSZAWA
Tytuł oryginałuICEFIRE
to wfa)-3
WR0CJŁ>
PrzekładGrzegorz Woźniak
4 000091941
Projekt okładkiKrzysztof Findziński
Zdjęcie na okładceAGE/East News
anią opublikowanego przez Pocket Books
Redakcja i korektaHenryka Bielicka
Copyright © 1998 by Softwind, Inc.Ali rights reserved
Copyright © 2001 for the Polish edition by Wydawnictwo MAGNUM Ltd.Copyright © 2001 for the Polish translation by Wydawnictwo MAGNUM Ltd.
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana,
zapisywana czy przekazywana w sposób mechaniczny, elektroniczny, fotograficzny
lub w jakiejkolwiek innej formie bez uprzedniej zgody właściciela praw.
Wydawnictwo MAGNUM sp. z o.o.
02-536 Warszawa, ul. Narbutta 25a
tel./fax: 848-55-05, tel. 646-00-85
e-mail: magnum@it.com.pl
www.wydawnictwo-magnum.com.pl
Wydawnictwo prowadzi sprzedaż wysyłkową swoich książek
Skład i łamanie - Artur KłobuczarStudio komputerowe Wydawnictwa MAGNUM sp. z o.o.
Druk i oprawa - Drukarnia Wydawnictw Naukowych S.A.Łódź, ul. Żwirki 2
ISBN 83-85852-65-4
Murrayowi Kingsburghowi, wspaniałemu szwagrowi,który aż nadto poznał co to mokra aura.
Chytrym, kto wroga ogniem pędzi,mocarzem, kto powódź nań sprowadza.
Sun Tsu, Sztuka wojny
Siedem godzin przed.,.
Lód tu zlegał, trwał i potężniał od ponad dziesięciu milionów lat. Wiecznymróz, dotkliwszy niźli ten, co zniweczył życie na Marsie, skuł tu 70 procentziemskich zasobów słodkiej wody. Warstwa lodu wokół bieguna południowegoosiąga miejscami pięć kilometrów grubości i ciągle rośnie, bo z każdym obrotemZiemi wokół Słońca, gdy nastaje tu długa, zimowa noc, przybywa śniegów, którenigdy nie topnieją. Przez wieki Antarktyka zawłaszczyła 90 procent wszystkichlodów z całej kuli ziemskiej.
Bywało, gdy Słońce skąpiło ciepła bądź gdy Ziemia nieco zmieniała kąt na-chylenia względem ekliptyki, że Lód wędrował dalej, a mrozy skuwały znacznepołacie globu. Gdy Słońce było łaskawsze, Lód cofał się, topniał w oceanach,a Ziemia oddychała swobodniej. I taksie działo przez wieki. Cykle następowa-ły po sobie w wolnym, zgodnym rytmie.
A potem nastali ludzie i jęli brać Ziemię w posiadanie, zmieniając to, co na-tura stworzyła i hołubiła od zawsze.
Z czasem zaczęli docierać także tu.
Wielu zostało tu na zawsze. Lód zazdrośnie bronił swoich tajemnic. Wiałmrozem, pędził sztormami, sypał śniegiem. Ale ciągnęło tu coraz więcej ludzi,gotowych zapłacić każdą cenę za wydarcie sekretu wiecznych lodów.
A Lód trwał i potężniał jak przez miliony lat i nie chciał się poddać woliprzybyszów.
Aż do nieuchronnego dnia, gdy na Antarktydzie zjawili się ludzie w mun-durach.
Sli ci cl o w For
_ _ _ t_ _
Środa, 24 listopada
Rozdział pierwszy
Lód
Na trzy minuty przed zawrotem Antarktydę wchłonęła pustka.
Kontynent znikł, a wraz z nim ostatnia nadzieja na pomyślne wykonaniezadania, co oznaczało, że operacja „Shadow Forge" nie ma już żadnychszans. Drugi raz w czasie służby w Marynarce Wojennej Mitch Webberstanął w obliczu tak nieuchronnej klęski w grze o tak wysoką stawkę i jak zapierwszym razem nie przyjął tego do wiadomości.
Stał pośrodku kabiny Irokeza UH-1N, znak wywoławczy Gentle Two Five.Maszyna chybotała, łopaty wirnika pracowicie mieliły mroźne powietrzenad Morzem Rossa. Dwójka i piątka widniały na jaskrawo pomarańczowymkadłubie śmigłowca. Nazwy „Gentle", „Łagodny" nie słyszano na Antarkty-ce od lat, od czasu, gdy 6 Eskadrę Sił Powietrznych Marynarki Wojennejwycofano do Stanów i oddano do dyspozycji 109 Skrzydła Gwardii Narodo-wej Stanu Nowy Jork z zadaniem wspierania misji pokojowych. Ale pokójsię skończył i eskadra wróciła na Lód.
O 17.15 czasu uniwersalnego Gentle Two Five leciał ma pułapie 500 stóp,1500 kilometrów od bieguna południowego i 5000 kilometrów od Christ-church w Nowej Zelandii. Wiosenna burza śnieżna, wspomagana porywi-stym wiatrem, mąciła wszystko. W zamieci nie było widać, gdzie jest góra,gdzie dół. Tylko daleko na wschodzie błękitniała cienka kreska rozświetlo-nego horyzontu, świadcząc, że jednak istnieje ziemia, że istnieje niebo, alegdzie są, wskazywały tylko instrumenty na konsoli, bo siódmego kontynen-tu i nieba nad nim po prostu nie było.
Mitch Webber latał już w gorszych warunkach, choćby nad iracką pusty-nią czy nad kolumbijską tropikalną dżunglą, a zdarzyło mu się także prowa-dzić śmigłowiec ulicznymi wąwozami między drapaczami chmur w San
Francisco, i to pod ogniem. Bo tak wyglądały tamte misje i operacje ozna-czane kryptonimem „Forge", „Kuźnia".
W marynarce służył od piętnastu lat, a gdyby kazano mu powiedzieć jed-nym słowem, co właściwie robi, rzekłby, że kradnie, że jest złodziejemw służbie państwowej. Nim NAVSPECWARCOM - Naval Special WarfareCommand, Dowództwo Operacji Specjalnych Marynarki Wojennej - zwer-bowało go do służby, był mechanikiem pokładowym i pilotem, bo tego sięwyuczył i tak się ułożyło. Ale werbunek nie był przypadkowy. Mitch pragnąłsłużyć w SEAL - oddziałach specjalnych Marynarki Wojennej. Przeszedłszczególne- nawet jak na SEAL - przeszkolenie i obecnie należał do garstkiwybitnych specjalistów, skierowanych tajnym rozkazem do pracy w służbiecywilnej, konkretnie w Departamencie Energetyki, który ma to do siebie, żemało kto się nim interesuje. W nowym miejscu nie nosił munduru, lecz gar-nitur, krawat i aktówkę. Urzędował w klitce w Arlingtonie pod Waszyngto-nem, chyba że ogłaszano alarm i rozpoczynała się kolejna operacja „Forge".Wtedy nakładał na siebie rynsztunek bojowy.
I właśnie stał pośrodku kabiny śmigłowca. Nogi lekko ugięte, jedna rękana sieci służącej do mocowania ładunku, bo maszyną ciągle rzucało. Aledwa silniki Pratt & Whitney o mocy 1290 KM każdy dawały sobie radę z po-larną burzą. Starszy model Irokeza, słynny Huey z czasów wojny wietnam-skiej, miał jeden. UH-1N - czyli model 212 firmy Bell - wyposażono dlawiększego bezpieczeństwa w dwie jednostki napędowe. Dodano GPS, do-pplera, nie mówiąc już o drobiazgach jak dodatkowe zbiorniki na paliwo.Z takim wyposażeniem model 212 sprawdzał się nad Lodem równie dobrzejak jego słynny poprzednik nad wietnamską dżunglą.
Dawniej, to znaczy przed przeniesieniem do Departamentu Energetyki,Webber sam siedziałby za sterami i odpowiadał za bezpieczeństwo swoje,załogi i w ogóle lotu. Ale teraz, w NEST - Nuclear Emergency SearchTeam, pełnił inną funkcję i dlatego, podobnie jak porucznik Bregoli, zwany„Bawołem", który zajął miejsce przy iluminatorze z prawej strony, ani nie trzy-mał sterów, ani nawet nie miał na sobie kombinezonu lotniczego. Kapitanśmigłowca, drugi pilot i specjalista systemów broni byli ubrani w jaskrawe,polarne stroje. Piloci - w zieleń, technik - w czerwień. Mieli też jaskrawo-pomarańczowe hełmofony, wszystko po to, by ułatwić zadanie ekipom ra-tunkowym, gdyby zaistniała taka ewentualność.
Kombinezony Webbera i Bregoliego jaśniały bielą. Dystynkcje ukrytopod specjalnymi, białymi patkami na rzepy. W takim stroju nawet potężnasylwetka Bregoliego wtapiałaby się w śnieżne tło. I o to właśnie chodziło, bo
18
Webber i Bregoli szykowali się do walki, do działania z bronią w ręku nakontynencie, na którym broń wyjęto spod prawa i na którym tak naprawdęnie ma o co walczyć.
- Komandorze Webber, kończymy ostatni przelot - meldunek pilotaw słuchawkach hełmofonu wdarł się w ogłuszający huk silników. Webberogarnął wzrokiem pustać rozciągającą się za iluminatorami. Burza wzbijaładrobiny śniegu na nie więcej niż trzy metry w górę, co wystarczało, żeby po-wierzchnia wiecznych lodów była całkowicie przesłonięta. Ale najgęstszanawet zamieć nie stanowiła przeszkody dla radaru. Połyskujący bursztyno-wą poświatą ekran upewniał, że niżej, pod śnieżną pokrywą, leży skuty odwieków lodem szelf kontynentalny Morza Rossa.
Webber oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na technika, siedzącego naskładanym foteliku w tylnej części kabiny. Hadrian Gowers, czterdziesto-paroletni tłuścioch, wyraźnie czuł się źle w uprzęży, która przytrzymywałajego zwalistą postać. W tej chwili wszystko zależało od niego, ściślej, od tego,co wyświetli się na ekranie laptopa typu NEC Gladiator, zaprojektowane-go wedle specyfikacji Departamentu Obrony, a to oznaczało między inny-mi obudowę z magnezu i specjalną, żelatynową osłonę twardego dysku.Tak wyposażony komputer był praktycznie niezniszczalny i tego właśnie ty-czyło zamówienie Pentagonu, nie mówiąc już o mocy i szybkości oblicze-niowej. Poprzez sieć pokładową Gladiator Gowersa odbierał sygnałyz czujnika promieni gamma, zamontowanego na prawej goleni podwozia,i z detektora neutronów - na lewej.
Wciśnięty w polarny kombinezon, wyglądał wręcz komicznie. Nienawy-kły do lotów w trudnych warunkach, kiwał się zabawnie, bo maszyną stalerzucało, co zdążył już odchorować, i to dwa razy w ciągu godziny. Latać nielubił, ale w swojej specjalności nie miał sobie równych. Należał do ścisłejczołówki ekspertów Departamentu Energetyki w zakresie broni nuklear-nych, a dokładniej - w zakresie mechanizmów odpalających ładunki nukle-arne. I właśnie dlatego Webber wybrał Gowersa. Wiedział, że jeśli daneDIA - Defense Intelligence Agency, Agencji Wywiadu Obronnego - sąprawdziwe i coś takiego, wyprodukowanego w jakimś zakładzie na świecielub sporządzonego przez konstruktora amatora rzeczywiście znajduje sięna Lodzie, Gowers to znajdzie. I nie miało znaczenia, że każda tkanka je-go tłustego ciała buntowała się przeciwko trudom operacji.- Gowers, odczyt - rzucił Webber do mikrofonu.
19
- Gamma zero - brzmiała odpowiedź. Webber mógł się tego domyśleć,czekał na coś więcej. - Nie ma nawet żadnych szumów w tle. Chyba awariaczujnika.
Bregoli przesunął się niecierpliwie. Siedział na jaskrawożółtych wor-kach z namiotami i racjami żywności. Taki zapas zabiera się na każdy lotpolarny.
- Jesteśmy nad szelfem - powiedział. CAR-15 z białą kolbą, automatwcale nie mały, w jego mocnych dłoniach wyglądał jak dziecinna zabawka.
Webber doskonale wiedział, co porucznik ma na myśli. Zwłaszcza w czasielotów bojowych znajomość budowy geologicznej terenu, nad którym się le-ci, ma istotne znaczenie. A lecieli właśnie nad Lodowcem Szelfowym Rossa- wielką połacią lodu pokrywającą obszar ponad pół miliona kilometrówkwadratowych, mniej więcej tyle, ile terytorium Francji. Grubość lodowejwarstwy sięga 200 metrów tam, gdzie zaczyna się morze, po prawie 700 me-trów bliżej lądu. Trzydzieści procent wiecznych lodów Antarktyki to właśnielądolód skrywający Morze Rossa. Bregoli miał rację, warstwa lodu skutecz-nie tłumi wszelkie szumy tła i naturalne promieniowanie, jakie zwykle wy-stępuje w płaszczu Ziemi.
- Oczywi...
cirelly