ELLIOTT LEYTON
POLOWANIE NA LUDZI
227
Tym wszystkim, którzy nauczyli mnie żyć
...a zwłaszcza Samowi Feinsteinowi, Morley Dary, Bonnie Leyton, Jackowi Dary'emu, Barry'emu Naimarkowi, Jimowi Dary'emu, Stuartowi Philpottowi i Marylin Dary
Tym wszystkim, którzy nauczyli mnie myśleć
..a zwłaszcza Rexowi darkowi, Judith Adier, Georgowi Story'emu i Elliotowi Liebowowi
oraz
pamięci mojej ukochanej ciotki Tillie Feinstein, która prowadziła ze mną długie nocne rozmowy na prerii.
Od Autora
Jestem winien czytelnikowi moc przeprosin i wyjaśnień. Przejawem zarozumialstwa jest pisanie książki o ludziach, których nigdy nie poznałem, mieszkających w kraju, który rzadko odwiedzam. Osobnym zagadnieniem są trudności, na jakie napotyka każdy, kto nie pracuje w policji, a chce poznać stosunkowo dużą liczbę więźniów. Równie ważny jest fakt, że jako antropolog doszedłem do momentu, w którym następuje znużenie badawczym charakterem pracy w terenie. Ma się dość szałasów, w których siedzi się w kucki ociekając potem, odmrożonych kończyn i kolejnych ameb, obłudnych uśmiechów, którymi z konieczności obdarzamy naszych informatorów, by zachęcić ich do współpracy, oraz machinacji, których jesteśmy zarówno autorami, jak i ofiarami. Prowadziłem zakrojone na szeroką skalę badania wśród nowobogackich biznesmenów z Kolumbii Brytyjskiej, mieszkałem wśród rybaków w irlandzkiej wiosce u stóp gór Mourne, rozmawiałem z umierającymi górnikami i wdowami na osnutym mgłą południowym wybrzeżu Nowej Fundlandii oraz z cwanymi biurokratami z Komisji do Spraw Roszczeń w St. John's. Najbardziej porażające doświadczenie to badania prowadzone wśród młodocianych przestępców i ich rodzin w jednej ze społeczności nad wybrzeżem Atlantyku. Miałem więc szczerze dosyć i nie sądzę, bym zdradził antropologię planując serię książek, które mogły mnie uratować od koszmaru nieustannie udawanej uprzejmości.
Jeśli czytelnik nie ma dla mnie zrozumienia, pozwolę sobie zadać następujące pytanie: czy istnieje człowiek, którego należałoby bardziej unikać niż wielokrotnego mordercy? Nie sądzę, bym kiedykolwiek świadomie poznał jakiegoś mordercę, nawet niekoniecznie wielokrotnego, i przyznam, że będę zadowolony, jeśli nigdy nie dostąpię tego wątpliwego zaszczytu. Wyrażając to życzenie, przychodzi mi na myśl pionier antropologii sir James Frazer, którego dzieło Złota gałąź, jest jedną z pierwszych książek dokumentujących zwyczaje ludów „pierwotnych". Kiedy pewien podejrzliwy czytelnik zapytał Frazera, czy kiedykolwiek spotkał dzikiego, ten podobno odpowiedział z przesadnym oburzeniem: „Boże uchowaj!" Sądzę, że odpowiedziałbym podobnie. Niestety znalazłem się w sytuacji przymusowej, gdyż tylko policja ma stosunkowo swobodny dostęp do rozrzuconych po całym kraju ośrodków penitencjarnych, w których są przetrzymywani moi informatorzy. Nawet jeśli nigdy osobiście nie poznałem wielu z interesujących mnie osób, z kilkoma prowadziłem ożywioną korespondencję, chociaż znaleźli się i tacy, którzy nie odpowiadali na moje listy (są to sławy, a ich myśli są w cenie). Siłą rzeczy wielu bohaterów tej książki już nie żyje. Należy podkreślić, że czytelnik nie znajdzie tu żadnych nowych faktów; książka zawiera wybór często znanych tekstów, które posłużyły mi do zilustrowania czynów popełnionych przez morderców i zacytowania słów, które wypowiedzieli. Podejmuję próbę ponownej interpretacji tych tekstów na gruncie współczesnej analizy socjologicznej. Celem tej pracy jest zatem poszukiwanie znaczenia opisywanych w niej czynów i wyznań wielokrotnych morderców, które dotychczas traktowano jako niepojęte lub po prostu „psychotyczne".
Ameryka, gdzie popełniono większość przedstawionych tu zbrodni, nie jest moim ojczystym krajem. Nie wydaje mi się jednak, żeby brak bezpośredniego spojrzenia osłabił wnikliwość analizy. We współczesnym świecie nie trzeba jechać do Ameryki - ona sama do nas przyjdzie dzięki budzącej grozę kulturze. Amerykańscy naukowcy, filmy, telewizja, książki, czasopisma, gazety, płyty, kasety wideo sprawiły, że czuję się dostatecznie dobrze poinformowany. Cóż, jeśli Carl Sagan potrafi wypowiadać się o kosmosie nigdy tam nie bywszy, mogę spokojnie zagłębić się w dyskusję o szczegółach życia obcych ludzi mieszkających w obcym kraju. Aby „poznać" wielokrotnych morderców, oparłem się na naukowych, zręcznie napisanych relacjach o ich życiu, które wyszły spod piór zdolnych dziennikarzy i utalentowanych pisarzy. To im właśnie zawdzięczam dostęp do przebogatego materiału źródłowego, obejmującego dzienniki pisane przez morderców i ich wyznania. Znajdujemy w nim również próbę skrupulatnej rekonstrukcji wydarzeń, oddania nastroju, który im towarzyszył, oraz całą masę szczegółów związanych z osobą zabójcy. Tym samym szereg wybitnych autorów odegrało rolę moich pomocników w pracy badawczej; pragnę wyrazić wdzięczność Normanowi Mailerowi, Lawrence'owi Klausnerowi, Thomasowi Gaddisowi, Leonardowi Wolfowi, Richardowi Levine'owi, Donaldowi Lunde'emu i Trumanowi Capote oraz wielu innym, którzy w pocie czoła odrabiali za mnie pracę domową. Trzeba przyznać, że zrobili to znakomicie. Przeprowadzali długie wywiady z mordercami, gromadzili ich wyznania i zapisy badań psychiatrycznych. Dostałem to wszystko w prezencie. Kryminolodzy zazwyczaj nie traktują tych badań poważnie i tym samym popełniają zasadniczy błąd. Zapisując każdą myśl i gest wielokrotnego mordercy naszych czasów, wymienieni pisarze oświetlili mroczne zakamarki duszy ludzkiej.
Miałem wrażenie, że zadanie, którego się podjąłem, nigdy się nie skończy. Z pomocą pospieszyło szereg ludzi dobrej woli. Dzięki szczodrości Memoriał University, które przyznało konieczne fundusze, pan David Bartlett został moim pomocnikiem do spraw badań naukowych i w moim imieniu szperał w dokumentach. Pani Jeannie Kinsella Devereaux została moją honorową asystentką, wertowała sterty czasopism i gazet w poszukiwaniu relacji sprzed lat. Posiadając tytuł profesora nie powinienem się przyznawać, że rzadko bywam w bibliotekach, ale dotychczas większość czasu spędzałem na rozmowie z żywymi ludźmi. Praca nad tą książką zmusiła mnie do zmiany stylu pracy i pragnę tu wyrazić wdzięczność Bemadine Conran, Ronaldowi Crawleyowi i Joy Tillotson, bibliotekarzom, za wprowadzenie mnie w świat bibliotek. Musiałem również nawiązać kontakt z antykwariuszami, którzy dostarczyli poszukiwanych przeze mnie książek o treści ociekającej krwią. Dziękuję niezawodnej firnie księgarskiej BlackwelTs z Oxfordu, jak i Howardowi Fischowi z Nowego Jorku. Wreszcie muszę podziękować rzeszy przyjaciół i krewnych, którzy zbierali dla mnie wycinki prasowe: mojej matce Lilyan Levson z Los Angeles, bratu doktorowi Bryanowi Leytonowi z Seattie, doktorowi Richardowi Nelsonowi z Alaski, profesorowi Yoikerowi Meji z Niemiec i doktorowi Thomasowi Nemecowi z Nowej Fundlandii. Dzięki nim nigdy nie narzekałem na brak aktualnych doniesień prasowych.
Kiedy podjąłem ten temat, wielu kolegów profesorów uznało mnie za wariata. Muszę jednak zwrócić honor koleżankom i kolegom z uczelni, z którymi rozmowy w ciągu ostatnich dwudziestu lat ogromnie wzbogaciły moje zrozumienie gatunku Homo sapiens. Są to: Douglas Hay, Juan Corradi, Ronald Schwartz, Yoiker Meja, Yictor Zaslavsky, Rex Ciark, Judith Adier, Frederick Johnstone, George Story oraz nieżyjący już David Alexander. Rozmowy z nimi były źródłem licznych przemyśleń.
Antropolodzy rzadko korzystają z pomocy policji poza sytuacjami kiedy, jak to mawiają Anglicy, „pomagają policji w dochodzeniu". Temat mojej pracy wymagał jednak częstych kontaktów z organami ścigania; na szczęście spotkałem się z ogromną życzliwością i pomocą z ich strony. Oto osoby, wobec których mam szczególny dług wdzięczności za wskazówki i słowa otuchy: nadinspektor George Powell, komisarz Dale Henry, sierżant Robert Lohnes, inspektor Jack Lavers z Królewskiej Kanadyjskiej Policji Konnej, doktor Donald Loree z Kanadyjskiej Szkoły Policyjnej w Ottawie, agenci specjalni Robert Ressier i John Douglas z Akademii Federalnego Biura Śledczego w Ouantico w stanie Wirginia, Donald Randell z Nowofundlandzkiej Policji Królewskiej, sierżant Gerald McOueen z nowojorskiego wydziału zabójstw i Robert Keppel, szef wydziału dochodzeniowego przy urzędzie Prokuratora Generalnego w stanie Waszyngton.
Pisanie tej książki nie było zadaniem łatwym z emocjonalnego punktu widzenia. Wielokrotnie byłem wstrząśnięty i to nie tylko bezmiarem cierpienia, z którym się zetknąłem. Zobaczyłem na własne oczy bezradność policji podczas prób ujęcia tych dość specyficznych morderców ukrywających się w anonimowości współczesnego świata. W trakcie pracy nad książką udało mi się wyodrębnić pewien zestaw wspólnych cech charakterystycznych dla tego typu zabójców; moje spostrzeżenia sprawdziły się w tak wielu przypadkach, że na bazie socjologu stworzyłem ich profil osobowościowy, który policja uznała za cenne uzupełnienie konwencjonalnych metod śledczych. Obecnie, kiedy w domu dzwoni telefon, jest bardzo prawdopodobne, że będę rozmawiał z oficerem policji, który z jakiegoś miejsca na kuli ziemskiej poprosi mnie o skonstruowanie profilu osobowościowego wyjątkowo nieuchwytnego mordercy, a nie z dziekanem, który ma do załatwienia nudną sprawę administracyjną. Tego typu zadania w dwójnasób rozpraszają nudę wieku średniego, ponieważ nie odczuwam żadnych zahamowań natury etycznej, gdy w grę wchodzi „pomoc strukturom władzy". Opory, o których tu mówię, często dotykają socjologów nawet w tak drastycznych przypadkach jak udaremnienie masakry niewinnych ludzi.
Jestem wdzięczny, jak zawsze, Bonnie Leyton, mojej żonie i oddanej przyjaciółce od ponad trzydziestu lat, profesorowi George'owi Story'emu i nieżyjącemu profesorowi Davidowi Alexandrowi, którzy zawsze przypominali mi o obowiązkach naukowca, kiedy traciłem zapał do pracy. Dziękuję Memoriał University i Kanadyjskiej Radzie do Spraw Nauk Społecznych i Badań Humanistycznych za udzielenie mi funduszy na osiemnaście miesięcy spokojnej pracy przy biurku. Dziękuję pani Ann Rule, doktorowi Willardowi Gaylinowi, doktorowi Donaldowi Lunde'emu i doktorowi Davidowi Abrahamsenowi, których szlakiem podążyłem przy ich poparciu i wyrozumiałości. Profesorom Gianfranco Poggiemu, Jamesowi Stoltzmanowi i Gordonowi Inglisowi i panu Williamowi O'Grady'emu za cenne uwagi i wskazówki. Dziękuję moim kanadyjskim wydawcom McCIellandowi i Stewartowi, a zwłaszcza Marcie Kurc i Janowi Walterowi, których życzliwa opieka umożliwiła wydanie tej
książki, oraz Patrickowi Creanowi, którego skrupulatna korekta wzbogaca każdy poprawiany przez niego tekst.
Ponieważ jestem antropologiem, ta praca ma charakter antropologiczny lub historyczno-socjologiczny, jeśli ktoś woli. Jednak nie napisałem jej w stylu tak dobrze znanym wielu socjologom. Nie mam zamiaru się z tego tłumaczyć, gdyż nawet jeśli podziwiam przenikliwość nauk społecznych, potrafię zachować umiar w użyciu dość specyficznego stylu wypowiedzi. Zaledwie próbuję naśladować styl pisarski i grację wypowiedzi Roberta Damona lub Douglasa Haya - historyków o zacięciu socjologicznym - chociaż bez żadnej nadziei na dorównanie im. Żeby zgłębić ten temat potrzebna jest wiedza i umiejętności historyka, powieściopisarza, socjologa i antropologa. Dopiero wtedy można dołączyć do grona naukowców, o których pisała George Eliot, i „zgłębić tajemnicę procesów odpowiedzialnych za ludzką biedę, radość, udrękę, manię, zbrodnię i zrozumieć subtelną równowagę, której zakłócenie decyduje o szczęściu lub nieszczęściu". Chociaż w całej książce skrupulatnie trzymam się faktów, traktuję wcześniejsze publikacje jako materiał roboczy i w związku z tym pozwalam sobie na pewną dowolność własnej interpretacji, zwłaszcza że to opracowanie nie jest stricte[1] rekonstrukcją historyczną.
Muszę wreszcie przeprosić czytelnika za narażenie go na opisy ludzkiego cierpienia i upokorzenia. To trudna lektura, ale należy pamiętać, że pozbycie się choroby wymaga analizowania ropy, krwi i zdeformowanej tkanki. Jak dotąd, jedynym skutecznym lekiem, który wynaleziono jest madame guillotine[2]. Z żalem stwierdzam, że podczas gdy korzystanie z jej usług sprawi nam satysfakcję, ona sama niewiele zdziała, by położyć kres tej nowej, jakże zjadliwej chorobie społecznej.
Elliott Leyton
Torbay, Nowa Fundlandia Lancer, Saskatchewan wrzesień 1984
Wielokrotny morderca naszych czasów
„Morderstwo bowiem, choć nie ma języka, przemawiać umie sposobem cudownym.”
Hamlet
Czy wielokrotni mordercy są po prostu niepoczytalni? Czy tak wynaturzone zachowanie można interpretować psychiczną lub genetyczną odmiennością? W naszej kulturze przewija się odwieczny wątek, według którego tak przerażające czyny powinny być interpretowane w kategoriach opętania przez złe moce lub czary (błędne teorie, że okultyzm jest motywem tego typu zbrodni, często znajdują swoje miejsce w prasie codziennej). Wspomniany wątek funkcjonuje też obiegowo w uwspółcześnionej wersji, która interpretuje poczynania wielokrotnych morderców na gruncie „choroby psychicznej". Odetchnęlibyśmy z ulgą, gdyby można było w sposób niekwestionowany zgodzić się z taką interpretacją, gdyż w satysfakcjonujący sposób pozbylibyśmy się poczucia winy i odpowiedzialności. W ten sposób prowokujemy jednak następujące pytanie: dlaczego we współczesnej Ameryce pojawia się statystycznie o wiele więcej tak zwanych wybryków natury niż w innych uprzemysłowionych krajach? Co więcej, jeśli zabójcy są jedynie niepoczytalni, dlaczego tak rzadko przejawiają tak łatwy do zinterpretowania zespół objawów klinicznych (w tym zaburzenia procesu myślowego), który zdaniem psychiatrów wskazuje na chorobę psychiczną? Z jednej strony jest oczywiste, że ktoś, kto zabija drugą osobę, musi rozmijać się ze zdrowym rozsądkiem, ale jest to podejście moralistyczne i nie pomaga nam w obiektywnej próbie zrozumienia przyczyny i wymowy tego zjawiska.
Po raz pierwszy wyruszyłem w podróż po duszach wielokrotnych morderców naszych czasów, ponieważ nie potrafiłem pojąć głębokiego, wewnętrznego poczucia spełnienia, które zdawali się czerpać z dokonywanych przez siebie zbrodni. Cztery lata ślęczałem nad materiałami, na które składały się dzienniki pisane przez samych zabójców, ich wyznania, wywiady przeprowadzane przez psychiatrów, oświadczenia dla prasy, zapisy wideo i zdjęcia. Motywy działania okazały się tak oczywiste, a satysfakcja osiągana przez zabójców tak ogromna, że dziwię się, jak niewielu im podobnych spaceruje po ulicach Ameryki. Liczba wielokrotnych morderców wzrasta jednakże w zastraszającym tempie: do lat sześćdziesiątych tego typu przypadki zdarzały się może raz na dziesięć lat, ale na początku lat osiemdziesiątych doniesienia o kolejnym zabójcy pojawiały się niemal co miesiąc. Dzisiaj, według nieoficjalnych danych Departamentu Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych, prawdopodobnie około stu wielokrotnych morderców krąży po kraju i zabija tysiące ludzi. Dochodzę w tej książce do wniosku, który spędza sen z powiek: ten trend nie ulegnie zahamowaniu, jeżeli tak zwana współczesna cywilizacja nie ulegnie przeobrażeniu. W statystykach wielokrotni mordercy nie zajmują być może wysokiej pozycji, ale próbuję wykazać, że nie są bynajmniej wybrykami natury. Zrozumie to ten, kto pojmie, że stanowią logiczną kontynuację wielu zjawisk charakterystycznych dla ich cywilizacji - doczesnych ambicji, sukcesu i porażki, oraz męskiej mściwości i przemocy. Wielokrotni mordercy funkcjonują w dwóch kategoriach: jako mordercy seryjni, których czynami powoduje zemsta i chęć zdobycia sławy do końca życia, i jako mordercy masowi, którym nie zależy na własnym życiu, a ich czyny stanowią swoisty list samobójcy. Doszedłem do wniosku, że jedyną słuszną i obiektywną metodą analizy jest spojrzenie na nich jak na owoc cywilizacji, która ich wydała, a nie jak na obłąkanych psychopatów.
Połowa lat osiemdziesiątych to okres, w którym nastąpił nagły wzrost liczby wielokrotnych zabójstw, jak również eksperymentów i innowacji dokonywanych przez samych morderców. W tym okresie przekroczono wszystkie dotychczasowe „rekordy" i obalono wszystko, co społeczeństwo uważało za święte. W 1984 roku pewien wagabunda [włóczęga] po czterdziestce, niejaki Henry Lee Lucas, przyznał się do torturowania i zamordowania setek kobiet; liczba ta wielokrotnie przekracza wszelkie dotychczasowe rekordy[3]. Lucas mieszkał ze swoją piętnastoletnią konkubiną w przyczepie ustawionej na terenie zajmowanym przez Dom Modlitwy dla Wszystkich Ludzi, czyli wyznawców Zesłania Ducha Świętego, w małym miasteczku w Teksasie. Dawniej znajdowała się tam ferma kurza. Morderca działał przez osiem lat. Zabicie starszej kobiety z sąsiedztwa, która okazała mu sympatię, przypieczętowało jego koniec. Morderstwo wzbudziło podejrzenia miejscowej policji co do osoby Lucasa. Kiedy został osadzony w areszcie jedynie na podstawie podejrzenia, napisał liścik do zastępcy szeryfa, w którym twierdził: „Zrobiłem coś okropnego i chcę rozmawiać z szeryfem". Dopiero w tym momencie dociekliwi policjanci rozpoczęli żmudne dochodzenie polegające na potwierdzaniu wiarygodności zeznań Lucasa. Wzbudzały one głównie niedowierzanie słuchaczy: była to bezprecedensowa opowieść o gwałtach, torturach, rozczłonkowywaniu ciał i morderstwach. Lucas opatrzył swoją opowieść następującym komentarzem: „Wiem, że to nienormalne, by ktoś chciał zabijać dziewczyny w celu odbycia stosunku".
Lucas, trzynaste dziecko prostytutki, rozpoczął karierę mordercy w roku 1960, kiedy to w wieku dwudziestu trzech lat zadźgał matkę w jej własnym łóżku. Kolejnych piętnaście lat spędził w więzieniach i szpitalach psychiatrycznych w stanie Michigan, nie otrzymując żadnej potrzebnej mu pomocy medyczno-psychiatrycznej. Byłem w Michigan w Szpitalu Stanowym lonia dla Chorych Psychicznie Kryminalistów - opowiadał sędziemu w Teksasie. - Byłem w szpitalu psychiatrycznym w Princeton w Wirginii Zachodniej. Mówiłem o moich problemach, a oni niczego nie chcieli z tym zrobić, i oto mamy sto, tak, około stu kobiet, które mogą coś na ten temat powiedzieć". Lucas zostaje zwolniony, pomimo, jak twierdzi, własnego sprzeciwu. Jeszcze zanim przestąpiłem próg więzienia, mówiłem, że dalej będę popełniał przestępstwa, mówiłem nawet jakie, ale mi nie wierzyli. Mówili, że wychodzę - nieważne, czy mi się to podoba, czy nie. Dzień, w którym wyszedłem jest dniem, w którym zacząłem zabijać". Twierdzi, że tego dnia zabił dwie kobiety.
„Dla kobiet spotkanie ze mną oznaczało śmierć - w sposób niepokojąco radosny wyznał dziennikarzowi z telewizji. - Nie wydawało mi się, by powinny żyć. Nienawidziłem ich i chciałem zniszczyć każdą, którą spotkałem. Odwalałem kawał dobrej roboty. Załatwiłem 360 osób w trzydziestu sześciu stanach i trzech różnych krajach. Moje ofiary nigdy nie wiedziały, co je czeka. W robocie był rewolwer i nóż, dusiłem i biłem, nawet uczestniczyłem w autentycznym ukrzyżowaniu. W całym kraju są ludzie tacy jak ja, którzy ruszają w drogę, by niszczyć ludzkie życie". Przez osiem lat przemierzał kontynent w poszukiwaniu samotnych, bezbronnych kobiet - autostopowiczek, uciekinierek z domu, kobiet, którym zepsuł się samochód na odludziu. Wyjaśniał swoje zachowanie, posługując się wzorcem intelektualnym zapożyczonym od kultury, która go wychowała: „Dorastałem patrząc, jak moja mamusia uprawia seks z coraz to innym mężczyzną. Nie szła do innego pokoju, upewniała się, że jestem w tym samym pomieszczeniu, i robiła to tak, żebym wszystko widział. Dlatego zacząłem nienawidzić. Uciekałem z domu, chowałem się w lesie i nie wracałem. Ale potem dostawałem lanie. Nie winie mamusi za to, co robiła, za to jej nie winie. Chodzi o sposób, w jaki to robiła. Nie sądzę, by jakiekolwiek dziecko powinno być tak wychowywane. Ja tego nienawidziłem. To taka wewnętrzna nienawiść i nie potrafię od niej uciec". To, co mówi Lucas, tylko pozornie wszystko wyjaśnia: pierwszą ofiarą dwudziestotrzyletniego Lucasa była własna matka i to powinno rozwiązać jego dylemat po wsze czasy. Po co spędzał całe lata odprawiając egzorcyzmy nad jej duchem, po co zabijał „ją" tylokrotnie? Jego wyjaśnienie wydaje się dalekie od doskonałości.
Jeśli Lucas ustalił rekord w kategorii seryjnych morderstw (czyli szeregu zabójstw rozciągniętych w czasie), to w tym samym 1984 roku w Ameryce padł inny rekord w kategorii masowych morderstw (czyli zabójstw dokonanych w pojedynczym wybuchu przemocy). James Oliver Huberty wszedł do restauracji McDonalda w San Ysidro w Kalifornii i zaczął strzelać. W ciągu trwającego osiemdziesiąt dwie minuty oblężenia Huberty oddał 245 strzałów do przerażonych klientów i przechodniów, zabijając dwudziestu jeden z nich i raniąc kolejnych dziewiętnastu. Wystrzelony przez któregoś z policjantów pocisk trafił napastnika w klatkę piersiową i zabił na miejscu. W przeciwieństwie do Lucasa, Huberty nie był bezdomnym włóczęgą bez wykształcenia. To prawda, że pochodził z rozbitej rodziny i że jedynym przyjacielem, który dotrzymywał mu towarzystwa w dzieciństwie, był pies, lecz podobny los jest udziałem milionów ludzi. Matka Huberty'ego, która porzuciła syna i córkę, kiedy byli jeszcze mali, zdobyła się jedynie na taki komentarz: „Wiedziałam, że potrzebował pomocy".
Huberty był żonaty i miał dwie córki. Studiował w Ohio w niewielkim college'u o tradycjach kwakrowskich[4], tam też uzyskał dyplom z socjologii. Miał własny dom, czyli manifestował niektóre z zewnętrznych przejawów rodzinnej stabilizacji. Niemniej stracił pracę spawacza, kiedy zamknięto fabrykę (nigdy zaro...
sashakiev500