PRAWDZIWA HISTORIA KOŚCIOŁA W POLSCE - proces o czary(1).doc

(6606 KB) Pobierz
PRAWDZIWA HISTORIA KOŚCIOŁA W POLSCE

PRAWDZIWA HISTORIA KOŚCIOŁA W POLSCE

Proces o czary

W Polsce procesy przeciwko czarownicom były na porządku

dziennym. A przecież zjawisko to nie przybrało jeszcze

tak olbrzymich rozmiarów jak na zachodzie Europy,

a w szczególności w Niemczech.

Tępieniem czarownic i czarowników zajmowali się już z początkiem XIII w. sędziowie zasiadający w trybunałach

św. inkwizycji – obsadzanych gorliwymi wyznawcami reguły zakonnej św. Dominika. Proceder ten prowadzili przez wiele wieków, lecz – co ciekawe – im więcej wysiłku wkładali w swoją „pracę”, tym mniej było z niej pożytku, gdyż ilość podejrzanych o czary nie zmniejszała się, lecz zwiększała. Obok dominikanów najwięksi prawnicy i profesorowie uniwersytetów obmyślali skuteczne metody dochodzenia winy i karania czarownic. Prawo niemieckie, zawarte w Saxonie, przyjęte również w Polsce, zawierało artykuł 13, który postanawiał, że „każdy chrześcijanin, który jest heretykiem lub trudni się czarostwem lub truciem, ma być spalony na stosie”.

Wiarę w istnienie czarów i czarownic ugruntował papież Innocenty VIII. „Upamiętnił” się on w dziejach

Krk bullą z roku 1484, w której stwierdził, że „wiele osób męskiego i żeńskiego rodzaju, zapominając o zbawieniu

duszy i wierze katolickiej, wdaje się z demonami, zarówno z inkubami (tj. męskimi), jak sekubami (tj. żeńskimi),

sprowadzając zniszczenie za pomocą czarów, zaklęć i innych haniebnych wieszczbiarskich wykroczeń, skutkiem

czego niszczeją i giną nowo narodzone dzieci i zwierzęta, płody pól, winnice i owoce w sadach. (...) odbierają

mężczyznom zdolność płodzenia, a kobietom poczęcia. (...) wreszcie w bluźnierczy sposób wypierają się wiary,

przez sakrament chrztu świętego otrzymanej”.

Papieskie „złote myśli” z owej bulli podparli haniebną książką pt. „Młot na czarownice” niemieccy profesorowie teologii, zakonnicy dominikańscy – Jakub Sprenger i Henryk Kramer (Institor). Zawarli w niej wskazówki, w jaki sposób procesy sądowe przeciw czarownicom można uprościć oraz rozmnożyli poza granice obłędu przykłady rzekomych praktyk i możliwości czarownic.

„Młot” tłumaczony na wiele języków nie tylko propagował prześladowania w całej Europie, ale stał się także

podręcznikiem dla katów w zakresie stosowania wobec kobiet najokrutniejszych udręk, okrucieństw i morderstw

sądowych. Wpływy tej książki widać między innymi w polskiej publikacji z roku 1570 pt. „Postępek prawa

czartowskiego przeciw narodowi ludzkiemu”. Pięć ostatnich rozdziałów tej broszury zawiera rozprawę

„O czarownicach”, czyli o osobach, które „mogą przeszkodzić ludzkim robotom, wieszczby powiadać, latać, grady

i niepogody czynić i inne odmienności, których człowiek pospolity nie może czynić”. Autor „Postępku prawa

czartowskiego” znał „Młot” z tekstu łacińskiego, jednak z treścią jego nie we wszystkich szczegółach się zgadzał.

Jego diabły są krajowego pochodzenia i noszą polskie imiona (między innymi Farel, Latawiec i Odmieniec).

Na język polski przełożono „Młot” w roku 1614. „Dzieło” to w rękach księży stało się podręcznikiem medycyny

pastoralnej i niewyczerpanym źródłem do kazań, nauk i dysput. Wpływ tej książki na ogłupienie polskiego siedemnastowiecznego społeczeństwa, na upadek kultury oraz okrucieństwo prawne był bodaj że największy.

Wszelkie zarazy, choroby, a nawet niepogody przypisywano działaniu „córek diabła”. Torturowanie i palenie niewinnych kobiet było praktykowane w Polsce we wsiach klasztornych i szlacheckich oraz po miastach.

Ustawa uchwalona przez sejm w roku 1543 sprawy przeciwko czarownicom przekazywała w zasadzie sądom duchownym, jeśli jednak czarownice wyrządziły komuś szkodę majątkową lub na zdrowiu, oddawano je

sądom świeckim, wzorem niemieckiej ustawy karnej, tzw. Karoliny, z roku 1532. Również narzędzia i sposoby

torturowania czarownic były w Polsce ściśle wzorowane na ustawodawstwie niemieckim. Ponieważ czary z reguły łączyły się z jakąś szkodą, przeto też faktycznie utrwaliła się w tych sprawach jurysdykcja sądów świeckich. Do tego, żeby rozpocząć proces i tortury Bogu ducha winnych kobiet, wystarczyła byle plotka czy podejrzenie.

Przebieg tych procesów i protokolarne opisy tortur, tudzież liczbę ofiar można by teoretycznie ustalić na podstawie aktów i ksiąg sądowych kościelnych, wiejskich i miejskich.

Tych sądów było w Polsce kilkanaście tysięcy, tj. tyle, ile było miast i „państewek” szlacheckich, kościelnych

i królewskich. Akta sądowe zniszczył czas bądź rozmyślnie je niszczono. Te, które ocalały, dowodzą jednak, że

obłęd torturowania i palenia wieśniaczek i mieszczek jako czarownic przetrwał na ziemiach polskich nawet sejmowe zakazy tych mordów. W ciągu XVII i XVIII w. – aż do początków XIX w. – wymordowano prawdopodobnie kilka, jeśli nie kilkanaście tysięcy ofiar. O ile bowiem w Polsce procesy o herezję były stosunkowo nieliczne, o tyle procesy przeciwko czarownicom były zjawiskiem dosyć powszechnym.

Przyznanie się oskarżonej do winy było najlepszym dowodem winy. Aby zaś ten dowód uzyskać, poddawano

oskarżoną rozmaitym torturom, które zazwyczaj poprzedzało tzw. Wypróbowanie czarownicy. Praktyka sądowa

znała pięć takich prób: próbę łez, próbę szpilkową, próbę ogniową, próbę wodną i próbę wagową.

Istniał przesąd, że kobieta, która jest czarownicą, nie jest zdolna do uronienia nawet jednej łzy. Zdarzało

się, że oskarżona nie mogła na rozkaz zapłakać, a jeśli nawet zapłakała, przypisywano to mocy szatana. Stosowano więc następną próbę – szpilkową.

Próbę tę poprzedzało wygolenie włosów podejrzanej, a następnie poszukiwanie tzw. znamienia. Znamię

w postaci brodawki czy plamki na ciele uważano za diabelską pieczęć, przy czym odznaczało się jakoby

taką właściwością, że po nakłuciu szpilką nie sączyła się z niego krew.

Rzadziej stosowano próbę ogniową, bo kiedy oskarżona wyrażała gotowość, by nieść rozpalone żelazo, uznawano z góry, że za sprawą mocy piekielnych próba wypadnie dla niej pomyślnie.

Za to w powszechnym zastosowaniu była próba wodna, zwana „kąpielą czarownic”. Pławienie takie odbywało się publicznie. Jeśli wrzucona tonęła zaraz, był to dowód niewinności, jeśli zaś pływała – był to oczywisty znak, że jest czarownicą.

 

Stosowano też ważenie czarownic. Mniemano, że czarownice są lekkie (potrafią przecież latać!), toteż jeśli

oskarżona ważyła mniej, niż określał to przepis, poczytywano to za dowód jej winy.

ARTUR CECUŁA

Zgłoś jeśli naruszono regulamin