59.Lyndon_Amy_Na_dobre_i_na_zle.pdf

(562 KB) Pobierz
Lyndon Amy
Na dobre i na złe
773128692.001.png
1
Dorothy Eaton przystanęła na chwilę, drżąc z podniecenia.
Ghciała jeszcze raz sprawdzić, jak wygląda przed najważniejszą
rozmową w swym życiu.
Dla młodej dziewczyny, która dopiero co przybyła do Nowego
Jorku z prowincji, z maleńkiego Belnotch w stanie Vermont, była
to trudna chwila. Zdążyła się już zorientować w miejskim
systemie komunikacji metrem, jednak nie potrafiła się
przyzwyczaić do bezustannie przewalających się wszędzie mas
ludzi, ruchu i gwaru. Stojąc na skraju chodnika przypomniała
sobie czyste, rwące potoki ze swych rodzinnych stron, które
nagle wydały się jej tak dalekie.
Jasne, wiosenne słońce zmieniło wystawę luksusowego salonu
mody w złociste lustro, przed którym się zatrzymała. Podeszła
bliżej, żeby się sobie lepiej przyjrzeć. Zabłąkane promienie
odbijały się od jej gęstych, rudych włosów, gdy poprawiła je
zręcznym ruchem dłoni. Zadowolona z siebie, poprawiła jeszcze
niewidoczną fałdkę na zielonym kostiumie.
Po drugiej stronie szyby, w sklepie, sprzedawca układał właśnie
towar na wystawie, i gdy ujrzał przeglądającą się dziewczynę, o
ujmującym, bardzo kobiecym wyglądzie
i zdecydowanym wejrzeniu, wydało mu się, że wszystkie
„barwne ptaki Nowego Jorku", jak je nazywał, wprost uparły się,
by dokonywać ostatnich poprawek korzystając z jego okna jak z
lustra.
Pewnie się z kimś umówiła, pomyślał. Widział wiele takich
kobiet jak ona i uroda nie robiła na nim specjalnego wrażenia,
lecz dziewczyna, która pojawiła się w oknie omal nie zwaliła go z
nóg. Nie chodziło nawet o jej błyszczące włosy o egzotycznym
odcieniu, o delikatną, zgrabną sylwetkę, ani nawet o biel
błyszczących zębów. Uwagę przykuwały jej wielkie brązowe
oczy, osadzone w twarzy o gładkiej, niemal śmietankowej
karnacji. Odsłaniały, co działo się w głębi duszy Dorothy Eaton.
Okrągłe i pełne wewnętrznego blasku, przypominały nieco
łagodne oczy łani i wywarły już swoje wrażenie na chłopcach z
okolicy Belnotch, dlatego przylgnęło do niej przezwisko „Sarna",
za którym zresztą sama niezbyt przepadała.
Po chwili Dorothy zakończyła inspekcję. Była zadowolona z
siebie. Nie ma odwrotu, pomyślała. Termin rozmowy zbliżał się
nieubłaganie. Ostatnim spojrzeniem rzuciła na okno i rozchyliła
pełne, czerwone wargi szukając śladów szminki na zębach. Gest
ten tak zaskoczył będącego w środku mężczyznę, że niemal
odskoczył do tyłu. Nieświadoma wrażenia, jakie wywarła na
sprzedawcy, Dorothy odwróciła się i skierowała w stronę
budynku rady miasta.
Szła szybkim, zdecydowanym krokiem, by dodać sobie odwagi.
Za dreszczykiem emocji w obliczu nowego krył się strach, że jej
się nie uda, że zostanie odrzucona. Ileż się wydarzyło przez tych
parę tygodni! — westchnęła. Gdyby nie Marion, najdroższa
Marion, nie miałabym się gdzie podziać. A teraz umówiła mnie
jeszcze na rozmowę. Sama bym tu sobie na pewno nie poradziła.
Przy wejściu do budynku Rady Miasta, ubrany w mundur
strażnik suchym głosem powiedział jej, dokąd ma się skierować.
— Wydział Handlu? Trzecie piętro, druga winda na prawo —
powiedział chłodno, nawet nie podniósłszy wzroku znad swych
notatek. Serce Dorothy zabiło żywiej, lecz próbowała wszystko
złożyć na karb obojętności, jaką zdawali się emanować ludzie z
miasta. W jej rodzinnym miasteczku częstokroć przystawało się,
by porozmawiać ze znajomymi, czasem nawet tylko po to, by
powiedzieć komuś dzień dobry.
Czekając na swoją windę, podniosła oczy do góry i powiedziała
cicho do siebie: Boże, jeżeli w ogóle mam sobie poradzić ze
studiami, muszę dostać tę pracę!
Drzwi windy otwarły się przed nią bezszelestnie. W środku było
już prawie pełno ludzi, patrzących pustymi niewidzącymi
oczyma przed siebie. Weszła niepewnie do środka, bo wydawało
jej się, że wzrok wszystkich zatrzymał się na niej.
Wydało jej się, że wstąpiła w próżnię. Jej serce zatrzymało się na
chwilę, po czym zaczęło gwałtownie walić w piersi, jakby chcąc
nadrobić stracony czas. Stała oto bardzo blisko, niecałe pół metra
od najprzystojniejszego mężczyzny, jakiego zdarzyło jej się w
życiu oglądać. Był wysoki, musiał mieć sporo ponad metr
osiemdziesiąt, ubrany w doskonale skrojony ciemny garnitur.
Pod opadającą na czoło grzywką ciemnych włosów, pod grubą
linią brwi, znajdowały się skrzące błękitne oczy, w których
Dorothy widziała spełnienie swych najskrytszych marzeń i
planów. Jego spojrzenie sprawiło, że zastygła bez ruchu jak
ofiara węża, który gotuje się do skoku. Zrobił na niej niesamowite
wrażenie.
Co się ze mną dzieje?! wyrzucała sobie. Zachowuję się, jak
niespełna rozumu. Pewnie pomyślał sobie, że jestem
pijana. Zamieniam się w słup soli na widok jednego przystojnego
faceta! Chociaż... widziałam już przystojniejszych, przypomniała
sobie. W telewizji, w kinie...
Żebym tylko dotrwała do swego piętra, pomyślała, aż do bólu
koncentrując uwagę na wyłożonych drewnopodobną tapetą
drzwiach windy. Na szczęście po drugiej stronie odzyskam swą
błogosławioną anonimowość. Żeby tylko wszyscy stojący z tyłu
przestali się teraz na mnie gapić.
Rozmyślania przerwało jej nagle gwałtowne kołysanie
zwalniającej bieg windy, która wykonała jeszcze gwałtowny
skok nim zatrzymała się na dobre. Wszyscy pasażerowie
zakołysali się, próbując utrzymać na nogach, zaś Dorothy
potknęła się i poleciała do tyłu, wprost w ramiona mężczyzny,
który tak się jej spodobał.
— Nic się pani nie stało? — zapytał. W jego donośnym,
głębokim głosie zabrzmiała nuta troski, lecz jego ton był bardzo
wesoły.
Dorothy wymamrotała nieskładnie jakąś odpowiedź, przez cały
czas zadając sobie pytanie, dlaczego właśnie jej musiało się to
przydarzyć.
— Niemal codziennie zdarzają się tu takie rzeczy — powiedział,
wyprowadzając ją z windy. — Przyzwyczai się pani za parę dni
— dodał z uśmiechem, obejmując ją przelotnie. Wrócił do windy
i rzucił jej na pożegnanie:
— Ale dzięki temu piękne kobiety lądują w moich ramionach.
Zamykające się drzwi zasłoniły jego szeroko uśmiechniętą twarz.
Dorothy stała bez ruchu, przypominając sobie jego pewny chwyt,
gdy niespodziewanie zatoczyła się w jego stronę. Kto to może
być? zastanawiała się.
W recepcji siedziała ładna, niezbyt szczupła brunetka, nosząca
dość jaskrawy makijaż. Miała na sobie mnóstwo
Zgłoś jeśli naruszono regulamin