Zegadlowicz Emil - Siedem piesni zgrzebnych o Janie Kasprowiczu.rtf

(16 KB) Pobierz
Siedem pieśni zgrzebnych o Janie Kasprowiczu

Siedem pieśni zgrzebnych o Janie Kasprowiczu

 

Napisał:
Emil Zegadłowicz

 

Kraków 1927

Nakładem Towarzystwa Miłośników Książki w Krakowie


MARJI KASPROWICZOWEJ

WIERNEJ TOWARZYSZCE WIELKIEGO

DUCHA, JEJ ŚWIĘTEJ MISJI

WSPÓŁMIŁOWANIA

W HOŁDZIE

SKŁADA

AUTOR

E.              Z.


Nie uścisnąłem twej ręki.

 

 

Nie uścisnąłem Twej ręki

i nie spojrzałem w Twe oczy

— już ubieżała godzina —

w wieczności duch Twój kroczy…

 

Gdy wieść dobiegła żałosna,

wieść wydzwoniona w gór echu —

chciałem się zbierać na pogrzeb

w tej pierwszej chwili pośpiechu.

 

Lecz zaniechałem — i prędko; —

Wszakżem–ci w słowach skąpy,

cóż–bym tam robił w splendorze,

w celebrze próżności i pompy.

 

Kapele — muzyki — przemowy —

kwiaty barwione i wieńce —

… Ja ucałować—bym pragnął

Twe święte, znużone ręce.

 

Przeto w zamilku bolesnym

z duszą do krzyża przybitą —

z gór Ci posłałem żegnanie

ku wysrebrzonym Tatr szczytom.

 

Na mszę poszedłem wieczorną

do lasu — w wysokim kościele

wielbiłem Boga, co raczył

w Twojem objawić się dziele.

 

Milczenie — cisza stężała

stanęła w schylonym lesie…

las słuchał pieśni Twej wielkiej

podzwaniającej w bezkresie.


Odszedłeś w porze pożniwnej…

 

 

Odszedłeś w porze pożniwnej

jak snop do bożej stodoły —

bogate są Twoje dożynki,

radują się jasne anioły.

 

Wielka uciecha w wieczności,

że już po Twojej mordędze,

żeś się dorobił spokoju,

żeś ziemię ostawił i nędzę…

 

Lecz Ty tej szczerej uciesze

z słów ważnych budujesz ścianę:

„ziemi mej nawet w niebie

miłować nie przestanę”.

 

Duch prawy — kochałeś Swą biedę

żywota twardego i żmudy —

dał Ci Bóg tęgie ramiona

na dwakroć tęgie trudy.

 

Ostro się najpierw wadziłeś,

zgodziłeś się wreszcie z Bogiem —

z procesją ludzi ubogich

szedłeś śpiewając rozłogiem.

 

Nie znają Kalwarje świata

takiego przepowiadacza,

co to i smutki i bóle

w śmiech dobry przeinacza.

 

Z zasadzek, wertep, wądołów

wyniosłeś feretron zwycięski —

— śmierć Twoja była tryumfem,

bo żywot był bez klęski.


Przystaną burze na szczytach…

 

 

Przystaną burze na szczytach

w przestrzeni niezmierzonej —

zadrżą przed wichru nawałą

Twe ukochane jesiony.

 

Nazajutrz ranek rosisty

dzień wwiedzie w krasie słonecznej,

świat, zda się, zbędzie przemiany

i stanie jeden i wieczny.

 

Biegu wartkiego zatrzyma,

jeno się omgłą otoczy —

pocóż mu pięknem się krasić,

gdy nań nie patrzą Twe oczy?

 

Na bezrok zwykłym porządkiem

wiosna przeplecie się z latem —

dzień każdy zejdzie do grobu

z dziełem dojrzewań bogatem.

 

Strumień się szkliwem zweseli,

wiatr trawą przydrożną zachwieje —

promień na dom Twój przypełznie

i złote ściany ogrzeje.

 

Aż i zakwitną nasturcje

i zajrzą do okien w Harendzie —

i wszystko będzie tak samo

już jeno Ciebie nie będzie.

 

Nie będzie Ciebie w tym domu,

lecz w sercach naszych — w miłości

na ściężaj przed Tobą otwartej —

duch Twój na wieki zagości.


Nie było ci słowo zabawą…

 

 

Nie było Ci słowo zabawą,

lecz obowiązkiem i trudem —

niosłeś je jak monstrancję

ksiądz niesie przed wiernym ludem.

 

(— Był poniektóry, co w świętość

kamieniem bezbożnie uderzył,

dotknij go, Panie, miłością,

aby najrychlej uwierzył. —)

 

Dźwigałeś z ducha otchłani

śpiew z ziemi, zrodzony jak zboże —

mienią się słowa i płoną

jak kalinowe zorze.

 

A poprzez zamieć melodji

droga się kładzie daleka,

którą Bóg idzie wieczysty

do cierpiącego człowieka.

 

Idzie z nadzieją słoneczną —

dłonie na skroniach Twych kładzie

i dobre ucisza serce

zbolałe w tak długiej zwadzie.

 

Przeto, gdy szedłeś Twą ścieżką

w rozkwitłe srebrzyście rano —

tą ścieżką w obliczu Tatr wiecznych

tak bardzo umiłowaną —

 

znalazłeś słowa najprostsze,

zbyte szat złotych i drogich —

pisane sercem do serca

w błękitnej księdze ubogich.


Gwieździsta księga wszechświata

 

 

Najpiękniejszemi księgami

zwiększyłeś skarb ukochany —

owe na półkach sosnowych

księgi zdobiące Twe ściany.

 

Bywało, myśl Twa znużona

spowiedzi bratniej słucha —

z tych opraw, z tych kart, z inicjałów

mówiących z ducha do ducha.

 

I wtedy palce Twe drżące

relikwie stuleci gładzą —

myśli i czucia zaklęte

graficznych kunsztów władzą.

 

I wtedy schodzą do izby

z ksiąg mędrcy, pieśniarze, poeci —

w jednej tu chwili zebrani

mężowie wielu stuleci.

 

Przez okno kładzie się smuga —

promień zachodu ostatni

i ręce Twoje nagrzewa

i widma rzeszy pobratniej.

 

Cisza majestatyczna

snuje srebrzyste przędziwa —

wieczność się w wieczność przelewa

przez te ludzkości ogniwa.

 

… Zagasło słońce… Przez okno

patrzysz… i dusza Twa wzlata —

i czyta ponad zmierzchem

gwieździstą księgę wszechświata.


Nadchodzi wieczorna godzina…

 

 

Nadchodzi wieczorna godzina

pachnąca miętą i ciszą —

pióra płomiennej zorzy

Twe imię na niebie piszą.

 

Palą się zorze jak pieśni

krwią Twoją żywą płomienne,

którą zrosiłeś obficie

człeczego życia Gehennę.

 

Dotąd ze snów się wynurza

w akordów organnych wtórze —

męka nad męki: — zastygłe

śmierci ponure wzgórze.

 

Lecz ponad męki widziadło

podniosłeś serce i ducha,

co dziś u bram wieczności

radosnych wieści słucha;

 

bowiem w tej życia udręce

nauczył się krzepić zawiłość

wiarą w człowieka i Boga —

tą wiarą, co zwie się też miłość.

 

Nie poskąpiłeś Ty serca

miłującego nad miarę —

darzyłeś niem to co świetliste

i to co małe i szare.

 

Mądrość odkryłeś w swem sercu,

mądrość, co wszystko ulecza,

że Bożej dorówna miłości

płomienna miłość człowiecza.


Żywot jest wypracowaniem…

 

 

Żywot jest wypracowaniem,

dźwiganiem siebie i innych

i wypełnianiem miłosnem

serca uczynków powinnych.

 

Gdyś zatrząsł w spiżowe organy

tak, jak borami wichr targa —

hymny o.świecie ginącym

wyłkała zbolała Twa warga.

 

A słów tych taka potęga

szła życia i śmierci pobrzeżem,

że góry, doliny i rzeki

pomknęły za słowa pasterzem.

 

A potem przyszło wyznanie

nadzieji, miłości i wiary —

i znów pod mocą Twych zaklęć

dźwigały się mgliste opary,

 

i odsłoniły nad ziemią

tak jaśniejące błękity —

jakby uśmiechnął się Chrystus

na krzyżu dróg polskich przybity.

 

Podniosłeś duchy skrzepieniem

na skrzydłach bożego słowa —

z hymnem aniołów się splotła

Twa najuboższa mowa.

 

Przeto błagamy w modlitwie

przed ducha Twego ogromem —

by Twój świąt naszym był światem,

by dom Twój naszym był domem.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin