Barbara Delinsky - Dla moich córek.pdf

(1035 KB) Pobierz
For my daughters
BARBARA DELINSKY
DLA MOICH CÓREK
107132462.002.png
Wstęp
Wiedziałam, że widzę go ostatni raz w życiu.
Był wczesny poranek. Wstawał nowy dzień. Ocean jaśniał, w
blasku wschodzącego słońca.
Kończyło się już lato, nadciągał wrzesień. Panował chłód.
Powietrze pachniało solą i kwiatami. Czułam wilgoć na skórze i na
włosach.
On stał w drzwiach. To była mała chatka ogrodnika. Nieduży,
drewniany domek. Zupełnie inny niż wielka, wytworna rezydencja, w
której mieszkałam.
On był ogrodnikiem. Wspaniały mężczyzna, mocnej budowy
ciała, choć zarazem szczupły.
Oboje byliśmy zgodni co do tego, że musimy się rozstać. Jednak
po ostatniej nocy okazało się to dla nas szczególnie trudne.
W dużym domu wszystkie moje rzeczy były już spakowane.
Zamówiona taksówka.
Dominik St. Clair już na mnie czekał. Mój mąż, któremu cztery
lata temu ślubowałam miłość, wierność i posłuszeństwo.
Tego lata wiele rozmyślałam o słowach tej przysięgi. Miałam
silnie rozwinięte poczucie odpowiedzialności.
Nie wzięłam stąd żadnej pamiątki. Nawet tych przepięknych,
cudownych skalnych róż. Zostały w domku Willa, zasuszone,
pomiędzy kartkami woskowanego papieru. Żadnych fotografii, które
mogłyby mi przypominać Willa. Zostawiłam też skórzaną obrączkę,
którą podarował mi Will: Dziś miałam na palcu kosztowną złotą
obrączkę wysadzaną szmaragdami, która symbolizowała moją
przynależność do innego świata.
Miałam wtedy dwadzieścia siedem lat. Byłam dość mądra, by
dobre warunki materialne cenić wyżej niż romantyczną miłość.
Przynajmniej uważałam się wtedy za bardzo mądrą.
Jakże się myliłam. Moje serce na zawsze pozostało przy Willu
Crayu, na urwistym wybrzeżu oceanu. Nigdy nie zapomniałam
zapachu powietrza nasyconego solą, skalnych róż, ogrodu i lasu.
Ostatni raz przywarłam gorączkowo do jego piersi.
Walczyłam ze łzami. I mój płacz skamieniał we mnie.
Wydałam na siebie wyrok. Już nigdy nie potrafiłam nikogo
pokochać. Nawet gorzej. Utraciłam zdolność odczuwania emocji.
107132462.003.png
Pozostało mi tylko poczucie obowiązku. Tak, należałam do elity i w
każdej sytuacji potrafiłam zachować się odpowiednio.
Ale teraz... Will już od kilku lat nie żyje. Podobnie jak Dominik.
Teraz... muszę to jakoś naprawić.
107132462.004.png
Rozdział 1
Wieści nie były dobre. Karolina St. Clair mogła odczytać werdykt
na twarzy przysięgłych, zanim jeszcze podeszli do sędziego. Żaden z
dwunastu ławników nie śmiał spojrzeć jej w oczy. Jej klient został
uznany winnym.
W gruncie rzeczy wiedziała, że przysięgłym chodziło o dobro
oskarżonego. Mężczyzna ten porwał swoją byłą żonę. Przetrzymywał
ją siłą przez trzy dni i w tym czasie wielokrotnie zgwałcił. Nie
notowany dotąd w rejestrach policji, z przeszłością bez skazy, mógł
liczyć na względnie łagodne więzienie. Powinien otrzymać pomoc
psychiatryczną, której niewątpliwie potrzebował. Był dość młody, by
rozpocząć życie od nowa.
Pod pewnymi względami musiała przyznać rację przysięgłym.
Uniewinnienie naraziłoby mężczyznę na ataki prasy i telewizji.
Mogłyby mu zepsuć opinię i zniweczyć szansę na resocjalizację.
Jednak dla Karoliny ważne było każde zwycięstwo. Potrzebowała
sukcesów zawodowych. Protekcjonalne traktowanie przez kolegów z
zespołu coraz bardziej zaczynało jej doskwierać. Była jedyną kobietą
w kancelarii adwokackiej. W miarę upływu czasu walka z dominacją
mężczyzn stała się jej obsesją.
Karolinę nadal, od kilku lat, zaliczano do nowych pracowników.
Mimo że ukończyła niedawno czterdziestkę, protekcjonalnie
poklepywano ją po ramieniu. Starsi wspólnicy niechętnie dopuszczali
ją do prowadzenia ciekawszych spraw. Co gorsza, w ogóle niechętnie
patrzyli na kobiety. Karolina musiała pracować dwa razy ciężej i być
dwa razy lepsza niż oni. Za te same pieniądze musiała być bardziej
błyskotliwa w manipulowaniu prawem. Agresywniej negocjować z
oskarżycielami i robić większe wrażenie na sędziach.
Była zdeterminowana zetrzeć wreszcie grubą krechę, jaka dzieliła
ją od starszych kolegów - Holtena, Willsa, Dulutha i innych.
Współpraca z dużą firmą gwarantowała jednak dobre zarobki. To się
liczyło na rynku pracy i nie zamierzała z tego rezygnować. Małe firmy
powstawały i padały. Holten, Wills i Duluth coraz bardziej umacniali
swoją pozycję. Jakże rozpaczliwie potrzebowała teraz tego
zwycięstwa.
- Ale cię wrobili! - zawołał do niej jeden z kolegów, kiedy
wróciła już do biura. - Gdyby sąd nie wziął go w swoje łapy, i tak
107132462.005.png
załatwiłaby go prasa. Ze swoimi koneksjami politycznymi nie miał
żadnych szans.
Karolina rzuciła mu surowe spojrzenie. Ale lubiła Douga, chyba
jego jedynego w całej firmie. Oboje zostali przyjęci do pracy mniej
więcej w tym samym czasie i chociaż Doug o dwa lata wcześniej
awansował na samodzielne stanowisko, nie miała mu tego za złe. To
był jej najsilniejszy sprzymierzeniec w firmie.
- Dziękuję - mruknęła - Potrzebowałam tego.
- Przykro mi, ale to prawda.
- Wiem. Przez pół nocy zastanawiałam się, co zrobić z tym
fantem. - Nerwowo stukała palcem w blat stołu. - Wydawało mi się
jednak, że mam jakieś możliwości. Chciałam coś zrobić dla tego
człowieka.
- Nie tak łatwo dowieść niewinności.
- Tak, ale zobacz, oprócz tego jednego wykroczenia John Baretta
mógł stanowić przykład praworządnego obywatela. Nie karany.
Doskonała opinia. Myślałam, że to dla sądu będzie miało jakieś
znaczenie.
- Naprawdę wierzyłaś, że działał w afekcie? Karolina musiała w
to wierzyć. To był jedyny sposób, który dawał szansę na skuteczną
obronę. - Ten mężczyzna miał bzika na punkcie swojej żony. Nie
potrafił pogodzić się z tym, że go porzuciła. Ale nigdy przedtem nie
rozszedł się z prawem. Wstydził się i przepraszał. Nie jest
niebezpieczny dla społeczeństwa. Potrzebuje terapii. To wszystko -
mówiła, nadal stukając palcami po stole.
- A ty potrzebujesz papierosa. Skinęła głową. - Zgadłeś. Ale nie
mam ani jednego. Nie mogę się uzależniać. Strach pomyśleć, jak oni
mnie tu traktują. - Westchnęła. - Przyjaciele myślą, że praca w zespole
coś mi daje. Niby że mogę sobie pozwolić na coś takiego jak choroba,
a nawet ciąża. Wydaje im się, że gdyby mi się coś takiego przytrafiło,
koledzy zajęliby się moją klientelą, a potem jeszcze przyszliby do
mnie z kwiatkiem. Akurat! Wyobrażasz sobie, co by wtedy było!
Wyrzuciliby mnie na bruk jak psa. Na pewno z łatwością znaleźliby
sposób, by ominąć przepis o dyskryminacji i pozbyć się mnie.
Koleżeństwo! - prychnęła z ironią. - Czy taka kariera w ogóle jest coś
warta?
- Masz rację, do licha. Ale co można na to poradzić?
107132462.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin