Fowler Christopher - Widownia w mroku.doc

(1525 KB) Pobierz

Widownia w mroku

Przełożyła Iwona Chlewińska

 

Dla Billa - naukowca, strażaka, ojca (1923-2003)

 

Wszystkie szczegóły fatalnego tygodnia Bryanta i Maya podczas Blitzu są prawdziwe. Jeśli pojawiają się drobne błędy, to z mojej przyczyny. Gdzie relacje prasowe okazały się niewystarczające, tam oparłem się na przeprowadzonych rozmowach i wspomnieniach, włączając w to doświadczenia mojego ojca jako strażaka. Chciałbym podziękować Grahamowi Cruickshankowi, archiwiście, który zapoznał mnie z tajemnicami życia Teatru Palące. Szczególnie ciepłe podziękowania należą się mojej agentce Mandy Little za naszą pierwszą wspólną książkę. Chciałbym także podziękować wydawcy Simonowi Taylorowi za doskonałe porady i wszystkim w Transworld za oddanie publiczności Bryanta i Maya. Dziękuję Ci, Richard, za herbatę i cierpliwość, natomiast Jimowi i Sally za uporządkowanie całości. Jeśli chcielibyście wiedzieć więcej o Bryantcie i Mayu, możecie napisać do mnie na adres Chris@cfowler.demon.co.uk lub wejść na stronę www.christopcherfowler.co.uk.

 

Ne regarde pas en arrière!

A quinze pas fixe les yeux!

Ami, pense à la terre.

Elle nous attend tous les deux.

(Nie oglądaj się! Patrz piętnaście stóp przed siebie!

Przyjacielu. Pomyśl o ziemi, która na nas czeka.)

 

Jacques Offenbach, Orfeusz w piekle

 

Kropelki wody, ziarenka piasku,

Rzędy wiader stojących w potrzasku,

Metry węża w korytarzu czekają,

Taki sprzęt dostają, kiedy podpalacze napadają!

 

Książka dla dzieci, 1940

 

1 WYBUCH

To był naprawdę piekielny podmuch.

Wybuch nastąpił o świcie w drugi wtorek września. Fala uderzeniowa przepłynęła przez cuchnące piwem ulice Mornington Crescent. Włączyła alarmy samochodowe, wyrwała cegły z budynków i cisnęła je na drugą stronę ulicy, wystrzeliła komin na czterdzieści stóp w górę, zniszczyła bębenki w uszach kilku włóczęgów, wypłoszyła kilkadziesiąt gołębi, wyrzuciła zaskoczonego rudego kocura przez okno sklepu z kebabami i zerwała kilka dachówek, które uderzyły w czoło Papieża na reklamie prezerwatyw, wiszącej naprzeciw stacji metra.

Dźwięk pulsujący w powietrzu przełamał delikatną, świeżą tkankę miasta, przypominając inne bomby spadające ongiś na Londyn. Tak jak wtedy kurz i odłamki cętkowały czyste, chłodne powietrze między budynkami, pokrywając ulice i unosząc się w porannym słońcu jak nasiona dmuchawców.

To cud, że nikt nie został poważnie ranny.

Tak przynajmniej wydawało się na pierwszy rzut oka.

Kiedy detektyw sierżant Janice Longbright usłyszała dzwonek telefonu, w pierwszej chwili pomyślała, że zaspała i spóźni się na swój dyżur. Wtedy przypomniała sobie, że dopiero co świętowała odejście na emeryturę z pracy w policji. Lata pobudek o dziwnych godzinach nauczyły ją koncentrować się w ciągu trzech dzwonków telefonu. Otrząsając się ze snu, spojrzała na zegarek i słuchała natrętnego głosu w uszach. Wstała, zostawiwszy w łóżku swego przyszłego męża, i cicho (tak cicho jak tylko mogła, gdyż z natury jej krok był dość ciężki i pozbawiony wdzięku) poruszając się po mieszkaniu, ubrała się, po czym pojechała do biura nad stacją metra Mornington Crescent, a raczej do tego, co z niego pozostało, ponieważ Północnolondyński Wydział Przestępstw Osobliwych został praktycznie biorąc starty z powierzchni ziemi. Wąski labirynt pokoi w starej edwardiańskicj kamienicy nad stacją zniknął, a na jego miejscu chwiały się fragmenty płonących ścianek z listew i gipsu. Stacja poniżej była nietknięta, ale z wydziału, który był kiedyś drugim domem Longbright, nic nie zostało.

Przeszła między pompami strażackimi i wężami wypluwającymi wodę, starając się ocenić skalę zniszczeń. Był to jeden z tych coraz krótszych poranków, kiedy światło przesącza się powoli i z niechęcią. Szara chmura, jak pokrywka rondla, szczelnie przykrywała otaczające ulice, a deszcz zalewający kłębiący się dym utrudniał widoczność. Wzmocnione stalą drzwi wejściowe wydziału były wyrwane. Strażacy uważnie schodzili po tlących się schodach. Rozpoznała kilku policjantów, którzy sprawdzali pobliski chodnik i ulicę, ale nigdzie nie widziała znajomych z pracy twarzy.

Patrząc na ubraną w żółte kurtki brygadę ratowniczą oczyszczającą przejście przez rumowisko, poczuła złowieszczy chłód w żołądku. Z kieszeni kurtki wyjęła telefon komórkowy i wybrała pierwszy z dwóch numerów na swojej liście. Osiem dzwonków, dwanaście dzwonków, brak odpowiedzi.

Arthur Bryant nie miał poczty głosowej w telefonie domowym. Longbright przestała zachęcać go do nagrywania zapowiedzi po tym, jak jego eksperymenty dźwiękowe zmagnetyzowały pracowników centrali British Telecom w Rugby. Wybrała drugi numer. Po sześciu dzwonkach głos Johna Maya poprosił ją o zostawienie wiadomości. Właśnie miała odpowiedzieć, gdy usłyszała go za sobą.

- Tutaj jesteś, Janice.

Czarny płaszcz Maya podkreślał jego szerokie ramiona i sprawiał, że wyglądał młodziej (był już po osiemdziesiątce, ale nikt nie był pewien ile). Siwe włosy ukrył pod szarym, wełnianym kapeluszem. Smugi sadzy pokrywały jego twarz i ręce, jak gdyby przygotowywał się do działań partyzanckich.

- John, właśnie do ciebie dzwoniłam - Longbright z ulgą zobaczyła kogoś znajomego. - Co się stało, u diabła?

Starszy detektyw, choć nie był ranny, wyglądał na wstrząśniętego - szczęśliwie „spóźnił się” na scenę wybuchu.

- Nie mam pojęcia. Wydział Antyterrorystyczny już sprawdził grupy polityczne. Nie było żadnych telefonów - spojrzał na zniszczony budynek. - Wyszedłem wczoraj z biura około 22.00. Arthur chciał zostać dłużej. Arthur...

Oczy Maya rozszerzyły się, spojrzał na budynek, jakby zobaczył go po raz pierwszy.

- Zawsze mówi, że nie potrzebuje snu.

- Chcesz powiedzieć, że jest w środku? - zapytała Longbright.

- Obawiam się, że tak.

- Jesteś pewien, że był tam jeszcze, gdy wychodziłeś?

- Nie mam żadnych wątpliwości. Dzwoniłem do niego po powrocie do domu. Powiedział, że będzie pracował całą noc, że nie jest zmęczony, a chce nadrobić zaległości. Wiesz, jak się zachowuje po dużej sprawie, otwiera butelkę courvoisiera i pracuje do świtu. Taki sposób świętowania, chociaż szalony w jego wieku. Coś było w jego głosie...

- Co masz na myśli? May potrząsnął głową.

- Nie wiem. Chyba chciał porozmawiać ze mną, ale zmienił zdanie, takie dziwne niezdecydowanie, jakie opanowywało go w rozmowach przez telefon. Kilku funkcjonariuszy Zbrojnej Brygady Samochodowej przy Holmes Street widziało go w oknie około 4.30. Wyśmiewali się z niego, jak zawsze. Otworzył okno i powiedział im, żeby się odpieprzyli, rzucił w nich przyciskiem do papieru. Powinienem był z nim zostać.

- Wtedy straciłabym was obu - powiedziała Longbright spoglądając na odłupany tynk i zawalony budynek - bo przecież chyba nie mógł tego przeżyć.

- Nie miałbym zbyt dużo nadziei.

Podszedł do nich wysoki, młody mężczyzna w żółtej nylonowej kurtce. Liberty DuCain pochodził z Karaibów, a obecnie wraz z dwiema młodymi Hinduskami dołączył do zespołu w wydziale medycyny sądowej. Byli najzdolniejszymi studentami na roku. Liberty nienawidził własnego imienia, ale nie aż tak bardzo jak jego brat Fraternity, który również służył w policji. Longbright podniosła rękę.

- Cześć Liberty. Czy domyślają się dlaczego...

- Jakieś urządzenie zapalające, małe, ale bardzo skuteczne. Widzisz, jak wyraźna jest granica wybuchu. Bardzo czysta. Zniszczyło biura, ale nie tknęło nawet dachu stacji.

Niecierpliwość, z jaką chłopiec chciał przekazać swoje koncepcje, nadała jego głosowi rytm staccato, za którym May nie mógł nadążyć.

- Kręci się tu kilku dziennikarzy, ale niczego nie znajdą. Dobrze się czujesz?

- Arthur nie mógł wydostać się na czas.

- Wiem. Znajdą go, ale czekamy na dźwig, żeby zacząć usuwać krokwie. Niczego nie wykryli detektorami dźwięku i pewnie nie wykryją, bo budynek złożył się jak domek z kart. Nic nie trzyma tych starych domów. - Liberty odwrócił wzrok, zmieszany, że nie daje im nadziei.

Longbright chciała podejść do miejsca wybuchu, ale May ją odciągnął.

- Pozwól mi odwieźć cię do domu - zaproponował. Odrzuciła wyciągniętą rękę.

- Czuję się dobrze. Po prostu nie sądziłam, że to się tak skończy. Bo to koniec, prawda?

Longbright znała już odpowiedź. Arthur Bryant i John May byli mężczyznami, którzy trzymali się określonego porządku i przyzwyczajeń. Zamykali sprawę i zostawali, aby przeanalizować wyniki, odrobić zaległości, pobyć w swoim towarzystwie. Tak to się właśnie zawsze odbywało - to był ich sposób na kolejny początek. Każdy o tym wiedział. John wyszedł pierwszy, zostawiając swojego cierpiącego na bezsenność przyjaciela.

- Kto prowadzi sprawę? Będą musieli sprawdzić...

- Strażacy muszą najpierw upewnić się, że miejsce jest bezpieczne - powiedział Liberty - Oczywiście przekażą nam swoje wnioski tak szybko, jak to tylko możliwe. Czegokolwiek się dowiem, ty będziesz wiedziała pierwsza. John ma rację, powinnaś jechać do domu, nie możesz nic zrobić.

May patrzył na budynek z nagłym poczuciem jakiejś niepewności.

Longbright obserwowała słup rdzawego dymu unoszącego się szybko w ciągle szarym powietrzu. Poczuła się tak, jakby te zdarzenia jej nie dotyczyły. To był koniec szczególnego związku partnerskiego: Bryant, May, Longbright - te nazwiska były ze sobą nierozerwalnie związane. Teraz ona odeszła, a Bryant zginął, pozostawiając Maya samego. Spędziła w ich towarzystwie tak wiele czasu, że detektywi byli dla niej ważniejsi niż najbliżsi krewni, byli jak znajome jednobarwne twarze w starym filmie. Zawsze będą jej rodziną.

W gruzach znaleziono jedno ciało - starszego białego mężczyzny. Dla Arthura Bryanta i Johna Maya był to gwałtowny koniec nietypowego przymierza. To byli jej koledzy, mentorzy, najbliżsi przyjaciele. Nie uwierzy, że Bryant nie żyje.

Ofiara połączyła koniec z początkiem, zdmuchnęła przeszłość i teraźniejszość. John May zawsze przeczuwał, że jego koledze nie jest pisana zwykła śmierć. Właśnie skończyli smutną, okrutną sprawę, ostatnią, jaką prowadzili razem. Wszystkie sprawy zostały zamknięte. Bryant zaczął w końcu myśleć o emeryturze, gdyż w wydziale miały nastąpić radykalne zmiany usankcjonowane nową polityką Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. W piątek rozmawiali o tym z Mayem podczas zwyczajowego wieczornego spaceru nad rzeką. May wrócił w myślach do lej rozmowy, starając się przypomnieć sobie, czy mówili o czymś szczególnym. Przespacerowali się o zachodzie słońca do mostu Waterloo, kłócąc się i żartując w swobodnej atmosferze.

John i Arthur, nierozłączni, związani bliskością śmierci, nieprawdopodobnie zaprzyjaźnieni przez całe życie.

2 KRYMINALNA PRZESZŁOŚĆ

- Chcesz powiedzieć, że do rozwiązywania kryminalnych przestępstw zaprasza się teraz amatorów? - zapytał Arthur Bryant z niejakim zdziwieniem. - Weź dropsa gruszkowego.

- Tylko to masz? - May potrząsnął papierową torebką z rozczarowaniem. - Zabijają smakiem. - Widocznie opracowanie wydane przez Scarman Centre dowiodło, że wyszkoleni detektywi nie są wcale lepsi od nieprofesjonalistów w stwierdzaniu, czy podejrzany kłamie czy nie.

Centrum przy Uniwersytecie Leicester było wiodącym instytutem badawczym w dziedzinie kryminalistyki. Politycy bardzo poważnie traktowali ich odkrycia.

- Z pewnością Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Stowarzyszenie Głównych Oficerów Policji nie zaakceptuje tego schematu? - Bryant zerknął do torebki. - Myślałem, że został jeszcze jakiś winter mixture.

- Nie wiem, skąd ty bierzesz te cukierki. Jestem pewien, że już nikt ich nie produkuje. MSW już zaakceptował plan. Uważają, że można przyjąć każdą szanowaną osobę obdarzoną zdrowym rozsądkiem i analitycznym umysłem. Cywile dostaną nieograniczony dostęp do dowodów i akt personalnych. Myślałem, że będziesz zadowolony. Lata temu proponowałeś takie samo rozwiązanie.

- Cóż, społeczeństwo ma nad nami wyraźną przewagę. Plastikowe reklamówki, jak drapieżne meduzy, fruwały wokół świateł ulicznych na końcu Strandu. Szum samochodów przypominał buczenie bombowców. W powietrzu unosił się gryzący zapach spalin. Bryant wsparł się na lasce, żeby złapać oddech. Laska była bolesną sprawą; May kupił ją koledze na ostatnie urodziny, ale Bryanta przerażała sama sugestia, że mogą go czekać kłopoty z chodzeniem. Przez kilka miesięcy stalą w cieplarni służąc jako podpórka dla chorej nasturcji, ale teraz starszy detektyw zaczął jej dyskretnie używać.

- Cywilów nie ogranicza znajomość prawa. Zatrudniałem przedstawicieli społeczeństwa od 1939 roku, kiedy powstał wydział.

- Wygląda na to, że w Ministerstwie w końcu zaczęli myśleć jak ty - zauważył May. - Mają nowego oficera łącznikowego, Sama Biddle’a.

- Krewny?

- Myślę, że to jego wnuczek.

- Dziwne. Właśnie wczoraj myślałem o starym Sidneyu Biddle’u. Taki wrażliwy, solidny i skuteczny. Ciekawe, dlaczego wszyscy go nienawidzili? Pamiętasz, jak kiedyś naciągnąłem go na ogolenie głowy mówiąc, że niemieccy piloci widzą rudych w ciemnościach. Byłem wtedy okrutny.

- Wnuczek wysyła do nas kandydatów. Przydałoby się więcej takich rekrutów jak DuCain. To będzie nowość w wydziale. Dzwoniłem do ciebie wczoraj wieczorem, żeby o tym pogadać, ale miałeś wyłączoną komórkę.

- Chyba się popsuła, kiedy ją upuściłem. Teraz łapie stare programy radiowe. Czy to możliwe? W każdym razie nie ma sensu jej włączać, kiedy gram w Freemason Arms.

Przechodzili obok odrapanych, ciemnych budynków przy moście Waterloo.

- Kiedyś odebrałem telefon, przechodząc przez Bramy Piekła, uderzyłem jednego wytrwałego gracza i prawie złamałem mu nogę. Sery ważą około dwadzieścia funtów.

- Nie rozumiem o czym mówisz? - spytał May.

- O kręglach - wytłumaczył detektyw. - Jestem w drużynie. Gramy w piwnicy pubu w Hampstead. Dysk nazywany jest serem.

- Dziecięce gry w towarzystwie okropnych starych pijaków to nie mój sposób na dobrą zabawę. - Czasami zapominał, że jest tylko trzy lata młodszy od swojego kolegi.

- Nie zostało już wielu graczy - narzekał Bryant.

- To mnie nie dziwi - odpowiedział May. - Nie możesz zrobić czegoś bardziej sensownego ze swoimi wieczorami? Myślałem, że zaczniesz spisywać wspomnienia.

- Tak, mam już niezły początek. - Bryant zatrzymał się na środku mostu, żeby złapać oddech. Pomarańczowe cienie kładły się na bladych kamiennych balustradach w zachodzącym słońcu. Nawet tutaj powietrze było ciężkie od spalin ciężarówek. Dawniej zatęchła wilgoć przenikała cale ubranie. Teraz jej zapach unosił się tylko na brzegu i pod mostem.

- Mówią, że w rzece znowu pojawiły się ryby. Słyszałem o kolejnych zwłokach wyłowionych przy moście Blackfriars, ale o łososiu nic. Ja wpadam do starych znajomych. To dosyć zabawne, powinieneś spróbować. Idź do swojej wnuczki, weź ją na spacer.

- April miała załamanie nerwowe. Nie znosi tłumu, nie może się zrelaksować. Miasto ją przygnębia.

- Musisz zrobić to, co najlepsze w tej sytuacji. Walczyć z chorobą. W tym podobno londyńczycy są dobrzy. Naprawdę powinieneś ją odwiedzić, zachęcić do wyjścia i do znalezienia sobie jakiś zainteresowań.

Bryant szukał swojej fajki, ale znalazł jedynie cybuch.

- Ciekawe, co zrobiłem z resztą - mamrotał. - Właśnie skończyłem opis naszej pierwszej sprawy. Mówiłem ci, że poszedłem do Palące przejrzeć akta? Cały czas były w archiwum, tam gdzie je zostawiłem, pod tonami starych zdjęć. Miejsce wygląda dokładnie tak samo, jak dawniej.

- Nie może być - wykrzyknął zdziwiony May.

- Ooo, teatry nie zmieniają się tak szybko jak inne budynki.

- Myślałem, że kilka najpiękniejszych gmachów zostało zniszczonych w latach sześćdziesiątych.

- Z pewnością, szczególnie teatry rewiowe, ale wymienione są te, które zostały. Patrzyłem, jak wielka kula uderzała w Hipodrom Deptford.

- Ile innych akt przejrzałeś?

- Byłbyś zdziwiony. Tę sprawę z tontyną*[*Tontyna - rodzaj dożywotniej renty.] i tygrysem bengalskim - dokładnie udokumentowaną. Klątwy runiczne, które unieruchomiły cały Londyn. Ciało pokryte motylami. Mam wszystkie nasze najlepsze sprawy i spis wszystkich przydatnych nam skrajnych ugrupowań w stolicy.

- Powinieneś uzupełnić naszą bazę. Członkowie Zgromadzenia Camden Town to nadal wiarygodni informatorzy. I czy muszę wspominać o wampirze z Leicester Square?

- Każdy może popełnić błąd - powiedział Bryant. - Spójrz na to, dotknięcie starego Szanghaju w Londynie. - Wskazał na przejeżdżający sznur jasnożółtych trycykli, obwożących znudzonych turystów po mieście. - Chcesz mi postawić filiżankę herbaty w Somerset House?

- Teraz twoja kolej.

- Nie sądziłem, że będziesz pamiętał. - Bryant spojrzał przymrużonymi oczami na blade jak jaja z supermarketu gasnące słońce, zachodzące za dachem Savoyu. - W archiwum nie tylko znalazłem akta Upiora z Pałacu, ale też dowiedziałem się czegoś interesującego o naszym mordercy. Często o nim myślałem przez te lata, o tym biednym starym gnojku.

Rozciągające się przed nimi nabrzeże było usiane neonowymi, dziko wyglądającymi czerwieniami i błękitami - była to część festiwalu nad Tamizą. Przypominało wykończony kredkami rysunek rzeki, zrobiony przez dziecko.

- Co odkryłeś?

- Chciałbym wybrać się jutro rano do Wetherby - oświadczył Bryant, nie do końca odpowiadając na pytanie. Wetherby było siostrzaną kliniką Maudsley z Denmark Hill w Southwark. Przebywało w niej wielu pacjentów cierpiących na demencję starczą.

- Czy w końcu chcesz się przebadać? Bardzo chciałbym ci towarzyszyć, ale umówiłem się na lunch z pewną atrakcyjną damą i nic mnie nie przekona do zmiany planów.

Bryant skrzywił się.

- Błagam, nie mów mi, że myślisz o seksie.

- Mam taką nadzieję.

- Muszę powiedzieć, że jak dla mnie to nieco groteskowe, że w twoim wieku czujesz jeszcze pociąg seksualny. Nie możesz oglądać stron pornograficznych w internecie? Ile ona ma lat? Musi być młodsza, bo tobie nie podobają się kobiety w twoim wieku. Czyli, niech zgadnę, koło sześćdziesiątki, powojenne dziecko o imieniu Daphne, Wendy lub Susan, rozwódka lub wdowa, brunetka, jeśli wszystko ma być zgodnie z tradycją. Ona pewnie traktuje cię jak starsze dziecko, którego nigdy nie miała. Jeśli tak, to będzie do ciebie wzdychać, będzie chciała ci gotować i tak dalej. Chętnie poczeka chwilę dłużej na przyjemność ujrzenia jednego z twoich niegustownych, gotowych garniturów w kącie swojej szafy.

May, zirytowany trafnością przewidywań kolegi, wygrzebał zapalniczkę i zapalił papierosa, czego nie powinien był robić.

- To nie twoja sprawa, co robię w wolnym czasie. Nie jestem coraz młodszy. Mój cholesterol sięgnął zenitu. To może być ostatnia szansa na seks.

- Nie buntuj się - fuknął Bryant. - Powinieneś z tym skończyć w twoim wieku, jeszcze coś złapiesz. Lepiej wziąłbyś się za coś pożytecznego, na przykład rzeźbienie w drewnie. Kobiety kosztują majątek, zadłużają się w restauracjach i przeszukują sklepy w poszukiwaniu szczególnie ekskluzywnych sandałów.

- Nadal je pociągam. Ty też mógłbyś, gdybyś trochę zadał sobie szyku.

- Przestałem kupować koszule, kiedy zdrożały do sześciu funtów szterlingów. Poza tym lubię spodnie z Laurence Corner, niektóre z nich są bardzo zabawne.

- Arthur, tam sprzedają wojskowe ubrania. To dolna część twojego garnituru z demobilu. Spójrz na te mankiety. Mógłbyś w nich parkować rower.

- To jest dobre dla ciebie, zawsze robiłeś wrażenie na kobietach - narzekał Bryant. - Nie masz aparycji zagniewanego żółwia.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin