Halkowski Henryk - Żydowskie życie po życiu (projekt).doc

(768 KB) Pobierz
ŻYCIE ŻYDOWSKIE

ŻYCIE ŻYDOWSKIE

 

ESEJE I ARTYKUŁY Z LAT 1989-2002

 

CZĘŚĆ DRUGA: 1997-2002

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

1)

ODPOWIEDŹ NA ANKIETĘ W SPRAWIE ŻYDOWSKIEJ TOŻSAMOŚCI

 

1) Ponad pół wieku po Zagładzie i niezbyt długo po załamaniu się systemu „realnego socjalizmu”, bycie Żydem w Polsce nie jest sprawą prostą. Sądzę, iż ludzie mogliby w tym względzie określać się jako Żydzi mieszkający w Polsce, jako polscy Żydzi, jako Polacy-Żydzi, jako Polacy pochodzenia żydowskiego, jako Polacy wyznania Mojżeszowego, jako Żydzi-katolicy (plus ewentualne kombinacje takich określeń); zapewne są też i tacy, którzy sami dobrze nie wiedzą, kim są.

Jeśli o mnie chodzi, to odkąd sięgam pamięcią wiedziałem, że jestem Żydem. Nie zawsze jednak znaczyło to dla mnie to samo. Kiedy byłem mały, dziadek mówił mi, że powinienem zajmować się przede wszystkim sprawami żydowskimi – gdyż jestem Żydem, a potem sprawami polskimi – gdyż jestem polskim Żydem i mieszkam w Polsce; inne sprawy powinny być dla mnie mniej istotne. Dziadkowie prowadzili tradycyjny żydowski dom; dziadek był przez 24 godziny na dobę pobożnym Żydem (acz blisko związanym z polską kulturą). Babcia zmarła, kiedy miałem 6 lat, a dziadek – kiedy miałem około 10 lat. Rodzice – choć świadomi swojego żydostwa – zajmowali się zupełnie innymi sprawami. Pomimo że przez cały czas wiedziałem, że jestem Żydem, to jednak w owym okresie nie było to dla mnie niczym specjalnie istotnym. Pod wpływem znanych skądinąd wydarzeń (politycznych, acz nie tylko) zapoczątkowanych wojną sześciodniową w 1967 i marcem 1968 roku tożsamość żydowska zaczęła znowu dla mnie coś znaczyć. Była to jednak wówczas tożsamość przede wszystkim narodowa. Pobyt w Izraelu w 1981 roku – pierwszy i jak potąd ostatni (jakoś nikt nigdy nie chciał mnie do tego skądinąd pięknego kraju zaprosić) – zmienił moją perspektywę tej kwestii. Uznałem wówczas, że aby być Żydem, nie wystarczy sama tylko świadomość narodowa. Mój kuzyn powiedział mi że mieszka w Izraelu tylko dlatego, gdyż jest to jeden jedyny kraj na świecie, w którym można być Żydem nie zajmując się takimi idiotyzmami jak żydowska religia, żydowska tradycja, żydowska kultura. Kiedy więc wróciłem do Polski (a był to niedługo przed wprowadzeniem stanu wojennego) zacząłem się zajmować tymi właśnie „idiotyzmami”; i to one – jak sądzę – wyznaczają moją żydowską tożsamość. Zacząłem też nawiązywać kontakty z ludźmi, którzy określają się jako polscy Żydzi.

2) Staram się uczestniczyć w żydowskim życiu, zarówno religijnym, jak i świeckim; brać udział w możliwie wszystkich żydowskich wydarzeniach (jak np. Festiwal Kultury Żydowskiej), ustosunkowywać się do wielu żydowskich spraw – często w postaci artykułów, publikowanych tu i ówdzie – jak również kontaktować się z Żydami (co często sprowadza się do pomagania jednym i przyjmowania pomocy od drugich). Uważam, iż mieszkanie w pobliżu największej i najstarszej zachowanej w Europie dzielnicy żydowskiej na krakowskim Kazimierzu, a także w odległości zaledwie kilkudziesięciu kilometrów od największego żydowskiego cmentarza na świecie w Auschwitz-Birkenau nakłada na mnie specjalne zobowiązania. Kiedyś sądziłem, iż powinienem także przekładać na język polski książki dotyczące żydowskiej tematyki, jednak bardzo przykre doświadczenia związane z usiłowaniami opublikowania mojego przekładu na język polski książki Abrahama J. Heschela „Pańska jest ziemia” zniechęciły mnie do tej formy żydowskiej aktywności

3) Dziesięć lat temu mój przyjaciel, wykładowca z Uniwersytetu Hebrajskiego przedstawił mnie komuś jako „the entire postwar Jewish generation in Kraków”. Obecnie myślę o sporządzeniu sobie wizytówki, określającej mnie jako: „spisanego na straty, spauperyzowanego i zdeklasowanego ostatniego żydowskiego intelektualistę w Krakowie”.

Wydawałoby się, iż powinienem powiedzieć, iż moja żydowska tożsamość łączy mnie z wszystkimi Żydami na całym świecie w ogólności, a z polskimi Żydami w szczególności; i faktycznie z wieloma mnie łączy. Nie jest to jednak wcale aż tak proste. A więc po pierwsze mieszkając w Krakowie mam świadomość znajdowania się tak jakby w przerwie generacyjnej. W Krakowie mieszkają ludzie urodzeniu przed wojną, nie wątpiący w swoją żydowskość; większość z nich należy do kategorii „survivors”. Mieszkają tu też młodzi ludzie, dzieci mieszanych małżeństw, o bardzo skomplikowanej tożsamości. Moje pokolenie przeważnie albo wyjechało za granicę, albo zerwało związki z żydowskim środowiskiem. Jeśli więc chcę kontaktów na co dzień z Żydami (a i owszem chcę), to skazany jestem na kontakty albo z ludźmi starszymi, albo młodszymi od siebie.

Po drugie obserwuję, jak zmienia się sposób i motywacja bycia Żydem. Sądzę, że kiedyś bycie Żydem w Polsce było pasją i powołaniem; nie istniały wtedy jeszcze żadne fundacje, granty, dotacje; nikt nic nie wiedział o żydowskim mieniu. Obecnie dla wielu bycie Żydem to coraz mniej identyfikacja narodowa, religijna czy etniczna, a coraz bardziej zawodowa; ludzie kiedyś nic nie mający wspólnego z żydostwem – albo dlatego, że to ich zupełnie nie interesowało, albo dlatego, że nie mieli o tym pojęcia, albo dlatego, że byli zbyt młodzi – robią teraz znakomite interesy na byciu Żydami. W żydowskiej profesji – jak i w każdej innej – istnieje bardzo ostra konkurencja zawodowa. Czyż więc żydowska tożsamość łączy mnie z innymi przedstawicielami profesji „Żyd” czy też raczej mnie od nich dzieli?

Z drugiej z kolei strony kiedy po raz tysięczny i któryś muszę odpowiadać na te same sakramentalne pytania: „ilu jest Żydów w Polsce, a ilu w Krakowie”, „jak to jest być Żydem w Polsce” i „jak wygląda tu sytuacja z antysemityzmem” ludziom niepomiernie zdziwionym, że spotykają w Polsce Żyda nie będącego ani „starym komuchem”, ani idiotą, ani nastolatkiem, który dopiero wczoraj dowiedział się, że jest Żydem – to wówczas naprawdę nie wiem, czy coś mnie z tymi ludźmi łączy.

________________________________________________________________________

2)

 

ŻYDOWSKIE ULICE KRAKOWA

 

Czy są w ogóle w Polsce jakieś „żydowskie ulice”? Przecież wszyscy wiedzą, że w Polsce nie ma Żydów, jak więc mogą tu istnieć jakieś żydowskie ulice. W państwie żydowskim, w Izraelu, to co innego; tam wszystkie ulice są żydowskie. Czy jednak są żydowskimi ulicami te ulice w Izraelu, przy których mieszkają Arabowie lub Druzowie? No, może nie, ale z pewnością są żydowskimi wszystkie ulice w Mea Szearim czy Bnej Brak. A czy w takim samym stopniu są żydowskimi ulice w Borough Park czy też w chasydzkiej dzielnicy Antwerpii?

Zwrócono się do mnie o napisanie czegoś o żydowskich ulicach Krakowa. W związku z tym zacząłem się zastanawiać nad tym, co to w ogóle znaczy „żydowska ulica” i jakie ulice w Krakowie można uznać za żydowskie. Oto rezultat moich przemyśleń na ten temat.

Pierwszym kryterium, które przyszło mi na myśl, dotyczy nazwy. Zapewne można za ulicę żydowską uznać taką ulicę, która w chwili obecnej nosi nazwę „ulicy Żydowskiej” albo też nosiła ją w przeszłości. W niektórych miastach w Polsce (np. w Poznaniu czy Tarnowie) istnieją ulice Żydowskie; w Krakowie nie ma jednak obecnie żadnej ulicy, która tak by się nazywała. Są jednak trzy ulice, które kiedyś nazywano platea Iudaeorum, platea Iudaica, Judengasse albo ulicą Żydowską ; dwie pierwsze były żydowskimi ulicami w okresie średniowiecza: są to obecne ulice św. Anny i zachodnia część ulicy św. Tomasza. Przy tych ulicach mieszkali Żydzi w XIII, XIV i XV wieku zanim zostali wygnani (jak uważali dotychczas wszyscy historycy, acz ostatnio profesor Jerzy Wyrozumski twierdzi, że sami się dobrowolnie przenieśli) na Kazimierz. Ulicę św. Anny nazywano Żydowską do końca XV wieku, a zamykającą tę ulicę furtkę w murach miejskich nazywano furtą żydowską. Zachodnią część ulicy św. Tomasza nazywano ulicą Żydowską znacznie dłużej – aż do drugiej połowy XIX wieku (chociaż Żydzi mieszkali na tej ulicy znacznie krócej, niż na ulicy św. Anny). Dziś mało komu te dwie ulice kojarzą się z czymkolwiek żydowskim. Kiedyś stały przy nich gotyckie synagogi i mykwy; dawno już nie pozostało po tym najmniejszego śladu.

Trzecią ulica, która kiedyś nosiła nazwę „Żydowska”, znajduje się na Kazimierzu. Jest to jedna z najbardziej charakterystycznych ulic tej dzielnicy. Kiedyś nazywała się ulicą Sukienników. Potem nazywano ją ulicą Żydowską – ponieważ prowadziła z centrum Kazimierza i z Krakowa do dzielnicy żydowskiej; czasem nazywano ją też ulicą Chrześcijańsko-żydowską – jako że po jednej jej stronie mieszkali Żydzi, a po drugiej chrześcijanie. W dziewiętnastym wieku, kiedy przy ulicy tej mieszkali już prawie wyłącznie Żydzi, władze austriackie nazwały ją ulicą Józefa – aby w ten sposób uczcić pamięć cesarza Józefa II. Mało kto jednak zdawał sobie sprawę z tego, iż chodzi o austriackiego cesarza. Katolicy byli pewni, iż jest to ulica św. Józefa – skoro w Krakowie tak wiele ulic nosi nazwy katolickich świętych. Żydzi byli pewni, że jest to Józef syn patriarchy Jakuba z księgi Rodzaju w Biblii; nic w tym dziwnego, gdyż sąsiednie ulice noszą nazwy ulica Izaaka i ulica Jakuba (przy tym trudno stwierdzić, w jakim stopniu pochodzą ona od imion patriarchów, a w jakim od bogatych Żydów o tym imieniu mieszkających na krakowskim Kazimierzu w latach świetności miasta żydowskiego).

Oprócz tego istniała jeszcze w Krakowie przecznica Żydowska – obecnie środkowa część ulicy Bożego Ciała, i Plac Żydowski czyli Plac Nowy (który nigdy oficjalnie się nie nazywał placem Żydowskim ale wszyscy tak go właśnie nazywali, gdyż jest to plac targowy, na którym kiedyś handlowali tylko i wyłącznie Żydzi).

Być może ulicami żydowskimi należałoby uznać również i te, które biorą nazwę od nazwisk czy imion znanych Żydów. Chyba jednak nie od wszystkich; zapewne nie byłaby uznana za żydowską ulica św. Pawła, św. Piotra czy św. Jakuba (chociaż byli oni niewątpliwie Żydami). Są w Krakowie ulice Berka Joselewicza, Jonatana Warschauera i Lewkowa (na Kazimierzu), Józefa Sarego (na Stradomiu) i Wilhelma Feldmana (w zachodniej części miasta). Są na krakowskim Kazimierzu (wspomniane już) ulice Izaaka i Jakuba, a także Estery. Są również w Krakowie ulice Abrahama i Jerozolimska – mało kto jednak mieszka przy tych ulicach. Kiedyś prowadziły one na dwa cmentarze żydowskie: stary, dziewiętnastowieczny cmentarz gminy żydowskiej w Podgórzu i nowy, dwudziestowieczny cmentarz krakowskiej gminy. W okresie niemieckiej okupacji na tym terenie założono obóz koncentracyjny Płaszów. Więźniowie rozbijali nagrobki i układali z nich drogi. Teraz są to okaleczone szczątki ulic. W marcu 1943 roku pędzeni ulicą Jerozolimską do obozu w Płaszowie krakowscy Żydzi wspominali, jak to rok wcześniej, podczas wieczerzy sederowej, mówili: „L’szana habaa b’Jeruszalaim – Obyśmy znaleźli się w następnym roku w Jerozolimie” – i marzenie to jawiło im się jakby zniekształcone w krzywym zwierciadle.

Tyle jeśli chodzi o kryterium nazwy. Można by jednak przyjąć inne kryteria uznania jakiejś ulicy za żydowską. Jest nią zapewne taka ulica, przy której mieszkają obecnie Żydzi (ewentualnie mieszkali w przeszłości). Nie jest to jednak kryterium zbyt precyzyjne. Nie bardzo bowiem wiadomo, ilu przy takiej ulicy musiałoby mieszkać Żydów, aby można ją było nazwać ulicą żydowską. Zapewne jeśli przy takiej ulicy mieszka tylko jeden Żyd, nie jest ona jeszcze ulicą żydowską; jest zaś nią z pewnością, jeśli mieszkają przy niej sami tylko Żydzi. Nie bardzo też wiadomo, o jaki okres tu chodzi; jak powszechnie wiadomo, nie ma już dziś w Polsce takich ulic, przy których mieszkaliby w większości Żydzi, więc to kryterium musiałoby dotyczyć przeszłości; jak jednak odległa i jak bliska miałaby być ta przeszłość?. Można by nieco zawęzić to kryterium i uznać za żydowskie tylko te ulice, przy których mieszkają Żydzi wyróżniający się wyglądem, strojem, językiem, obyczajem – a więc Żydzi pobożni, kierujący swoim życiem według odwiecznych przykazań Tory i Talmudu.

Jeśli chodziłoby o okres średniowiecza, to ulicami żydowskimi byłyby wspomniane już ulice św. Anny i św. Tomasza. Jeśli będziemy brać pod uwagę cały okres czasów nowożytnych, to są nimi ulice w dawnej dzielnicy żydowskiej na Kazimierzu: oprócz wymienionych już ulic Jakuba, Izaaka, Estery, Józefa i Warschauera są to ulice: Szeroka Kupa, Wąska, Ciemna; te również ulice odpowiadałyby owemu zawężonemu kryterium – jako że począwszy od połowy XIX wieku – kiedy wielu zasymilowanych i postępowych Żydów przeniosło się (po 400 latach nieobecności) do Starego Miasta albo do nowych dzielnic w zachodniej części miasta, mieszkali przy nich w przeważającej większości pobożni Żydzi, na ogół zresztą chasydzi.

Jeśli myślimy o dziewiętnastym i dwudziestym wieku, to moglibyśmy – uznając to kryterium za obowiązujące – nazwać ulicami żydowskimi wszystkie ulice na Kazimierzu i Stradomiu, a w szczególności (oprócz wspomnianych już ulic rabina Meiselsa, Berka Joselewicza i Józefa Sarego) ulice: Miodową, Bożego Ciała, Dajwór, Starowiślną, Krakowską, Rzeszowską, Halicką, Przemyską, Bocheńską, Skawińską, Brzozową, Podbrzezie, Józefa Dietla, Św. Wawrzyńca, Św. Stanisława, św. Sebastiana, św. Katarzyny, św. Agnieszki, św. Gertrudy, Gazową, Mostową, Węglową, Skałeczną, Augustiańską, Paulińską, Elizy Orzeszkowej, księdza Kordeckiego, Wojciecha Bogusławskiego, Stradomską.

Jeśli bierzemy pod uwagę okres międzywojenny, to będziemy musieli się zastanowić, czy były – i w jakim stopniu były – ulicami żydowskimi niektóre ulice w Starym Mieście, gdzie wiele kamienic należało wówczas do Żydów, i w zachodnich dzielnicach, gdzie wiele domów było zbudowanych za pieniądze żydowskie.

Ta kwestia nasuwa na myśl następne możliwe kryterium. Ulicą żydowską można by uznać taką, przy której większość domów należy obecnie (lub należało w przeszłości) do Żydów. Jednakowóż sprawa stosunków własnościowych i żydowskiego mienia jest obecnie, w ponad pięćdziesiąt lat po Zagładzie, tak skomplikowana, że w ogóle nie chcę wdawać się w rozważanie tej kwestii. Antysemici twierdzili zresztą przed wojną, że Żydzi mieli mówić: „Wasze ulice, nasze kamienice”; wynikałoby z tego, iż Żydzi jakoby dobrowolnie wyrzekają się posiadania ulic na rzecz posiadania kamienic. Według tego poglądu żydowskie kamienice stałyby przy polskich ulicach – nie istniałyby więc żadne żydowskie ulice. Widmo żydowskiego kamienicznika wciąż jeszcze krąży nad Polską Wierzący w mit o żydowskiej solidarności nie chcą zauważyć, że żydowski kamienicznik pobierał czynsz nie tylko od mieszkających w jego kamienicy chrześcijan, ale także i od Żydów (podobnie jak to robił i kamienicznik nie będący Żydem). Nie chcę więc w ogóle zastanawiać się nad tym kryterium.

Sytuację komplikuje nieco fakt, iż podczas II wojny światowej władze niemieckie umieściły getto nie na Kazimierzu, ale po drugiej stronie rzeki, w Podgórzu. Przed wojną w Podgórzu – założonym jako odrębne miasto po pierwszym rozbiorze Polski przez Austriaków – mieszkali i Polacy, i Żydzi. W latach 1941-1943 przy ulicach: Józefińskiej, Limanowskiego, Krakusa, Węgierskiej, Rękawka, Dąbrówki, św. Benedykta, Czarnieckiego, Janowa Wola, Lwowskiej mieszkali tylko i wyłącznie Żydzi (za wyjątkiem jednego jedynego nie-Żyda, aptekarza Tadeusza Pankiewicza). Czy zatem można uznać wszystkie te ulice za żydowskie – biorąc zresztą pod uwagę i ten fakt, że przed wojną obok chrześcijan mieszkali na nich także i Żydzi?

 

Pozostawiam zatem otwartą kwestię, które ulice w Krakowie są ulicami żydowskimi, a które nie są. Wydaje mi się jednak, iż istnieją takie ulice, co do których można by się zgodzić, że (według niektórych przynajmniej wymienionych powyżej kryteriów) są one – względnie kiedyś były – ulicami żydowskimi. Jeśli redakcja Midraszu będzie sobie tego życzyć, to niebawem napiszę o kilku z nich.

Czerwiec 1997

 

W artykule wykorzystano informacje zawarte w następujących książkach:

 

Stanisław Tomkowicz – Ulice i place Krakowa w ciągu dziejów, Kraków 1926

Bogusław Krasnowolski – Ulice i place krakowskiego Kazimierza, Kraków 1992

Elżbieta Supranowicz – Nazwy ulic Krakowa, Kraków 1995

Podkreślone fragmenty zostały usunięte przez redakcję.

________________________________________________________________________

3)

SZEROKA I WĄSKA

 

Są na krakowskim Kazimierzu dwie ulice, których nazwy zdają się ze sobą związane: Szeroka i Wąska. Sądząc z nazwy jedna powinna być szeroka, a druga – wąska. I faktycznie ulica Szeroka to szeroka ulica – wielu odwiedzających Kazimierz turystów uważa ją nawet za plac (chociaż jeśliby uznać ją za plac, to byłby to plac dość wąski). Jednakże ulica Wąska nie jest wcale taka wąska – a nawet w części swojej długości jest całkiem szeroka. Jest za to naprawdę krótka – zaledwie kilka domów. Jeszcze jedno je łączy: obie są optycznie zamknięta. Ulica Szeroka rozciąga się pomiędzy Starą Synagogą – najstarszą zachowaną synagogą w Polsce – a kamienicą Landauów; ulicę Wąską z jednej strony zamyka Synagoga Wysoka, a z drugiej – nawiązujące stylem do dawnej architektury budynki przemysłowe z przełomu XIX i XX wieku.

Tak jak Rynek Główny stanowił centrum Krakowa, tak ulica Szeroka była od końca XV wieku centrum dawnej dzielnicy żydowskiej na podkrakowskim, a później krakowskim Kazimierzu. Tutaj mieściły się kiedyś najważniejsze instytucje żydowskiej społeczności: mykwa, trzy synagogi (w tym dwie najstarsze – Stara i ReMU), cmentarz, siedziba gminy. Przez ponad trzysta lat mieszkali w tej okolicy wszyscy krakowscy Żydzi; chociaż za dnia załatwiali różne swoje sprawy w Krakowie, na noc musieli wracać na Kazimierz. Później pozostali tutaj ci najpobożniejsi i najubożsi. Możemy ich zobaczyć na fotografiach Romana Vishniaca, które zatrzymały obraz życia żydowskiego na tej ulicy niedługo przed zniszczeniem tego życia, przed Zagładą. Wiele tych zdjęć przedstawia brodatych chasydów w futrzanych czapach dostojnie kroczących ulicą Szeroką.

Kiedyś w tym miejscu znajdowała się wieś Bawół; zapewne tutejsi wieśniacy zajmowali się hodowlą bydła. Charakterystyczny kształt ulicy Szerokiej jest odbiciem układu działek tej wioski. Niedługo po założeniu miasta (które nazwał swoim imieniem), król Kazimierz Wielki zakupił wioskę i włączył jej teren do swojego miasta. Niektórzy historycy sądzą, iż uczynił to dlatego, gdyż tu właśnie miała mieścić się siedziba założonej w roku 1364 przez tegoż Kazimierza Wielkiego krakowskiej Akademii – drugiego po praskim uniwersytetu w Europie Środkowej. Wszelkie informacje na ten temat pochodzą z jednego źródła – od najwybitniejszego średniowiecznego polskiego historyka Jana Długosza. Wielu jednak współczesnych badaczy nie wierzy w ich prawdziwość. Jak powszechnie wiadomo, nie istnieje nic takiego jak obiektywna historia; historia jest zbiorem faktów i ich interpretacji, manipulowanych i wykorzystywanych do różnych – mniej lub bardziej doraźnych – celów. Jan Długosz miał niewątpliwą ochotę przejść do potomności nie tylko jako wielki kronikarz dziejów Polski, ale także jako fundator ważnych instytucji kościelnych. W Krakowie było wiele klasztorów; nie było jednak klasztoru zakonu Kartuzów; Jan Długosz uznał, że ma tu pole do działania. Zwrócił się do Rady Miejskiej Kazimierza z propozycja założenia takiego klasztoru w północno-wschodniej części miasta. Jakież musiało być jego rozczarowanie, kiedy dowiedział się, iż Rada (niepomna na obowiązki dobrych chrześcijan) nie chce skłonić się ku jego planom i sprzedaje działki na tym terenie przebrzydłym Żydom, Jak to! Ci sami Żydzi, których niedawno tak skutecznie udało mu się usunąć z sąsiedztwa Wszechnicy Krakowskiej, teraz udaremniają tak doskonałe i zbożne zamysły ( w styczniu 1469 roku Jan Długosz – w imieniu Akademii Krakowskiej – odebrał Żydom dwie synagogi, cmentarz, szpitale, łaźnie i wszelkie inne budynki przy ulicy Św. Anny, dając im w zamian teren przy ulicy Szpiglarskiej – dziś jest to zachodni odcinek ulicy Św. Tomasza; jak to często bywa, Długosz poniekąd padł ofiarą własnego sukcesu, gdyż Żydzi nabywający działki na Kazimierzu to zapewne ci sami, których usunął on z ulicy Św. Anny i którzy – zwątpiwszy w możliwość współżycia z chrześcijańskimi mieszczanami – woleli przenieść się nieco dalej od nich; jak widać w żydowskiej historii często powtarzają się podobne wydarzenia).

Zaczął tedy uczony kronikarz dowodzić, że kazimierscy rajcy nie mają żadnych praw do tego terenu; owszem, to prawda, król Kazimierz Wielki włączył był ongiś ten teren do nowo założonego miasta nazwanego jego imieniem, ale nie uczynił tego bynajmniej ot, tak sobie; zrobił to w bardzo konkretnym celu – miał zamiar tu właśnie wznieść gmachy Akademii Krakowskiej. Co prawda na skutek śmierci króla jego plany wzięły w łeb, a Akademię ostatecznie umieszczono w Krakowie (na terenie pierwszej dzielnicy żydowskiej w tym mieście), nie upoważnia to jednak kazimierskich rajców do szarogęsienia się i do podejrzanych konszachtów z niechrzczonymi zabójcami Jezusa Chrystusa – z oczywistą szkodą Kościoła. Jakże trząsłby się z oburzenia zacny kanonik, gdyby wiedział, że piętnaście lat po jego śmierci tu właśnie osiądą usunięci z terenu miasta Krakowa Żydzi.

Przez wiele lat mieszkali tutaj tylko i wyłącznie Żydzi. W dziewiętnastym wieku połączono Kraków i Kazimierz w jedno miasto, jednak tutejsi mieszkańcy żyli jakby w innym wymiarze – nie tylko przestrzennym, ale i czasowym. Chociaż ulica Szeroka była świadectwem minionej chwały krakowskich Żydów z czasów „złotego wieku”, mieszkający tu przed wojną 64 Żydzi byli nie tylko bardzo pobożni, ale i bardzo biedni. Nic dziwnego, że dla postępowych i „cywilizowanych” Żydów życie na tej ulicy było przykrym obrazem tego, od czego udało im się uciec. Z tego więc powodu niechętnie przekraczali umowną granicę pomiędzy dwoma różnymi światami: światem dziedziców haskali – żydowskiego Oświecenia i światem dziedziców chasydyzmu; granicy pomiędzy „europejską cywilizacją” a ”wschodnią ciemnotą”. Rafael Scharf opowiadał, jak spotkał niedawno przy ulicy Szerokiej swojego znajomego sprzed wojny, pochodzącego z bardzo dobrej zasymilowanej krakowskiej rodziny żydowskiej; zapytał go, kiedy był tu po raz ostatni; ten odpowiedział, że jest na Kazimierzu po raz pierwszy w życiu; przed wojną nic go tu nie ciągnęło; nie chciał stykać się z „zacofanymi”, „ciemnymi”, „zabobonnymi” chasydami i innymi „wstecznikami”.

Pomimo tego, iż tu właśnie Steven Spielberg filmował sceny z likwidacji krakowskiego getta dla potrzeb filmu „Lista Schindlera”, i pomimo umieszczenia tu niedawno przez Fundację im. Rodziny Nissenbaumów kapliczki – „miejsca zadumy nad śmiercią krakowskich Żydów” (widząc ją wielu turystów zastanawia się, czy faktycznie tutaj zamordowano 65 tysięcy Żydów), w rzeczywistości ulica ta nie była miejscem Zagłady. Za blisko stąd było do oficjalnej rezydencji gubernatora Hansa Franka. Dlatego też Żydów stąd wysiedlono – większość do innych miast, pozostałych do getta w Podgórzu; nie stąd więc wywożono do obozów śmierci.

Po wojnie Żydzi już tu nie wrócili (a ci, co wrócili, wyjeżdżali w kilku falach emigracji). Co prawda przychodzili tutaj modlić się w odnowionych synagogach albo na cmentarz, ale nie zostawali tu na noc; nie było to atrakcyjne miejsce do mieszkania. Nie tak dawno trudno było tędy przejść w sobotnią noc – wszędzie leżeli pokotem pijacy. Kiedy podczas nocnej libacji zabrakło wódki, wiadomo było, gdzie jej szukać – na melinie przy ulicy Szerokiej. Fasady domów z liszajami opadającego tynku wyglądały jeszcze gorzej niż przed wojną (a i wówczas – z powodu ubóstwa jej mieszkańców – nie wyglądały zbyt zachęcająco). Ostatnimi laty Kazimierz zaczął się zmieniać; pojawiły się tu restauracje, kawiarnie i galerie, znowu odnawia się żydowskie zabytki. Kazimierz przestał być dzielnicą „zapomnianą przez Boga i ludzi”. W zmianach tych przoduje ulica Szeroka. Coraz częściej widać tu turystów z kraju i z zagranicy. Autobusy suną przez ulicę Szeroką, wioząc ludzi żądnych ujrzeć to, co jeszcze tak niedawno wydawało się nieistotne i bez znaczenia. Dzisiaj – ponad pięćdziesiąt lat po Zagładzie – uważamy teren żydowskiej dzielnicy na Kazimierz, a zwłaszcza jej centrum, ulicę Szeroką, za jedyny w swoim rodzaju, cudem uratowany przestrzenny dokument żydowskiego życia w Polsce. Ulica Szeroka ma więc wszelkie szanse, aby stać się jedną z najatrakcyjniejszych ulic Krakowa. No a jej uboga siostra, ulica Wąska? Ona zapewne się nie zmieni; nadal będzie tkwić na uboczu współczesnego życia, cicha i senna, ożywiona tylko przez – dziś już nie żydowskich – uczniów zmierzających do górującego nad tą ulicą budynku zbudowanej dziewięćdziesiąt lat temu szkoły miejskiej.

1997

________________________________________________________________________

4)

 

WSTĘP DO „LEGEND Z ŻYDOWSKIEGO MIASTA NA KAZIMIERZU POD KRAKOWEM”

 

Świat polskich Żydów odszedł w przeszłość. Zapewne nie tylko on. Jednakże on odszedł bardziej niż wszystkie inne. Nie ma już np. świata kresowych dworków; jednak ludzie z tego świata albo ich potomkowie żyją – i to przeważnie wcale nie tak daleko od miejsc, gdzie mieszkali ich przodkowie. Kultywują tradycję, żywią sentyment dla przeszłości. Polscy Żydzi natomiast zostali zamordowani. Ci, co przeżyli, w większości wyjechali w dalekie strony. Ci nieliczni, którzy tu pozostali, na ogół utracili kontakt z tymi wartościami, które kierowały życiem ich przodków (czyż nie jest paradoksem, że podstaw judaizmu uczą dziś polskich Żydów przybysze z Ameryki – która była ongiś krajem, gdzie Żydzi zarabiali pieniądze, a nie kultywowali własne tradycje). Ci, co wyjechali, przeważnie pamiętają tylko o wszelkim źle, które ich spotkało na tej ziemi, a nie chcą pamiętać, co tu było dobrego; odeszli do innych społeczności, innych klimatów, innych problemów.

W Polsce od kilkunastu już lat istnieje zainteresowanie Żydami – ich historią, kulturą, religią. Najczęściej jednak jest to zainteresowanie dość powierzchowne. Jak się wydaje, przyczyną tego jest pewna hermetyczność i niedostępność żydowskiego świata. Żydzi i Polacy (a więc przodkowie ludzi uważających się dziś za Polaków i uważających się dziś za Żydów) przez stulecia mieszkali na tej samej ziemi, na ogół jednak żyli odrębnym życiem. Sąsiedzi mało o sobie wiedzieli. Tym trudniej przekroczyć tę niewidzialną granicę teraz, kiedy Żydów w Polsce jest tak mało (a dzisiejsza egzystencja żydowskiej społeczności w małym tylko stopniu odzwierciedla bogactwo i różnorodność życia Żydów w Polsce w minionych wiekach), zaś burzliwe dzieje (wciąż jeszcze naszego) koszmarnego XX wieku spowodowały powstanie całego szeregu mniej lub bardziej uzasadnionych wzajemnych animozji.

W jaki sposób można przybliżyć (sobie i innym) odeszły w niebyt świat polskich Żydów. Wydawałoby się, że można to zrobić poprzez poznawanie żydowskiej historii, kultury, religii.

Na ogół podstawowe informacje o życiu takich czy innych społeczności czerpiemy z ich historii.Jednakże historia Żydów jest odmienna od historii innych narodów. W Biblii (jak to określił Andre Neher) „żydowska myśl wbudowała czas w konstruktywny wymiar historii”; w późniejszym jednak okresie Żydzi przestali dbać o historię. Pobożni Żydzi uważali, że skoro powierzona im została Tora, to nie jest im na nic potrzebny zapis historycznych wydarzeń. Abraham Joshua Heschel w przełożonej przez mnie na język polski książce „Pańska jest ziemia” pisze: „Obdarzono nas świadomością tego, że jesteśmy uwikłani w historię przekraczającą zyski i chwałę wszelkich dynastii i imperiów. Zostaliśmy wezwani do nastawiania zegara wiecznej historii”. Życie żydowskie odmierzał cykl świąt – powtarzający się co tydzień Szabat, co miesiąc Rosz Chodesz (początek miesiąca) i co rok – pozostałe święta. Za ważne uważano tylko te indywidualne ludzkie czyny, które przybliżają albo oddalają odkupienie i przyjście Mesjasza; wtedy dopiero wydarzenia historyczne nabiorą sensu. Zapewne dlatego po pochodzących z okresu starożytności księgach Józefa Flawiusza następną żydowską książką historyczną jest wielotomowe dzieło Heinricha Graetza, wydane w drugiej połowie XIX wieku, w okresie modernizacji żydowskiego życia, reprezentujące „martyrologiczny punkt widzenia” na żydowską historię. Dwa wydarzenia – Holokaust, a potem powstanie Państwa Izrael, zdecydowały o tym, jak większość Żydów patrzy dziś na swoją historię. Filozof Emil Fackenheim pisze w tym kontekście o „powrocie Żydów do historii”. W związku z tym Polska pojmowana jest jednoznacznie – jako kraj Holokaustu, zaś historia Żydów w Polsce przed Holokaustem wydaje się przy takim podejściu czymś nieistotnym i nieważnym. Również i ci historycy, których interesuje wkład Żydów w powstanie i rozwój współczesnego zachodniego społeczeństwa liberalnego, demokratycznego i kapitalistycznego, po macoszemu traktują dzieje Żydów w Polsce. No a polscy historycy przez długie lata ledwo dostrzegali obecność Żydów na polskiej ziemi. Dopiero niedawno niektórzy zaczęli uwzględniać tę obecność – jednakże w kontekście raczej polskiej, a nie żydowskiej historii.

W jaki sposób można poznać żydowską kulturę? Cóż to jednak jest „ żydowska kultura”? Czy taka sama była kultura Żydów np. w Maroku i w Rosji? Nawet jeśli będziemy mówić tylko o polskich Żydach, to i tak mówienie o jednej kulturze Żydów polskich wydaje się nieuzasadnione – z powodu różnorodności geograficznej (jeszcze pogłębionej przez zabory), rozmaitości języków (hebrajski? aramejski? jidysz? polski? niemiecki? rosyjski?), odmiennego stosunku do żydowskiej tradycji i religii, różnic politycznych (jak np. rozmaite podejścia do ideologii syjonistycznej) itd. Jeśli chodzi o religię, to nie można jej poznawać „od zewnątrz”. Religię może poznać tylko ten, kto uznaje ją za swoją. Naprawdę poznać żydowską religię może tylko wyznawca judaizmu.

Oczywiście, dla prawdziwego poznania zamordowanego świata polskich Żydów potrzebne są długie i dogłębne studia. Można jednak starać się wejść w ten świat niejako przez „boczną furtkę” – poprzez opowieści. W zależności od poziomu wiedzy i wrażliwości odbiorcy, będą one inaczej do nich przemawiać, inne treści odsłaniać. Każdemu jednak mogą coś powiedzieć – jednym więcej, a drugim mniej. Stąd chyba tak wielkie znaczenie opowieści w żydowskiej tradycji.

Wydawałoby się, że byłoby czymś najzupełniej wystarczającym, gdyby Tora była tylko i wyłącznie zbiorem wypisanych po kolei przykazań – zakazów i nakazów, które powinien wypełniać pobożny Żyd. Znajdują się w niej jednak również najrozmaitsze opowieści – o pierwszych ludziach, o praojcach i pramatkach, o życiu Mojżesza i wyjściu z Egiptu; z opowieści tych ludzie maja czerpać nauki moralne. Również w Talmudzie oprócz halachy – czyli przepisów prawnych i dyskusji na ich temat – znajdują się również hagady – opowieści. Wielki chasydzki mistrz Nachman z Bracławia opowiadał swoim uczniom najróżniejsze historie i przypowieści; miały one budzić ludzi, którzy – na skutek długotrwałego przebywania w golusie (na wygnaniu)znajdują się jakby w stanie duchowego uśpienia. Dlatego też rabin Szlomo Carlebach – który chciał, aby Żydzi stawali się lepszymi Żydami, a nie-Żydzi byli świadomi żydowskich wartości, starał się osiągnąć ten cel nie tylko poprzez swoją muzykę, ale również poprzez opowiadanie legend i historii z życia rabinów, chasydzkich mistrzów i innych – mieszkających w Europie Środkowowschodniej – pobożnych Żydów.

W przypadku żydowskich opowieści zawsze bardziej istotne było to, jaka wypływa z nich nauka moralna, niż to, w jakim stopniu są one zgodne z historyczną prawdą. O sile tych opowieści mówi następująca chasydzka historia, pochodząca od rabina Izraela z Rużyna:

 

„Gdy święty Baal Szem Tow chciał kiedyś uratować życie chorego chłopca, kazał ulać świecę z czystego wosku, wziął ją do lasu, umocował na drzewie i zapalił. Potem odmówił długą modlitwę. Świeca płonęła przez całą noc. Rankiem chłopiec był zdrów.

Kiedy mój pradziad Wielki Maggid, uczeń świętego Baal Szem Towa, chciał spowodować podobne uzdrowienie, nie znał już tajemnego znaczenia słów, na którym miał się skupić. Uczynił jednak to samo, co jego mistrz, i wezwał jego imię. Dzieło udało się.

Kiedy rabin Mosze Lejb z Sasowa, uczeń ucznia Wielkiego Maggida, chciał dokonać podobnego uzdrowienia, powiedział: „Nie mamy już mocy dokonać tego, co zrobiono kiedyś. Ale opowiem o tamtym wydarzeniu, a Bóg pomoże”. I jego dzieło również się udało.

1998

________________________________________________________________________

5)

POLSCY SEFARDYJCZYCY

 

Na przełomie XIX i XX wieku ci Żydzi, którzy odeszli od tradycyjnych form judaizmu, chętnie powoływali się na (prawdziwe lub wymyślone) sefardyjskie pochodzenie. Sefardyjscy Żydzi wydawali się bardziej światowi, bardziej związani z nieżydowskim środowiskiem, mniej zabobonni, myślący w bardziej racjonalistycznych kategoriach – i dlatego „postępowi” Żydzi woleli wywodzić swój ród od nich niż od Żydów aszkenazyjskich; sefardyjskie pochodzenie uważane było w tym środowisku za swoistą nobilitację. Nic dziwnego zatem, że w Polsce – tak jak i w całej Europie – synagogi postępowe bardzo często dekorowano na wzór mauretański – tak aby przypominały budowle Granady, Sewilli, Kordoby i Toleda. Piękny przykład takiej dekoracji zachował się w odnawianym obecnie krakowskim Templu. Czy jednak naprawdę istnieli „polscy Sefardyjczycy” i czy racje mieli ci, którzy właśnie wśród nich szukali swoich przodków?

Określenie „polscy Sefardyjczycy” może wydawać się wewnętrznie sprzecznym. Jeśli bowiem szukamy typowego wzorca aszkenazyjskich Żydów, to najłatwiej znajdziemy go wśród polskich Żydów. Tym niemniej do Polski przesiedlali się sefardyjscy Żydzi – jednakże po krótszym lub dłuższym czasie (raczej krótszym niż dłuższym) zatracali oni swoje specyficzne cechy i całkowicie upodabniali się do dominujących tu Żydów aszkenazyjskich.

Przybycie większej ilości Żydów do Polski mogło w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin