Barbara Delinsky - Czekając na świt.pdf

(520 KB) Pobierz
408536623 UNPDF
Barbara Delinsky
Czekając na świt
przełożyła Danuta Błaszak
ROZDZIAŁ PIERWSZY
To mogła być dowolna kawiarnia w każdym innym mieście. Ciepłe,
pomarańczowe światło, przytłumione dymem papierosów. Cichy szmer rozmów.
Monotonne mruczenie telewizora, stojącego wysoko na półce, obok butelek z
alkoholem.
Mimo że był to środek tygodnia, tego dnia w lokalu panował tłok. Przy barze
na wysokich stołkach i przy małych stolikach w głębi niemal wszystkie miejsca
były zajęte.
Na stolikach leżały biało-zielone, poplamione obrusy. Źle opłacanym
kelnerom nie chciało się czyścić popielniczek ani wynosić pustych puszek. Nad
kontuarem krążyły muchy.
Klienci kładli łokcie na blatach, roztrącając brudne naczynia. To byli niemal
wyłącznie mężczyźni. To przede wszystkim ich twarze nadawały temu miejscu tak
specyficzną atmosferę. Wszyscy oni mieli męskie, twarde rysy, typowe dla
mieszkańców tego małego miasteczka – Whitehorse – leżącego na północy
Kanady, na terytorium Jukonu. Panował tu polarny, surowy klimat. Niełatwo było
żyć w tych stronach. Dawno minęły czasy Eldorado, kiedy człowiek w ciągu .
jednego dnia mógł stać się milionerem. Ci mężczyźni pracowali w pocie czoła
dzień po dniu, rok po roku, żeby utrzymać siebie i swoje rodziny. Niemal wszyscy
mieszkańcy Whitehorse związani byli w ten czy inny sposób z pobliską kopalnią.
Wielu z nich było górnikami, zatrudnionymi przy wydobyciu cynku, ołowiu lub
miedzi. Inni zajmowali się turystyką. Ten biznes miał tu wspaniałe perspektywy.
Zgrubiałe, silne dłonie podnosiły kufle pełne spienionego piwa.
Siedząca w kącie sali drobna, delikatna dziewczyna, zupełnie nie pasowała
do panującej tu atmosfery. Małe, szczupłe dłonie zaciskała na kubku z gorącą
kawą. Tak bardzo była pogrążona we własnych myślach, że nawet nie usłyszała
kroków zbliżającego się do niej mężczyzny, choć ten ciężko stawiał nogi, szurając
wielkimi, twardymi buciorami.
– Napijesz się ze mną ślicznotko? – rozległ się nagle, tuż koło jej twarzy,
zachrypnięty głos pijanego.
Rory Matthews gwałtownie podniosła głowę. Spojrzała na intruza
nieprzyjemnie zaskoczona. Czuła bijący od niego ostry zapach alkoholu, połączony
ze smrodem potu i brudu od dawna nie zmienianej odzieży.
– Nie! – krzyknęła, oburzona, że ktoś taki śmiał się do niej zbliżyć. Nie
ukrywała odrazy.
– I co, ślicznotko, nie jestem dość dobry dla ciebie? – bełkotał pijak.
Głos rozsądku ostrzegł ją, że tego mężczyzny nie powinno się lekceważyć,
ani tym bardziej z nim zadzierać. Rory złagodziła ton głosu i szybko znalazła
wymówkę.
– Nie mogę. Czekam na kogoś.
W zasadzie nie minęła się z prawdą, chociaż nie była pewna, kiedy jej brat
raczy się tu zjawić. Być może ktoś z obecnych w barze mógł lepiej niż ona
odpowiedzieć na to pytanie. Kontaktowała się przez radio z obozowiskiem
ekspedycji, ale niestety, nie zastała tam nikogo. Policjant obsługujący radiostację
obiecał, że przekaże wiadomość i prosił, żeby czekała. Dobrze znała swojego brata,
wiedziała, że po nią przyjdzie. Nie zostawiłby swojej młodszej siostry na pastwę
losu. Mimo że przyjechała tu wbrew jego woli i bez uprzedzenia. Tak, nie
skłamała. Czekała tutaj na kogoś, ale to mogło trwać jeszcze bardzo długo.
Jednak jej wymówka nie dotarła do pijanego intruza.
– To jak, ślicznotko? – wybełkotał.
To było dla niej oczywiste, że kiedy jej brat wejdzie do baru i zobaczy ją z
tym typkiem, wpadnie we wściekłość. O ile już teraz nie złościł się na nią, wiedząc,
że przyjechała tu nieproszona.
Pijak sięgnął po stojące przy stoliku puste krzesło, usiadł i przysunął się do
niej. Znowu nie potrafiła ukryć oburzenia.
– Wolałabym zostać sama. – Jej zielone oczy patrzyły na niego lodowato.
Rory nie należała do cierpliwych.
– Przeginasz pałę, laluniu. Zadzierasz nosa. Już ja cię nauczę grzeczności.
Zaraz się o tym przekonasz. – Mężczyzna energicznie szarpnął ją za włosy; poczuła
silny ból i zanim zdążyła się zorientować, co się dzieje, odchylił jej głowę do tyłu.
Potem zbliżył do niej obślinione usta.
I nagle, zupełnie niespodziewanie, została uwolniona od intruza. Usłyszała
huk. Ze zdumieniem uniosła gęste, długie rzęsy. Natręt, podniesiony w górę, a
następnie popchnięty przez jakiegoś mężczyznę, ciężko wylądował na podłodze.
– Zabierzcie go do domu – tajemniczy wybawca zwrócił się do stojącej
nieopodal grupy gapiów. Rory dopiero teraz ich zauważyła.
Dwaj tędzy, krzepcy mężczyźni natychmiast podnieśli swojego przyjaciela i
ostrożnie wynieśli na zewnątrz. Wysoki nieznajomy, który tak szarmancko
przyszedł jej z pomocą, teraz skierował wzrok w jej stronę.
Rory była tak roztrzęsiona, że nie mogła wypowiedzieć ani słowa. Rzuciła
okiem w kierunku nieznajomego, usiadła i niepewnie dotknęła ręką włosów. Nigdy
wcześniej nie zdarzyło jej się nic podobnego. Odkąd sięgała pamięcią, wszyscy
starali się spełnić każdy jej kaprys. Zawsze była bogata, rozpieszczana, otaczana
opieką.
– Czy wszystko w porządku? – głos nieznajomego był miękki jak aksamit.
Mężczyzna przyglądał się Rory z uwagą. Przemknęło jej przez myśl, że jego oczy
mają niezwykle piękny kolor. Jak ciemny bursztyn. Skinęła głową, nadął nie będąc
w stanie mówić. Dopiero teraz spostrzegła, że cała drży. Była to spóźniona reakcja
na to, co ją przed chwilą spotkało. Mężczyzna patrzył na nią jeszcze przez chwilę,
po czym pstryknął palcami na zbliżającą się kelnerkę.
– Dwa białe wina poproszę. Ma pani białe wino, nieprawdaż? – To pytanie
skierowane do kelnerki świadczyło o tym, że mężczyzna, tak jak i Rory, nie był
stałym bywalcem w tym lokalu.
– Tak, proszę pana – odparła kelnerka i odeszła w stronę baru. Tymczasem
wysoki nieznajomy przysunął sobie krzesło, to samo, na którym wcześniej siedział
pijany drab. Podobnie jak tamten, zajął miejsce obok dziewczyny.
Wreszcie Rory odzyskała zdolność mówienia.
– Dziękuję panu – powiedziała dźwięcznym głosem. Nie wydawała się skora
do wyrażenia wdzięczności. Nigdy przedtem nie musiała nikomu dziękować. Czuła
się skrępowana całą tą sytuacją. I przestraszona.
Na twarzy mężczyzny pojawiło się rozbawienie.
– Czy białe wino tak wiele dla ciebie znaczy? – zdziwił się.
– Nie mówię o białym winie – oburzyła się. Machnęła ręką. – Ten człowiek
mnie przestraszył. – Spojrzała w dół na swoje ręce. Drżały jej palce. Nadal
gorączkowo ściskała kubek z kawą.
– Co tutaj robisz? – zapytał z wymówką. Przyglądał jej się badawczo.
– A co to pana obchodzi? – złościła się. Jej bunt był w pełni uzasadniony.
Rozpoczęła tę podróż z nadzieją na zdobycie niezależności, usamodzielnienie się.
Miała dość życia pod kloszem, chciała sprawdzić się w trudniejszych warunkach,
pragnęła okazać się pożyteczna. I pomimo wcześniejszej awantury, nie zamierzała
rezygnować z celu, który sobie wytyczyła. Żaden obcy facet nie mógł jej do tego
zniechęcić.
– Młoda dziewczyna, taka jak ty, nie powinna siedzieć sama w tej spelunie. –
Bursztynowe oczy mężczyzny spotkały się z zielonymi oczami kobiety. Starała się
nie mrugnąć, ale to okazało się niełatwe, tak przenikliwe było jego spojrzenie.
– Niby dlaczego? – zapytała buntowniczo. Lekko zmarszczyła brwi. Widać
było, że jest zdenerwowana.
– Trzęsiesz się ze strachu. Czy mam ci przypomnieć parę faktów? – skarcił ją
mężczyzna.
Nagle jej gniew doszedł do zenitu.
– Proszę nie opowiadać mi głupot. A teraz muszę pana przeprosić… –
podniosła się z krzesła.
– Siadaj! – przytrzymał ją za ramię. – Spokojnie, dziewczyno. Nie jestem
pijakiem ani zboczeńcem. Nie gwałcę niewiniątek. Mogę cię zapewnić, że znaj
dujesz się w bezpiecznych rękach.
Patrzyła z irytacją na potężną, opaloną dłoń, która nie pozwalała jej wstać.
– Puść mnie, draniu! – krzyknęła.
Przymrużył oczy i wypowiedział te same słowa, które słyszała parę minut
wcześniej.
– O co chodzi? Nie jestem dość dobry dla ciebie?
Po krzyżu przeszedł jej dreszcz. Nie odpowiedziała na to pytanie. Pomyślała
z obawą, że ten człowiek wcale nie musiał być jej obrońcą. Mógł okazać się
jeszcze gorszy niż tamten pijak. Czy wpadła z deszczu pod rynnę? Zaczęła się
zastanawiać. Na tamtego człowieka nie zwróciła szczególnej uwagi, nigdy nie
przyglądała się ludziom, którzy nie byli tego warci. Teraz jednak z
zainteresowaniem przypatrywała się swojemu wybawcy. Był wysoki, smukły,
szeroki w ramionach. Rozpięta marynarka podkreślała szczupłość brzucha i bioder.
Nogawki drelichowych spodni znikały w skórzanych butach, wysokich aż do kolan
i opinały się na umięśnionych nogach.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin