Słowiański rodowód Jasienica Paweł .pdf

(1167 KB) Pobierz
42970038 UNPDF
Tego e-booka otrzymujesz dzieki: www.ksiazkidosluchania.tnb.pl
Paweł Jasienica
Słowiański rodowód
SPIS RZECZY
Wprowadzenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Przeszość zożona warstwami . . . . . . . . . . . . . .
Czoo ziem polskich . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
3
4
34
Zatarte ślady księcia Wiślan . . . . . . . . . . . . . . . . 105
Way nad Szprotawą . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 150
Mare Barbarum . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 190
W Wiślicy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 223
Prawda legend . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 253
Starożytności bugarskie . . . . . . . . . . . . . . . . . . 271
2
WPROWADZENIE
Było to wkrótce po Wielkanocy 1416 roku. U przebywającego w Wielkopolsce
Władysława
Jagiełły zjawił się poseł Ernesta I Żelaznego, księcia Austrii, Styrii, Karyntii i Krainy, nie
tyle
dyplomata, co zaufany dworzanin, obarczony dość osobliwą misją.
Władysław II i Ernest znali się dobrze, byli nawet spowinowaceni, gdyż cztery lata
wcześniej wiedeńczyk ożenił się w Krakowie z siostrzenicę królewską, najstarszą z pięciu
urodziwych córek Ziemowita IV z Płocka. Nosiła ona nie spotykane od tamtych czasów
imię
Cymbarki, odznaczała się niebywałą silą fizyczną i przekazała swą piastowsko-litewską
krew
aż dziewięciu małym Habsburgom płci obojej, z których pierworodny miał zasiąść na
tronie
cesarskim jako Fryderyk III.
Wysłannik zastał dwór polski w żałobie. Niedługo przedtem zmarła bowiem w Krakowie
królowa Anna Gillejska, wnuczka Kazimierza Wielkiego, i Jagielło odmienił ulubione żółte
szaty na czarne. Przyjął przybysza uprzejmie i prośbę jego potraktował nader poważnie.
Ernest Żelazny kazał swemu dworzaninowi przekonać się „osobiście i naocznie, czyli
prawdą było, że w królestwie polskim rodzą się w pewnym miejscu same przez się i bez
żadnej
ludzkiej pracy rozliczne i różnego kształtu garnki”. Zdumiewające wieści o tym szerzył
ostatnio w Wiedniu rycerz polski, niejaki Jan Warszewski, ale książę uważał to za
„powieść
niepodobną do prawdy”.
Niemłody i stroskany Jagiełło nie pożałował fatygi. Zabrał Austriaka na pola wsi
Nochowo, położonej pomiędzy Śremem a Kościanem, i w jego obecności polecił w wielu
miejscach jednocześnie.... kopać. Wszędzie znaleziono „mnóstwo garnków rozmaitej
formy i
objętości, ręką samej przyrody dziwnie i misternie jakby przez garncarza urobionych...”
Dworzanin mógł je do woli podziwiać, a na zakończenie król dal mu kilkanaście okazów i
kazał zawieźć Ernestowi do Wiednia.
O ile mi wiadomo, był to pierwszy wypadek poszukiwań archeologicznych w Polsce.
PRZESZŁOŚĆ ZŁOŻONA WARSTWAMI
I
- Bąków panicznie się boi. Jak tylko usyszy takiego, zaraz lejc pod ogon i dopiero w bok!
 
Nerwowa taka.
Woźnica - profesor doktor Zdzisaw Adam Rajewski, dyrektor Państwowego Muzeum
Archeologicznego w Warszawie, uczony mąż o sarmackim temperamencie, krotochwilnym
animuszu i gosie Ajasa Telamońskiego - śmigną batem, usiując trafić w powietrzu
dokuczliwego owada, i skierowa w prawo. Zgrabna kobyka lekko wzięa przydrożny rów.
Dwukóka zaczęta się koysać po nierównościach ugoru.
U stóp wzgórza, pod supkiem, profesor zatrzymuje konia i wysiada.
- Musieli utrącić... - narzeka i po gospodarsku podnosi z ziemi drewnianą tabliczkę z
napisem: „Teren zabytkowy, pobieranie piasku wzbronione.” - Zabierzemy ze sobą. Po
poudniu przyślę kogoś z motkiem i gwoździem.
Na szczycie wzniesienia silny podmuch agodzi nieznośny ciężar sierpniowego skwaru.
Bąków tutaj nie ma, więc gniada stoi spokojnie, żując wędzido. - No, obejrzyj sobie okolicę.
Stąd widać najlepiej. Zaraz pojedziemy na dalsze stanowiska. - Wraz z dymem papierosa
Rajewski wysapuje upa.
Owszem, podoba mi się tutaj. Ale nie zanadto.
Synne Jezioro Biskupińskie leży w dole, w poprzek widnokręgu. Wędrują po nim pasma
biaych grzywaczy. Tuż przy bliższym brzegu, w przerwach między trzcinami, linijki
rozkoysanych czarnych punkcików. Ptactwo wodne, a wygląda jak wypukane przez falę
węgielki.
Pówyspu, na którym wznosi się ongi gród kultury „użyckiej”, mógbym w ogóle nie
zauważyć. Paski język bagnistego lądu, zagubiony wśród szuwarów. Oko prześliznęoby się
po nim, gdyby nie wznoszące się tam baraki ekspedycji oraz dwie zrekonstruowane chaty
prasowiańskie i fragment drewnianego wau obwodowego. Mao tych budowli. A przecież na
tle okolicznej poogiej panoramy wydają się szczególnie duże. Dwa tysiące pięćset lat temu,
kiedy ciasno stoczone szeregi wielkich strzech szczelnie wypeniay przestrzeń między
4
pionowymi ścianami obwarowań, musiao to sprawiać wrażenie groźnego masywu, ciężkiej
bryy panującej nad jeziorem.
Wzgórza po tej i po tamtej stronie musiay już wtedy być yse. Osiemset hektarów lasu
poszo przecie na budowę grodu. Rzeczką, która dziś nosi nazwę Gąsawki, spawiono siedem
tysięcy metrów sześciennych drewna, czyli - czternaście tysięcy dobrze wyadowanych
wozów! A siekiera ówczesna wygląda jak dziecinna zabawka. Ostrze jej ma cztery, może pięć
centymetrów dugości.
Krajobraz nie bardzo mi jednak przypada do gustu. Cóż, przywyk czowiek do
mickiewiczowskich pojęć o tym, jak powinno wyglądać jezioro! A tymczasem - ta oto tafla
sinej wody wcale nie jest „gęstą po bokach puszczą oczerniona”. Nie jest. Ani trochę.
Wszędzie po brzegach „nadobnie uorano”, zawóczono, wybronowano. Widać nawet kominy
cegielni. Drzewek za to cakiem niewiele. Jak okiem sięgnąć, kraj podobny jest do ogromnego
paskiego otoczaka. Tylko - to nie dziaanie wód tak go wygadzio.
- Stara ziemia. Dwadzieścia pięć stuleci uprawy i historii - odezwaem się pógosem.
- Co? Jakie dwadzieścia pięć stuleci? - ockną się z zamyślenia Rajewski. - A o tamtym,
co ci mówiem, już zapomniaeś?
Biczysko uczonego wskazywao na prawo, nieco w dó. Wokó ujścia rozpościerają się
tam jaskrawozielone ąki. Czernieją wśród nich regularne piramidki torfu. Ludzi nie widać.
Robota pewnie już ukończona i tylko przysze paliwo przesycha sobie na wietrze. W tym
waśnie niepozornym miejscu udao się wyśledzić najstarsze tropy miejscowej historii. W
torfowisku znalezione zostay harpuny i dziryt kościany. Kilka tysięcy lat przed Chrystusem
zgubia je wędrowna horda owców, zostawiając nam w ten sposób pamiątkę po czasach, co
kończyy starszą epokę kamienną, a w nauce noszą nazwę epipaleolitu.
Potem z bardzo dalekich stron, od poudnia, przyszed tu lud, który swoje gliniane garnki
zwyk by zdobić dziwnym ornamentem o ksztacie wstęgi oraz posiada rewolucyjną, nigdy
dawniej nie przeczuwaną umiejętność uprawy ziemi rafiową lub kamienną motyką. Zaczęa
się wielowiekowa robota nad wygadzaniem, wyrównywaniem, niwelacją dzikich niegdyś
wzgórz nad jeziorem. Motykę zastąpio z czasem rado, socha, pug...
Z drugiego brzegu, od Żnina, dolatuje postukiwanie traktora. Wygodnie mu tam. Może
sobie swobodnie kursować po agodnym zboczu.
I znowu zakoysaa się dwukóka. Ściągana lejcami, gniada drobi w wądó między dwoma
 
5
pagórkami. Odchylamy się na oparcie - zaraz już szczyt kolejnej wyniosości. Kilka osób bez
pośpiechu coś tam ryje. Nagle Rajewski zatrzyma konia, wsta, przez chwilę przygląda się
czemuś i ją gromko przyzywać najwyższego z kopiących.
- Kolego Rauhut! Popatrz pan. I tutaj trzeba będzie szukać! - Coś ty ciekawego zobaczy?
- zapragnąem wiedzieć.
- Sam się przypatrz. O, widzisz? Pug pewnie palenisko rozora.
Na popielatej powierzchni roli znaczya się duża, brudnej barwy plama. Bya
wydużonego ksztatu, jakby rozwleczona w jednym kierunku.
- To się często zdarza - wyjaśnia mój cicerone. - Szkoda tylko, że nieboszczyków zawsze
dość gęboko grzebali. Nie sposób tutaj na cmentarzysko natrafić.
Ludzie na szczycie pagórka zajęci byli preparowaniem jakichś innych burych plam, z
których jedna leżaa pasko niczym placek na równiutko wyczyszczonym prostokącie piasku.
Zarysy innych, z ksztatu podobnych do retort chemicznych czy pękatych u dou sakw,
widniay w pionowych ścianach wykopów. Wszystko to byo na podziw elegancko i zgrabnie
odrobione. Zupenie jakby materia, w którym grzebano, nie by zwyczajnym zleżaym
piaskiem, ale zwartą masą plastyczną, nadającą się do precyzyjnego profilowania.
- To, co widzisz, jest śladem wędzarni z IX lub X wieku. Funkcjonowaa tu na wzgórzu,
opodal siedzib ludzkich. W tych jamach wędzono przede wszystkim ryby z jeziora.
Znajdujemy sporo usek i ości.
Teraz dopiero zrozumiaem. Ta szara paska plama jest wylotem jamy wędzarnianej.
Tamta zaś „retorta” w ścianie wykopu - przekrojem jej sąsiadki.
Wysiadamy z wózka. Szczegóowo pokazują mi miejscowe curiosa i cierpliwie wszystko
tumaczą. Wysuchaem i oddaem się pożytecznemu zajęciu ukadania w gowie zdobytych
wiadomości. Tymczasem zaoga stanowiska skupia się przy Rajewskim. Caą gromadą
ruszyli debatować nad jakimiś wykresami, zaścielającymi stolik polowy. Spojrzaem na
zaaferowanych tą robotą i raptem przypomniaa mi się strofka starej piosenki dziecinnej
„Ojciec Jacenty uczy dzieci swoje...”
Zdzisaw Rajewski, uczony cakiem jeszcze modej generacji, wygląda wśród tego
otoczenia co najmniej jak rzymski senator między takimi, którzy dopiero marzą o todze
dojrzaego męża.
Pierwsze podobne przeżycie spotkao mnie zaraz na początku, jeszcze w lipcu 1951 roku.
6
Wybraem się wtedy do gmachu Zachęty w Warszawie, gdzie miao kwaterę Kierownictwo
Badań nad Początkami Państwa Polskiego (przeniesione później do Paacu Prymasowskiego
przy Senatorskiej, gdzie dokonao naprawdę zasużonego żywota, ustępując miejsca
Instytutowi Historii Kultury Materialnej Polskiej Akademii Nauk). Ukoniem się pięknie
spotkanej w Zachęcie bardzo modej pani i poprosiem o dopuszczenie przed oblicze doktora
Ryszarda Kiersnowskiego, zastępcy kierownika, profesora Aleksandra Gieysztora. Nie byo
żadnych trudności. Zza biurka podniós się niezmiernie wysoki i chudy autor cennych prac o
Wa ach śląskich i Legendzie Winety, uczony, któremu do trzydziestki adnych jeszcze paru lat
brakowao.
Przy innych stoach w wielkiej sali byo podobnie. To znaczy - sama modzież.
A szedem tam podświadomie pewien, że starożytności sowiańskie badać mogą na pewno
tylko starcy, a już co najmniej ludzie podtatusiali. Tymczasem i pryncypa tych badaczy,
profesor Gieysztor, dziś jeszcze jest mody, cóż mówić wtedy...
- Do Biskupina powinien pan wybrać się koniecznie w sierpniu - tumaczy Ryszard
Kiersnowski. - Będzie tam kurs dla studentów. To pana niewątpliwie zainteresuje.
Na przystanku autobusowym w Gąsawie podszed do mnie jakiś modociany atleta.
- Pan z Warszawy do Biskupina? Jest Mercedes. Jedziemy do baraków na kolację, a potem
na folwark do profesora Rajewskiego.
W baraku ekspedycji byo o tej porze, to znaczy okoo godziny dziewiątej wieczorem,
prawie zupenie pusto. Kilka osób zajętych czymś przy stole. Potem ktoś zaczą brzdąkać na
fortepianie - jedna i druga para. puścia się w pląsy. Reszta zdradzaa niedwuznaczną
skonność do snu.
Nazajutrz rano, wraz z Januszem Rychlewskim, przybyym tu przed paru dniami autorem
Cz owieka z gutaperki, zjawiliśmy się na śniadanie w porze wedug nas dosyć wczesnej.
 
Dochodzia dziewiąta. W sali nie byo już nikogo.
Przybity obok drzwi rozkad zajęć kursu wyjaśni powody, dla których wielu jego
uczestników lubio chodzić spać razem z kurami. Dzień pracy zaczyna się o godzinie szóstej
trzydzieści: cae towarzystwo ruszao na wykopy. O piętnastej następowao wielkie mycie i
kąpanie się w jeziorze, po czym obiad. Zajęcia popoudniowe kończyy się o siedemnastej.
W roku akademickim 1950-1951 uniwersytety warszawski, krakowski i poznański
zorganizoway u siebie pierwsze w Polsce studia historii kultury materialnej. Nie oznacza to
7
oczywiście, że dopiero wtedy zaczęty się badania w dziedzinach archeologii, etnografii i
etnologii. Tradycje tych nauk są u nas stare i czcigodne. Za pierwszego polskiego archeologa
uważać należy wspóczesnego Mickiewiczowi Adama Czarnockiego, który zasyną pod
pseudonimem Zoriana Doęgi Chodakowskiego. Przedwojenne uniwersytety miay katedry
archeologii i prehistorii, które wespó z etnologią, historią, polonistyką, romanistyką i wielu
innymi
naukami
należay
do
wydziaów
humanistycznych.
Obowiązki
suchaczy
wspomnianych studiów historii kultury materialnej nie ograniczay się do wykadów i
ćwiczeń. Każdy z nich musia ponadto odbyć miesięczny kurs wakacyjny. W sierpniu 1951
roku by waśnie pierwszy turnus. Uczestniczyo w nim okoo pięćdziesięciu osób z
Warszawy i Poznania. Kraków przysa tym razem tylko trójkę studentów, dla pozostaych
pięćdziesięciu sześciu rezerwując wrzesień.
W latach późniejszych kursy owe doznay rozmaitych zmian. Przede wszystkim stay się
mniej dumne. Z natury rzeczy archeologia może dostarczyć pracy nielicznemu gronu osób,
więc na studia przyjmować należy tylko ludzi naprawdę rozmiowanych w tej dziedzinie
wiedzy, że się już nie wspomni o przygotowaniu, sprawdzonym przez egzamin. Początkowo
nieraz wykraczano przeciwko prawdzie, dyktowanej przez samo życie, odsyając na
archeologię takich na przykad, którzy nie znaleźli miejsca w Akademii Wychowania
Fizycznego. Przeminęo. Zdrowy rozsądek odzyska swe prawa.
Wbrew tradycyjnym pojęciom o kursach wakacyjnych te archeologiczne nie mają nic
wspólnego z żadnym dolce far niente. Praca polegająca na uważnym skrobaniu ziemi opatą
lub szpadlem, na przesiewaniu jej przez palce i sito lub nawet szlamowaniu przez sitko
kuchenne nie zalicza się do lekkich. Trzeba uważnie patrzeć na każdą grudkę, na każdą
drobinę gliny. Byle ciemniejsza plamka na dnie odkrywki - a natychmiast opata wędruje na
bok, idzie natomiast w ruch maty szpadelek, czasami nawet yżka. Bo przecież ta plamka
może być nikym śladem pala, który doszczętnie zbutwia w piasku. Należy dokadnie
ujawnić jej ksztaty i w ten sposób ustalić, czy pal by wbity, czy też wkopany w ziemię. To
ważne! Czasami pomyli tropy jama krecia. Ale to nie na dugo, bo korytarz taki zaraz zagina
się w bok.
Oto na przykad stanowisko XVa, miejsce, do którego dotarem zaraz po ukończeniu
oględzin wędzarni. Jest to rząd dwunastu prostokątnych wykopów, przecinający paskie
wzgórze od podnóża aż po szczyt. Tyraliera pytkich jeszcze, jedna obok drugiej poożonych
jam powinna wyapać z ziemi ślady wsi Stari Biskupici, o której w roku 1136 wspominaa
bulla papieża Innocentego II. Pragnie się ustalić, gdzie w XII stuleciu leżao osiedle, którego
8
bezpośredni spadkobierca - wieś Biskupin - istnieje i prosperuje aż po dzień dzisiejszy.
Szczęście towarzyszyo mi w wędrówce. Trafiem bowiem akurat na chwilę wydobywania
z ziemi pięknego i niemal caego naczynia z epoki „użyckiej”, znalezionego jednak w
warstwie wczesnośredniowiecznej, a więc o tysiąc kilkaset lat późniejszej. Kiedy zacząem
wyrażać z tego powodu wielkie zdziwienie, studenteria przysza z pomocą mojej naiwności.
- Znaleźli ten garnek i ponieważ by cay, zaczęli go po prostu używać. Takie rzeczy
bywają nawet i dzisiaj. W jednej wiosce ludzie trzymali sól w „użyckim” naczyniu, a w innej
gospodyni poia kury ze szklanej miseczki rzymskiej.
 
- Pewno, że się zdarza - doda drugi. - A tamten miecz rzymski, który suży do pielenia
chwastów w ogrodzie!
Po wysuchaniu zaimprowizowanego wykadu postanowiem zabierać się do rzeczy
systematycznie i nie wyskakiwać z niewczesnymi spostrzeżeniami. Usiadem sobie z boku,
wyciągnąem notes i zacząem zapisywać usyszaną dopiero co wiadomość:
„Sowo «calec» w języku archeologów...”
W tej chwili przy trzeciej jamie na prawo buchną wielki krzyk. Kto żyw rzuca opatę i
bieg patrzeć. Szczęśliwy znalazca trzyma w palcach kościaną oprawkę od noża. Rzecz bya
wielkości i ksztatu naparstka, barwy żótawej, ozdobiona prześlicznym rytym ornamentem.
- Ten szlaczek jest przecież najzupeniej podobny do dzisiejszej polskiej borty generalskiej
- musiaem jednak wtrącić uwagę. - O, cakiem taki sam amany wężyk!
- Istotnie, że podobne. Obawiam się tylko, że jest pan na drodze do trochę nazbyt
pochopnych wniosków - uśmiechną się magister Jerzy Gąssowski, modziutki naukowiec,
kierujący pracą na jednym z odcinków.
Dokadnie w ten sam punkt, w którym leżaa oprawka, wbita teraz zostaa stalowa szpila,
na niej i na brzegu jamy oparta ata z podziaką, na acie umieszczona poziomnica. Ściśle
oznaczono gębokość punktu znalezienia oraz jego odlegość od obu brzegów wykopu. Dane
cyfrowe, data, miejsce, warunki zalegania, charakterystyka przedmiotu i nazwisko znalazcy
zapisane zostay do metryczki. Metryczka wraz z oprawką powędroway do pudeka od
papierosów i na pókę magazynu. Mogem sobie teraz wrócić na swoje miejsce i dokończyć
zdanie o calcu:
„...oznacza warstwę ziemi pozbawioną śladów dziaalności czowieka.” Czasami można
się jednak grubo pomylić także co do calca. Mówiąc dokadniej: uznać za calec taką warstwę
9
ziemi, której czowiek nie dotyka od bardzo dawnych czasów. Sam byem świadkiem
sprostowania takiego będu. Zdarzyo się to w Biskupinie, na tej samej „piętnastce”, ale w
dwa lata później.
Modzi badacze uznali, że już dokopali się calca. Kurs się skończy, Biskupin znacznie
opustosza, ale kustosz tamtejszych zbiorów, Franciszek Maciejewski, postanowi raz jeszcze
sprawdzić suszność diagnozy. Kaza trzem starym robotnikom obniżyć dno wykopu.
Odsoniy się dwa dugie czarne pasma. W ten sposób wykryto w Biskupinie ślady tak
zwanych „dugich budowli”, czyli domostw o trapezoidalnym ksztacie i dugości sięgającej
trzydziestu metrów. Przemieszkiwaa w nich ludność „kultury ceramiki wstęgowej”, ta sama,
która przyniosa w te strony rolnictwo.
Trzeba wyjaśnić, że „piętnastka” leży nie na pówyspie, dźwigającym szeroko znane
resztki grodu „użyckiego”, lecz na brzegu, opodal jeziora. Tam, jak stwierdzono, znajdoway
się Stare Biskupice. Chaupy ich stay na prastarych prochach, także i ludzkich.
Jak przed chwilą napisaem, w sierpniu 1951 roku Zdzisaw Rajewski narzeka, że nie
sposób natrafić w Biskupinie na cmentarzysko. W rok i parę miesięcy później, jesienią 1952
roku, Franciszek Maciejewski odnalaz jednak szkielety. Grzeba w ziemi waśnie na
„piętnastce” i palcami namaca kości.
Byo tych szkieletów trzy, lecz tylko jeden posiada czerep. Dwa pozostae ulegy
zwęgleniu i rozsypay się bez śladu, gdyż przypadkiem bezpośrednio nad nimi mieszkańcy
Starych Biskupic umieścili paleniska. Normalna kolej rzeczy. Ileż dzisiejszych domów stoi na
dawnych cmentarzach. Bezpośrednia spadkobierczyni Starych Biskupic, wieś Biskupin
wznosi się obecnie o jakiś kilometr dalej. Kolejne pokolenia przesuway nieco swe siedziby,
teren „piętnastki” opustosza i można na nim dokonywać odkryć.
Odnalezione przez Maciejewskiego zwoki należay do niewiast. Wszystkie trzy miay
poożenie sprawiające wrażenie dosyć niesamowite. Trupa ukadao się na prawym boku, w
pozycji skurczonej, skrępowanego powrozami (po których naturalnie śladu nie zostao).
Zabiegi te wynikay z ówczesnych wyobrażeń religijnych i miay uniemożliwić zmaremu
wstawanie z mogiy i niepokojenie żywych.
Ramiona szkieletu zachowanego w caości zdobiy piękne bransolety kościane, zdobione
rytowaniem. Bardzo możliwe, że waścicielka ich bya wadczynią plemienia, gdyż znalezisko
pochodzi z epoki tak zwanego matriarchatu. Licząc okrągo - ma cztery i pó tysiąca lat. Owa
niewiasta oraz obie jej towarzyszki również należay do ludu „kultury ceramiki wstęgowej”.
10
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin