Żeromski Stefan - Wybór opowiadań(1).doc

(111 KB) Pobierz

Stefan Żeromski „Wybór opowiadań”, oprac. Artur Hutnikiewicz – BN I/203

 

Pod pierzyną (Z dziennika) – Trzech młodzieńców wyjeżdża na urodziny niejakiej pani Heleny („istoty przeżytej, z wystygłym sercem”, jak mawiali beletryści, czy jak uważa narrator – osoby należącej do istot wyższego gatunku, mówiącej to, co nakazuje konwenans). Nie może on doczekać się, aż Helena obrzuci go śmiałym, lecz zimnym spojrzeniem i rozmyśla sobie na jej temat.
W międzyczasie furman Ludwik przygotowuje wszystko do odjazdu, po czym mężczyźni wsiadają do wąsagu.

„Fraki, krawaty rautowe, brody ‘wymierzwione’, na lewej stronie każdego czoła po loczku – dżentelmeni; mało powiedzieć: dżentelmeni – kwiaty!” – pisze Żeromski – „Jest nas czterech tylko, lecz śmiało orzec mogę, że w wąsagu naszym jedzie inteligencja, jedzie dowcip, jedzie szyk i, że tak powiem, filozofia naszego powiatu” – dopowiada ustami narratora. Na zewnątrz panuje mróz, jest środek zimy, aby się dostać do Kabzic należy wybrać jedną z dwóch dróg, krótsza polega na przeprawieniu się przez rzekę. Ludwik i jego pasażerowie decydują się na tę właśnie, furman twierdzi, że pod lodem jest woda, a pod wodą jest „twardy”, ale jak się okazuje jest w błędzie i lód pęka pod przeprawiającym się wąsagiem. Konie wpadają pod lód, a wózek zaczyna tonąć. Mr Jean, Zygmunt
i Henryk skaczą na kry i wydostają się po nich na brzeg. Bohater i Ludwik pozostają na wózku, nie mając już szansy ucieczki, pod wpływem wołania o pomoc pojawiają się chłopi z Biebrzczyna, patrzą i zastanawiają się. „Czuję, że słabo mi się robi na myśl straszliwą, tę mianowicie, iż pomendykują, podziwują się i pójdą” – stwierdza narrator. Jeden z chłopów w końcu deklaruje się, że wyniesie Pana, ten powątpiewa w to, że chłop zdoła, to zrobić, w konsekwencji ulega po stwierdzeniu: „Nie bój się, chudziaku”, to stwierdzenie zostaje mu przez Pana wspaniałomyślnie wybaczone. Gdy jest już transportowany na plecach chłopa, myśli: „Dziwię się dziś, jakim cudem nie dałem mu wówczas
w łeb”, ale „byliśmy wtedy nad przepaścią, na załamujących się lodach, na usuwającym się oparciu stóp. Była nawet sekunda taka, że wśród przejmującego mię do szpiku kości strachu uwierzyłem, jako mrzonki o równości ucieleśniają się… na złamanych lodach”. Efektywna pomoc i dobroć chłopa rozczuliła go i podarował mu rubla. Na twarzy chłopa dostrzegł radość i dobroć właśnie, ani śladu dumy chłopskiej, chrześcijańskiej, czy wyższości. Chłop ten to Pyzik Jacek, do którego chaty udali się przemoknięci i zziębnięci dżentelmeni, chowając się pod pierzyną. „Co za ruina fryzur! Jaka dewastacja wąsów!”, suszące się drogie fraki obok ubrań biedoty chłopskiej. „Jakżeż to? Wyższe społeczeństwa naszego warstwy w tej postawie, pod pierzyną?...” – zasmucił się opowiadacz, obserwując to zjawisko. „Szlachta wchodzi w lud i staje się ludem” – powiedział dowcipnie pan Henryk (cytat z „Manifestu Towarzystwa Demokratycznego Polskiego” z czasów Wielkiej Emigracji polistopadowej). Po wygrzaniu się i osuszaniu ubrań ruszają ponownie na imieniny.

Ananke [*bogini przeznaczenia w mitologii greckiej] Znów pisane w pierwszej osobie – Bohater jest zakochany w niejakiej pannie Zofii do tego stopnia, że aż omdlewał z gorąca, poza tym mieszkał w kącie guberni siedleckiej i oczekiwał w napięciu na pojawiającą się trzy razy w tygodniu
w stołecznym mieście tej okolicy pocztę, w postaci posłańca i listy od panny. Poza oczekiwaniem „usychał z tęsknoty” i próbował zapełnić sobie czas zajęciami typu segregowanie dziwnych nazw, aż nie wpadł na pomysł udawania się konno samemu na pocztę. Na poczcie jedyną osobą był pan Ignacy, podniszczony, lecz młody człowiek, z wcześnie osiwiałymi włosami („nie od nawału myśli zapewne, nie na znak nawet, że się żyło, lecz tak oto – z biedy się wzięły”), uczuciowiec, który egzaltował się niczym guwernantka. Posiadał dziewięcioro dzieci z jedną kobietą („ofiarą monoadrii” * współżycie kobiety z jednym mężczyzną”). Kobieta nie potrafiła mówić o niczym innym, jak tylko o swoich dzieciach i opowiadała o nich oczekującemu na listy mężczyźnie. Jedyną nadzieją rodziców, a przede wszystkim był syn Staś, który miał spędzać czas na nauce i zostać oddelegowany do szkoły, problemem była tylko stancja dla chłopca, na którą nie było rodziców stać. Matka jednak się łudziła, że pieniądze się znajdą.

Gdy pewnego dnia bohater wszedł na pocztę pan Ignacy siedział załamany przy biurku, ponieważ spotkało go olbrzymie nieszczęście – jego żona uciekła, zabierając dzieci, a on sam pragnął śmierci, według narratora. Powodem była uczciwość pana Ignacego – jego syn miał iść do szkół, ale że nie było pieniędzy, to aby je zdobyć musiał zacząć kraść, czego nie był w stanie uczynić. Gdy powiedział o tym żonie, ta nic nie odpowiedziała, ale następnego dnia wyszła z dziećmi. Pomimo tego, że ją dogonił i błagał o to, by wróciła, nie uczyniła tego. Gdy podzielił się pan Ignacy swoją historią wybiegł z izby i rzucił się na łóżko, płacząc. Bohater zabrał list od pani Zofii i udał się do domu, szczęśliwy „odrobiną faryzeusza, który jest w sercu”. Tylko nic nie mogło mu pomóc w pozbyciu się myśli o „znędzniałej kobiecie idącej w świat bezimienny”.

Siłaczka – doktor Paweł Obarecki nudzi się w Obrzydówku, do którego przyjechał przed sześcioma laty pełen szlachetnych idei, po których nic nie zostało. Chciał reformować chłopów pod względem dbania o higienę, ale mu się to nie udało. Poszedł również na wojnę z aptekarzem, ufając
w zwycięstwo prawdy, ale pod wpływem nacisków, wybijania mu w domu szyb, oczerniania go przed ludnością, zniechęcony uległ, by po mediacji księdza pogodzić się z aptekarzem (powodem niezgody było to, że aptekarz sprzedawał leki po zawyżonych cenach). Doktor Paweł stracił wszelką chęć rozwoju – miał wstręt do czytania, pisania, rachowania, całymi godzinami mógł nic nie robić. Jedyną rozrywkę stanowiły rozmowy z gospodynią raz nieprzystojne, raz przyzwoite oraz spotkanie
z księdzem, sędzią i aptekarzem. Poddawał się on melancholii, nieokreślonemu smutkowi i lenistwu, funkcjonował niczym roślina. W międzyczasie platonicznie zakochał się nawet w pani aptekarzowej („damie tępej umysłowo jak siekierka do rąbania cukru”). Główną jego zasada stało się: „dawajcie pieniądze i wynoście się”. Obarecki mimo wszystko bał się jednak wejść w spółkę z aptekarzem, który dążył do tego, by się za wszelką cenę z nim zaprzyjaźnić. „Jakim sposobem aż dotąd zaszedł, dlaczego nie wyrywa się z tego błota, czemu jest leniuchem, marzycielem, refleksjonistą, psowaczem własnych myśli, karykaturą wstrętną samego siebie?” – pytał sam siebie. Myśli doktora przerwała kłótnia gospodyni, usiłującej przekonać kogoś, że nie ma go w domu, Obarecki wyszedł do niego i dowiedział się, że na wsi zachorowała nauczycielka i Ignacy został wysłany po lekarza przez miejscowego sołtysa.

Doktor pojechał, rozszalała się zamieć ale po pewnym czasie dotarli do wsi Ignacego. W chacie nauczycielki zastał staruszkę przerażoną jego przybyciem. Gdy się ogrzał ruszył do chorej – młodej dziewczyny pogrążonej we śnie, z wysypką. Okazało się, że jest to panna Stanisława, znajoma doktora. Obarecki załamał nad nią ręce: „Ach, ty szalona, ty głupia!”, szeptał. Po zbadaniu jej stwierdził tyfus i uświadomił sobie, że już nic nie może jej pomóc. Jedynym ratunkiem mogła być chinina lub antypyrina, po którą należałoby posłać do Obrzydówka. W taką pogodę nikt nie chciał jechać, w końcu znalazł się jednak śmiałek. Doktor Paweł w międzyczasie wypytywał staruszkę
o nauczycielkę – na wsi mieszkała już trzy zimy. Obarecki z gniewem zwracał się do chorej, wypominając jej głupotę, że nie warto i nie można tak żyć, że zjedzą ją idioci, gdy z życia będzie starała się zrobić spełnianie jednego obowiązku (kontekst walki z wiatrakami).

Wspomina okoliczności poznania jej – spotykał ją jako biedny student w drodze do szpitala
w Ogrodzie Saskim, raz nawet wsiadł do tramwaju, którym jechała, poświęcając swój obiad, z jej strony spotkał się jednak z pogardliwym spojrzeniem. Później było mu jednak dane poznać ją bliżej dzięki przyjacielowi, społecznikowi, który ożenił się z ubogą emancypantką. Dom kolegi stał się miejscem spotkań społeczników i na jednym z nich spotkał doktor Paweł i został oficjalnie przedstawiony pannie Stanisławie Bozowskiej. Raz nawet oświadczył się jej, ale ona tylko się roześmiała, wkrótce potem wyjeżdżając do guberni podolskiej jako nauczycielka w jednym
z wielkopańskich domów.

W doktorze budzi się miłość do panny Stanisławy, ma nadzieję, że ona wyzdrowieje i oczekuje na posłańca wysłanego po lekarstwa. Nad ranem wybiera się na przechadzkę, wypatrując śmiałka, gdy nie nadjeżdżał, więc sam udał się do sołtysa po konie i pojechał do Obrzydówka.

Gdy powrócił okna domostwa były szeroko otwarte a w izbie szkolnej leżała już martwa nauczycielka. Nakazał zbić ubogą trumnę, a w czasie gdy myślał o powiadomieniu rodziny natrafił na list Stanisławy do przyjaciółki, Helenki. Nauczycielka przeczuwała swoją śmierć, nakazała wysłać książki swojej koleżance, zapłacić nimi długi. Dostrzegł wtedy w kącie izby chłopaka posłanego po leki i zwrócił w jego kierunku cały swój gniew. Chłopak zabłądził na polu
i piechotą powrócił do wsi, przyniósł jedynie książki, które mu nauczycielka pożyczyła. Doktor spojrzał mu w oczy i dostrzegł rozpacz chłopską, po czym wygonił go. Za chwilę sam siebie pytał, czego tu chce i twierdził, że nie ma prawa przecież.

Przez pewien czas doktor Paweł nawet przeżywał śmierć Stanisławy, czytał Dantego, odprawił gospodynię dwudziestoczteroletnią, ale w końcu się uspokoił. Utył, zarobił sporo pieniędzy, ożywił się, namówił obywateli obrzydowskich do palenia papierosów. Utwór kończy się słowami: „Nareszcie!”. Czyli doktor Paweł nareszcie osiągnął spokój, stając się takim jacy są inni, pozbawiony ideałów.

Zapomnienie – Narrator idzie z panem Alfredem, dziedzicem, do gajowego Lalewicza na kaczki. Gdy przechodzą lasem w drodze nad staw trafiają na ślady wozu i domyślając się jego właściciela idą po nich, skradając się. W zaroślach zastali w istocie mały wóz z zabiedzonym koniem, którego właściciel kradł deski spod tartaku. Był to Wicek Obala, chudy, wynędzniały chłop, bosy. Przyłapany na gorącym uczynku stoi nieporuszony, czekając na reakcję panów. Pan Alfred straszy Obalę kryminałem, a Lalewicz podchodzi do niego i zaczyna Obalę bić, słuchając wskazań pana Alfreda. Chłop stoi spokojnie, przyjmując razy, w końcu płacze niczym mordowany i wbija palce w gardło gajowego. Pan Alfred stając w jego obronie uderza Obalę. Następnie daje wskazówki Lalewiczowi – ma pójść do niejakiego Biedermana i poprosić go o napisanie skargi na Obalę o kradzież desek. Obala zaczyna prosić o wybaczenie, mówi, że deski kradł na trumnę na syna Wojtka. Niedowierzający pan Alfred każe się prowadzić do owego syna.

Zwłoki 15-letniego syna wdowca, jak się okazuje, leżą
w stodole, Obala nie wie, na co umarł „ścisnęło i pokój”. „Jednym psubratem mniej” – roześmiał się na te słowa gajowy.

Obala nie posiadał więcej dzieci, przeżywał więc śmierć jedynaka, ale tylko
w nielicznych momentach okazywał odrobinę emocji. Poprosił o pomoc w zbijaniu trumny Ignacego Lalewicza, ten jednak go wyśmiał, donosząc, że i żyto kradł. Pan Alfred nakazał oddać pieniądze za drewno i odszedł.

Narrator został, przysłuchując się rozmowie Obali z pozostałym Lalewiczem. Ten się nagle zmienił, obiecał Wincentemu pomoc w przeproszeniu pana Alfreda i w zbiciu trumny. Następnie dogonił dziedzica i zaczął go przekonywać, że ukarać Obalę trzeba, ale że żadnego pożytku nie będzie z tego, że go wezmą do kryminału. Pan Alfred stwierdził: „Zobaczy się, a zresztą nie nudź”. Narratora ogarnęła słabość, gdy zniknęli mu z oczu. „Położył się na ziemi z zamiarem niewstania, choćby nastąpiło trzęsienie ziemi lub nawet przejeżdżał powóz pełen pięknych dam”. Zauważa na drzewie chłopca, wyrzucającego z gniazda pisklęta wron. Matka wrona miota się pełna rozpaczy, gdy zabijają jej dzieci. Narrator pozazdrościł Obali i wronie, ponieważ obydwoje szybko zapomną dzięki mądremu boskiemu prawu zapomnienia. „Dla nich żyć znaczy zapomnieć – i dobra przyroda pozwala im zapomnieć natychmiast. Ach, jakże im zazdrościłem!...”.

Chodzi tu przede wszystkim o biedę wiejskiego społeczeństwa – chłopiec, zabijający małe wrony, po to by je sprzedać, czy Obala, kradnący deski, to dowód na to, że robią wszystko, by przetrwać.

Cokolwiek się zdarzy, niech uderza we mnie…” (Sofokles, Król Edyp) – krótka historia trzydziestoletniego parobka folwarcznego, który leży w szpitalu, ze świeżo amputowaną nogą powyżej kolana, na wskutek suchotniczego gnicia kości. Gdy wraca do siebie po operacji jest pełen żalu
i nienawiści skrzywdzonego zwierzęcia, które nie wie, kto na nie wydał wyrok.

Pewnego dnia zauważył, że druga noga drętwieje mu i puchnie w kostce, lekarz po obejrzeniu go stwierdza, że i ją trzeba amputować, ale jednocześnie mówi, że parobek jest w kiepskim stanie i że może niech sobie leży w szpitalu, to przynajmniej dadzą mu jeść, będzie mu tu lepiej. Po chwili odszedł, by powrócić bez asystentów, nachylił się nad chorym i przesunął pieszczotliwie ręką po jego głowie. Chłopa zamroczyło… i odcinając się od tego, co złe zamknął się w swoim własnym świecie… „Jest w duszy ludzkiej taka kryjówka zaczarowana, na siedem zamków zamknięta, a nie otwiera jej nikt i nic, tylko wytrych złodziejski mściwego nieszczęścia”. „Nie bój się” – mówił sam do siebie, dobrze życząc ludziom, bo przecież i jemu jest nienajgorzej.

Do swego Boga – Zima. Drogą idzie starzec Felek z wnuczką Teofilką idą już czwarty dzień spod Drohiczyna aż za miasto Warszawę aby się wyspowiadać. Chodzą tam co roku, odkąd się zapisali na inną wiarę (protestantyzm). Nakazano im to siłą, najpierw niszcząc wiejskie mienie, potem bijąc nagich ludzi na śniegu. Tak zginął syn Felka, Leon, pobity na śmierć za opór. Felek nie wytrzymał
i podpisał papiery w momencie, gdy zaczęli bić jego wnuczkę. I od tego momentu idą oni za Warszawę, do małego kościółka, w którym znajduje się miłosierny ksiądz, nakazujący im miłować nieprzyjaciół. Felek czuje, że oboje zdradzili swoją wiarę, ale pomimo tego brną do celu w zimowej zawierusze.

Zmierzch – dziedzic zbankrutował i sprzedaje wodę sodową w budce, a posiadłość przejął nowy mądry dziedzic, który ma zamiar w okolicznym błotnistym terenie zbudować sadzawkę. Do pracy najmują się Walek Gibała, bezrolny wyrobnik, i jego żona. U poprzedniego dziedzica był fornalem,
u obecnego się nie utrzymał (zmniejszyli pensje i we wszystkim dopatrywali się złodziejstwa, a że złapali Walka na kradzieży owsa, to został wyrzucony). Po wystawionym negatywnym świadectwie nie mógł nigdzie znaleźć pracy, aż do momentu, gdy rządca wyznaczył trzydzieści kopiejek za kopanie na łące. Walek i jego żona mają plany jak wydać zarobione pieniądze, chcą przede wszystkim przeżyć za nie jakoś do wiosny, rządcy jednak 30 kopiejek wydaje się za dużo, i zmniejsza pensję do 20 kopiejek, żeby nie było im za dobrze. Waldek się zdenerwował, ale że innej pracy nie było, to poszedł do karczmy, wybił żonę i na następny dzień znów poszli kopać.

Zapada zmierzch, robi się mgliście, Walkową strach ogarnia na widok mgieł, zaczyna myśleć
o dziecku, samotnie śpiącym w izbie. Przerażona matczynym strachem zagaduje do męża, że pobiegnie do domu ziemniaki oskrobać. On jednak nie odpowiada. Żona boi się jego gniewu, ale troska o dziecko jest silniejsza. Momentami chce ona nawet uciec do domu, choćby miał ją później
i Walek zabić. Szepcze do niego o dziecku, ale on znów nic nie mówi, jedynie kwituje sprawę słowami: „Pchaj i ty swoje, próżniaku”, odnośnie taczek z błotem. Ona pojęła grubiańską dobroć męża, zrozumiała, że im szybciej skończą, tym szybciej pobiegnie. Pracują aż zapada zmrok, ponad ludzkie siły (w domyśle: jak zwierzęta).

Oko za oko Miasteczko Trebizondów Wielki, przedstawiciele pewnego odłamu jego inteligencji: dwaj urzędnicy powiatowi, geometra, młody miejscowy doktor, podtatusiały pan profesor, tłumacz sądu, pan Wiktor Jaksa-Świerkowski (zrujnowany obywatel ziemski) oraz młody student uniwersytetu Adam Wawelski (studiował prawo), urządzają sobie w budynku stacji kolejowej popijawę.

Wawelski poprosił kelnera stacyjnego o zapałkę, a gdy ją otrzymał, hojnie wynagrodził dawcę, za co ten go pocałował w rękę. Student nie mógł się z tym faktem  pogodzić i zażądał, by kelner również pozwolił mu się w rękę pocałować (zwolennik demokracji). Kelner opowiedział Wawelskiemu
o księdzu Piwce z Przebrzmiałowic, który proklamował z ambony ideę, iż wszyscy ludzie są sobie równi, ale gdy student wpadł na pomysł wodzenia swoich współtowarzyszy do księdza Piwki, chwycił go pan Świerkowski i wyprowadził z sali, uprowadzając do swojej posiadłości.

Ma on na celu przedstawienie Wawelskiego siostrze swojej żony, Wandzie, i w międzyczasie Wawelskiemu w czasie podróży ową jegomość zachwala – Wanda to guwernantka, którą przed biedą może uchronić jedynie udane małżeństwo. Oboje byli zupełnie pijani. W starym i podupadającym domu zastają dwie kobiety – panią Zofię, żonę i jej siostrę wraz z małym chłopcem. Student nie jest jednak w stanie rozmawiać z paniami, więc zaprowadzono go do pokoju, w którym przespał się
i doszedł do siebie. Gdy się obudził i przypomniał wydarzenia poprzedniego wieczora postanowił uciec ze względu na uczucie wstydu, został jednak zatrzymany przez panie w ogrodzie.

I tak się zaczyna miłosna przygoda rzeczonego studenta, który zakochuje się nie w Wandzie, ale Zofii, żonie Świerkowskiego. Do Trebizondowa przywiodła go matka, umieszczając w wilii Odrobinka, ze względu na podejrzewaną u niego chorobę płuc i tutejsze „dobre” powietrze. Z pochodzenia jest Żydem, co jest poczytane jako wadę przez kobietę, ale nie tak dużą, jeśli wziąć pod uwagę jego majątek oraz przyszłość prawnika.

Nastawienie społeczeństwa do Żydów jest negatywne – to ich Wawelski obciążą winą za swoje bankructwo – twierdzi, że nie grał w karty, nie pił, ani nie jadł, a „rozlazło się” właśnie z inicjatywy Żydów (jak się okazuje powód był jednak prozaiczny, typowy dla szlachcica). Kobiety kierują się trochę innymi przesłankami ku niechęci wobec Żydów: „Pani Zofia nie mogła się zgodzić, zdecydować wewnętrznie na moralne i rodzinne zbratanie się z pięknym mechesem (*przechrzczony Żyd). Nie krępowały jej żadne uprzedzenia szlacheckie, znała bowiem aż nadto dobrze wartość pieniędzy i pragnęła z całego serca uchronić za jaką bądź cenę od ich braku swą siostrę, ale nie mogła przezwyciężyć skrytego i niewytłumaczonego uczucia iście kobiecej niechęci. Stały jej w oczach dzieci, istoty niewinne, które zjawiają się na świat, dzieci Wandy… A nuż powyrastają im garbate nosy i odstające uszy!

Adam Wawelski, syn Józefa (prowadził swego czasu dobry interes mydlarski) i Róży z Rubinów, miał pierwotnie objąć dobrze prosperujący interes po ojcu, ale na skutek działań swojej matki i jej ambicji został wysłany do Warszawy, a całość gospodarstwa przekształcona na wzór zachowań warstwy bogatej społeczeństwa. Adaś nie doświadczył głodu, biedy, nie nauczono go, jak się dzielić, czy czynić dobro, miał wszystko, czego zapragnął, życie było dla niego „wesołą komedią”, nie interesowała go też sprawa chłopska.

Początkowo Adam zbliża się do panny Wandy, w której ramiona go wszyscy popychają, a przede wszystkim pani domu Świerkowskich, a nawet całuje ją w usta, szybko jednak w jego uczuciach następuje zwrot i nie może przestać myśleć o zamężnej siostrze. Panna Wanda zaczęła drażnić studenta, a jej obecność jawnie mu przeszkadzała w czasie spotkań, przede wszystkim na leśnej polanie, na której Adam zaczął zostawiać regularnie bukiecik kwiatów przeznaczony dla obiektu swoich uczuć. Kwiaty odbierała najczęściej niezamężna siostra, już zakochana w studencie, myśląc, że są przeznaczone dla niej.

Wanda myśli perspektywicznie: „Adaś jest bogaty, za rok będzie skończonym prawnikiem, a ona mieszkać będzie w Warszawie. Kiedy zestawiła nędzne położenie guwernantki, istotny najbardziej na ziemi nieszczęsnej, z położeniem mecenasowej, bogatej mecenasowej w Warszawie, czuła, że nad życie kocha Adasia”. Nastawienie Adasia do zakochanej w nim guwernantki przerodziło się w pełną ironii niechęć: „Drwił z niej w duchu z wewnętrzną uciechą z jej modnych stroików, z manii biednej nauczycielki, wydającej wszystkie zarobione pieniądze na suknie i kapelusze”, „Czyż nie jest dowodem jej marności moralnej to małpowanie ludzi bogatych, małpowanie uskuteczniane
z największym trudem, kosztem gorzkiej pracy, i w jakim celu? – W celu zdobycia na gwałt męża. Nie ma na świecie nic literalnie do spełnienia, tylko zdobyć na gwałt męża”,
„Co za ogon cywilizacji! Co z tej panny za ofiara powszechnej zarazy, zatruwającej życie tego społeczeństwa”, „Ona nie mieszka, lecz bawi – życie jej dzieli się na sezony, charakterystyczne według tego, czy dobrze lub źle się bawiono w danym sezonie”, itp. itd. Ogólnie rzecz ujmując, uważa, że panna Wanda wszystko co robi, czego się uczy i co okazuje jest formą reklamowanie własnej osoby w celu zdobycia bogatego męża: „Ach, ty sroko, papugo, papugo, jakże jesteś śmieszna!”.

Panna Wanda w końcu domyśliła się uczuć Adasia na podstawie tego, w jaki sposób patrzył na jej siostrę (kobiecy instynkt), domyśla się, jak się skończy miłość Adasia i postanawia wyjechać
z Trebizdonowa, pocieszając się myślą, że Adaś będzie nieszczęśliwy. Adam dalej zostawia bukiet narcyzów na pniu i trzeciego dnia z rzędu udaje mu się spotkać panią Zofię. Wyjawia sekret, iż kwiaty są przeznaczone dla niej, sugeruje również, że popełni samobójstwo: „Będzie pani tutaj [*przy pniu] choć raz kiedyś, aby zobaczyć trupa wariata, który sobie tutaj właśnie łeb roztrzaska”. Pani Zofia boi się, że Adaś rzeczywiście zabije się z jej powodu, koniec końców, zgadza się na zjawianie się przy pniu i nie broni studentowi pocałunków. Miała przez chwilę zamiar powiedzieć o wszystkim mężowi, ale zmienia zdanie i spotyka się z Wawelskim, zostając jego kochanką. Adaś myśli: „Teraz oto nie tylko jest upojony szczęściem, ale i co stokroć ważniejsze, nie jest Żydem; złożył dowody odwagi męskiej, rycerskiej śmiałości, na jaką nie ważyłby się pierwszy lepszy nawet z tych… sarmatów”.

Pan Świerkowski, nie wiedząc o kochanku żony, ma zamiar naciągnąć Adasia na kupno swojej posiadłości (sam miałby dzierżawić ją) po zawyżonej cenie, Adam odbiera to jako spisek pani Zofii
i jej męża i czuje się zraniony, postanawia wyjechać do Warszawy. Rozpoczyna się namiętna korespondencja między Zofią a Adamem, który po pewnym czasie zaczyna być nią znudzony: „Wawelskiego znudziły już dosyć dawno rubaszne sentymenty, papier i ortografia tej kobiety; odpisywał coraz rzadziej ostatnimi czasy, a nie zrywał korespondencji zupełnie dlatego, że miał zamiar skorzystać z uczuć pani Zofii we właściwym letnim sezonie”. Pewnego dnia wzywa go listownie do mieszkania w warszawie panna Wanda, na miejscu zastaje panią Zofię oraz Anielę Bezmiańską – bojowo nastawioną do mężczyzn, o mało zachęcającej aparycji (duży nos), która według niej uchroniła ją od kłamstwa i podłości mężczyzn. W końcu panie wychodzą, a pani Zofia pyta Adama, czy ma zamiar ożenić się z jej siostrą. Mężczyzna, w którym znów budzi się afekt do zamężnej kobiety zaprzecza. Pni Zofia nie chce jednak mieć z nim do czynienia, pójść do jego mieszkania, ponieważ ma podarte, zabłocone buty oraz połataną bieliznę. Po czym wyjeżdża bez pożegnania, jednak zostaje złapana przez Adama w pociągu, który zaczyna jej grozić wyjawieniem wszystkiego jej siostrze. Pani Zofia, jak okazuje się, wszystko już siostrze powiedziała, więc zachowanie Adama kwituje słowami: „W panu jest rzeczywiście coś niebezpiecznego, ale prędzej coś z Żyda niż z jakiegoś tam Hamleta”. Popychany żądzą zemsty Adaś wysyła wszystkie listy jego żony do Pana Świerkowskiego, mając nadzieję, że Świerkowski obije swoją żonę i ją wypędzi. Nic się jednak nie dzieje. Po siedmiu miesiącach oczekiwania Adam przyjedża do Trebizondowa i dowiaduje się, że państwo Świerkowscy wyjechali wspólnie, choć po pewnych problemach, pogodzeni.

W opowiadaniu pojawia się odniesienie do Mickiewicza (cytat z sonetu „Stepy akermańskie”), Adaś wypowiada się tym poecie w sposób lekceważący, uważając go za zacofańca, ograniczającego się do własnego powiatu, deprecjonuje również towianizm. Inaczej uważają kobiety, mają Mickiewicza za dobrego, poczciwego, prostego i mądrego człowieka.

Doktor Piotr – Pan Dominik Cedzyna jest rozczarowany osobą swojego syna, Piotra, który donosi mu w liście, że dostał z politechniki propozycję, by jako jeden z najlepszych studentów wyjechać do Anglii, by pomóc pewnego profesorowi chemii za wysokie wynagrodzenie. Ojciec zupełnie syna nie rozumie, cały list odbiera jako niezrozumiały i sentymentalny, żałuje, że wysłał 18-letniego syna za granicę i że wyrósł on na obcego jego wyobrażeniom, nowożytnego człowieka. Pan Dominik wspomina swoje czasy, w których ojciec był darzony szacunkiem, a syn był w jego rękach, słuchał się go i czcił. Uważa, że współcześnie „zniknął obyczaj szlachecki”, a synowie „odeszli w świat”. Pan Dominik, będący zrujnowanym obywatelem ziemskim, pracuje u Teodora Bijakowskiego, inżyniera, wyciągniętego z rynsztoka przez jakąś bogatą damę (nowobogacki). Marzenia pana Cedzyny spełniają się, jeśli chodzi o przyjazd syna i doktor Piotr zjawia się u swego ojca i wstępnie, wzruszony tęsknotą ojca, postanawia nigdzie nie wyjeżdżać, zamiarując się zarabiać na miejscu. Po kilkunastu dniach jednak zmienia zdanie po przeglądnięciu rachunków, które kazał mu przeliczyć ojciec. Uważa, że ma dług w wysokości 850 rubli wobec ludzi, którym ojciec mniej płacił, zbierając pieniądze dla syna (pozytywista, idealista, uważa to za niesprawiedliwość). Ojciec wpada w gniew, w końcu krzyczy do syna: „Precz durniu!”. Piotr wychodzi. Pan Dominik puszcza się za nim w pogoń na dworzec kolejowy, spotyka jednak tylko parobka, który niósł bagaż doktora. Po pewnym czasie wraca, dotykając śladów swojego syna na śniegu: „Nad każdym z tych śladów zatrzymywał się, macał go laską… Nad każdym z piersi jego wydzierał się cichy, nieprzerwany jęk, podobny do żałosnego skomlenia wiatru nad mogiłami cmentarza”.

Jest to wariant strukturalnego przeobrażenia społeczeństwa polskiego.

Mogiła – Listy i notatki Maurycego Zycha – Maurycy Zych, ochotnik w armii rosyjskiej, stacjonujący w Wieprzowodach, pisze do swojego przyjaciela, Jana, regularne listy. Całość jest tak długa i nudna, że trudno przez to przebrnąć, nacisk jest położony przede wszystkim na metody szkolenia żołnierzy, na ich relacje, oraz przygody bohatera.

Na przykład na balu u przyszłego teścia swojego dawnego kolegi Rogowicza „Cynamona”, wicenaczelnika powiatu wieprzowodzkiego, pana Kłuckiego, spotyka pannę Zapaskiewiczównę, którą zamiaruje się wydać za Rosjanina ze względów finansowych. Przez chwilę Zych ma zamiar ją przed tym uchronić, ale nieszczęśliwa panna, patriotka, w końcu wychodzi za mąż dla dobra rodziny.

Zych dość szybko awansuje, więc są mu przydzielane nowe zadania, w trakcie spełniania jednego
z nich trafia do domu chłopów, którzy czytają historię o zrusyfikowanej wsi, którą siłą zmuszono do przyjęcia popa i sprzeniewierzenia się wierze katolickiej. Uzewnętrznia się tutaj nieufność Polaków wobec Polaków, jeden na drugiego donosi, więc niewiadomo, komu ufać, ale Zych zostaje rozpoznany po pewnym czasie jako „swój”.

Ciekawym wątkiem jest również osoba Jana, który zostaje zatrzymany przez Rosjan, a którego Zych ma przez chwilę zamiar nawet uwolnić, siebie oddając w zamian. W końcu jednak rezygnuje ze swojego zamiaru i pisze dalej listy, których już nie wysyła.

Interesującą osobą jest doktor pułku Wiłkin, alkoholik, ironiczny i teoretycznie nieprzyjemny dla Zycha, jednak darzący go pewną sympatią. Jako jedyny odważny doktor na balu u Kłuckiego na okrzyk (toast) jednego z gości o jak najszybszą rusyfikację Polski, protestuje, nazywając mówcę bydlakiem.

Utwór kończy się pod Maciejowicami, w okolice przeniósł się pułk bohatera, a on sam właśnie wyszedł od doktora Wiłkina, który umarł, prosząc go o przebaczenie  i żegnając jednocześnie słowem „Prosti”. Po wyjściu Zych trafia na mogiłę i krzyż z napisem: „Na cześć braci poległych za ojczyznę
w dniu 10 października 1794 roku” i uświadamia sobie, że jest na miejscu pogromu maciejowickiego: „Nieoceniona krew Tadeusza Kościuszki, którą na tym miejscu przelał zawołała na mnie z ziemi.
Z ostrym bólem w sercu i z płaczem dotknąłem ustami piasku mogiły. Nareszcie poznałem ją, zrozumiałem, co ona jest, i uwielbiłem na zawszę – tę Ojczyznę”. Tak kończy się utwór, patriotyczne wyznanie bohatera może dowodzić tego, ż...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin