W.Dega - życiorys.doc

(420 KB) Pobierz
Szczupły, dystyngowany starszy pan, a przy tym serdeczny i naturalny w codziennym kontakcie- równocześnie jednak skłaniały do

Wiktor Dega

 

Szczupły, dystyngowany starszy pan, a przy tym serdeczny i naturalny w codziennym kontakcie- równocześnie jednak skłaniały do niemal odruchowo okazywanego szacunku i respektu. Takim zapamiętali profesora Wiktora Degę ci z żyjących dziś poznaniaków, którzy mieli okazję go poznać. Nie rozkazywał, nie komenderował, nie narzucał swojej woli. A jednak nie do pomyślenia były: spóźnienia na codzienną odprawę lekarzy, niechlujny wygląd czy powitanie profesora na siedząco, a także załatwianie czegoś za plecami, przekazywanie przez pacjenta koperty-tak odbierali kontakt z Wiktorem Degą koledzy, adepci Hipokratesa.

 Miał (niestety, nie najczęstszą dziś) umiejętność odróżniania czynów podłych od tych, których kulturalny człowiek nie dopuścił by się nigdy Powstaniec wielkopolski (dosłużył się stopnia sierżanta), a potem student na Uniwersytecie Poznańskim. Zafascynowany pracą, asystent znanego chirurga ortopedy Ireneusza Wierzejewskiego- także zresztą uczestnika walk z 1918-1919- sam postanowił poświęcić się tej specjalności medycznej. 

Odbył staż we Francji, potem zajmował się ortopedią i rehabilitacją w Bydgoszczy. Podczas kampanii wrześniowej zmobilizowany, pracował w szpitalu wojskowym Armii „Poznań” m.in. w Dobrzelinie koło Żychlina. Wówczas też dostał się do niewoli; miał wtedy już nogę…złamaną łóżkiem opatrywanego rannego, rzuconym podmuchem bomby. Wkrótce miał do wyboru; przebrać się po cywilnemu, uciec do Bydgoszczy i tam ratować dotychczasowy dorobek pracy naukowej- lub pozostać z rannymi powierzonymi jego opiece. Nie skorzystał z nadarzonej się okazji. Materialnie rzeczywiście utracił wtedy wszystko, lecz uratował honor i godność zawodową. Okupację spędził profesor w Warszawie, pracował jako lekarz w Szpitalu im. Karola i Marii. Na ziemie włączone do Rzeszy, czyli do Bydgoszczy, wrócić nie mógł, gdyż był poszukiwany jako powstaniec wielkopolski. 

Po zakończeniu wojny, mimo intratniejszych propozycji, wrócił do Poznania i od razu ulokował się w nowo utworzonej Katedrze i Klinice Ortopedii, w gmachu przy obecnej ulicy 28 Czerwca1956r.- z tym miejscem Wiktor Dega związał się już do końca życia. Bardzo szybko stał się autorytetem światowej sławy, opracował własne metody leczenia ortopedycznego i rehabilitacji, napisał ponad 230 prac naukowych (w naukach medycznych to ogromna liczba), był członkiem kilkunastu zagranicznych ii tyluż krajowych towarzystw lekarskich. Fascynująca była jego osobowość. Nieprawdopodobnie obowiązkowy, pracowity, a przy tym skromny, miał też swoiste poczucie humoru-nawet zawodowego, gdy natychmiast, odruchowo, a bezbłędnie określił wadę postawy Mussoliniego witającego uczestników odbywającego się przed wojną we Włoszech zjazdu lekarzy, z udziałem Wiktora Degi. Ciepły, trochę dobroduszny, lecz mający zdecydowane zadanie, był autorytetem, ale żądał od asystentów samodzielnego myślenia. Był muzykalny, interesował się fotografią, był niegdyś dobrym szermierzem. Od pięciu lat patronuje XV LO na poznańskim Osiedlu Bolesława Chrobrego.

 

Prof. Wiktor Dega urodził się 7 grudnia 1896 r. w Poznaniu. Tu spędził dzieciństwo, okres młodzieńczy i tu działał przez większą część swego życia. Był uczniem słynnego poznańskiego gimnazjum im. św. Marii Magdaleny. W szkole, której mury opuściło wielu słynnych Polaków, brał czynny udział w nielegalnej organizacji pod nazwą ,,Towarzystwo Tomasza Zana". Skupiała ona najlepszych synów Wielkopolski, przygotowujących się do odzyskania niepodległości Ojczyzny. Wybuch Pierwszej Wojny Światowej zastał śp. Profesora w ostatniej klasie gimnazjalnej. Jako mieszkaniec zaboru pruskiego zmuszony został do służby w armii pruskiej i udziału w wojnie. W 1918 r. zdał w Koblencji maturę, po czym podjął studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu w Berlinie. Na wieść o przygotowywanym Powstaniu Wielkopolskim wrócił do Poznania i wstąpił ochotniczo w szeregi powstańcze. Brał udział w zajęciu Arsenału w Poznaniu, lotniska na Ławicy oraz operacjach powstańczych w innych miejscowościach Wielkopolski. Urlopowany z Wojska Polskiego, w trudnych warunkach materialnych, w 1920 r. wznowił studia medyczne na Uniwersytecie Warszawskim, a następnie kontynuował je i ukończył we wrześniu 1924 r. na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Poznańskiego. uzyskując tytuł doktora wszechnauk lekarskich. Specjalizację w chirurgii ortopedycznej rozpoczął jako asystent Kliniki Ortopedycznej Wydziału Lekarskiego pod kierunkiem twórcy polskiej ortopedii, profesora Ireneusza Wierzejewskiego. W latach 1931-1937 zajmował stanowisko prymariusza w Poznańskim Zakładzie Ortopedycznym im. B. S. Gąsiorowskiego. Habilitował się w 1933 r. na podstawie pracy pt.: ,,Badania z dziedziny etiologii i patogenezy wrodzonego zwichnięcia biodra". Praca ta, naonczas pionierska, do dzisiaj cytowana jest w piśmiennictwie światowym jako jedna z klasycznych w tym zagadnieniu. Do wybuchu II Wojny Światowej prof. Dega wykładał ortopedię i traumatologię studentom medycyny Uniwersytetu Poznańskiego. W latach 1926-1937 śp. profesor Wiktor Dega pracował także jako asystent w Studium Wychowania Fizycznego Uniwersytetu Poznańskiego wdrażając studentów do naukowego i praktycznego rozwiązywania zagadnień związanych ze stosowaniem gimnastyki leczniczej. Doceniając wagę problemu zorganizował w szkołach powszechnych miasta Poznania pierwsze w Polsce bezpłatne kursy gimnastyki leczniczo-wyrównawczej dla dzieci z wadami postawy. Ta działalność to korzenie zainteresowań Profesora problematyką rehabilitacji. W czasie od listopada 1937 r. do 31 sierpnia 1939 r. był ordynatorem zbudowanego i zorganizowanego według własnych planów bardzo nowoczesnego Oddziału Ortopedycznego Szpitala Wojewódzkiego w Bydgoszczy. Profesor Dega doskonalił swoje wykształcenie u najwybitniejszych mistrzów. Pracował w latach 1925-1926 u prof. Nove-Josseranda w Lyonie, prof. Ombredanne'a w Paryżu, w 1932 r. u prof. Putti'ego w Bolonii oraz prof. Haglunda w Sztokholmie, nawiązując z nimi wieloletnią przyjaźń i współpracę. Druga wojna światowa przerwała pierwszy okres działalności Profesora. Zmobilizowany jako lekarz-kapitan rezerwy Armii Polskiej brał udział w kampanii wrześniowej w ramach Armii Pomorze. W bitwie pod Kutnem został ranny. Wraz z obsadą szpitala wojskowego 17 września dostał się do niewoli. W kwietniu 1940 r. został zwolniony z niewoli i objął stanowisko ordynatora Oddziału Chirurgii Dziecięcej w Szpitalu Karola i Marii w Warszawie. Podczas Powstania Warszawskiego pracował jako chirurg w szpitalu polowym w Lecznicy "Sano" przy ul. Lwowskiej. Po powstaniu wraz ze Szpitalem Karola i Marii ewakuował się do Włodzimierzowa pod Piotrkowem Trybunalskim, gdzie pracował aż do wyzwolenia. Zaraz po wojnie w 1945 r. prof. Dega wraca do Poznania i obejmuje w grudniu 1945 r. kierownictwo Katedry i Kliniki Ortopedycznej Uniwersytetu Poznańskiego, uzyskując równocześnie nominację na profesora nadzwyczajnego. Stworzyło to Jemu szansę realizacji swojej koncepcji kompleksowego leczenia chorych z wadami i schorzeniami narządu ruchu. Organizuje od podstaw Klinikę Ortopedyczną z oddziałem rehabilitacji, warsztatami ortopedycznymi, pracownią psychologiczno-socjalną, szkołą podstawową, poradniami specjalistycznymi, pracownią anatomo-patologiczną, patofizjologii i biomechaniki, jako bazą materialną dla wszechstronnej działalności naukowej, leczniczej i dydaktycznej, które z biegiem lat rozbudowuje. Profesor Dega jest współtwórcą rehabilitacji w świecie i twórcą rehabilitacji w Polsce. Dzięki Jego staraniom powstaje w 1960 roku w Poznaniu pierwsza w Polsce, a także i na świecie, Katedra Medycyny Rehabilitacyjnej. Skuteczność rehabilitacji narządu ruchu była tak przekonywująca, że przejęły ją samorzutnie inne specjalności. Skłoniło to Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej do wprowadzenia w 1969 r. rehabilitacji w zręby organizacyjne służby zdrowia. W 1970 r. prof. Dega przedstawił na posiedzeniu Biura Europejskiego Światowej Organizacji Zdrowia polską koncepcję kompleksowej rehabilitacji, co przyjęto tam za model godny naśladowania. Istotną zaletą koncepcji rehabilitacji w zrozumieniu prof. Degi jest jej wdrożenie w każdy etap leczenia chorego. Dorobek naukowy prof. Degi w dziedzinie ortopedii i rehabilitacji jest znaczący w skali krajowej i międzynarodowej. Zainteresowania Profesora były bardzo szerokie, jednak z koncentracją na zagadnieniach najważniejszych - zawsze zgodnych z aktualną wagą problemów i zapotrzebowaniami społecznymi. Podczas swej wiele lat trwającej działalności naukowej profesor Dega opublikował w krajowych i zagranicznych czasopismach naukowych około 250 prac. Bibliografia Profesora za lata 1925-1985 została wydrukowana w Polskim Przeglądzie Chirurgicznym w 1986 r. (A. Łempicki, A. Fliegerowa). Osoba jak i dorobek naukowy prof. Degi są przedmiotem pracy doktorskiej Haliny Bogutyn na Uniwersytecie w Wiirzburgu w 1985 r.Z wynikami swych badań i przemyśleń dzielił się śp. prof. Dega nie tylko na licznych zjazdach naukowych w kraju, ale również międzynarodowych - w Anglii, Austrii, Belgii, Czechosłowacji, Danii, Francji, Holandii, Hiszpanii, Grecji, Meksyku, Niemieckiej Republice Demokratycznej, Republice Federalnej Niemiec, Rumunii, Szwajcarii, Szwecji, USA, Węgrzech, Włoszech i Związku Radzieckim. Tematyka publikacji prof. Degi jest bogata i różnorodna. Jednak zagadnieniem, które od samego początku Jego kariery naukowej szczególnie Go interesowało i pasjonowało, było wrodzone zwichnięcie stawu biodrowego u dzieci. Temat ten stanowił przedmiot około 60 publikacji. Głęboka i szczegółowa znajomość zagadnienia sprawiła, że zyskał sobie opinię jednego z najwybitniejszych autorytetów w tej dziedzinie w skali międzynarodowej. Profesor Dega wyzyskał swą dużą wiedzę teoretyczną dla wytyczenia zasad i metodyki wczesnego wykrywania i profilaktycznego leczenia stanów przedzwichnięciowych stawów biodrowych u noworodków. Ich efektem była zapoczątkowana w Poznaniu w 1952 r. akcja wczesnego wykrywania dysplazji stawu biodrowego u noworodków oraz otwarcie przy Klinice Ortopedycznej Poradni Preluksacyjnej. Od 1927 r. zainteresowania prof. Degi skierowane są także na operacyjne leczenie wrodzonego zwichnięcia stawu biodrowego. Już w 1932 r. w Bolonii przedstawił spostrzeżenia, które były punktem wyjścia do wypracowania metody operacyjnej, która później nazwał osteotomią transiliakalną. Metoda ta w kraju i na świecie znajduje obecnie coraz więcej zwolenników. Za prace nad zagadnieniem wrodzonego zwichnięcia stawu biodrowego otrzymał w 1968 r. Nagrodę Państwową I stopnia. Inne publikacje prof. Degi dotyczą gruźlicy kostno-stawowej, wiotkich porażeń kończyn po poliomyelitis, mózgowego porażenia dziecięcego, gośćca reumatoidalnego, bocznych skrzywień kręgosłupa, wad postawy, zniekształceń stóp. Pod Jego redakcją wydanych zostało kilka podręczników dla studentów i lekarzy, w tym ,,Ortopedia i Rehabilitacja". Ponadto pod redakcją profesora Degi wydano 21 monografii z materiałami Sesji Naukowych Komisji Rehabilitacji Komitetu Terapii Doświadczalnej Polskiej Akademii Nauk. Profesor Dega jest autorem oryginalnych metod leczenia operacyjnego wrodzonego zwichnięcia stawu biodrowego, wrodzonej stopy końsko-szpotawej, wrodzonej stopy płaskiej, palucha koślawego, przykurczu Yolkmanna, korekcji znacznych przykurczeń zgięciowych stawu biodrowego i kolanowego, jednoczesnej dystrakcji i usztywnienia kręgosłupa w skoliozie i innych. Idea Profesora kompleksowego leczenia chorych, o której uprzednio wspomniałem. doprowadziła do powstania w Akademii Medycznej w Poznaniu Instytutu Ortopedii i Rehabilitacji z Kliniką Rehabilitacji. Zezwoliło to prof. Dedze, wraz z zespołem pracowników, na opracowanie i opublikowanie naukowych podstaw tej specjalności. Niestrudzona i wielostronna działalność profesora Degi znalazła odzwierciedlenie w piastowanych przez Niego funkcjach i godnościach. W 1956 r. otrzymał nominację na profesora zwyczajnego. W latach 1959-1962 był Rektorem Akademii Medycznej w Poznaniu. W 1962 r. został wybrany w poczet członków korespondentów PAN, a w jakiś czas później został jej członkiem rzeczywistym. Był członkiem dziewięciu towarzystw naukowych krajowych i zagranicznych, między innymi Amerykańskiej Akademii Chirurgów Ortopedycznych, Włoskiego Towarzystwa Ortopedii i Traumatologii oraz Akademii Chirurgów Francuskich w Paryżu. Był członkiem honorowym 4 towarzystw naukowych krajowych i 16 zagranicznych. Akademia Medyczna w Krakowie, Poznaniu, Łodzi, Wrocławiu, Akademia Wychowania Fizycznego w Poznaniu oraz Uniwersytet w Hallc nadały profesorowi Dedze tytuł doktora honoris causa. Prof. Dega posiadał wszystkie odznaczenia państwowe, nie licząc bardzo wielu państwowych, resortowych i regionalnych wyróżnień. Wyrazem uznania ze strony dzieci polskich było przyznanie profesorowi Dedze ,,Orderu Uśmiechu" Nr l. Profesor Dega był laureatem licznych nagród państwowych i resortowych. W roku 1966 otrzymał najwyższą światową nagrodę w dziedzinie rehabilitacji, nagrodę imienia Alberta Laskera, przyznaną przez Międzynarodowe Towarzystwo Rehabilitacji. W 1973 r. w Nowym Jorku otrzymał Nagrodę imienia Alfreda Jurzykowskiego. Profesor Dega był współzałożycielem i pierwszym prezesem Polskiego Towarzystwa Walki z Kalectwem, a następnie jego prezesem honorowym. Był członkiem Prezydium Polskiej Akademii Nauk, członkiem Rady Naukowej przy Ministrze Zdrowia i Opieki Społecznej, ekspertem do spraw rehabilitacji Światowej Organizacji Zdrowia oraz Konsultantem Światowego Funduszu Badań w Nowym Jorku. Przez wiele lat był specjalistą krajowym ds. rehabilitacji, prezesem Polskiego Towarzystwa Ortopedycznego i Traumatologicznego i redaktorem naczelnym "Chirurgii Narządów Ruchu i Ortopedii Polskiej". Spośród uczniów profesora Degi 14 zostało profesorami, 4 docentami, a liczni wyszkoleni w Jego szkole lekarze specjaliści z dziedziny ortopedii i traumatologii oraz rehabilitacji na różnych stanowiskach kontynuują dzieło życiowe Profesora w kraju, jak i za granicą. [...] Prof. dr med. Wiktor Dega zmarł w dniu 16 lutego 1995 r. w wieku 98 lat.

 

Dega Wiktor (1896-1995), polski chirurg, ortopeda i traumatolog. Profesor Uniwersytetu Poznańskiego i Akademii Medycznej. Twórca wielu technik operacyjnych, m.in. bezkrwawej metody leczenia wrodzonego zwichnięcia stawu biodrowego. W 1960 założyciel Katedry Medycyny Rehabilitacyjnej, twórca poznańskiej szkoły rehabilitacyjnej. Laureat Nagrody Fundacji Laskera, członek korespondent Polskiej Akademii Nauk (1962), członek rzeczywisty PAN (1969).

ZMIERZCH POLSKIEJ SZKOŁY REHABILITACJI

 

Kto raz przeżył przymusowe wyłączenie z pracy,
zrozumie, co znaczy błogosławieństwo pracy,
tak jak potrafi właściwie ocenić wartość
zdrowia ten, kto je utracił.

Wiktor Dega

 

Medycyna polska chlubi się wieloma nazwiskami, które już w dawnych czasach znane były w całej Europie. Pisząc medycyna mam na myśli nie tylko sztukę rozpoznawania i leczenia chorych, lecz cały zespół nauk pokrewnych takich jak np.: chemia, botanika, fizyka, których ustawiczny postęp wpływa na rozwój medycyny i rehabilitacji.

Rozwój myśli ma szeroką i pełną drogę niespodzianek , niespodzianki te mogą być radosne lub też zaskakująco przykre.

"Latami szczyciliśmy się tzw. polską szkołą rehabilitacji przez pracę. Lada moment, wraz z rozpoczęciem działania kas chorych i reformą opieki zdrowotnej rozsypie się ta "polska szkoła". Lekarze, pielęgniarki, laboranci, terapeuci zatrudnieni w przychodniach działających w zakładach pracy chronionej i spółdzielniach inwalidzkich, nie mają szans na: kontrakty, wystawianie recept, zlecanie bezpłatnego zaopatrzenia w przedmioty ortopedyczne, kierowania na badania specjalistyczne i do szpitali, słowem na utrzymanie tych przychodni. Inwalidzi staną w kolejkach do kas chorych. Zakłady pracy chronionej upadną.

Milczy pełnomocnik Rządu ds. Osób Niepełnosprawnych, zaś min. Anna Knysok - pełnomocnik Rządu ds. Wprowadzenia Ubezpieczeń Zdrowotnych proponuje powołanie komisji, która rozwikłałaby ten problem. Sejmowa Komisja Zdrowia obiecuje wystąpienie do rządu o szybką nowelizację. Prawda zaś jest taka, że w pędzie do reformy zapomniano o inwalidach i nikt nie ma głowy, by zastanowić się jak pogodzić zapis ustawy o ubezpieczeniu zdrowotnym z obowiązkiem zapewnienia przez pracodawcę opieki lekarskiej w zakładach pracy chronionej i spółdzielniach inwalidzkich.

Ustawodawca zapomniał, że prawie 300 tys. niepełnosprawnych Polaków pracuje w zakładach pracy chronionej i spółdzielniach. Są wśród nich upośledzeni umysłowo, epileptycy, niewidomi - ludzie, którzy nie znajdą nigdy swojej szansy na normalnym rynku pracy.

"( ...)Wyłania się szereg możliwych rozwiązań, dopuszczonych do lokalnych potrzeb, które pozwoliłyby zachować ważne dla osób niepełnosprawnych usługi medyczne i miejsca pracy. Dotyczy to m. in: uprawnienia lekarzy zatrudnionych w spółdzielniach do wystawiania recept, zawierania z przychodniami umów "cząstkowych" na niektóre usługi itd. Jeśli powstające kasy chorych będą odnosić się nadal obojętnie do problemów zakładów pracy chronionej, oznaczać to będzie kres działania tych zakładów, zaś ich odtworzenie pochłonie ogromne środki finansowe i organizacyjne. Zamiast polskiej szkoły rehabilitacji poprzez pracę możemy mieć, wraz z reformą, polską szkołę obojętności."

 

 

Wiktor Dega

 

ZAPISKI DO AUTOBIOGRAFII (cz. 1)
Moja droga życiowa do wiedzy i zawodu

Z medycyną zetknąłem się we wczesnym dzieciństwie. Mieszkałem z rodzicami w Poznaniu przy małej uliczce Św. Piotra. Naprzeciw naszej kamienicy znajdował się szpitalik dla dzieci oraz przedszkole. Było to dla mnie nieszczęściem, a zarazem szczęściem. Nieszczęściem, bo zarażałem się od dzieci z przedszkola po kolei wszystkimi zakaźnymi chorobami dziecięcymi. Szczęściem; bo przebyte choroby uodporniły mnie (nie było wtedy antybiotyków), tak że później nie wiedziałem, co to jest absencja chorobowa. Szczęściem było i to, że poznałem z bliska lęk przed śmiercią i wdzięczność, że nie chciała ona skorzystać ze swej kosy. Zwłaszcza ciężko przechodziłem szkarlatynę oraz dyfteryt, gdy mi groziło uduszenie z powodu zajęcia krtani.

Wdzięczność czułem do mej Matki, która pielęgnowała mnie troskliwie. Pełen wdzięczności byłem także dla naszego domowego lekarza, dr. Bolesława Krysiewicza, pracującego jako pediatra w szpitaliku naprzeciwko nas. Był w moich oczach uosobieniem dobroci - zjawiał się zawsze we wszystkich zagrożeniach i ratował mnie. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że opiekował się mną znany lekarz społecznik; założyciel szpitalika. Ulica, na której mieszkaliśmy, i szpital otrzymały w PRL imię Bolesława Krysiewicza. Jego obecność, jak również dobroć mojej Matki i jej gotowość niesienia pomocy nie tylko mnie, ale i innym, spowodowały zapewne, że już jako 5-6 letni chłopiec pragnąłem zostać lekarzem.

Lata młodzieńcze

Chodziłem do gimnazjum Marii Magdaleny w Poznaniu. Był to okres zaboru pruskiego. Językiem wykładowym był niemiecki. W klasach przeważająca większość uczniów (ok. 70%) była narodowości polskiej, toteż w przerwach międzylekcyjnych dominował język polski. Dorastając, wielu z nas czuło potrzebę poznawania historii i literatury polskiej. Rodzice zgodzili się, żebym chodził z Januszem Zeylandem na prywatne lekcje tzw. polskiego do pani Rakowskiej przy ul. Półwiejskiej. Janusz Zeyland mieszkał w tej samej kamienicy. Bawiliśmy się na podwórku, chodziliśmy wspólnie do gimnazjum. Był to mój najserdeczniejszy przyjaciel i przez długie lata łączyły nas wspólne przeżycia, aż rozdzieliła nas jego śmierć. Prof. dr med. Janusz Zeyland - znany badacz gruźlicy u dzieci - został zastrzelony przez hitlerowców w pierwszych dniach powstania warszawskiego w 1944 r.

Rok 1913 zbliżył nas szczególnie, gdyż obaj przyłączyliśmy się do podziemnego ruchu skautowego, prowadzonego na ziemiach zachodnich przez Towarzystwo Tomasza Zana (TTZ), a w 1914 r. wstąpiliśmy do Tajnej Organizacji Niepodległościowej (TON). Była to organizacja niezależna, choć regulaminy wojskowe i stary karabin Manlichera do ćwiczeń otrzymaliśmy z galicyjskiego ruchu strzeleckiego. Byliśmy przekonani, że wojna światowa, w której wybuch wierzyliśmy, da nam okazję wywalczenia niepodległości nie tylko oświatą, lecz przede wszystkim z bronią w ręku.

Był to okres ciężkiej harówki, wkuwania regulaminów wojskowych, zaprawiania się w musztrze wojskowej i w nocnych marszach ćwiczebnych, ale zarazem świetna nauka dyscypliny i autodyscypliny, niezrażania się trudnościami i pokonywania ich. Obok zajęć wojskowych, których ukoronowaniem było uzyskanie stopnia podchorążego, biegły normalne zajęcia szkolne. Wszystko musiało się odbywać w ścisłej tajemnicy przed kolegami szkolnymi, a także przed rodzicami. Każda wsypa groziła wyrzuceniem z gimnazjum, a ojcom naszym utratą posady.

Dziś wiem z własnego doświadczenia, jak niebezpieczny jest dla chłopca wiek 17-18 lat i jak łatwo można nadużyć zaufania młodzieży w tym wieku. Sam będąc najgłębiej przekonany o świętości naszych ideałów niepodległościowych i o słuszności sposobu ich realizacji, a zarazem zobowiązany do bezwzględnego wykonania otrzymanego rozkazu, byłbym wykonywał każdy rozkaz bez zawahania. Czyny tak spreparowanej psychologicznie młodzieży zależą wtedy tylko od poczytalności ich przywódców. Na szczęście nasze przywództwo było poczytalne. Ten okres wyrobił a mnie duże zrozumienie dla spraw młodzieżowych. W osądzaniu poczynań młodzieży należy zawsze zacząć od doszukiwania się ich pierwotnych motywów.

Na wojennych frontach

W 1914 r. wybuchła wojna światowa. Moi starsi koledzy szkolni otrzymali zaraz powołanie do wojska - oczywiście niemieckiego, jako że Poznań należał do zaboru pruskiego. Większość z tych kolegów zginęła na froncie, a wśród nich prezes TTZ, Henryk Bukowski, mój sąsiad na ławie szkolnej i przyjaciel.

Dnia 6 września 1915 r. sam otrzymałem pozew do wojska niemieckiego. Ponieważ należałem do TON, uważałem za swój obowiązek przedłożenie pozwu swemu przełożonemu i otrzymałem zgodę jako oddelegowany do armii pruskiej. Jakże to było naiwne, gdy dziś na to spoglądam, ale był to objaw funkcjonowania dyscypliny.

Byłem wtedy w niższej prymie gimnazjalnej. Za rok miałem zdawać maturę. Ponieważ urodziłem się 7 grudnia 1896 r., otrzymałem pozew w 1915 r., podczas gdy moi koledzy, którzy byli o kilka tygodni młodsi, jak np. Janusz Zeyland, lecz urodzili się w 1897 r., ukończyli gimnazjum z maturą i udali się na studia. Janusz Zeyland zaczął studiować medycynę w Berlinie.

Fakt, że zamiast studiować, muszę tułać się po frontach w mundurze pruskim, był dla mnie psychicznie bardzo bolesny. Jedyną korzyścią była zaprawa fizyczna. Przenoszenie wojsk wzdłuż frontu odbywało się wtedy pieszo. Kilkudniowe marsze z pełnym rynsztunkiem po 30 km na dobę, z noclegami gdzie popadło, było czymś normalnym. Początkowo formacja nasza działała na froncie wschodnim pod Baranowiczami.

Tutaj wiosną 1917 r. przeżyłem pierwszy atak gazowy zastosowany przez Niemców. Przez całą noc nosiliśmy metalowe butle gazowe, układając je na przedpolu naszych rowów strzeleckich. Gdy kierunek wiatru wydawał się przychylny, saperzy odkręcili kurki butli i wiatr miał nieść chmurę gazu na pozycje nieprzyjacielskie. Lecz wiatr okazał się niebyt obliczalny i część gazu przeniosła się na sąsiednie odcinki niemieckich rowów strzeleckich, szerząc popłoch. Próby tej już nie powtarzano na naszym odcinku.

Latem przeniesiono nasz batalion nad rzekę Serwecz. Był to spokojny odcinek frontu. Szeroka dolina dzieliła rowy niemieckie od okopów rosyjskich. Tutaj przeżyłem niezapomniane chwile rewolucji w Rosji i ogłoszenie zawieszenia broni. Przebłysk końca wojny (niestety złudny) wywołał wielką radość i nadzieję. Natychmiast próbowaliśmy sprawdzić wiarygodność zawieszenia broni. Małymi grupkami zbliżaliśmy się do linii rosyjskich, gdzie żołnierze rosyjscy okazali te same zamiary. Zaraz też zaczął się handel wymienny: machorka, którą bardzo ceniliśmy, puszki żywnościowe, części odzieży itp.

Trudno pojąć, jak wzajemna wrogość może powstać i ustać na rozkaz. Ludzie, którzy do siebie jeszcze wczoraj strzelali, w przekonaniu, że dobrze czynili, dziś podawali sobie ręce uśmiechnięci i pełni nadziei, że wzajemna udręka ustała.

Dla nas jednak nie ustała udręka. Osłabienie działań na froncie wschodnim Niemcy wykorzystali na przygotowanie wielkiej ofensywy na froncie zachodnim. Wojska z frontu wschodniego przerzucano na front zachodni. Dywizja niemiecka, do której przynależała nasza jednostka wojskowa, przeniosła się z północy na Polesie, gdzie tonęliśmy w błocie nad brzegami Prypeci (wiosna 1918 r.), a krótko potem przewieziono nas koleją na front zachodni, początkowo do Alzacji.

Tutaj w kwietniu 1918 r. ukazał się rozkaz dywizji, który umożliwiał zdanie matury tym żołnierzom gimnazjalistom, którym - tak jak mi - powołanie do służby wojennej przerwało naukę szkolną. W maju 1918 r. wydelegowano mnie do Koblencji nad Renem, gdzie wraz z innymi żołnierzami gimnazjalistami zdałem maturę. Szczęście moje nie miało granic. Zaraz też immatrykulowałem się korespondencyjnie na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu w Berlinie. Ku mojej wielkiej radości przysłano mi kartę immatrykulacji jako studenta medycyny. Karta ta ułatwiła mi później wydostanie się z piekła ofensywy wpierw pod St. Quentin, później pod Chateaux-Thierry pod Paryżem, a w końcu pod Le Cateaux, gdzie kontrofensywę francuską wsparły wojska amerykańskie.

Korzystając z zamieszania związanego z transportowaniem rannych żołnierzy z frontu na tyły, udało mi się, dzięki mej karcie studenta medycyny, przyłączyć się jako eskorta do jednego z transportów. W ten sposób znalazłem się we wrześniu 1918 r. w szpitalu dla rannych żołnierzy w München-Gladbach w Nadrenii. Tu, znów dzięki mej karcie studenta medycyny, przydzielono mnie do pomocy lekarzom. Trudno mi było uwierzyć w swoje szczęście. Karta immatrykulacyjna zachowała się do dziś. Przechowuję ją jak relikwię.

W listopadzie 1918 r. wybuchła żołnierska rewolucja w Niemczech. Powstały Rady Żołnierskie. Przeczekałem pierwszy zamęt, jaki powstał. W początku grudnia opuściłem szpital w München-Gladbach i po kilkudniowej tułaczce z kolejowymi transportami, które wiozły wracających z frontu żołnierzy, dotarłem wreszcie do Poznania.

Powstanie Wielkopolskie

Mój pobyt w domu potrwał zaledwie kilka dni; zamiast wymarzone...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin