Domagała Jerzy, Gajdziński Piotr _ Panowie szlachta.doc

(244 KB) Pobierz
Informacje o dokumencie

 

Informacje o dokumencie

Autor

Jerzy Domagała Piotr Gajdziński

Tytuł

Panowie szlachta

Podtytul

Reportaż

Data wydania

2000.06.30

Dział

gazeta/Magazyn

Reportaż

Panowie szlachta

Hochsztaplerzy? Marzyciele? Frustraci? Mówią tak: "My to przyszłość. Przywrócimy znaczenie pochodzenia, herbów, tytułów arystokratycznych. Zbudujemy szlachtę XXI wieku". I dodają: "Tego żąda Europa. Nawet w krajach Unii pytają: Pan z Kowalskich? A z których to?. Gdy nie wiesz, to ci głupio. A potem? Polska monarchią... " pisze Jerzy Domagała

Po wystukaniu na klawiaturze komputera słowa szlachta, pojawia się między innymi Związek Szlachty Polskiej. Siedzibę ma w Sopocie, a powstał pięć lat temu. Deklaracja programowa głosi: Do dziś funkcjonuje propagandowy, zniekształcony i wysoce pejoratywny wizerunek szlachcica polskiego. Zamierzamy temu przeciwdziałać. Zamierzamy umacniać w świadomości społecznej znaczenie podstawowych wartości cywilizacji chrześcijańskiej, jak: honor, godność osobista, własność, rodzina, odpowiedzialność, prawda, propagować model rodziny oparty na autorytecie ojca i władzy rodziców nad dziećmi, przywrócić Polsce i Polakom elitę zdolną do ukształtowania narodowego charakteru polskiego społeczeństwa.

- Słowo naród w języku polskim wiąże się z rodziną. A wzory z zewnątrz to wyobcowanie, indywidualizm, samotnictwo i odcinanie się od rodziny, co tak wyraźnie widać na Zachodzie. Nasz narodowy wzór to wspólne celebrowanie świąt, spacery w rodzinnym gronie - wyjaśnia Marcin Michał Wiszowaty, sekretarz Związku Szlachty Polskiej. - Chodzi nam, poprzez nawiązanie do dawnych dobrych wzorców i cnót, o odbudowanie znaczenia takich słów, jak uczciwość, prawość, rzetelność, poczucie godności, umiejętność słuchania i rozmowy, wzajemny szacunek.



- Pomyślmy. Andrzej Wajda dostał Oskara. Wraca do kraju. Nie ma go jak uhonorować. A gdyby tak od prezydenta... Nie, nie od prezydenta! Gdyby tak od króla mógł dostać tytuł szlachecki... To byłaby nagroda - marzy w swym małym mieszkanku wczesnosocjalistycznego osiedla Nowej Huty Ryszard T. Komorowski, dyrektor generalny Polskiego Ośrodka Heraldycznego Związku Orderu św. Stanisława w Krakowie.

Skończył Akademię Górniczo- -Hutniczą i pedagogikę, był odlewnikiem w hucie, sędzią piłki nożnej szczebla centralnego. Ma za sobą 300 meczów. Pisze o heraldyce w miesięczniku Gazeta Antykwaryczna. Pracuje nad książkami o tej tematyce, marzy o ich wydaniu. Maluje herby. Jest współzałożycielem organizacji charytatywnej Związek Orderu św. Stanisława w Krakowie. I marzy o monarchii. Rozpropagowanie tej idei uważa za swą misję.

- Mimo demokratyzacji życia, społeczeństwo jest zhierarchizowane. Ludzie są różni - mniej i bardziej zdolni. Mają większe i mniejsze zasługi. Tytuł szlachecki lub arystokratyczny nadawany przez króla byłby najlepszym sposobem wyróżnienia - przekonuje Komorowski. - Wśród Polaków też mamy ludzi utytułowanych. Od królowej brytyjskiej szlachectwo otrzymali kompozytor Andrzej Panufnik, wielki malarz emigracyjny Józef Czapski, Czesław Słania, absolwent krakowskiej ASP, który techniką kropkową wykonuje portrety głów koronowanych na znaczkach pocztowych. Znane znaczki z królową brytyjską są jego autorstwa. Od króla Szwecji szlachectwo otrzymał bibliotekarz królewski i heraldyk Adam Heymowski i były prezydent Lech Wałęsa, czym zresztą, jako trybun ludowy, nie bardzo się afiszuje - mówi.

CERTYFIKAT

Wielmożny Pan Jan Nowak herbu Topór, właściciel realności na warszawskim Ursynowie, syn Józefa i tegoż małżonki Ireny z Kowalskich z Bełchatowa, wnuk Stanisława Andrzeja i żony tegoż Marii Milczkowej z Koziej Wólki, prawnuk Baltazara i Kunegundy z Kociupsztyckich z Pacanowa, do szlachty krajowej stanu rycerskiego przynależy jako wywodzący się ze starej szlachty mazurskiej, do metryk szlacheckich kapitulnych Anno Domini 2000 wpisany został.

Marszałek Kapitulny, Grójec, dnia 30 marca 2000.

To jeden z projektów dokumentu o nazwie Certyfikat szlachectwa, jaki już niebawem ma zamiar wydawać przygotowująca się do rejestracji Polska Kapituła Heraldyków i Genealogów. Poza zmyślonymi przez niżej podpisanego personaliami i przypadkowymi nazwami miejscowości, wszystko jest autentyczne.

Grójec - niepozorny domek poza centrum, pokoik na tyłach biura podatkowo-rachunkowego. Biuro Heraldyki i Genealogii Sarmata. To tu urzęduje marszałek kapitulny Andrzej Zygmunt Rola-Stężycki, były wojskowy, sportowiec, historyk, autor książek i artykułów o dziejach Grójecczyzny.

Łódź - oficyna starej, zaniedbanej kamienicy koło dworca Łódź Fabryczna. Na kilkunastu metrach mieści się Biuro Koronne Heraldyczno-Genealogiczne Graf. Tu pracuje wicemarszałek Krzysztof Andrzej Gajzler, germanista.

Warszawa - niewielkie "M" molocha mieszkaniowego Tarchomin. Biuro Heraldyczno-Genealogiczne Kur. Tu piastuje funkcję kanclerz Wojciech Kurowski, były nauczyciel, złotnik, jubiler.

- Szlachty, tak naprawdę, wcale nie trzeba odbudowywać. Jest i będzie. Istniejemy, podoba się to komu czy nie - mówi Rola-Stężycki.

KSIĘGA RODOWA

- Klienci, którzy zamawiają wymalowane drzewo genealogiczne, życzą sobie, by to koniecznie był dąb - symbol siły, potęgi. Nadaje się, bo bardzo rozłożysty - mówi Magdalena Michalak, absolwentka łódzkiego liceum plastycznego. Współpracuje z biurem Gajzlera Graf. Piórkiem, tuszem, pędzelkiem i akwarelą odwzorowuje herby. Ludzie pięknie je oprawiają, wieszają na honorowym miejscu i gdy przychodzą goście, pokazują z dumą: Początki naszego rodu sięgają XV wieku. Ten prapraprapraÉ był kasztelanem, ten - podskarbim królewskim, tamten - wojewodą. Niektórzy chcą mieć płaskorzeźbę herbu na kominku.

- A ja czuję się czasem jak detektyw. Bo odtwarzanie historii polskich rodzin często przypomina śledztwo - mówi Gajzler.

- Przetrząsam archiwa państwowe, wertuję akta stanu cywilnego i parafialne księgi metrykalne, spisy rodów szlacheckich, słowniki miejscowości, dokumenty rękopiśmienne, herbarze - opowiada Rola-Stężycki.

Taka praca trwa pół roku, rok, czasem dłużej. Końcowy efekt ma format i grubość książki telefonicznej, waży parę kilo. Gajzler nazywa to Księgą rodową, Rola-Stężycki - Monografią rodu w zarysie.

- Wyjaśniam w niej, co to jest stan szlachecki, jak powstał herb, skąd pochodzi nazwisko, gdzie mieszkali jego właściciele, co się z nimi działo, jakie były powiązania rodzinne. Załączam kopie metryk, aktów ślubu, nadania tytułów, ziem, nominacji na ważne funkcje - tłumaczy Rola-Stężycki.

Taką księgę, z wymalowanym herbem, a czasem i drzewem genealogicznym, można mieć za dwa - trzy tysiące złotych.

Skąd wiedzą, jak to robić? Uczyli się na sobie, badając dzieje własnych rodzin. Stężycki poświęcił na to dwadzieścia lat, a uwieńczył wydaniem trzytomowej monografii rodu i zorganizowaniem zeszłego lata, w nadwiślańskiej wsi Stężyca, która kiedyś była miastem, zjazdu 350 właścicieli nazwiska Stężycki z całego świata.

Genealogia bada pochodzenie, dzieje rodzin i ich związki. Heraldyka zajmuje się herbami i rodami szlacheckimi. Obie są naukami pomocniczymi historii. - Za PRL spychano je w cień i nazywano burżuazyjnymi - mówi profesor Stefan K. Kuczyński, prezes Polskiego Towarzystwa Heraldycznego. Ujawnienie pochodzenia mogło nawet okazać się niebezpieczne.

Zainteresowanie własnymi korzeniami odżyło pod koniec lat 80. - Człowiek powinien wiedzieć, skąd pochodzi. Nie może być znikąd - mówi profesor Kuczyński.

W Poznaniu w 1987 roku powstało Towarzystwo Genealogiczno-Heraldyczne. - Ludzie chcą znać nie tylko tę wielką historię, ale także, a może przede wszystkim, własne rodowody - mówi przedstawiciel poznańskiego Towarzystwa Rafał T. Prinke, autor Poradnika heraldyka amatora".

W 1988 roku, po niemal 50 latach, reaktywowano Polskie Towarzystwo Heraldyczne, powstałe w XIX wieku, a przy Domu Polonii w Pułtusku rozpoczął działalność Ośrodek Badań Genealogicznych Piast, do którego w ciągu kilku pierwszych lat wpłynęło ponad dwa i pół tysiąca próśb o sprawdzenie pochodzenia.

- Były to głównie listy od emigrantów zza oceanu, potomków zesłańców i deportowanych do byłego ZSRR, ale także od zwykłych ludzi - mówi Jadwiga Kwolczak, która pracowała w ośrodku Piast. Dziś w mieszkanku na warszawskim Mokotowie prowadzi własną Pracownię Studiów Genealogicznych Pokolenia. Bada dzieje rodzin włościańskich, mieszczańskich, żydowskich. Zleceniodawcy to często starsi, którzy chcą, by wnuki poznały przeszłość.

MILIONY

Kiedyś, w Rzeczypospolitej szlacheckiej, było to dziesięć - dwanaście procent narodu. Kilka razy więcej niż we Francji lub Anglii. A dziś? Po zaborach, wynaradawianiu, wywózkach, wojnach, emigracjach i półwieczu komunizmuÉ

- Nie wykluczam, że bliska prawdy może być liczba trzy miliony - uważa profesor Stefan K. Kuczyński.

- Myślę, że pięć milionów - twierdzi Andrzej Zygmunt Rola-Stężycki.

Współczesne drzewo genealogiczne to zazwyczaj dąb - symbol siły. W jego rozłożystej koronie Magdalena Michalak tuszem wypisuje nazwiska, a pędzelkiem i akwarelą maluje herby. Reprodukcja Marian Zubrzycki

- Wydarzenia dziejowe tak zdziesiątkowały szlachtę, że jest jej nie więcej niż trzy procent - uważa Ryszard T. Komorowski.

- Nie było żadnych badań, więc każda odpowiedź to domysł. Znany heraldyk Leszek Pudłowski powiedział żartobliwie, że jeśli kiedyś było 10 procent szlachty, to dziś pewnie jest 10 procent nieszlachty, bo wielu chętnie by się przyznało do szlacheckich korzeni. Prawowitym szlachcicem jest tylko potomek ojca, czyli ten po mieczu. Takich wciąż mogłoby być 10 - 15 procent. Ale gdyby uznać, że pochodzenie szlacheckie ma ten, w którego rodzinie ktokolwiek był szlachcicem, to kto wie, czy dziś większość z nas nie ma jakichś szlacheckich koligacji - rozważa Marcin Michał Wiszowaty.

Słynne herbarze: Paprockiego, Niesieckiego, Bonieckiego, Uruskiego, są nie dokończone i niepełne. W kwestii tytułów i herbów zawsze panował w Polsce galimatias. Nigdy nie istniała instytucja chroniąca prawo herbowe i prowadząca rejestr utytułowanych, tak zwana heroldia, jak było od XVIwieku w Anglii, a potem także w Austrii i Prusach. Szlachcicem się było albo nie. Nikt nie wymagał potwierdzenia. Istniała jedynie instytucja nagany, czyli zaprzeczenia szlachectwa za ciężkie przewinienia, której zastosowanie uważano za największy dyshonor.

W Rzeczypospolitej szlacheckiej obowiązywała nie tylko złota wolność, ale też złota równość szlachecka, toteż szlachta nie uznawała obcych tytułów arystokratycznych, z wyjątkiem książęcych litewsko-ruskich. Hrabia, margrabia, baron to tytuły obce, nadawane przez zagranicznych monarchów. Księgi metrykalne upowszechniły się dopiero w XVIII wieku. Prowadzono je po łacinie, w sposób niejednolity i pobieżnie, a po rozbiorach - w językach państw zaborczych.

- W trakcie moich badań odkryłem, że Pabiańscy, Fabiańscy, Fabijańscy, Pabijańscy, Pabjańscy to jedna rodzina. Wojciechowskich pisano przez j lub przez y i to są różne rodziny. Ale już Wojciechowscy i Bojciechowscy to ta sama rodzina, bo gdzieś rosyjski urzędnik się pomylił. Podobnie Żuchowscy i Zuchowscy. A iluż dzisiaj Weissów, Waissów, Wajsów, Wejsów, Weisów - mówi Gajzler.

- Ze 150 rodzin Dąbrowskich tylko 30 jest szlacheckich i każda ma inny herb. Wiele rodzin używa innych herbów niż ma naprawdę - mówi Marcin Michał Wiszowaty.

Szlachtę przesiedlano, poddawano represjom. Zaborcy, by poniżyć Polaków, nadawali nazwiska arystokratyczne podrzutkom lub dzieciom w przytułkach. - Dawniej było wiadomo, że Potocki to Potocki. A dziś Potocki może nazywać się każdy - mówi Jadwiga Kwolczak.

Konstytucja z marca 1921 roku zniosła tytuły i herby. Co prawda konstytucja kwietniowa z 1935 roku zapis ten anulowała, ale nie zastąpiła żadnym innym. A potem była wojna i nastały inne czasy.

POMYSŁ NA XXI WIEK

Szukanie korzeni to jednak nie jest żyła złota. Części biur genealogicznych, które powstały na początku lat dziewięćdziesiątych, już nie ma. Ograniczył działalność ośrodek Piast. Rola-Stężycki przyznaje, że w zasadzie jest na utrzymaniu żony. Gajzler żyje z czego innego. W ciągu półtora roku działalności obsłużył 14 rodzin. Kurowski jeszcze mniej.

- Z tego żyć się nie da - mówi wprost Komorowski.

- Wyżyć można, ale skromnie, bez luksusów - mówi Jadwiga Kwolczak, która w ciągu kilku lat miała około 200 zleceń, drobniejszych i tańszych.

Związek Szlachty Polskiej liczy 154 członków i ponad dwudziestu oczekujących. Wielkiego pędu do szlachectwa i tytułów jakoś nie ma.

Po co więc to wszystko?

- To, co robimy, ma służyć odbudowie struktur społecznych, które różni najeźdźcy niszczyli, gdyż zatomizowanym społeczeństwem łatwiej władać - mówi Kurowski.

- Zbudujemy szlachtę XXI wieku - zapowiada Gajzler. - Szlachectwo zobowiązuje. Musi to być człowiek zamożny. Biznesmeni mają już wszystko i tylko tytułów im brakuje. Na pewno będą starali się dołączyć do grona szlachty. Nie wolno do tego dopuścić. Szlachcic XXI wieku musi też być wykształcony, obyty, umieć zachować się w każdej sytuacji.

Zdaniem Gajzlera szlachcic może pracować. Tytuł byłby potwierdzeniem jego klasy. Powinien pomagać innym. Nasze społeczeństwo coraz bardziej zamyka się w sobie. Coraz więcej żebrzących na ulicach i dworcach. Szlachta XXI wieku jest w stanie temu zaradzić.

- Nie przygotowujemy przewrotu ani zamachu stanu. Społeczeństwo samo się obudzi, dojrzeje, zrozumie, że jedyną szansą dla Polski jest monarchia. Przecież widać wyraźnie, że demokracja się nie sprawdziła, prawica i lewica zawiodły. Monarchia skuteczniejsza. I tańsza.

Na króla Gajzler chciałby Sasa. Jego zdaniem prawo do polskiego tronu, co prawda, mają też Romanowowie, ale z nimi lepiej nie zaczynać.

Jerzy Domagała
współpraca Piotr Gajdziński

Ryciny strojów szlacheckich oraz mapa ówczesnych ziem polskich pochodzą z XVII-wiecznej mapy Vischera. Reprodukcje Jerzy Modrak. Reprodukcje rycin publikujemy dzięki uprzejmości warszawskich antykwariatów Kosmos i Lamus.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin