Przyczyny i skutki nieładu seksualnego I
Jacek PULIKOWSKI
Tworzy się dziś propagandę rzekomej naturalności autoerotyzmu. Pojawia się wręcz jego reklama, niestety, nawet w podręcznikach szkolnych i w programach oświaty. Tymczasem jest to przygotowanie do złego współżycia w małżeństwie i kompletnie błędnego pojmowania dziedziny płciowości."Normalny" etap rozwoju W tv powtarza się ustami "autorytetów", że to jest rzekomo "normalny" etap rozwoju. Bo nie wolno nazywać rzeczy po imieniu, żeby młodzieży nie stresować. Potem kilkunastoletni chłopak ma kłopoty (normalne) z dynamicznie reagującym ciałem. Pytam: w imię czego ma on próbować coś z tym zrobić, odsuwać bodźce, opanowywać się. pracować nad sobą, skoro mu "autorytety" mówią, że to jest normalny etap rozwoju? Czemu on ma próbować podjąć jakikolwiek wysiłek? Nie ma ku temu żadnej motywacji. Nie mówi mu się, że samogwałt to klasyczne cofnięcie się do dzieciństwa, do fazy autoerotyzmu, zwykłe cofnięcie się w psychofizycznym rozwoju. Jeżeli utrwali się w postaci nałogu - a dzieje się to nierzadko, o czym seksuologowie wiedzą, ale nie chcą mówić - to będzie to nieszczęście dla niego i dla jego małżeństwa. Znam taką sytuacje. Kilka lat próbowałem pomóc. Bardzo inteligentny chłopak, wykształcony, życzliwy dla ludzi, uczynny, no, naprawdę - chciałoby się powiedzieć - wymarzony mąż, ojciec. Ale od 12 roku życia wszedł w samogwałt. Szukanie doznań seksualnych stało się dla niego obsesją. Autentycznie obsesją. I w efekcie nałogu rozstał się z ukochaną narzeczoną - wspaniałą dziewczyną. On jest niepoczytalny w tej materii. Bardzo fajny, sympatyczny, miły. uczynny dla innych ludzi człowiek. Stracił kontrolę nad sobą. Zaczęło się "niewinnie" od samogwałtu, potem pornografia i wreszcie panienki z ulicy. Przerażające. A teraz - mimo wewnętrznego odrzucenia tego stylu życia - całkowita bezradność. Ten człowiek naprawdę stara się powrócić do normalnego życia. I nie może. To silniejsze od niego. A chłopaczkom mówi się, że to "normalny etap rozwoju!" A dziewczynkom się mówi, że jak one się nauczą tak same ze sobą, to potem będą lepiej przeżywały współżycie w małżeństwie. Naprawdę ogarnia przerażenie! Siłą rzeczy następuje koncentracja na własnych doznaniach i to jest potem bardzo trudne do przeskoczenia w małżeństwie. Zauważmy przy okazji, że samogwałt wyrywa przyjemność seksualną z jej właściwego kontekstu: z dwupłciowości i z płodności. Bez wątpienia samogwałt sprzyja tworzeniu się postaw homoseksualnych, antykoncepcyjnych i aborcyjnych.
Jacek Pulikowski: Pozwoli pan, że na początek złożę oświadczenie.
Jacek Kowalski: Bardzo proszę.
- Nie czytam "Gazety Wyborczej". Nie lubię jej, mówiąc oględnie. Osobiście uważam, że podkopujecie wartości chrześcijańskie, które są mi bliskie.
To dlaczego zgodził się pan na rozmowę?
- Wie pan: Chrystus także rozmawiał z jawnogrzesznicami
Rozumiem, że po tym wstępie możemy porozmawiać o ojcu-partnerze?
- No nie, "partner" to niedobre słowo. Bardzo go nie lubię.
A co ma pan przeciwko partnerstwu?
- Mówiąc ojciec-partner zakładamy, że tata ma być kumplem swojego dziecka. Że będzie się z nim np. witał po kumpelsku, zabierze na piwo... A tak przecież nie może być.
Z kolei partner na płaszczyźnie małżeńskiej kryje w sobie znaczenie, że kobieta i mężczyzna są sobie równi. A przecież nie są. Więc to także nieprawda.Dlaczego nie mogę być kumplem swojego syna?
- Bo on nie potrzebuje pana jako równego sobie kolegi. Kumpla o takim samym stanie świadomości, sumie doświadczeń. Potrzebuje opiekuna i przewodnika, który będzie mu objaśniał świat. Podsumowując: ojciec nie może być kumplem, ale przyjacielem - jak najbardziej.
Czy taki podział wyklucza na przykład wspólne wypady z dzieckiem w góry?
- Absolutnie nie! Wspólne spędzanie czasu jest przecież wskazane. Ale po to, żeby coś dziecku pokazać i objaśnić kawałek świata, żeby wspólnie przeżyć coś i wzmocnić waszą więź.
Dlaczego nie mogę być partnerem dla matki moich dzieci? Przecież dzielimy się obowiązkami, wspólnie podejmujemy decyzje...
- Mężczyzna nie jest partnerem dla kobiety w potocznym rozumieniu tego słowa. Myślę o równym podziale obowiązków. To nienaturalne. Mężczyzna i kobieta są tak samo ważni w związku, ale mają różne funkcje do spełnienia. To nie partnerstwo, tylko solidarność.
A partnerstwo rodziców w wychowywaniu dzieci?
- Po raz kolejny mówię - nie! Solidarność. Podział ról. Dopóki dziecko jest małe, zajmuje się nim kobieta. Mężczyzna przecież nie nadaje się do tego. On nie odróżni jednego z dwudziestu rodzajów płaczu niemowlaka, a kobieta rozumie to bezbłędnie. Facet po prostu słyszy, że dziecko płacze. Nie wie, dlaczego. Kobieta "rozumie" z jego płaczu, kiedy jest głodne, kiedy coś je boli. Z czasem, gdy dziecko podrasta, kobieta powinna wycofywać się z jego wychowywania, a dominującą rolę winien przejmować ojciec. To on jest przewodnikiem dorastającego dziecka. Objaśnia mu świat, a swoim spokojem daje mu silne podstawy do rozwoju.To, co pan mówi, pewnie niektórym się nie spodoba. Na przykład feministki...
- Ach, feministki! To one są jedną z przyczyn, dla których mamy teraz kryzys ojcostwa. Podkreślam: jedną z przyczyn, nie jedyną. To one, domagając się dla siebie takich samych praw, jakie mają mężczyźni, z jednej strony składają hołd męskości i dają dowód, jak bardzo mężczyźni im imponują. A z drugiej - podkopują męskość. Żądając równości, sprawiają, że mężczyźni wolą unikać odpowiedzialności. Na przykład związanej z wychowywaniem dzieci. Stąd już tylko krok do tego, co mamy teraz: dobrania dodatkowej roboty, przesiadywania w pracy po godzinach, jednym słowem: do uciekania ojca z domu. A to nie leży przecież w męskiej naturze. Mężczyźni lubią być odpowiedzialni za kogoś. Wie pan: w tej chwili po morzach i oceanach świata pływa ileś tam tysięcy statków. Ich kapitanami są przeważnie mężczyźni. Zapewne żaden z nich - w razie wypadku - nie zejdzie z mostku, zanim nie wyciągnie z kotłowni ostatniego zapijaczonego majtka. Dlaczego? Bo są facetami, a faceci mają zakodowaną odpowiedzialność za innych. Dlatego tak dobrze sprawdzają się w roli ojców, jeżeli im się pozwoli na to.
Ale z drugiej strony to kobieta jest często fundamentem rodziny i radzi sobie wcale nie gorzej niż mężczyzna.
- Ale nie zastąpi ojca - opiekuna. Wracamy tu do owego podziału ról, o którym mówiliśmy przed chwilą. Nastolatek potrzebuje już mniej matki, a bardziej - ojca. A gdy go nie ma, bo ojciec siedzi częściej w pracy niż w domu, zaczyna się dramat. Tu też ma korzenie mój sprzeciw przeciwko tzw. rodzinom homoseksualnym. Tam, gdzie są dwie matki albo dwóch ojców, nie ma mowy o rodzinie. Zakłócone są relacje między rodzicami a dzieckiem. Tylko pełne rodziny gwarantują dobry rozwój dziecka.
A jeśli w takiej "normalnej" rodzinie ojciec pije i bije? Czy taka rodzina jest lepsza od dwóch lesbijek, które z miłością wychowują dziecko?
- Żadna z tych sytuacji nie jest dobra. Niech pan mnie nie próbuje tak podchodzić. Dziecko potrzebuje trzech elementów: ojca, matki i trwałej, zdrowej więzi między nimi.
Jaki powinien być dobry ojciec?
- Musi być odpowiedzialny za życie swoich dzieci, i to już od momentu ich poczęcia. Ojciec pozwalający na aborcję jest złym ojcem. Aż tak wcześnie powinno się mówić o odpowiedzialnym ojcostwie.
Moim zdaniem na takim etapie nie ma jeszcze mowy o byciu tatą. Być może poczucie ojcostwa się rodzi, ale...
- Ależ to właśnie wtedy wszystko się zaczyna! Prawdziwy ojciec, by ratować własne dziecko, zrobi wszystko. Więc niech pan mi nie opowiada... Owszem, powstaje pytanie, dlaczego tak wielu ojców nie chce bronić życia swojego dziecka? A odpowiedź jest prosta: seksualna przyjemność stała się dla nich ważniejsza od życia ich dziecka. Mówią, że to jeszcze nie jest dziecko. A kto?
Płód. Wcześniej - zarodek.
- Nie, to jest człowiek. Ponad wszelką wątpliwość posiada kod genetyczny w spadku po swoich rodzicach. I tak dalej.
· Więc po pierwsze: ojciec musi być odpowiedzialny od najwcześniejszych chwil.
· Po drugie - musi mieć udział w wychowaniu, ale udział mądry. Nie "partnerski", tylko z mądrym dzieleniem obowiązków.
· Po trzecie - jego praca zawodowa ma służyć rodzinie, a nie niszczyć ją.
Żadnych wyjazdów za granicę, żeby utrzymać dom i dzieci?
- Jeżeli ojciec nie ma wyjścia i musi wyjechać za chlebem, to oczywiście - niech jedzie. Trzeba jednak znać proporcje. Co innego - praca dla chleba, a co innego - na przyjemności. Jeżeli ojciec ucieka z rodziny do biura czy właśnie za granicę, żeby zarobić na nowszy model mercedesa i większy dom, to nie jest to dobry ojciec.Dlaczego? Przecież właśnie chce swojej rodzinie zapewnić jak najlepsze warunki, a dzieciom jak najlepszy start w dorosłość. Co w tym złego? - Odpowiem panu tak jak Sokrates przechadzający się po agorze. Oglądał rozmaitości wystawione na sprzedaż i mówił: "Jaki ja jestem szczęśliwy, że nie muszę tego wszystkiego mieć". Trzeba zachować dystans do posiadania i do używania. Nie wszystko muszę mieć. Nie wszystko w życiu muszę przeżyć.
No i czwarta cecha dobrego ojca, którą pan mi pewnie wytnie z tekstu, ale co tam. Papież Jan Paweł II napisał w adhortacji Familiaris Consortio, że zadaniem mężczyzny jako ojca jest odpowiedzialność za sprawiedliwy rozwój całej rodziny.
Czy mamy kryzys ojcostwa?
- Tak. Ale idzie ku lepszemu. Mądrzy, odpowiedzialni ludzie mają coraz więcej dzieci. Przekazują im dobre postawy - uczą dobrego ojcostwa. Z kolei ludzie nieodpowiedzialni mają tych dzieci coraz mniej albo wręcz wcale. I tak - prawem naturalnym - nie mają komu przekazywać swojej nieodpowiedzialności. Z każdym pokoleniem będzie więc coraz lepiej.
* Jacek Pulikowski - autor wielu publikacji katolickich na temat ojcostwa i wychowania (m. in."Warto być ojcem", "Krokodyl dla ukochanej", "Warto pokochać teściową"). Mieszka w Biskupicach pod Poznaniem. Razem z żoną prowadzą rekolekcje i kursy przedmałżeńskie. Od ponad 30. lat żonaty. Ojciec trójki dzieci: Marysi, Uli i Janka. Doktor na Politechnice Poznańskiej - na wydziale budownictwa.
Jacek PULIKOWSKI, Poznań
Przyczyny i skutki nieładu seksualnego II
Reklama i moda
Zauważmy, że w ramach reklamowania tego nieładu seksualnego robi się najróżniejsze strategiczne posunięcia, żeby tylko możliwie jak najwięcej ludzi wepchnąć w seksualny bałagan. Oczywiście, to czemuś służy. Myślę, że mamy tego świadomość. Gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze... choć nie tylko. Popatrzmy, jaką wytworzono atmosferę wokół arcyważnego pojęcia: czystość. Czystość stała się czymś jakby żenującym, dziwacznym, wstydliwym. Nieraz mówi się o czystości wręcz z pogardą. W potocznym słownictwie młodzieżowym często określa się pogardliwie te dziewczyny, które nie współżyły. Znam taką sytuację z południowej Wielkopolski, gdzie dwie dziewczyny z jednej z klas średniej szkoły zawodowej, które nie współżyły, były wyśmiewane przez koleżanki i kolegów. Dwie w klasie się ostały...
Niestety, doszło w Polsce do tego, że w ankietach na pytanie - "Czy współżyłaś?" - skierowane do dziewcząt, znacznie więcej niż naprawdę współżyło odpowiada "tak" (co łatwo jest innymi pytaniami w ankiecie zweryfikować). To znaczy, że dziewczyny wstydzą się, że są normalne. Często nagłaśnią się zawyżone "dane" o liczbie współżyjącej młodzieży i jednocześnie oszukuje się, podając zaniżony wiek rozpoczynania współżycia. Że niby tyle procent w tym wieku już rozpoczyna. Po prostu chodzi o to, żeby dziewczyna normalna poczuła się nienormalną, żeby chłopak normalny poczuł się nienormalnym, "opóźnionym w rozwoju" - "Bo wszyscy to robią, tylko nie ja. To jeszcze pewnie skończy się dla mnie chorobą..." Trwają przepychania z całym tym programem, który jedni nazywają wychowaniem prorodzinnym, a drudzy z uporem edukacją seksualną. Nie chodzi tu o akademicki spór o nazwę przedmiotu, lecz o treści i sposób ich przekazu. Powstaje zamęt. I o to właśnie chodzi "edukatorom seksualnym". Rozbudzić ciekawość, pobudzić, popchnąć młodych ludzi do współżycia. Ktoś może spytać: "Dlaczego?". No, bo jeżeli oni zaczną w wieku 13, 14, 15 lat - wszystko jedno - i poza małżeństwem, potem przeżyją emocje z tym związane, to będą chcieli w ten sposób jak najdłużej czerpać przyjemność, a tym samym będą płacić producentom różnych środków "gwarantujących" bezkarność działań. Będą płacić, oczywiście, również własnym szczęściem, własnym życiem.
Przyczyny i skutki nieładu seksualnego III
Wartość współżycia
W taki oto sposób tworzy się nieład w tej niezwykle istotnej dziedzinie. Potem bardzo wielu młodych ludzi uważa, że bez współżycia płciowego życie w ogóle nie ma sensu. Że w życiu chodzi o to, żeby współżyć jak najwięcej, jak najczęściej, z jak największą liczbą partnerów, w jak "najciekawszych" okolicznościach. Jest to prawdziwy dramat współczesnej, oszukanej - by nie powiedzieć - uwiedzionej młodzieży. A przecież współżycie ma sens tylko w małżeństwie i to tylko w małżeństwie, które jest gotowe przyjąć dziecko, choć wcale w tej chwili nie musi planować poczęcia. I - w tym miejscu możemy to powiedzieć, bo to jest bardzo subtelna nuta, której ludzie "z ulicy" zupełnie nie wychwytują - małżeństwo może nie planować już żadnego dziecka więcej, może mieć do tego jak najpoważniejsze powody, ale ma być gotowe na jego przyjęcie, jeżeli się jednak pocznie. Tak więc jeżeli ludzie współżyją, uważając, że "na pewno następnego dziecka przyjąć nie możemy i nie przyjmiemy", to to ich współżycie jest przepojone lękiem, dzieli ich zamiast łączyć, jest pożałowania godne. Bo lęk przebije wszystkie przyjemności, jakie z tego płyną: "A co będzie, jak się pocznie?". Lęk, który w każdej kobiecie jest obecny, choć czasem spychany do podświadomości. Choćby nie wiadomo ile środków "zabezpieczających" naraz stosowała. Bo ona po to je stosuje, żeby zabić ten lęk. A ona go tylko zepchnie trochę głębiej - do podświadomości. Tak więc dla własnego dobra, a nawet dla jakości i głębi przeżyć związanych ze współżyciem, małżeństwo powinno w każdej sytuacji wyrażać gotowość: "Co prawda nie planujemy dziecka. Uważamy, że nie powinniśmy go począć. Gdyby się jednak poczęło, to je z miłością przyjmiemy".
Przyczyny i skutki nieładu seksualnego IV
Prawo do dziecka
Jest jeszcze jedna rzecz niezrozumiała dla ludzi nie przygotowanych do małżeństwa. Ludzie dość powszechnie uważają, że oni - już jako małżonkowie - mają prawo do współżycia, to im się należy, a to, czy będą mieli dzieci i kiedy będą mieli dzieci, to jest wyłącznie ich sprawa. Niedokładnie tak. W tej materii zostaliśmy z żoną dość nieźle "przećwiczeni". Przed ślubem mówiliśmy: "My? Dzieci? Pełno. Zaraz po ślubie! Stado. Drużyna piłki nożnej!". Ktoś nam powiedział: "Kochani, nie tak. To nie wy macie prawo do posiadania dzieci. Wy, wchodząc w małżeństwo, zaciągacie obowiązek przyję...
nie_bieska