30. Marchant Jessica - Zielone Serce.doc

(404 KB) Pobierz

 

Marchant Jessica

 

Zielone Serce

 

(The Green Heart)

 


Rozdział 1

 

– Monsieur... – Taffy zerknęła na tabliczkę pod dzwonkiem. – Czy pan Seyler?

– Paul Seyler. – Drzwi uchyliły się i ujrzała wysokiego mężczyznę, który skłonił ciemną głowę w uprzejmym pozdrowieniu. – Zdaje się... – niski, dźwięczny głos z łatwością przebił się przez gwar przyjęcia w głębi mieszkania – ... że mam przyjemność z panną Davina Griffin, sąsiadką z dołu?

– Pan mnie zna? – Taffy aż drgnęła, ale zaraz skarciła się w duchu. Nie ma w tym nic sensacyjnego, przecież sama trzy dni temu umieściła nazwisko na domofonie, kiedy tylko się tu wprowadziła.

– Tak, pani jest nową sąsiadką, do której nie mógł trafić mój siostrzeniec – oznajmił nieznajomy z uśmiechem. – Zaklinał się, że dobijał się do pani przez całe przedpołudnie. Ja sam dzwoniłem dwa razy.

– Zwiedzałam wasze słynne twierdze, a to długa wycieczka – usprawiedliwiła się, choć wcale nie musiała. – A potem stwierdziłam, że zaliczę jeszcze Pałac Książęcy.

Urwała, zniesmaczona swoim przepraszającym tonem.

Po jakiego diabla tłumaczy się obcemu facetowi, że nie było jej w domu?

– Rzeczywiście, dużo pani zaliczyła, jak na jeden dzień – przyznał. – Z tego wnioskuję, że przebywa pani od niedawna w tym pięknym mieście, panno Griffin?

– Dokładnie od tygodnia. A pan jest Luksemburczykiem? – zapytała niepewnie.

– Owszem, istnieje w naszym kraju taki rzadki gatunek – uśmiechnął się szelmowsko.

Znów się speszyła.

– Rzeczywiście, nigdzie nie spotkałam tylu różnych narodowości i prawdę mówiąc, nie znam bliżej żadnego Luksemburczyka – przyznała.

Coraz bardziej przeszkadzało jej, że ma na sobie króciutką, powiewną domową sukienkę, którą trudno jest nazwać strojem odpowiednim na pierwszą wizytę u sąsiadów. Lepiej od razu przejść do rzeczy i szybko skończyć tę rozmowę, pomyślała. Pragnęła tylko, by ścichły odgłosy szampańskiej zabawy, dobiegające znad sufitu, które od dłuższego czasu nie dały jej spać.

– Przyszłam z powodu hałasu, który...

Wyraz życzliwego zainteresowania momentalnie ulotnił się z wyrazistych rysów.

– Właśnie dlatego prosiłem kuzyna, aby ostrzegł panią.

– Ostrzegł mnie?! – złość znów zaczęła w niej buzować. – Można hulać do woli, dręcząc sąsiadów, jeśli się ich przedtem ostrzegło, tak?

– Chciałem zauważyć – stwierdził chłodno mężczyzna – że cisza nocna panuje od dziesiątej.

– Ach... no, tak... – Spuściła wzrok, wpatrując się w czubki swoich klapek na wysokim obcasie.

– Właśnie – z politowaniem pokiwał głową. – Poza tym izolacja sufitowa jest tu całkiem porządna.

– Ale ja naprawdę nie mogę zasnąć! – rzuciła buntowniczo, po czym natychmiast ugryzła się w język. Teraz dopiero się ośmieszyła! Zrobiła z siebie starą pannę z pretensjami, dziwadło, które w sobotnią noc, gdy inni się bawią, szło spać z kurami. Szkoda jeszcze, że nie wykrzyczała, jak tęskni za domem, za Shepton...

O, nie, nie wolno się rozklejać! Na pewno znajdzie sobie nowych przyjaciół, choć jej współpracownicy z Centrum Europejskiego sprawiają wrażenie tak poważnych i statecznych, jakby zapomnieli, że są młodzi.

– Położyła się pani do łóżka dwadzieścia po dziewiątej? – Mężczyzna z jawną dezaprobatą zerkał na zegarek. Złoty i bardzo drogi, jak zdążyła zauważyć. – Bardzo mi przykro, ale pani pretensje są absolutnie nieuzasadnione.

– Absolutnie uzasadnione! – Czy to jej głos? Skąd tyle w niej agresji? – Jestem zmęczona, chcę spać i mam do tego święte prawo, więc...

– ... więc chyba pani nerwy nie są w najlepszym stanie – dokończył, patrząc na nią uważnie.

Jeszcze tego brakowało, żeby wziął ją za histeryczkę. Nie mogła wybrać lepszego sposobu zaprezentowania się sąsiadowi. A tak marzyła, aby poznać rodowitego Luksemburczyka! Co gorsza, musiała po cichu przyznać, że miał absolutną rację. Muzyka wcale nie była aż tak głośna, a cisza nocna obowiązywała od dwudziestej drugiej, tak jak i w innych krajach, łącznie z jej własnym. Wcale by jej nie przeszkadzała ta balanga, gdyby nie czuła się osamotniona i pozbawiona oparcia bliskich.

Ma rację, powinnaś wziąć coś na uspokojenie, a nie czepiać się niewinnych ludzi, strofowała się w myślach.

Ale zaraz, zaraz, jakim prawem obcy facet miałby decydować, co jej przeszkadza, a co nie? Waśnie rozbrzmiała nowa melodia, kiczowaty przebój w stylu, który ojciec Tafty nazywał „przejrzałymi bananami". Na domiar złego nieskładny chór gości zaczaj śpiewać razem z solistką. Nie, stanowczo miała już tego dosyć.

– Łatwo ci mówić – prychnęła, zapominając o formach towarzyskich. – Gdybyś był w moim łóżku, też miałbyś dosyć!

Boże, co za idiotka! Totalna kompromitacja! Taffy spuściła głowę, wlepiając spojrzenie w srebrny wzorek na krawacie swojego rozmówcy, jakby miała przed sobą dzieło sztuki. Kasztanowe loki opadły jej na twarz. Nie odgarnęła ich. Łudziła się, że zakryją piekący rumieniec.

– Przepraszam, nie usłyszałem, co powiedziałaś... – Głos był niepokojąco męski, wibrujący i głęboki. Uniosła wzrok, wdzięczna, że ją oszczędził.

– Ta impreza wcale by mi nie przeszkadzała, gdybym była w swoim kraju – wyznała z niespodziewaną szczerością. – W Shepton bawiłam się w każdą sobotę, podobnie jak wy tutaj.

I znów wpadka! Na pewno pomyśli, że go prowokuję.

Taksujące męskie spojrzenie zdawało się przepalać cienki materiał sukienki. Co ją podkusiło, aby wybiec na klatkę schodową tak jak stała, prosto z sypialni, zamiast włożyć choćby dżinsy i bawełnianą koszulkę?

Odruchowo zebrała dłonią cienki materiał przy głębokim dekolcie. Kupiła ten negliż, gdyż uważała, że jego intensywny odcień uczyni jej orzechowe oczy choć trochę zielonymi. Ale nie przewidziała, że tutaj, w jasnym świetle, będzie w nim taka... odkryta.

– Zabawa w łóżku – mruknął, nie spuszczając z niej wzroku. – Fajne zajęcie.

– Większość mężczyzn tak uważa. – Postarała się obojętnie wzruszyć ramionami.

– A mało która kobieta potrafi streścić całą sprawę tak celnie, jak ty – pochwalił z przewrotnym uśmiechem.

– Te sprawy nie dadzą się streścić w paru słowach – zaoponowała. Na moment zapomniała o zmieszaniu, przywołując opinię, którą tak wiele razy przedstawiała swoim męskim znajomym. – Zabawa w łóżku nie oznacza nic poza tym, że kobieta i mężczyzna...

– Pasują do siebie jak dłoń do rękawiczki – dokończył.

– Och, to było zbyt proste – żachnęła się. – Brakuje jeszcze wielu elementów, które muszą pasować.

Znów umknęła spojrzeniem w bok. Coraz bardziej odsłaniała się przed nim. Jeszcze chwila, a domyśli się, że sama piętrzy sobie przeszkody, aby nie powtórzył się nieudany krok w kobiecość.

Kolejną piosenkę, jaka dobiegła zza drzwi, mogłaby zadedykować sobie. „Kochaj mnie całe życie albo nie kochaj mnie wcale" – zawodziła solistka. Jej sąsiad kojarzył szybciej, niż myślała. Odgadła to po drgnięciu jego ciemnych brwi i jeszcze uważniejszym spojrzeniu.

– W porządku. – Mocny głos bez trudu przebił się przez muzykę. – Przyjąłem do wiadomości twoje racje, Davino Griffin. Ale pozwól, że dam ci dobrą radę – zmysłowo zniżył głos. – Nie przybiegaj do sąsiadów w tak frywolnym stroju, bo cię nie posłuchają.

– Byłam tak zła, że nie mogę przez was zasnąć, że nie pomyślałam o stroju – burknęła. Temat stawał się coraz bardziej śliski, a spojrzenie mężczyzny coraz bardziej gorące.

– Hej, Paul, co jest grane?

Taffy drgnęła, ale za chwilę odetchnęła z ulgą. Nie widziała osoby, ale głos sprawił, że poczuła się dziwnie swojsko.

– Nic takiego. – Paul Seyler wyprostował się na całą swoją imponującą wysokość i wzruszył ramionami.

– No, to czemu nie wracasz?

Głos rozbrzmiewał coraz bliżej, z holu, ale sylwetka Paula skutecznie zasłaniała widok.

– Zaraz kończymy – oznajmił niezadowolonym tonem, chcąc zbyć natręta.

– Wcale nie – zaprotestowała Taffy. – Nadal nie przeproszono mnie za hałas. – Umyślnie podniosła głos, aby drugi balangowicz usłyszał. – Próbowałam właśnie wytłumaczyć pańskiemu gościowi, że...

– Komu, komu? – zdziwił się nieznajomy. – Cholera, Paul, przepuść mnie wreszcie! – Paul odsunął się niechętnie, a zza jego pleców wyłoniła się nieco chwiejna postać. – Jestem gościem, kochana pani... o, ja cię kręcę!

Z zachwytem ogarnął Taffy spojrzeniem, ale tym razem nie speszyła się. Przeciwnie, choć był już pod całkiem dobrą datą, w jego obecności poczuła się swojsko, jak w domu. Bardzo przypominał jej młodszego brata. Nawet wyglądał podobnie, z całym swoim młodzieńczym urokiem i kanciastością, która dopiero zwiastowała męską dojrzałość.

– Ha, stary cwaniaku, teraz się nie dziwię, że chciałeś mnie spławić – cmoknął z uznaniem, nie spuszczając oczu z Taffy. – Jestem Nick Eliot, moja piękna.

– A ja jestem tu nowa – z łatwością wpasowała się w rolę kumpelskiej, starszej siostry – i mieszkam piętro niżej.

– Tak blisko? Ależ mam szczęście – zniżył głos do szeptu, jakby bał się, że ją spłoszy. – Kiedy cię zobaczyłem, myślałem, że śnię.

– Nie śnisz – zapewniła go. – Żyję, choć mam wrażenie, że zaraz się rozsypię od tego hałasu.

– Chodzi ci o muzykę? – Kiwnął się ku niej, wyciągając ramiona. Właśnie zabrzmiał powolny, romantyczny kawałek. – Zatańczymy, ślicznotko?

– Dziękuję, może innym razem, – Cofnęła się krok przed nim.

– No, chodź...

– Dziękuję, nie!

Postarała się, , by w jej głosie zabrzmiała stanowczość. Znała takich młodych rozkoszniaczków, którzy zamiast myśleć, woleli działać. Jej bracia byli równie narwani, lecz wiedziała, jak sobie z nimi radzić. Wyprostowała się, obciągając sukienkę, i przybrała surową, oficjalną minę.

– Jeśli to pana przyjęcie, panie Eliot...

– Dla ciebie Nick, moja piękna!

– Za mało się znamy, panie Eliot – stwierdziła oschle. – Nazywam się Davina Griffin i proszę, aby tak się pan do mnie zwracał.

Nick drgnął i nieomal wytrzeźwiał, jakby oblała go zimną wodą.

– W porządku, boska Davino, nie złość się – mruknął.

– Punkt dla tej pani. – Paul Seyler z aprobatą skinął głową, a oczy mu się śmiały.

Taffy obcięła go spojrzeniem.

– To nie jest mecz bokserski, panie Seyler.

– Proszę się nie gniewać, mademoiselle.

Czuła, że sobie z niej kpi, ale niewiele się tym przejmowała. Przeciwnie, była nawet zadowolona, że pokazała mu, jak potrafi być chłodna i opanowana. Z marsową miną odwróciła się do Nicka.

– Wracając do pańskiego przyjęcia, panie Eliot, czy mógłby pan ściszyć muzykę?

– A nie lepiej, żebyśmy jednak zatańczyli? – Z pijackim uporem chwycił jej dłoń.

Taffy zmierzyła go zabójczym spojrzeniem Meduzy. Nie pomogło. Trzeba było zadziałać bardziej stanowczo. Odłożyła na parapet klucz od mieszkania, który trzymała w ręku.

– Zabierz ode mnie te łapy – powiedziała dobitnie i ze złością, szykując się, by odepchnąć natręta.

– No, chodź, nie bądź taka...

– Nie widzisz, że ona nie chce?

W głosie Paula zadźwięczała twarda nuta i tym razem Nick zamilkł. Chwyt na przegubie Taffy zelżał. Pijany adorator został bezceremonialnie chwycony za kołnierz i gwałtownie odciągnięty.

– Zaczniesz się wreszcie przyzwoicie zachowywać, czy mam cię nauczyć dobrych manier? – warknął Seyler.

– Paul, nie spinaj się, ja tylko żartowałem!

– Tylko? – Niepoprawny żartowniś został potrząśnięty jak niesforny szczeniak. – Lepiej się uspokój, bo nie ręczę za siebie!

– Dobrze już, dobrze...

– W takim razie przeproś damę.

Nick, nadal trzymany za kołnierz, pokornie łypnął na Taffy.

Sorry, moja pięk... – Szarpnięcie natychmiast przywołało go do porządku. – Przepraszam za swoje skandaliczne zachowanie, panno Griffin – wyrecytował.

Taffy skinęła głową, tłumiąc chichot. Żebyż ci dwaj, skaczący sobie do oczu jak koguty, wiedzieli, jak bardzo przypominają jej własnych braciszków! I lepiej żeby nie domyślili się, jak dobrze potrafiła sobie z nimi radzić.

– Nick, kocie... – Nowy, kobiecy i uwodzicielski głos przebił się przez łomot muzyki. – Co robisz tak długo w tym przedpokoju?

– Już idę, Claudio. – Nick znacząco popatrzył na Paula. Wysoki mężczyzna niechętnie zwolnił chwyt i odsunął się na bok.

Ta Claudia musi być ostra, pomyślała z podziwem Taffy, patrząc, jak Nick wycofuje się chyłkiem. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie przystanął na chwilę, aby tęsknie spojrzeć na boskie zjawisko w zwiewnych szatkach.

– A może jednak dasz się zaprosić na moje party, pięk... przepraszam, panno Griffin – zagadnął z uwodzicielskim uśmiechem. – Czy przynajmniej mogę nazywać cię Davina?

– Dla ciebie mogę być nawet Taffy – zapewniła, zadowolona, że wreszcie się go pozbędzie.

– Nick! – Claudia zaczynała się niecierpliwić. – Idziesz, czy mam po ciebie posłać?

– Idę już, kocie. Taffy, nie odchodź. Przyprowadź ją do nas, Paul – rzucił Nick, znikając za rogiem.

– No, nareszcie – powitała go z niezadowoleniem Claudia. – Czy Paul ma jakieś problemy?

– Eee... jakaś marudna babcia narzeka, że przeszkadza jej hałas. Wiesz, zawsze się znajdzie zmora...

Paul szybkim ruchem dat krok ku Tafty, przymykając za sobą drzwi wejściowe.

– Czy to była jego żona? – zapytała z babską ciekawością.

– Nasz mały Nicky i żonka? Ha, to dopiero byłaby rewelacja – roześmiał się, ale w następnej chwili spoważniał. – Teraz rozumiesz, o co mi chodziło? – powiedział tonem kaznodziei. – Sama widzisz, co się dzieje, kiedy paradujesz publicznie w takim negliżu.

– Klatka schodowa to nie ulica – odparowała. – Owszem, gdybym tu biegała goła jak mnie Pan Bóg stworzył... – Dostrzegła błysk w ciemnych oczach, ale tym razem, nie speszona, brnęła dalej: – ... wtedy nie dziwiłabym się, że Nick zachował się tak, jak się zachował.

– Dlatego przywołałem go do porządku.

– Jestem ci niezmiernie wdzięczna, ale wierz mi, że sama dałabym sobie radę – odparła zgryźliwie.

W odpowiedzi błysnął białymi zębami, jakby jej odpowiedź setnie go ubawiła. Teraz dostrzegła inne, interesujące szczegóły jego twarzy – zmysłowy rowek w brodzie, zdecydowany zarys szczęki i usta, każące myśleć o pocałunkach.

– Wcale nie jestem tego taki pewien. Uważasz, że potrafisz osadzić każdego mężczyznę, który ma na ciebie ochotę?

– Hm... no, nie każdego.

Doskonale wiedziała, o czym mówi. Nie chodziło tylko o barczystą postać Paula, mierzącą około metra dziewięćdziesięciu, ale nawet o dużo drobniejszego Nicka. Każdy facet, gdyby zechciał, mógłby przerzucić ją przez kolano i dać klapsa, jak niesfornemu dziecku. Ten, który stał przed nią, miał taką minę, jakby właśnie o niczym innym nie marzył. Sytuacja zaczęła się stawać coraz bardziej kłopotliwa. Taffy odchrząknęła, z przymusem sięgając po klucz od swojego mieszkania.

– Chyba już sobie pójdę. Tam pewnie na ciebie czekają – powiedziała cicho.

– Nick zaprosił cię na to przyjęcie – przypomniał Paul – ale chyba nie masz chęci...

– Tak myślisz? – westchnęła, przypominając sobie żałosne zaloty Nicka.

– Nie tylko z jego powodu – stwierdził, jakby czytał w jej myślach. – Z pewnością znudziłby cię tłumek starych wyjadaczy ze świata mediów, którzy w kółko paplają o tym samym.

– Z mediów? – Taffy szeroko otworzyła oczy. – Z telewizji też? Jest ktoś sławny?

Paul wzruszył ramionami.

– To głównie działka Nicka. Ostatnio kręci filmy reklamowe i szybko robi karierę.

– Naprawdę?

Zapytała z takim podziwem, że znów zaczął się śmiać.

– Byłby zachwycony, gdyby usłyszał, że wreszcie wywarł na tobie wrażenie, ale on jeszcze studiuje.

– Nie myśl, że łatwo mi zaimponować – obruszyła się.

– Jestem po prostu uprzejma. – Nagle poruszyła ją pewna myśl. ~ Skąd student ma pieniądze, żeby wyprawić takie przyjęcie?

– Nick nie narzeka na finanse. A mieszkanie jest moje, nie jego.

– Użyczyłeś mu własnego mieszkania na balangę, która śmiertelnie cię nudzi? – zdumiała się. – Musisz mieć naprawdę dobre serce.

– Wcale nie muszę się z nimi bawić – wzruszył ramionami. – Zaprosili mnie, więc wpadłem, żeby zobaczyć, jak się bawią.

– Oni? – Taffy, zaintrygowana, wzięła z parapetu swój klucz i machinalnie podrzucała go w ręku. – Chodzi o Nicka i tę Claudię?

Paul skinął głową. Błysk rozbawienia nie znikał z jego oczu.

– Ależ mi pani zadaje dużo pytań, panno Griffin. Tak, o Nicka i Claudię.

– Aj! – Taffy wydała okrzyk wściekłości, gdy połyskujący kluczyk, wyślizgnąwszy się jej z ręki, spadł na parapet, odbił się łukiem i zniknął w mroku wieczoru.

– Och, urwana nać! – Taffy odruchowo posłużyła się żartobliwym, zastępczym przekleństwem, z serii tych, których używała w młodości, aby sprytnie ominąć zakazy rodziców. – Muszę tam zejść.

– Czekaj! – Paul podskoczył ku oknu i przechylił się przez parapet.

Taffy przyłączyła się do niego, spoglądając na oświetloną kręgiem latarni ulicę dwa piętra niżej.

– Jakim cudem się do niego dostaniesz? – dopytywała się, czując z przerażeniem, jak sukienka zsuwa się od jego chwytu, odsłaniając coraz więcej.

– Nie martw się – powiedział ciszej, tuląc ją do siebie.

– Mogłaś złamać sobie kark. Dzięki Bogu, że zdążyłem cię złapać.

– Dobrze – nie miała siły się z nim spierać. – Ale skoro sobie nic nie złamałam, nie musisz już mnie nieść. Sama pójdę.

– Wykluczone, odstawię cię pod same drzwi, bo jeszcze coś wykombinujesz po drodze – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Odetchnęła z ulgą, kiedy wreszcie stanęła na wycieraczce. Przed nosem miała litą, błyszczącą płaszczyznę drzwi. Przez moment poczuła się, jakby była bezdomna. Szybko odwróciła się od Paula, obciągając nieszczęsny peniuar.

– Do jasnej ciasnej, nie mogłeś być delikatniejszy?

– powiedziała z pretensją.

– Tak mi dziękujesz? – mruknął, szukając czegoś w kieszeni. – Słowo daję, nie wiem, po co cię ratowałem przed upadkiem. Tylko po to, żeby słyszeć te wszystkie urwane nacie, ciasne bolera i inne jasne ciasne!

Taffy zaczerwieniła się po uszy.

– Naprawdę tak mówiłam?

– Gdyby nie te śmieszne słowa, powiedziałbym, że klniesz jak dorożkarz!

– Kiedyś wymyślałam sobie różne powiedzonka, żeby denerwować dorosłych, i tak się do nich przyzwyczaiłam, że jeszcze teraz ich używam, by sobie ulżyć – wyjaśniła zakłopotana.

Wzmianka o dzieciństwie podziałała na nią jak balsam. Uspokoiła się i odprężyła. A nawet odważyła się odwrócić i uśmiechnąć do tego niesamowitego człowieka, który miał nad nią coraz większą władzę.

– I działało? – głos Paula nabrał jeszcze bardziej zmysłowych tonów, choć przysięgłaby, że to niemożliwe.

– Czy wyprowadziłam ich z równowagi, chciałeś spytać? Nie, śmiali się. A mama mówiła, że i tak muszę wymyć buzię mydłem.

– Mydło źle smakuje – mruknął, łakomie spoglądając na jej usta.

Tafty miała wrażenie, że powietrze wokół nich zgęstniało z napięcia. Ciśnienie krwi podskoczyło do niebezpiecznych granic, u nasady włosów czuła nieznośne mrowienie, a kolana osłabły i ugięły się, jak u marionetki opuszczanej na sznurkach. Kurczowo zacisnęła palce na framudze. Chłodny dotyk malowanego drewna otrzeźwił ją.

– A co smakuje dobrze? – podjęła grę, choć język miała jak z drewna.

– Nie prowokuj mnie, zielona Taffy. – Paul odsunął ją od drzwi. – Nie kuś, bo nie ręczę za siebie.

Rozejrzała się z niepokojem.

– Zróbmy coś, bo zaraz ktoś nadejdzie.

– Gdybym teraz zaczął cię całować... – sapnął, w pośpiechu szperając w kolejnej kieszeni – nie usłyszałbym nawet stada słoni. Ale mam nadzieję, że nie masz w domu żadnych słoni – dokończył z triumfem, wyciągając wreszcie mały, błyszczący przedmiot na łańcuszku.

Taffy patrzyła szeroko otwartymi oczami, jak mężczyzna, którego przed chwilą dopiero poznała, wkłada klucz do zamka i otwiera drzwi, gestem zapraszając ją do wejścia.

 


Rozdział 2

 

Kuśtykając w jednym pantofelku, weszła do przedpokoju i zaczęła macać ścianę w poszukiwaniu wyłącznika. Jeszcze nie przyzwyczaiła się do tego mieszkania. Wreszcie światło rozjaśniło mrok, a Taffy energicznym wierzgnięciem zrzuciła drugi klapek, który poszybował ku różowej sypialni. Zaczęła się zastanawiać, gdzie wylądował drugi, strącony przez Paula ze schodów.

W tej samej chwili Paul stanął w progu pokoju. Taffy przełknęła ślinę.

– Ty masz mój klucz – wyjąkała, odruchowo zbierając w garści porwany peniuar.

– Teraz już jest twój. – Kluczyk na złotym łańcuszku, z różowym serduszkiem z korala jako wisiorkiem zadyndał mu w dłoni. Zanim wręczył go, odczepił łańcuszek.

Taffy wpatrywała się nieufnie w błyszczący przedmiot, jakby miał ją sparzy...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin