Zielinski Roman - Liga Chuliganow.doc

(1000 KB) Pobierz

Liga Chuliganów: Roman Zieliński - "Liga Chuliganów" (1997)

Spis treści :

·         Super łosz end gol, czyli sto meczów w jednym

·         Życie

·         Amica Wronki

·         Arka Gdynia

·         Bałtyk Gdynia

·         Chrobry Głogów

·         Cracovia Kraków

·         Działacze

·         Frekwencja

·         GKS Katowice

·         GKS Tychy

·         Górnik Wałbrzych

·         Górnik Zabrze

·         Jagiellonia Białystok

·         Hutnik Kraków

·         Lech Poznań

·         Lechia Dzierżoniów

·         Lechia Gdańsk

·         Legia Warszawa

·         ŁKS Łódź

·         Miedź Legnica

·         Motor Lublin

·         Nobiles Włocławek

·         Odra Opole

·         Olimpia Poznań

·         Petrochemia Płock

·         Pogoń Szczecin

·         Polonia Bydgoszcz

·         Polonia Bytom

·         Polonia Warszawa

·         Raków Częstochowa

·         Ruch Chorzów

·         Sparta Wrocław

·         Stal Mielec

·         Stilon Gorzów

·         Śląsk Wrocław

·         Widzew Łódź

 

SUPER ŁOSZ END GOL, CZYLI STO MECZÓW W JEDNYM
17.06.2003

Wstęp

Rozlega się dźwięk gwizdka. Skacowany sędzia jest zobligowany do dmuchnięcia weń w tym miejscu, o tej właśnie godzinie. Jest to dla niego bodaj najmniej przyjemna faza operacji pod tytułem „ligowa młócka”. Przedtem odbyło małe przyjęcie weselne, którego był postacią główną. Miejscowi działacze uwijali się niczym charty na polowaniu. Teraz należy zejść na dalszy plan. Głównymi aktorami stają się nagle jacyś szmatławi piłkarze. Na niektórych twarzach rysuje się złośliwy uśmieszek, wszakże to właśnie sędzia może grać pierwsze skrzypce w spektaklu, w którym bierze udział kilka tysięcy osób. To zależy od wysokości premii, jaka za komplet punktów może trafić do kieszeni. Czasem arbiter jest po prostu złośliwy niemal bezinteresownie. „Ta ruda dziwka, którą mi przyprowadzili na noc, miała krzywe nogi, a mówiłem im, że tego nie lubię”.
Właściwie ile osób zdaje sobie sprawę z tego, że podczas jednego meczu piłki nożnej odbywa się równolegle szereg „innych”? Gdy piłkarze walczą jak lwy o swoje pieniądze na murawie, po tej samej murawie biegają faceci z gwizdkami. Też po swoje. Dla jednego jest to premia, dla innego łapówka, trzeci ma umowę z kwalifikatorem i będzie nabijał sobie punkty by awansować na międzynarodowego. Na trybunach zasiadają ludzie, którzy oglądają poczynania zawodników przez zupełnie inny pryzmat. Tak naprawdę zwycięstwo drużyny i tylko ono obchodzi jedynie niedzielnych kibiców. Reszta gra o swoje cele. Trener wychodzi ze skóry po nieudanych zagraniach swoich wychowanków, gdyż zbyt długa seria niepowodzeń odbije się na jego osobie. Wyleci z hukiem i trzaskiem. Działacze kombinują jak znaleźć kolejnego jelenia, który nie poskąpi grosza na skórokopów, a będzie to tym łatwiejsze, im wyniki lepsze. A część pieniędzy trafi oczywiście do kieszeni działaczy. Zaciskają więc granatowomarynarkowi kciuki za swoich, by było z czego uszczknąć dla siebie. Menago też patrzy uważnie na boiskowe poczynania swych podopiecznych. Zwłaszcza ich. Ci, których do tego samego klubu ściągnęli inni działacze, zbytnio go nie obchodzą. To swojego” zawodnika menedżerowie później sprzedadzą, więc każde dobre zagranie podopiecznego kwitują ochami i achami, „nie zauważając” dobrych zagrań reszty biegającej w tych samych koszulkach. Personel, czyli kierownicy sekcji, drużyn, sekretarze, sekretarki, masażyści także patrzą na dochody klubu przez pryzmat swoich kieszeni. Dziennikarze w tym czasie kalkulują, ile przypadnie ‚„wierszówki” za opis kolejnego meczu. Fajnie, gdy nasi grają w pierwszej lidze, zawsze więcej miejsca w gazecie wytnie się na sport.
Swój mecz rozgrywają także szalikowcy. O pardon, dla nich pojedynek w zasadzie trwa wiecznie. Po gwizdku sędziego następuje jedynie kolejna jego faza. Skończyły się podchody w okolicach dworca, gdzie czatowano na fanów drużyn przyjezdnych. Teraz jest moment, w którym trzeba wyrzucić jak najwięcej papierków w powietrze, jak najdalej na boisko serpentyny. Pokazać swoje pirotechniczne zaplecze i zagłuszyć kiboli przeciwników.
Niejeden zakrwawiony rękaw unosi się w tej chwili w górę wraz z obitą pięścią, a z gardła wydobywa się ryk zwycięstwa. Nie ma znaczenia, czy piłkarze jego drużyny rzeczywiście w tym meczu wygrają, to — przynajmniej w tej chwili — schodzi na plan dalszy. Teraz najważniejsze jest, kto się lepiej zaprezentuje na trybunach. Bo wokół nich, gdy fazą spotkania były podchody”, górowali nasi. To nic, że trzeba spierdalać jak zając przez krzaki. Przecież to tylko odwrót taktyczny przed przeważającymi siłami wroga lub policją. Później się jeszcze tylko obrzuci pociąg tamtych kamieniami i do wieczora będzie spokój. Wtedy przez nasze miasto będzie wracać inna ekipa kiboli.
Swój mecz ma także policja. Ich szef, psychopata patrzy tylko, jak tu komuś przyłożyć blondynką. Blondynka — bo biała. Czarne lepiej ciągną, zwłaszcza te z rączkami. Najlepiej odwrócić pałki i trzepać po gło wach niesfornych skurwielków łażących po stadionie tymi właśnie rączkami. Trzeba to zrobić dyskretnie, bo cholera, posypało się już parę skarg z tytułu bicia „nieprawomocną” stroną. Szeregowi funkcjonariusze myślą sobie, jak dobrze byłoby jakiemuś gnojkowi zabrać szalik, bo skoro oni je sobie zabierają na zasadzie skalpu, to dlaczego on, policjant, ma być gorszy? Także Sierżant również ma swój mecz. Taką małą wojenkę. W razie czego mój oddział skoczy z tarczami na tych rozwydrzonych czubków. Chłopaki aż się rwą do jakiejś małej pacyfikacji. Trzeba troszkę ich podpuścić i będzie dobrze. Pierdolnie któryś takiego cymbała oplątanego w te swoje barwy i będzie miał co przez tydzień opowiadać. Nie będzie przynajmniej marudził nad uchem, że żarcie „małokaloryczne.”
Jeden mecz, a tyle atrakcji. Każdy gra o swoje. Dla kibiców ich mecz jest najważniejszy. To spotkanie odbywa się w LIDZE CHULIGANOW. Czasem klub, który gra w ekstraklasie, w tej lidze się nie mieści i vice versa, zespół z 3 lub 5 ligi ma fanatyków na miarę Ligi Mistrzów. Funkcjonuje tu zupełnie inna tabela.

Cześć. Po Pamiętniku Kibica otrzymałem od was mnóstwo listów.
Dzięki za wszystkie, te z wyrazami sympatii, i te nie pozostawiające na mnie suchej nitki. Niestety, notoryczny brak czasu i wrodzone lenistwo w tych nie pozwoliły mi na odpisanie na znakomitą większość z nich. Wszystkich, liczących na odpowiedź, której jednak nie otrzymali — przepraszam, prosząc jednocześnie o odrobinę wyrozumiałości. Dostał mi się jeden wyrok śmierci. Jak widać ów sędzia dał mi jeszcze zawiechę. Po Lidze Chuliganów pewnie dostanę wyrok potrójny, już bez wyrozumiałości dla mojej powłoki cielesnej. Trudno, najwyżej zostanę męczennikiem.
Największe wrażenie z recenzji tego „arcydzieła — jak pieszczotliwie nazywam Pamiętnik — wywarła na mnie reakcja koleżki, który nigdy w życiu nie był na meczu, a książkę przeczytał jedynie ze względu na starą znajomość. Najpierw stanął i przez chwilę wpatrywał mi się uważnie w o boisko czy, potem stwierdził, iż nie miał najmniejszego pojęcia o tym, co się na stadionach piłkarskich dzieje. Nie znał, bidulina, ich podskórnego życia. Ludzie o Lidze Chuliganów nie wiedzą, bo w niej nie uczestniczą. Nie mają o niej informacji, bo przecież nikt poważny nie będzie się w ich zdobywanie angażował. Dziennikarz wszystko spłaszcza, gdyż nie zna tematu. Jeśli już coś załapie, to i tak jego głupkowate domysły przesłaniają prawdę. Na razie dotarłem do dwóch publikacji zamieszczonych w tzw. poważnych gazetach, w których rzeczywiście czuć bluesa. Jedna z nich, I to luźna w formie relacja z wyjazdu Legii do Goeteborga, jaką sporządził do 2000 numeru Polityki Marcin Meller. Druga była merytoryezna. Dość sensownie (choć nieprzychylnie) wypowiadał się policjant z Komendy Głównej Policji.
Gościem, który potrafi wczuć się w skórę fana, jest naczelny Piłki Nożnej, zauważający, że krzywe zwierciadło, w którym widziani są szalikowcy, z reguły zmienia obraz tylko z jednej strony. Dla wielu ta druga nie jest zauważana.
Facet z boku wie tyle, ile dowie się z telewizji. Pamiętnik jest spojrzeniem od wewnątrz. Jednych dziwi, innych szokuje. Dla jeszcze innych stanowi źródło informacji.
Siedziałem kiedyś i przysłuchiwałem się rozmowie, na podstawie której koleżka ze Słowa Polskiego, Bartek Czekański miał zrobić wywiad do gazety. Cezary Fuchs, niezły kierowca rajdowy, stwierdził, że dla niego kibic to facet opatulony w szalik, pijany jak sztucer i koniecznie trzymający w ręku łańcuch.
— Raczej kij bejsbolowy — zakpiłem wtrącając się.
— Albo kij — potwierdził rajdowiec z zapałem.


Policjant na komendzie bacznie przygląda się zatrzymanemu. Podejrzany jest o coś tam, jednak nic na niego nie mają. Mundurowy musi wypuścić ptaszka. Wzrok uważny, lustrujący nieogoloną twarz zdaje się czegoś szukać w postaci stojącej vis a vis. Nagle wyraz twarzy się zmienia:
— Aaaa, to ty chciałeś ruchać tego psa. To ty jesteś Boguś Winiucho!
— gość w mundurze promienieje i wyciągając z szuflady egzemplarz mojej książki dodaje — powiedz temu autorowi, że nie każdy policjant jest idiotą.
— Zapewne miał na myśli siebie. Inteligencik, bo umie czytać — śmiał się jeden z koleżków słuchając relacji Bogusia.

Jeśli szukasz czegoś podobnego do tego, co wyczytałeś w Pamiętniku, to skończ na pierwszym rozdziale. Najdłuższym i najluźniejszym — ŻYCIE. Bo w życiu trzeba dużo luzu. Żeby na starość nie dojść do wniosku, że gdyby się jeszcze raz miało okazję urodzić, to ho ho, bo aktualna egzystencja była diabła warta.

Liga Chuliganów jest znacznie bardziej wyprana z emocji od Pamiętnika. Choćby dlatego, że częściej sucho opisuje fakty, mniej jest indywidualnych relacji, które siłą rzeczy stanowią jeden kłębek nerwów, fascynacji, strachu, wiary, emocji, nadziei lub przemyśleń na temat uczuć, jakie przez mózg człowieka przechodzą w czasie zagrożenia.

W zamyśle książka ta miała być Leksykonem Ligi Chuliganów. Jednak spore różnice w dostępie do informacji np. z Warszawy i Poznania (co się tam dzieje, wiem na bieżąco z najlepszych źródeł) i Chorzowa lub Włocławka (skąd informacje spływają drogą okrężną) nie zezwalają na pełny obiektywizm, jaki w leksykonie byłby konieczny. Na liście nieobecnych odnotować trzeba całą ligę hokejową (swego czasu sporo się działo w Nowym Targu.) Nie ma słowa o Mazowszance Pruszków i Polonii Przemyśl (koszykówka), gdzie można nieźle dostać po zębach. Nie usatysfakcjonowani będą fanatycy kilku zespołów piłkarskich, którzy nie znajdą „swoich” rozdziałów. Nie ma także rozdziału pt. POLICJA, a być powinien. Nie utrzymuję kontaktów z mundurkowymi, trudno więc mi powiedzieć, co czuje taki opancerzony żuczek, który dostał właśnie rozkaz przyprawiający go o gęsią skórkę ze strachu. Nie wiem, co myśli wydający taki rozkaz ani jaki jest schemat dowodzenia w akcjach przeciwko zamieszkom, jakie miały miejsce np. pod czas dwóch meczów Legii w Poznaniu jesienią 94 i rok później czy na Łazienkowskiej po finale PP Legia — GKS Katowice. Swój rozdział powinni mieć sędziowie. Jednak nie mają. To środowisko jest na swój sposób hermetyczne. O sędziach jest parę słów w rozdziale DZIAŁACZE.
W książce wykorzystałem materiały z dwóch najlepszych krajowych zmów traktujących o rodzimych hools — „Szalikowców” wydawanych przez Tomka Drogowskiego z Bydgoszczy (85-204 Bydgoszcz 4, skr. poczt 35), oraz „Polskiego Kibola” — wydawca Tomasz Gawroński (fan Widzewa), 90-927 Łódź 56 z dopiskiem „przegródka”. Jest tu mimo wszystko trochę wątków autobiograficznych. Niektóre sytuacje są nawet opisane subiektywnie. Dotyczy to przede wszystkim sporej części rozdziału ARKA i niemal całego BAŁTYKU.

Tym, którzy wiedzą, w co jest grane, nie muszę życzyć przyjemnej lektury. Reszta musi uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Czasem tuż obok nich.

 

ŻYCIE
17.06.2003

Ten rozdział będzie inny niż wszystkie pozostałe. Po prostu opowiada o zdarzeniach, sytuacjach, jakie się w kibicowskim życiu zdarzają na co dzień. Stylem i klimatem rozdział ten będzie przypominał „Pamiętnik Kibica”. Nie będzie zachowana chronologia zdarzeń.

***



W kwietniu 95 w redakcji tygodnika „Piłka Nożna” odbyło się spotkanie zespołu redakcyjnego z kibicami kilku drużyn. Zaproszenia swoimi kanałami” zostały wystosowane praktycznie do każdej liczącej się ekipy. Wielu zabrakło.

— To ja jestem ten idiota — podchodzi do mnie cblopak z ŁKS-u. Chodziło mu o swoją, olbrzymią flagę z napisem Łódź moim miastem, ŁKS. moim życiem”, a którą opisałem w Pamiętniku” dobierając podobnych słów. Ubodło go to.

— A pewnie, że jesteś. Ile metrów ma twoja flaga? — Okazało się,że kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt. Tłumaczę, że na fladze zamiast „moje” powinno być „nasze”. Chyba, że sam będzie nad tą flagą stał. A nie o to chodzi. Łodzianin przyjmuje argumentację, ale widzę po oczach, że raczej boi się wdać w dyskusję z bardziej wyszczekanym „redaktorkiem”., niż faktycznie przyjął do siebie, to co mówiłem.

***



— Jutro będę we Wrocławiu — informuje mnie Sitek z Warszawy. Na co dzień fanatyk warszawskiej Legii. — Zorganizuj jakieś video, to obejrzysz sobie kasetę z naszym wyjazdem do Moskwy na Spartaka.
Widelec znalazł się u Niełaca. Oglądamy sobie wesołą podróż pijanej gawiedzi pijanym pociągiem.
— Znacie tego gościa? — Sitek pokazuje paluchem na jednego z chłopaków.
— No pewnie. Lejzerek — nie ma najmniejszych wątpliwości. Koleś przez kilka lat jeździł na wyjazdy Śląska. Ciekawa postać. Pochodzi z Nowej Rudy i jeszcze jako zupełny małolat, w połowie lat osiemdziesiątych zaliczył parę spotkań w barwach tamtejszego Piasta W pewnym momencie, mając jakieś szesnaście lat, wyszedł z domu i już do niego nie powrócił. Związał się z Wrocławiem. Zaczął chodzić na mecze Śląska i jeździć na wyjazdy. Przyuważył go Orzeł. Wypytał co za jeden.
Lejzerek nie ukrywał, że jest pociągowym obieżyświatem. Polskę ma opanowaną w stopniu wystarczającym do zrobienia magisterium z tras na wszystkich możliwych szlakach.
Doskonale znał przesiadki z jednych pociągów do drugich, tak by nie marznąć na dworcach. Często spał w ten sposób, że będąc „na dłużej” we Wrocławiu wsiadał do pociągu przemyskiego, wysiadał w Krakowie i rano, już wyspany, pojawiał się ponownie we Wrocławiu. Lejzerkowi zorganizowało się spanie u Pociska.
I tak na placu Grunwaldzkim cały czas się imprezowało. Lejzerek przynajmniej dokarmiał Pociska, bo ten nie potrafił kraść, a po każdy odwiedzinach tego pierwszego w pobliskich delikatesach w zepsutej 1odówce pojawiały się wiktuały. Nieraz można go było spotkać w nieoczkiwanych miejscach. Kiedyś jedziemy sobie kolejką w Trójmieście. Zrobiliśmy towarzyski nalot na koleżków z Lechii. Na którejś ze stacji wyłania się uśmiechnięta gęba Lejzerka. Ciągniemy go na chatę, ale nie chce. Woli pojechać do Warszawy. W pociągu też się wyśpi, czasem uda się coś zarobić. Jak postanowił, tak zrobił. W pewnym momenc rzucił tylko cześć” i tyleśmy go widzieli. Pojawił się we Wrocławiu na kolejnym meczu Śląska. Później postanowił zabrać się do uczciwej pracy. Zaczepił się w cukrowni bodaj w Matczycach. Kiedyś w pracy, podczas nocnej zmiany usłyszał daleki gwizd pociągu. Nie wytrzymał. Zostawił robotę, wyskoczył za płot i poszedł na stację. Już tam nie wrócił. Bujał się później przez długi czas gdzieś na trasie Warszawa — Lublin czy Warszawa — Gdańsk, znajdując jakąś babę w stolicy. Stanął na nogi jednak te mu się podwinęły. W kwietniu 95 wyskoczył z pudła.

— Był taki nieswój, wreszcie po pewnym czasie stwierdził, że mu nam powiedzieć, że jeździł na Śląsk — śmieje się Sitek patrząc w ekran
— I w dalszym ciągu, gdy jesteśmy w pobliżu stolicy, Lejzerek się wynurza.

***



Kacper z wrocławskiego Trójkąta jest gościem, którego nie sposób nie lubić. Wesoły, towarzyski, a jednocześnie cholerny zagryziak. Maniak na punkcie gry na automatach. Miał też swoją przerwę w życiorysie. Po jej odbębnieniu raczej niechętnie wracał do więziennych wspomnień. Nie żył jak inni, światem grypsery. Dopiero po latach usłyszałem jego opowiastkę jak to został przywitany w celi przez starego złodzieja z wysokim wyrokiem

— Te, małolat, ile wyłapałeś?
— Szóstaka.
— No, to jesteś kozaczyna — stary więzienny wiarus wie, że sześć 1at nie dostaje się za kradzieże kur z kurnika. Nagle Kacpra ogarnia olśnienienie.
— Ale ja mam sześć miechów...
— Iii... tyle to ja mogę odpierdolić z hujem w ścianie ziemianki.

Ciekawą personą na Legii jest Rouen. Niedługo przed jednym z me czów z LKS-em na własnym stadionie, zmieniał miejsce zamieszkania. Bardzo chciał w nowym otoczeniu zachować anonimowość.
Podczas przyjazdu kibiców biało-czerwono-białych, ktoś z telewizji doszedł do wniosku, że na dworcu może być wesoło. Ekipa z kamerami usadowiła się idealnie. Tuż nad wysiadającymi fanatykami LKS-u. Legioniści czekali nieopodal. Zaczęła się zadyma. Rouen trafił aż kilku gości. Urywki z zadymy pokazywał Teleexpress, a następnie wiadomości sportowe w dzienniku. Rouena było widać jak na dłoni, poznano go nie tylko w Warszawie.
Następnego dnia jedna z nowych sąsiadek spotyka na klatce scho dowej żonę Rouena.
— Ale ten pani mąż awanturny. Gali Anonim, hi, hi.

Po meczu Śląsk — Lech inaugurującym sezon wiosenny 1993, na którym nie obyło się bez drobnych zadym, policja wyciągnęła z poznańskiego młyna kilku przyjezdnych. Po zakończeniu spotkania Puzon ze swoją dziewczyną dość niespiesznie opuszczał trybuny. Gdy na stadionie opróżniło się, rzuciło się na niego trzech typków w cywilu wymachując przed nosem policyjnymi szmatami. Puzon został zwinięty. Jemu i poznaniakom postawiono zarzuty uczestniczenia w zadymie, sprawa tra fiła do sądu. Na pierwszej rozprawie, która odbyła się prawie rok po wydarzeniach na Oporowskiej, Puzon rozmawiał z Uszolem z Lecha. Te matem tych dyskusji był także Pamiętnik Kibica. Uszol był nim zdeczko rozeźlony.

— Czemu nie byłeś na sprawie? — pyta się mnie Puzon.
— Działo się coś ciekawego?
— Przyjechały pyrusy. Normalni. Jeden chce się z tobą spotkać, mówił coś o solówie. Jest taki... trochę duży.

Przed następną rozprawą stawiam się w gmachu sądu. Bractwo jeszcze urzęduje przed salą rozpraw. Poznaniacy z rodzinami. Puzona przyszło dopingować kilku koleżków z Nabojki. Wyławiam okiem największego z przyjezdnych. Niski to on nie jest faktycznie. Podchodzę, przedstawiam się.

— Słyszałem, że masz do mnie pretensje.
— O książkę — odpowiedział, prostując się, gdyż do tej pory stał oparty o kaloryfer.
O kurwa — pomyślałem sobie. Po prezentacji gabarytów wynik ewentualnej potyczki był dla mnie jasny jeszcze przed jej rozpoczęciem. Wyższy, co najmniej o dwadzieścia centymetrów, waga ciała adekwatna do wzrostu, zasięg rąk moich i jego to dwie zupełnie inne skale. Błyskawicznie oceniam swoje szanse w solówce. Mogę liczyć jedynie na szybkość, refleksu poznaniaka nie znam.

— Co ci się nie spodobało?
— Ja tak... ogólnie, nie czytałem jej jeszcze.
— Chciałeś wyjść na solo.. — trzymam fason.
— Wiesz... dzisiaj jestem z matką, jeszcze na pewno przytrafi się okazja — słysząc te słowa zrobiło mi się lżej na duszy. Panienka, którą poznałem wczoraj, nie będzie musiała już drugiego dnia znajomości oglądać mojego opuchniętego pyska.

***



Romuald Szukiełowicz jest trenerem takim, jakim jest. Podczas rozmowy z Maćkiem Głowackim, dziennikarzem i jednym z teoretyków pro wadzenia treningu, gdy tamten powiedział kilka fachowych uwag, Szukiel” odparł, że chodzi o to, by noga dobrze kopała.
Ma Ów szkoleniowiec jedną, cholerną zaletę. Potrafi jak mało kto zmobilizować ludzi z którymi rozmawia. Jednak wśród wrocławskich kibiców nie cieszy się zbytnim szacunkiem ani poważaniem. Zadecydował o tym jego komentarz do regionalnej telewizji Echo spotkania Śląsk — Widzew w 91 (?) roku, na którym wrocławianie przyatakowali łodzian na trybunach.
Poproszony akurat o użyczenie swego głosu stwierdził coś o stadionowej hołocie i kilka tym podobnych wstawek. Fani są pamiętliwi i po kilku latach, gdy ponownie został trenerem wrocławskiej drużyny, przyjęto go obojętnie.

— Niech będzie nawet Helenio Herrera, ale skoro on nas nie lubi, to jest tylko najemnym pracownikiem, który teraz bierze w Śląsku pieniądze, a później go nie będzie — stwierdzono na trybunach. Jego poprzednik (nie licząc czterech spotkań pod okiem Bogusława Wilka), Stanisław Świerk, był przez kibiców postrzegany zupełnie inaczej.
Na zimowym, halowym turnieju w Zgorzelcu melduje się kilkanaście osób z Wrocławia i Grubio — fanatyk jedenastki Śląska, na co dzień mieszkaniec... Łańcuta, Po turnieju czterech chłopaków podchodzi pod prawie pusty autokar, prosząc o zabranie w drogę powrotną. Szukiełowicz zdecydowanie odmawia. Gdy drzwi się zatrzasnęły, czterech opatulonych w zielono-biało czerwone szaliki chłopaków zaczyna skandować:
— Stasiu świerk, Stasiu świerk, Stasiu Świerk.

W związku z zawartym w lutym 1995 roku w Gdyni paktem o nieagresji wśród kibiców podczas spotkań reprezentacji narodowej, kilka występów Biało-Czerwonych wyglądało rzeczywiście inaczej niż dotychczasowe.
Dla części wrocławian czerwcowy (95) mecz Polska — Słowacja rozpoczął się osiem godzin przed pierwszym gwizdkiem sędziego. O 9.20 na peron Dworca Głównego wjechał pociąg wiozący kibiców Lecha Poznań. Tym razem nie było zwyczajowych w takich wypadkach, nerwowych przygotowań do „powitania” przyjezdnych. Z reguły na linii Wrocław — Poznań dzieją się różne, nieraz drastyczne rzeczy. Wręcz przeciwnie, zarówno kibice Lecha, jak i Śląska wiedzieli, że część drogi przyjdzie im przebyć razem, oraz że tego dnia będzie obowiązywał pakt. Na początek niemiła — dla fanów — sytuacja. Policjanci nie chcą wpuszczać nikogo bez biletu do pociągu jadącego w kierunku Katowic. Wspólna (sic!) 200-osobowa grupa z fantazją ominęła ten zakaz tak, że mundurowi nawet nie spostrzegli, gdy kibiców „wywiało” z Wrocławia.
Dość dziwnie wyglądały dla piłkarskich chuliganów sektory 6 i 7 stadionu zabrzańskiego Górnika. Razem zasiadali tam fanatycy warszawskiej Legii, krakowskiej Wisły, Lechii Gdańsk, Motoru Lublin, ŁKS-u Łódź, Śląska Wrocław, Lecha Poznań. W innych warunkach byłaby to mieszanka wybuchowa Dość stwierdzić, ze podczas meczu Lech — Legia, który odbył się pół roku wcześniej, 100-130 osobową grupę fanatyków ze stolicy atakował kilkutysięczny tłum, natomiast w rewanżu na Łazienkowskiej wojownicy z Warszawy, chcąc wyładować swoją agresję na poznaniakach, stoczyli bitwę z ochraniającymi ich policjantami. Rozmiary zamieszek były porównywalne do zajść z okresu stanu wojennego. Takich „mieszanek wybuchowych” w tym gronie było zresztą więcej.
Przez moment (czyli kilka spotkań kadry narodowej) wydawało się, że nawet w tak zwaśnionym i uznawanym za nienormalne środowisku, jak kibiców piłkarskich, istnieje możliwość wzniesienia się ponad podziały. Najlepiej ten fakt ilustruje scenka z drogi powrotnej. W „Warsie” pociągu, w kilkuosobowej grupce po którymś już piwie jeden z poznańskich hools śmiał się do wrocławskich współbiesiadników:
— W życiu nie myślałem, że napiję się z kibicami Śląska.

***



Towarzystwo siedzi sobie w knajpie Szalony Koń” na wrocławskim Rynku. Na zewnątrz minus dwadzieścia, mrozy trzymają od miesiąca albo i lepiej. Jankes, który swoją ksywkę zawdzięcza stałemu pobytowi w USA, a za oceanem nie potrafi wysiedzieć dłużej niż kilka miesięcy, więc przyjeżdża do normalności, czyli do Polski, opowiada historyjkę z wrocławskie go autobusu.

— Jedziemy sobie o czwartej w nocy w dość doborowym towarzystwie, a tu wsiada jakaś panienka. W wózku pustki, tylko my, szofer i ona. Ja się do niej przyklejam, łapię za ciałko, a tu się okazuje, że laseczka nie ma na sobie bielizny. Majtki jej wcięło. No to ja do niej, że może pójdziemy do jakiegoś hotelu. A ona na to, że lepiej do bramy — Jankesem do tej pory wstrząsają dreszcze z makabrycznego zimna.
— Dziewucha była testowana przez całą czwórkę — kontynuuje.
— Gdzie mieliście takie branie? — Zainteresował się przebywający akurat we Wrocławiu lechista Grabarz.
— Na Krzykach, na Oficerskiej.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin