Gwiazda Mohawka.doc

(1254 KB) Pobierz
May Karol - Gwiazda Mohawka

May Karol - Gwiazda Mohawka

Rozdział pierwszy

Jaguar

Shóamin *, trzymając w ręku długą leszczynową wędkę, patrzyła uważnie na spływającego między kamieniami żywego zielonego konika, którego przymocowała starannie do niewielkiego haczyka sporządzonego z kości.

Potok w tym miejscu snuł się leniwie, toteż owad niesiony prą-dem spływał niezbyt szybko. Minął jedną przeszkodę, drugą; woda wyniosła go pod przeciwległy brzeg, gdzie nagły uskok dna two-rzył kilkustopowej szerokości wir. Było tam głęboko, a pod wy-krotem nierzadko znajdował kryjówkę duży pstrąg.

Puszczony na przynętę owad trzepotał się tak, jakby za chwilę miał wzlecieć w powietrze. Zataczał coraz mniejsze kręgi, coraz szybsze. Linka i haczyk trzymały go jednak mocno, w miarę więc jak zbliżał się do lejkowatego wiru - słabł, ruchy jego stawały się coraz bardziej nieporadne, wir wciągał go z nieodpartą siłą w głąb swej toni. Jeszcze chwila i zniknął pod powierzchnią wody.

Wzrok dziewczyny posmutniał. Spodziewała się w tym miejscu

dużej ryby. Pstrąga widocznie nie było, skoro nie chwycił zielone-

go skoczka na powierzchni. Uniosła lekko koniec wędki, by wyjąć

przynętę. Korzenie tkwiące w głębi nieraz już sprawiły jej brzyd-

* Shóamin (czyt. Szo-a-min) - Czarna Jagoda

 

11

ką niespodziankę. Nie miała zamiaru tracić tym razem ostatniego haczyka. Uniosła kij jeszcze wyżej. Niewidoczny od paru chwil owad ponownie wynurzył się na powierzchnię i w tym właśnie momencie ciemny, smukły kształt dużej ryby wyprysnął niemal nad wodę.

Odruchowo szarpnęła wędziskiem. Na jego końcu czuła duży ciężar. Trzymała mocno, po czym spróbowała podciągnąć do góry.  Pstrąg jednak musiał być wyjątkowo wielki. Nie dal się podnieść’ z dna. W zasięgu trzymającej go linki krążył początkowo w głębi, potem zdecydowanie ruszył pod prąd.

Lękając się, że straci tak dużą rybę, dziewczyna uczyniła rów-nież kilka kroków brzegiem. Wypuściła już cały zapas linki i wie-działa, że jedno gwałtowniejsze szarpnięcie może ją zerwać. Wę-dzisko trzymała mocno, ale tak, by móc reagować na każdy ruch ryby. Nie była jednak pewna, czy linka zdoła utrzymać tak duży ciężar. Wolała nie ryzykować. Przesunęła się kilka kroków wzdłuż strumienia i wypatrzywszy miejsce, gdzie brzeg łagodnie schodził nad wodę, przez parę chwil jeszcze trzymała rybę w miejscu, pra-gnąc ją zmęczyć, po czym ostrożnie zaczęła holować na wypatrzoną płyciznę. Jednocześnie sama wycofywała się równie ostrożnie coraz dalej od brzegu. Wiedziała, że gdyby pstrąg dostrzegł nad wodą najmniejszy ruch, rozpocząłby walkę na nowo.

Kryjąc się w cieniu pobliskiego krzewu ujrzała najpierw płetwę i długi oliwkowy grzbiet, czarne cętki i czerwone kółka i za chwi-lę ryba znalazła się na zielonej murawie.

Dziewczyna rzuciła wędkę i kilkoma skokami znalazła się nad wodą. Drobnymi, chociaż silnymi rękoma ujęła swą zdobycz i szyb-ko przeniosła kilkanaście kroków od brzegu.

Widocznie pstrąg oprzytomniał w tej chwili, bo rozpoczął na

trawie dziki taniec. Nie miał już jednak szans. Shóamin, roześmia-

nymi ze szczęścia oczyma, patrzyła na niego z zachwytem. Po raz

pierwszy udało jej się złowić tak dużą piękną sztukę. Przyklękła

obok i próbując usunąć ukryty w paszczy haczyk, przycisnęła ry-

bę do ziemi. Haczyk tkwił jednak bardzo głęboko. Nie mogła

^J^ć go palcami. Przytrzymując dalej swą zdobycz rozglądała

się pilnie wokół w poszukiwaniu jakiegoś patyka, którym mogła-

by sobie pomóc. Jak na złość, w pobliżu nie było najmniejszej

12

nawet gałązki. Puściła rybę, wyprostowała plecy i... znierucho-miała.

Z gęstwiny wysokich splątanych krzewów na skraj nadrzecznej łąki wysuwało się długie cielsko wielkiego, dzikiego kota. Zwierz sunął tuż przy ziemi, wyciągając przed siebie miękkimi ruchami potężne łapy. Wyprężony grzbiet wraz z wlokącym się po ziemi puszystym ogonem tworzył jedną bardzo długą i prostą linię.  Wzrok zwierzęcia utkwiony był w dziewczynie. W zmrużonych ślepiach grały niebezpieczne żółte ogniki. Sunął wolno, cal za calem, nieprzerwanie i pewnie jak przeznaczenie.

Patrząc w jego szeroko rozstawione, błyszczące ślepia wiedziała, że to sam Duch Śmierci stanął na jej ścieżce. Uniosła się z kolan.  W blaskach nisko stojącego słońca zalśniły jej czarne długie wło-sy. Na murawie położył się smukły cień wiotkiej dziewczęcej postaci.

Nie bała się. Była dzieckiem puszczy i wiedziała, że za parę chwil powędruje ścieżką swoich przodków. Wiedziała, że dziew-czyna nie oprze się groźnym pazurom ni ostrym kłom drapieżcy.  O ucieczce, nawet na drzewo, nie miała co myśleć. Myśliwi mówi-li, że zwierzęta te wspinały się podobno nawet na najwyższe sos-ny. Nie znała zaklęć, ktgre mogłyby odstraszyć sunącego po ziemi kota. Zaklęcia znali tylko mężczyźni. Czekała więc, czekała od-ważnie i liczyła chwile, które dzieliły ją od śmierci.

Zwierz tymczasem pełznął coraz wolniej. Zbliżył się na piętna-ście, potem na dziesięć kroków i przywarował. Jego długi ogon drgnął, uniósł ku górze i zachwiał złowieszczym ruchem; rozwarł szczęki odsłaniając pożółkłe, mocne kły. Z gardzieli wydobył się groźny, przerywany pomruk przypominający odgłos dalekiego grzmotu. Podciągnął pod siebie tylne łapy, potworną paszczę wy-sunął ku przodowi. Pod futrem zagrały naraz wszystkie ścięgna, napięły się mięśnie. Zwierz znieruchomiał na moment i skoczył...

W tej samej chwili za plecami dziewczyny coś gwałtownie za-

szeleściło. Silne ramię odsunęło ją do tyłu, śmigła postać przemk-

nęła obok niej. Ręka uzbrojona w błyszczący nóż wężowym ru-

chem wysunęła się do przodu. Mężczyzna pchnął zwierza prosto

w pierś, zwinął się między jego łapami i za chwilę po zielonej

murawie tarzały się w śmiertelnej walce dwa splecione z sobą

ciała. Ruchy zwierzęcia i człowieka były szybkie jak myśl. Pa-

13

trząca na nich dziewczyna widziała raz obnażone kły, to znów błyszczące ostrze stalowego noża. W pewnej chwili człowiek, któ-ry cudem znalazł się na wierzchu, pchnął szybko i głęboko. Wido-cznie broń jego dotarła do źródła życia, bo zwierz znieruchomiał.  Jeszcze parę razy ostrymi pazurami szarpnął ziemię i zamarł.

Dzika, gwałtowna walka trwała krótko, tak krótko, że dziew-

czyna nie zdołała wykonać jednego ruchu, a z ust jej nie uleciało

najmniejsze tchnienie. Dopiero teraz, gdy niespodziewany obrońca

uwolnił stopę spod przyciskającego ją swym ciężarem zwierza,

gdy wyszarpnął z jego boku zbroczony krwią nóż, pierś patrzącej

uniosło głębokie westchnienie. Na z lekka przybladłą twarz wystą-

pił rumieniec, a ręce ściśnięte dotąd kurczowo na piersi, opadły

wzdłuż boków.

Patrzyła bez słowa, ale z jej oczu tchnęło coś takiego, że męż-

czyzna poczuł, jak krew w jego żyłach popłynęła szybciej niż

w chwili, gdy tylko z nożem w ręku skoczył na atakujące dziew-

czynę zwierzę. Nie odezwał się jednak. Odwrócił wzrok, wytarł

o trawę swą broń i zatknął ją za prosty skórzany pas. Ominął

stojącą nieruchomo dziewczynę i wszedł do strumienia. Czystą

chłodną wodą obmył ciało i wyszedł na brzeg.

Shóamin, która zdążyła uspokoić się nieco, patrzyła teraz na

jego szerokie ramiona, silną pierś i mocne nogi, poorane ostrymi pazurami. Widziała, jak z poszarpanych na piersiach i rękach ran sączą się strużki krwi. Dostrzegła też, że jej obrońca to jeszcze młodzieniec. A on nie zdawał się zwracać uwagi na swe rany.

Nie patrzył również na pokonanego drapieżnika. Spojrzał na leżą-

cego u stóp dziewczyny dorodnego pstrąga i coś na kształt uśmie-

chu przemknęło po jego twarzy. Nie mówił nic. Wiedział, że mło-

demu mężczyźnie, zwłaszcza obcemu, nie wypada rozmawiać z sa-

motną dziewczyną. Gdyby ktoś z jej wioski usłyszał taką rozmo-

wę, chociażby najbardziej błahą, on i ona mogliby mieć z tego

powodu kłopoty. Toteż cofnął się o kilka kroków, podniósł z ziemi

niewielkie zawiniątko oraz drewniany cybuch fajki umocowany

•na dwu rzemieniach, które widocznie złożył gotując się do walki,

 

i zawiesił na swych piersiach.

Dziewczyna zrozumiała. Młodzieniec, który pojawił się tak nie-

spodziewanie i tak odważnie stanął w jej obronie, odbywał daleką

•drogę. Zawieszony na piersiach, starannie wykonany cybuch

 

14

mówił, że jego posiadacz podąża długą ścieżką Ducha po czerwony kamień na główkę fajki pokoju. Patrząc na jego pokrwawione cia-ło i leżącego bez życia zwierza była przekonana, że przejdzie swą ścieżkę i w powrotnej drodze na jego piersi znajdzie się fajka o główce z czerwonej gliny. Raz jeszcze spojrzała na niego i na zniżające się słońce. Młodzieniec stał nieporuszenie, jakby na coś czekał. Domyśliła się, że wobec nadciągającej nocy nie zamierzał wędrować dalej. Czekał widocznie na to, co ona postanowi. Mogła wrócić sama do wioski; mogła poprosić, by podążył za nią. Nie zastanawiała się. Szybko pobiegła nad strumień, gdzie pozostawiła wiklinowy koszyk z wcześniej złowionymi rybami, oderwała ka-wałek linki przytrzymującej haczyk tkwiący w paszczy żywego jeszcze pstrąga, wrzuciła rybę do koszyka i skinęła na nieznajo-mego.

Prowadziła go wąską, ledwo widoczną ścieżką. I chociaż sama szła cicho, nie słyszała jego kroków. Wiedziała jednak, że podąża za nią. Przez moment zastanawiała się kim był, do jakiego należał narodu, jak długo mógł znajdować się w podróży. Nie usiłowała jednak tego odgadnąć. Przyśpieszyła kroku. Do wigwamu ojca pragnęła wróeić jeszcze przed zmierzchem, a słońce chyliło się już nad wierzchołkami boru. Przecięła niewielką polankę, przes-koczyła wąski strumyk, na moment zagłębiła się w modrzewiowy zagajnik i wychynęła na niewielkim, trawiastym wzniesieniu.  U jego stóp, o jakieś dwieście kroków w dole, tuż nad brzegiem jeziora jaśniały ustawione w szerokim kręgu wigwamy. Pokryte były dużymi płatami kory brzozowej. Stały także szałasy pełnią-ce prawdopodobnie rolę schowków.

Mimo ciężaru koszyka dziewczyna pobiegła szybko po zboczu.

Podążający za nią mężczyzna zatrzymał się jednak i usiadł na

skrzyżowanych, podkurczonych nogach. Swym gestem, tam nad

potokiem, zaprosiła go wprawdzie, ale rozumiał, że nie wypada,

by nie zaproszony przez kogoś ze starszych wkraczał w obręb

świętego kręgu obozowych wigwamów. Patrzył jednak uważnie,

Było ich wiele. Wioska musiała być liczna. Miał doskonały wzrok,

toteż mimo znacznej odległości widział, że większość stanowią

wigwamy stożkowe. Były najpewniej zamieszkane przez najbar-

dziej liczących się w wiosce wojowników. Niektóre były zupełnie

15

nowe - błyszczały bielą kory. Inne, te bardziej szare, musiały być wzniesione dawniej. Pociemniały od deszczu i słońca.

Pośrodku, na niewielkim placu, obok biało pomalowanego słupa, na znak, że wioska nie prowadzi z nikim wojny, stał o wiele więk-szy od innych wigwam, w którym musiały odbywać się narady.

Nad większością stożków i półokrągłych dachów, poprzez, specjal-

ne otwory, snuły się wprost ku niebu wąskie strużki błękitnego

dymu. W wiosce panował przedwieczorny ruch. Grupa malców,

naśladując dorosłych, wykonywała wojenny taniec wokół białego

słupa.

Siedzący na wzgórku obserwował tę scenę. W jego wiosce mali

chłopcy również często tak się właśnie bawili. Z placu przeniósł

wzrok na wbiegającą do wioski dziewczynę. Nawet z tej odległości

mógł podziwiać jeszcze jej wdzięczne, młodzieńcze ruchy. I ko-

szyk - chociaż jak wiedział ciężki - nie wydawał się jej zbytnio

przeszkadzać. Musiała być silna. Patrzył z przyjemnością na jej

sylwetkę i opadające na plecy grube warkocze.

Weszła do trzeciego z kolei wigwamu. Nad jego górnym otwo-rem unosił się również dym. Niemal namacalnie czuł miłą woń palonych w ognisku suchych gałęzi brzozowych. Tylko one dawa-ły taki zapach.

Młodzieniec popadł w zadumę. Dziewczyna była piękna. Gdy

tam nad potokiem zarzucała wędkę, patrzył na nią z odległości kilkunastu kroków. Widział radość i rumieniec na twarzy, gdy unosiła swą zdobycz znad wody. I widział, jak twarz jej posza-rzała na widok cętkowanego drapieżcy. Drgnęło coś wtedy w jego sercu i zrozumiał, że stoczy walkę, że musi ją stoczyć. Chociaż pierwszy raz w życiu spotkał jaguara *, nie obawiał się. Nie miał wprawdzie pod ręką swego oszczepu o twardym żelaznym grocie.

W daleką podróż nie zabierał również ostrego tomahawka. Nie był

wszak na wojennej wyprawie. Posiadał tylko nóż, broń, którą otrzy-

mał niegdyś od czarownika. Pamiętał jednak słowa z jakimi kilku-

* Jaguar - najgroźniejszy i największy drapieżnik amerykański nale-żący do rodziny kotów. Ślady obecności jaguara w XVII w. w rejonie obecnej północnej granicy Stanów Zjednoczonych potwierdzają kupcy fut-rzani, którzy dotarłszy do krainy Huronów przed 1649 r. spotkali między jeziorami Huron, Ontario i Erie indiańskie plemię, którego mężczyźni odzie-wali się w skóry jaguarów. ‘

 

16

nastoletniemu wówczas chłopcu, ten mądry, rozmawiający z ducha-mi mężczyzna, wręczał ową broń: „W śnie swoim, synu, słyszałeś głos opiekuńczego ducha, który mówił ci, iż nóż twój pożre naj-większego drapieżnika puszczy, a gdy to nastąpi, serce twoje sta-nie ‘się sercem mężczyzny. Na dźwięk twego imienia drżeć będą ze strachu wrogowie, a niedźwiedź, puma i ryś będą znikały ze ścieżki, po której przejdą twoje mokasyny. Nazywam cię imie-niem Jaguar i daję ci ten nóż; Nie rozstawaj się z nim nigdy, a stanie się twoim najwierniejszym przyjacielem”.

I od tamtego czasu młodzieniec nie rozstawał się z tą bronią.  Nie zdarzyło mu się jednak do tego popołudnia stanąć oko w oko z najsłynniejszym, chociaż bardzo rzadko tak daleko na północy widywanym drapieżnikiem, który w fe odległe strony zapuszczał się jedynie podczas wyjątkowo upalnego lata lub może wtedy, gdy tak jak dzisiaj miał wypełnić wolę samego Wielkiego Ducha.  Gdy młodzieniec ujrzał go niespodziewanie, jak czołga się ku bez-bronnej dziewczynie, zrozumiał, że nadeszła chwila, kiedy ma się spełnić przeżyty przed wieloma Zimami * sen i słowa nieżyjące-go już czarownika.

Teraz, jak na mężczyznę przystało, siedział spokojnie i niepo-ruszenie, lecz fala radości i dumy przepełniała jego serce. Dokonał czynu, jakim nie mógł się poszczycić żaden mężczyzna jego wioski, a świadkiem tego czynu był ktoś, czyj wzrok jaśniał niczym pło-mień wielkiego ogniska. I chociaż z dziewczyną nie zamienił na-wet jednego słowa, oczy jej, gdy patrzyła na niego, powiedziały mu więcej, niż mógł powiedzieć język jakiejkolwiek innej dziew-czyny na świecie.

Jasnoczerwona tarcza słońca kryła się za wierzchołkami jodło-wego boru, gdy posłyszał szelest kroków. To nadchodzili wysłan-nicy wioski. Było ich pięciu. Podeszli do miejsca, w którym ocze-kiwał i dopiero wtedy przystanęli. Nie poruszył się. Patrzyli na niego kilka chwil, po czym trzej z zatkniętymi we włosach orlimi piórami usiedli przed nim z godnością. Dwaj towarzyszący im młodzieńcy stali w dalszym ciągu nieporuszenie.

Po dłuższej chwili milczenia najstarszy z pr

stował pochyloną z lekka postać i powiedział

 

• Zima - słowo to w języku Odżybuejów oznacza ca

2 -              Gwiazda Mohawka

 

- Shóamin, córka Kamiennego Tomahawka - tu wskazał na jednego ze swych towarzyszy - opowiedziała przygodę, jaka spotkała ją nad potokiem. Powiedziała też, czyje ramię stanęło w obronie jej życia. Ludzie Moose * z radością witają tego, w któ-rego piersi mieszka serce szarego niedźwiedzia, a ręka jest szybsza i pewniejsza od lotu strzały. Kimkolwiek jest i skądkolwiek przy-bywa, witają go w swej wiosce z przyjaźnią, a jeśli przyjmie za-proszenie i zechce zająć miejsce przy wielkim ognisku, lud. Łosi na zawsze zachowa w pamięci zaszczyt jaki go spotkał. Czy nasz młody brat rozumie mowę Ostrego Noża?

- Jaguar rozumie mowę’ludu Łosi i cieszy się, że jego czyn zyskał uznanie doświadczonych mężczyzn. Zaproszenie wodza przyjmuje z wdzięcznością tym bardziej, że na swej długiej ścież-ce będzie mógł poznać lud, o którym, gdy był jeszcze małym chłopcem, opowiadała mu jego matka.

 

Trzej wodzowie popatrzyli na niego z sympatią. Ostry Nóż, usłyszawszy imię młodzieńca, z wyraźnym zaciekawieniem wpa-trywał się w jego twarz i chociaż nie chciał okazać się niedyskret-ny, spytał:

- Nasz brat wymienił swoje imię. Czy mówi ono, że już kiedyś walczył z tym zwierzęciem i pokonał je? Jest jeszcze bardzo młody?

- Nie, imię to nadał mu dawno temu czarownik narodu Mo-hawk **, ale zwierzę, którego imię nosi, Jaguar spotkał na swej ścieżce pierwszy raz w życiu.

- Moose (czyt. Mu-us) - Łoś. Wszystkie plemiona odżybuejskie dzieli-ły się na liczne odrębne grupy, z których każda zajmowała własne tereny łowieckie i żyła niezależnym od innych grup życiem. Zgodnie z pieczoło-wicie przechowywaną tradycją wchodzący w skład takiej grupy wierzyli, że pochodzą od bardzo dawnego, wspólnego przodka, którym najczęściej miało być jakieś zwierzę, ptak lub ryba. Stąd wśród Odżybuejów większość takich grup lub wiosek nosiła nazwy: Łosie, Lisy, Wilki, Kruki, Wydry, Piżmoszczury, Jelenie itp.

 

-* Mohawk - dosłownie „zjadacz ludzi”. Nazwa jednego z pięciu ple-mion żyjących na południe i wschód od jeziora Ontario, tworzących Ligę Irokezów. Irokezi często walczyli z plemionami odżybuejskimi i innymi algonkińskimi. Ich wojenne wyprawy docierały na zachód aż do Gór Ska-listych, a na południu, jak podają kroniki, do Północnej, a nawet Południo-wej Karoliny.

18

Czystą chlodną wodą obmyl cioto.,

Wódz z uznaniem pokiwał głową.

- W takim razie Jaguar zasługuje na jeszcze większe uznanie, niż myśleliśmy. Prosimy, by udał się z nami teraz do wioski, a młodzi myśliwi, którzy towarzyszą wodzowi, pójdą nad potok i przyniosą zwierzę. Ostry Nóż, Kamienny Tomahawk i Dzielne Serce - tu wskazał drugiego z wodzów - zapraszają go serde-cznie w imieniu wioski. - Z tymi słowy wstał, a towarzyszący wodzom młodzieńcy udali się bez słowa nad potok.

 

Wkraczając do wioski Jaguar czuł, że obserwuje go wiele par

oczu, ale obserwuje dyskretnie, tak by nie urazić go zbytnią cie-

, kawością. Szedł więc nie rozglądając się, nie dając poznać po sobie

uczucia skrępowania. Wodzowie prowadzili go przez środek placu

obok biało pomalowanego słupa.

Przed wigwamem większym od innych układano w duży

stos pęki chrustu i suchych, grubych gałęzi. Wigwam stał w środ-

kowej części kręgu i należał niewątpliwie do Ostrego Noża. Obok

stał drugi, znacznie mniejszy. Okrywające go płaty kory nie były

nowe, ale jeszcze bardzo solidne. Do niego właśnie wprowadzono

gościa wioski.

Wnętrze było skromne. W głębi leżało kilka skór pokrytych

gęstym futrem. Na środku złożono sporą wiązkę chrustu. Na kilku płatach kory leżał tłusty kawał mięsa. Widocznie gościnni gospo-darze sądzili, że wędrowiec może być głodny.

- Tutaj - powiedział Ostry Nóż - zamieszka Jaguar tak długo, aż nabierze sił do dalszej podróży. Myśliwi ludu Moose zaopatrzą go w mięso, a kobiety ugotują mu zawsze gorącej zupy.

Teraz niech ich młody brat odpocznie chwilę. Przyjdzie czarownik

i opatrzy jego rany. Gdy rozlegnie się pierwszy głos puszczyka,

Jaguar przy blasku obozowego ogniska zobaczy, jak mężczyźni

Łosi wykonują taniec na cześć dzielnego myśliwego.

Młodzieniec skinął w milczeniu głową. Wodzowie wyszli na

zewnątrz. Przy skąpym świetle wieczoru rozejrzał się po wnętrzu

swego schronienia. Musiało być od dawna nie zamies/-><,.ne. Usiadł

na skórach i czekał. Ale niezbyt długo. W odsłoniętym otworze

wejściowym pojawiła się postać czarownika. Całą jego głowę

okrywał wilczy łeb ze stojącymi uszami i pyskiem, z którego

wystawały prawdziwe kły. Z ramion zwisała ogromna skóra wil-

‘ 20

ka, której ogon opadał prawie do ziemi. Na tle szarego nieba cza-rownik wyglądał jak wysłannik wilczej hordy.

Wszedłszy do wnętrza przez chwilę oswajał się z’gęstniejącym mrokiem, w końcu dostrzegł postać młodzieńca, bo podszedł do niego i pozdrowił go uprzejmie: . .

- Krzywy Róg, czarownik Łosi, wita syna odważnego narodu Mohawk. Przyszedł opatrzyć rany, jakie Jaguar odniósł w wal-ce z dzikim zwierzem. Niektóre z nich, jak mówili wodzowie, są głębokie. Niech Jaguar rozpali ogień, bym mógł zobaczyć ślady pazurów zwierzęcia.

 

Młodzieniec podniósł się i za pomocą dwu ostrych kamieni skrzesał ogień. W kilkanaście chwil później na środku wigwamu zapłonęło niewielkie ognisko. Czarownik z przyniesio-nego przez siebie skórzanego worka szybko wyjmował i układał na ziemi oznaczone różnymi barwami i tajemniczymi znakami mniejsze woreczki. Następnie począł badać rany. Suchymi kościs-tymi palcami uciskał wokół nich ciało, ostrzem sporządzonym z dużej rzecznej muszli odcinał zwisające strzępki skóry, rozdra-pywał najmniejsze skaleczenia, pozwalając, by wypłynęła z nich krew. Niektóre rany obwąchiwał, zakrzepłą na nich krew roz-cierał na języku i badał jej smak. Wypowiadał jakieś niezrozumia-łe, dziwne słowa. Co jakiś czas zanurzał w naczyniu z brunatnym płynem pomazane krwią palce i obmywał je. Wreszcie skończył oględziny, wytarł ręce i powiedział:

- Zwierz nie zdołał uczynić wielkiej krzywdy swemu pogrom-cy. Rany, chociaż głębokie, nie są niebezpieczne. Krzywy Róg za-raz je opatrzy - z tymi słowy sięgnął po przyniesione woreczki.  Zawartość kilku z nich wysypał do sporego drewnianego naczynia, rozcieńczył wodą i starannie wymieszał. Tak sporządzonym lekiem nasączył rany i owinął je przyniesionym z sobą świeżo zdartym z drzewa wierzbowym łykiem. Teraz z woreczka zawieszonego u pasa wydobył sporą garść ziół i rzucił w ogień. Nad płomienia-mi uniósł się delikatny obłok pachnącego dymu. Czarownik zanu-rzył w nim obydwie ręce i wyrzucił z siebie kilka chrapliwych okrzyków. Spod gęstych, krzaczastych brwi spojrzał ostro na swe-go pacjenta i powiedział groźnie:

- Krzywy Róg wypędził z ran złe duchy i spalił je, ale niech Jaguar wystrzega się, by nie weszły tam inne i nie spowodowały

 

» 21

zlej gorączki. By się przed tym zabezpieczyć, Mohawk, do czasu

aż rany nie zasklepią się dobrze, będzie je przemywał codziennie

płynem z tej małej tykwy. Gdyby zaniechał tego obowiązku, złe

duchy ukarzą go.

Młodzieniec skinął ze zrozumieniem głową i powiedział:

- Jaguar zastosuje się do poleceń Krzywego Roga. Nie ma nic, by mu się odwdzięczyć za pomoc, ale gdy będzie wracał ze świę-tych kamieniołomów, przyjdzie podziękować raz jeszcze.

 

Noc uczyniła się czarna. Gdzieś z głębi puszczy dobiegło dale-

kie pohukiwanie szarej sowy. Czarownik zapakował swoje leki

i powiedział:

- Chodźmy!

 

Gdy wyszli przed wigwam, ujrzeli, że na obszernej polanie

zebrali się wszyscy mieszkańcy wioski. Było ich przynajmniej

cztery razy po stu. Ostry Nóż, widząc nadchodzących, podpalił

wielki stos drzewa. Podszedł do gościa wioski, oparł dłoń na jego

ramieniu i zwrócił się do zebranych:

- Zwołałem dziś mych braci i siostry, by poznali dzielnego

 

myśliwego ze wschodu, myśliwego, który chociaż nie jest nazywa-

ny jeszcze wojownikiem, gdyż nie posiada fajki pokoju, ma dziel-

ność i odwagę niedźwiedzia, jest szybki jak jaskółka w locie, moc-

ny jak stuletni dąb, w sercu jego nie ma lęku - mieszka tam

dobroć i szlachetność. Znajdując się na świętej ścieżce pokoju,

ujrzał nad potokiem najdziksze zwierzę puszczy. Zwierzę to chcia-

ło rozszarpać naszą młodą siostrę. Myśliwy, który stoi tu

przed wami, mógł odejść i pozostawić ją samą, mógł zostawić

zwierzę i pójść swoją ścieżką przeznaczenia. Mógł wreszcie pamię-

tać o tym, że jego i nasi ojcowie nieraz walczyli między

sobą i do dzisiaj pozostają wrogami, a- więc nie musiał rato-

wać córki wrogiego mu ludu. On jednak nie odszedł. Nie zosta-

wił jej kłom i pazurom jaguara. Naraził swoje życie, by uratować

życie jej. Naraził swoje życie, bo wiedział przecież, że nawet naj-

bardziej dzielny i silny myśliwy nie jest w stanie samotnie, sa-

mym tylko nożem pokonać jaguara. Jaguara może pokonać tylko

drugi jaguar. Młodzieniec, który darował dziś życie córce Kamien-

nego Tomahawka, nosi właśnie imię Jaguar. Mimo iż Jaguar po-

chodzi z wrogiego nam ludu, zasługuje na naszą wdzięczność i sza-

cunek. Niech w wiosce Łosi czuje się jak ich brat, dzisiaj i zawsze

22

wtedy, gdy mokasyny jego przyprowadzą go w te odległe dla nie-go strony. Czy nasz młody brat chciałby może coś powiedzieć lu-dziom Moose?

‘ Jaguar skinął głową i wysunął się nieco do przodu.

- Mohawk nie umie mówić tak pięknie jak Ostry Nóż, toteż to, co pragnie powiedzieć, powie prostymi słowami. Chociaż na piersiach nie nosi jeszcze fajki pokoju, czuje się już mężczyzną.  Jak każdy mężczyzna kocha walkę i łowy, ale walkę sprawiedli-wą, w której przeciwnicy są sobie równi. Dziś nad potokiem ujrzał, jak jaguar chce zabrać życie młodej dziewczynie. Zwierz był znacznie silniejszy i nie miał prawa jej atakować. Mohawk zrozumiał, że jego obowiązkiem jest dziewczynie pomóc. Dlatego zabił zwierzę. Cieszy się, że Moose pochwalają ten czyn i dlatego jest z niego dumny. Walkę tę rozumiał jako swój obowiązek wo-bec słabszej siostry. W sercu Jaguara nie gościła nigdy nienawiść do żadnego ludu. Jego myśli są czyste. O ludziach Moose będzie pamiętać zawsze jak o swych braciach i nie wstąpi przeciwko nim nigdy na ścieżkę wojny.

 

Ostatnie jego słowa powitał głośny szmer uznania. Wódz ujął go ponownie pod rękę, podprowadził do środkowej części kręgu najstarszych mężczyzn i wskazał miejsce obok siebie. Ognisko rozbłysło jasnym płomieniem.

Jaguar rozejrzał się ciekawie. Przed wejściem do wigwamu wodza, na grubych niedźwiedzich skórach zasiedli starsi wojowni-cy plemienia, wśród których znajdowało się również jego miejsce.  Obok starszyzny, po obydwu jej stronach, usadowili się mężczyźni młodsi; jeszcze dalej kilku- i kilkunastoletni chłopcy. Krąg po przeciwnej stronie zajmowały kobiety i starsze dziewczęta. Wśród tych ostatnich bez trudu dostrzegł dziewczynę, której uratował życie. Stała w gronie innych dziewcząt, lecz wyróżniała się wśród nich. Była wyższa, smuklejsza. Dwa grube warkocze spływały jej luźno przez piersi i sięgały krańca jasnej spódniczki, zakry-wającej kolana. Miała delikatne rysy twarzy, na której refleksy światła kładły teraz przedziwne barwy. ,We włosy, tuż nad skronią, wpięła maleńką krzewinkę czarnej jagody. I znów, jak tam nad potokiem, poczuł przyśpieszone krążenie krwi. Z trudem oderwał wzrok od dziewczyny.

W tym momencie czterech mężczyzn, posuwając się tanecznym

23

krokiem, wniosło na plac zwierzę obleczone w skórę podobną do

skóry jaguara. Tancerze, których prowadził Kamienny Tomahawk,

złożyli je o kilka kroków od ogniska. Ułożyli na brzuchu

z wyciągniętymi przednimi i podkurczonymi tylnymi łapami,

z pyskiem zwróconym w stronę kręgu starszych. Zwierz sprawiał

wrażenie, jak gdyby w tej pozycji gotował się do skoku. Był

ogromny i groźny.

Odezwał się głos grzechotek. Tańczący drobnymi krokami zato-

czyli wokół martwego zwierza duży krąg. Udawali, że go nie

dostrzegają. Ręce ich zwisały swobodnie wzdłuż ciała. Nisko

spuszczone głowy zdawały się wskazywać, iż poszukują tropów

zwierzyny. W rytm grzechotek pochylali ci^ła ku ziemi dotykając

jej lekko palcami, jak gdyby badali ślady, to znów prostowali

przygięte plecy. W miarę upływu czasu rytm stawał się szybszy,

tancerze poczynali wykazywać coraz większe podniecenie. Ich

ruchy, mimo iż płynne jak poprzednio, poczęły zdradzać coraz

większą nerwowość.

Nagle, na znak dany przez prowadzącego, przypadli do ziemi;

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin