001. London Cait - Pora na miłość.pdf

(590 KB) Pobierz
5834755 UNPDF
CAIT LONDON
Pora
na miłość
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kiedy Diana szła w stronę świateł farmy, wraz
z kąśliwym nocnym wiatrem przyleciało do niej
zawodzenie kobzy. Duży piętrowy dom, usytuowany
w pobliżu opustoszałej szosy w stanie Colorado,
dominował nad rozległymi pastwiskami. O jedenastej
w nocy. w wigilię Wszystkich Świętych, sprawiał
równie ponure i niesamowite wrażenie jak zamek
hrabiego Drakuli.
- Pomyłka w rezerwacji... - mruknęła i obejrzała
się na swoje kombi zaparkowane przy bramie rancza
MacLeana. Ukryty w cieniu wysokiej osiki samochód
dawał poczucie bezpieczeństwa.
Recepcjonista w Zajeździe Rayfield przepraszał
gorąco za omyłkowe przesunięcie jej rezerwacji na
grudzień.
- Ogromnie mi przykro, proszę pani. Do końca
tego tygodnia mamy zajęte wszystkie miejsca, ale
proszę chwilę zaczekać, tylko wykonam jeden telefon.
Stary Mac czasem przyjmuje do siebie naszych
nadprogramowych gości. Do najbliższego miasta jest
kawał drogi, a zresztą oni też na pewno nie mają
wolnych pokoi. Sezon polowań, sama pani rozumie.
Diana spojrzała na poszarpane góry San Juan,
wyraźnie widoczne na tle czystego nocnego nieba.
Powiew lodowatego wiatru owiał jej kark, rozwiewając
krótkie włosy. Zadrżała, kiedy zimne powietrze
przeniknęło zielony sweter i dżinsy.
Potrzebowała spokoju i czasu, by zastanowić się
nad swoim życiem i przyszłością; folder reklamujący
5
jedyny w Benevolence zajazd sprawił, że uznała małe
miasteczko za idealnie do tego celu. Położone wysoko
nad górnym Rio Grande zostało na przełomie stuleci
opuszczone przez górników, zaspokajając teraz po­
trzeby ludzi tęskniących za czystym powietrzem
i majestatycznymi krajobrazami.
Jestem czterdziestodwuletnią sierotą, pomyślała
ponuro Diana. Dwadzieścia lat spędzonych w roli
pani domu i współmałżonki zakończyło się okrutnym
wstrząsem, kiedy dowiedziała się o licznych zdradach
swego męża Aleksa. Dzięki oszczędnemu gospodaro­
waniu powinno jej się udać zaoszczędzić z alimentów
tyle, by w przyszłości starczyło na opłacenie studiów
jej dwóch synów.
Nie dysponując żadnymi praktycznymi umiejęt­
nościami w pierwszej chwili straciła pewność siebie i,
jak jej się wydawało, szanse na samodzielną pod
względem finansowym egzystencję, ale niebawem udało
się jej znaleźć pracę, gdzie nie tylko mogła trochę
zarobić, lecz również miała okazję doskonalić swoje
kwalifikacje. Sprzedała wielki dom, w którym mieszkali
do rozwodu, oddała Aleksowi połowę pieniędzy, sama
zaś kupiła mniejszy, znacznie lepiej dostosowany do
jej potrzeb.
Funkcjonowała wyłącznie dzięki woli przetrwania,
codziennie poddając próbie swoje umysłowe i fizyczne
zdolności. Wreszcie jednak nadszedł dzień, kiedy
poczuła się całkowicie wyeksploatowana. Spojrzała
krytycznym wzrokiem na skromne oszczędności
i kierując się instynktem ptaka, którego wypuszczono
z klatki, zerwała się do lotu.
Najtrudniejsze okazało się porzucenie pracy, ale
jej szefowa również była rozwódką i dobrze ją
rozumiała. Rick i Blaine studiowali na uniwersytecie,
więc Diana wynajęła na rok dom i załadowała
najniezbędniejsze rzeczy do samochodu. Po raz
pierwszy miała wyruszyć na poszukiwanie tego, czego
naprawdę pragnęła od życia. Pierwszy krok stanowiło
wynajęcie na tydzień pokoju; nad drugim zacznie się
zastanawiać, kiedy wypocznie. Chyba sobie na to
zasłużyła.
A teraz, dwa lata po rozwodzie, wreszcie zupełnie
na swoim, okazała się „nadprogramowym gościem".
- Dobra, przyznaj się - przywołała się do porządku
tak, jak to wielokrotnie czyniła w ostatnim czasie.
- Jesteś zmęczona, zmarznięta, i wściekasz się na
myśl o tym. że jakiś cholerny myśliwy chrapie teraz
w najlepsze w twoim pokoju.
Kiedy zbliżyła się do białego budynku usłyszała
wycie psa wtórującego kobzie. W zagrodzie stały
krowy rasy Hereford, odprowadzając ją stłumionym
mruczeniem. Za sąsiednim płotem poruszył się masyw­
ny kształt, w którym Diana rozpoznała potężnego
byka.
- Ten, kto gra na tym... instrumencie pilnie
potrzebuje lekcji - mruknęła naciskając dzwonek.
Przeraźliwy terkot sprawił, że odskoczyła jak
oparzona. Dźwięki kobzy natychmiast ucichły, nato­
miast pies zaczął ujadać z zapałem. Świetnie, pomyślała
Diana, przypominając sobie ostre kły Psa Baskervil-
le'ów.
Zamrugała raptownie, kiedy niespodziewanie na
werandzie zapłonęło światło. W chwilę potem ot­
worzyły się drzwi i pojawił się groźnie wyglądający
mężczyzna o wzroście z pewnością przekraczającym
metr osiemdziesiąt, w rozpiętej flanelowej koszuli
i wytartych dżinsach, z czubatym talerzem cukierków
w dłoniach. Wiatr rozwiewał dokoła jego twarzy
ciemne, dość długie włosy. Pod pachą trzymał kobzę,
z której z cichym buczeniem uchodziły jeszcze resztki
powietrza.
- Trochę za duża na bieganie za datkami, co?
- zapytał głosem przywodzącym na myśl niedźwiedzia,
któremu ktoś zakłócił zimowy sen. *
Diana zadarła głowę, by spojrzeć mu prosto
w ciemne oczy. Ten wyniosły ton zupełnie się jej nie
spodobał. Często używał go Aleks - zawsze wtedy,
kiedy mówił jej, co powinna zrobić.
- Nie biegam za datkami.
Nim zdążyła dodać coś więcej, z wnętrza domu
wybiegł ogromny husky; zatrzymał się przed nią na
szeroko rozstawionych łapach i ze zjeżoną sierścią.
- Spokój, Red! - rozkazał szorstko mężczyzna.
Pies natychmiast ucichł. - W takim razie awaria
samochodu - parsknął pogardliwie spoglądając
w kierunku drogi prowadzącej do jego rancza.
- Kobiety. Powinny siedzieś w domu, tam gdzie
ich miejsce.
Diana poczuła jak z wściekłości napinają się jej
mięśnie karku.
- Co się stało? Chłodnica? Zabrakło paliwa?
- zapytał, wstawiając talerz z cukierkami do wnętrza
domu.
- Przysłano mnie z Zajazdu Rayfield - wycedziła
przez zaciśnięte zęby. - Zdaje się, że dzwonił tu
recepcjonista?
Potwierdził skinieniem głowy i przesunął spojrzenie
po jej drobnym ciele, zatrzymując je nieco dłużej na
okrągłościach.
- Nie przypuszczałem, że Ray przyśle mi kobietę.
Westchnął ze znużeniem, jakby musiał osobiście
niańczyć wszystkie kobiety od Colorado po Wyoming
i nabrał przy tym zdecydowanej odrazy do całego
żeńskiego gatunku.
- Szykuję chili na jutrzejsze zawody kucharzy. Nie
* W wigilię Wszystkich Świętych w krajach anglosaskich dzieci
poprzebierane za duchy i upiory biegają od domu do domu strasząc
mieszkańców i domagając sic datków, najczęściej słodyczy (przyp. tłum).
Zgłoś jeśli naruszono regulamin