A.Christie - Dom nad Kanalem.rtf

(480 KB) Pobierz
Dom nad kana³em

Agatha Christie

 

 

 

Dom nad kanałem

 

Przełożyła Anna Bańkowska

Tytuł oryginału: By the Pricking of My Thumbs


Ha, czuję, że mnie kciuki swędzą:

Coś złego drogi do nas szuka.

(William Szekspir: „Makbet” akt IV, sc. I,

tłum. Stanisław Barańczak)

 

Książkę tę dedykuję licznym czytelnikom z tego i innych krajów,

ślących do mnie zapytania: „Co słychać u Tommy’ego i Tuppence?

Czym się teraz zajmują?”. Moje najlepsze życzenia dla Was

wszystkich! Mam nadzieję, że z przyjemnością spotkacie się znów

z Tommym i Tuppence, wprawdzie posuniętymi w latach,

ale o wciąż niespożytym duchu.

Agatha Christie


Księga pierwsza
Słoneczne Wzgórza


Rozdział I
Ciotka Ada

 

Państwo Beresfordowie siedzieli właśnie przy śniadaniu. Była z nich całkiem zwyczajna para w podeszłym wieku; w całej Anglii setki takich jak oni jadło w tym momencie śniadanie. Dzień także nie zapowiadał się nadzwyczajnie — ot, jeden z pięciu powszednich dni tygodnia. Lada chwila mogło zacząć padać, ale trudno było to przewidzieć z całą pewnością.

Pan Beresford miał kiedyś rude włosy; teraz z dawnej barwy pozostały tylko pojedyncze kosmyki, całość zaś przybrała charakterystyczny dla dawnych rudzielców kolor piasku z solą. Pani Beresford pyszniła się za młodu burzą czarnych, mocno poskręcanych kędziorów. Obecnie w owej czerni przebłyskiwały gdzieniegdzie siwe pasemka, co dawało całkiem przyjemny dla oka efekt. Pani Beresford myślała kiedyś o ufarbowaniu włosów, ale w końcu doszła do wniosku, że woli być taką, jak ją natura stworzyła. Postanowiła za to poprawić sobie nastrój nowym odcieniem szminki.

Oto starsze małżeństwo przy stole nakrytym do śniadania. Miła z nich para, ale nic szczególnego — powiedziałby ktoś patrzący z boku. Gdyby ów ktoś — on czy ona — był młody, zapewne dodałby: „No tak, są całkiem mili, ale śmiertelnie nudni, jak wszyscy starzy ludzie”.

A jednak państwo Beresfordowie nie przekroczyli jeszcze owego progu, za którym człowiek uznaje się za starego. Nie mieli też pojęcia, że — jak wielu innych — są uważani za nudnych wyłącznie ze względu na wiek. Oczywiście tylko przez młodych, ale przecież — jak pomyśleliby pobłażliwie — ci młodzi nic o życiu nie wiedzą. Biedacy, stale się martwią, to o jakieś egzaminy, to znów o sprawy związane z seksem, kupują mnóstwo ekstrawaganckich ciuchów, wyprawiają dzikie rzeczy z włosami — a wszystko tylko po to, aby zwrócić na siebie uwagę. Państwo Beresfordowie zaś, ze swego punktu widzenia, minęli zaledwie szczytowy punkt swego życia. Każde z nich lubiło zarówno siebie, jak to drugie, toteż czas płynął im nie tylko spokojnie, ale i przyjemnie.

Zdarzały się oczywiście zgrzyty, wszystkim się to zdarza. Właśnie pan Beresford otworzył list, przebiegł go oczami i odłożył na stosik po lewej stronie. Wziął następny… ale jakoś go nie otwierał; ręka zawisła mu w powietrzu. Nawet nie patrzył na kopertę, tylko siedział ze wzrokiem wbitym w stojak do tostów. Żona obserwowała go przez chwilę, zanim zdecydowała się przemówić:

 Co się stało, Tommy?

 Stało? Jak to: „stało”?

 Właśnie pytam.

 Nic się nie stało. Co niby miałoby się stać?

 Zamyśliłeś się nad czymś — orzekła oskarżycielsko Tuppence.

 Nie sądzę, bym w ogóle o czymś myślał.

 Ależ tak, myślałeś. Jeszcze raz pytam: co się stało?

 Nic, absolutnie nic. Przyszedł rachunek od hydraulika.

 Aha! — wykrzyknęła Tuppence z błyskiem zrozumienia w oku. — Pewnie wyższy, niż się spodziewałeś?

 Naturalnie, jak zwykle zresztą.

 Nie rozumiem, czemu nie zostaliśmy hydraulikami. Gdybyś chociaż ty wyuczył się na hydraulika, mogłabym ci pomagać i codziennie zgarnialibyśmy forsę szuflami.

 Niestety nie byliśmy na tyle przewidujący.

 Czy właśnie temu rachunkowi tak się przyglądasz?

 Nie, to tylko jakiś apel.

 Młodociani przestępcy czy integracja rasowa?

 Nie, kolejny dom opieki dla starców.

 Cóż, to przynajmniej ma jakiś sens, ale skąd u ciebie ta zmartwiona mina?

 Ach, wcale nie o tym myślałem.

 Tak? A wolno wiedzieć, o czym?

 Bo widzisz, to mi coś przypomniało.

 Ale co? Dobrze wiesz, że i tak mi powiesz.

 To naprawdę nic ważnego. Po prostu myślałem, że może… no, wiesz… ciotka Ada…

 Ach, rozumiem! — wykrzyknęła Tuppence, zdjęta nagłym lękiem. — No tak — dodała po chwili ciszej, z namysłem. — Ciotka Ada.

Wymienili spojrzenia. Jest smutną prawdą, że w dzisiejszych czasach niemal każda rodzina boryka się z problemem, który można by nazwać „ciotka Ada”. Zmieniają się tylko imiona — ciotka Amelia, Susan, Cathy, Joan — i stopnie pokrewieństwa — babki, sędziwe kuzynki i tak dalej. Sprawa każdej z nich wymaga rozwiązania. Trzeba przedsięwziąć odpowiednie kroki, sprawdzić osobiście każdy zakład oferujący opiekę nad staruszkami, zadać mnóstwo pytań. Prosi się o rekomendację lekarzy, przyjaciół, którzy swoje własne ciotki Ady poumieszczali już w takich domach jak Wawrzyny w Bexhill czy Szczęśliwe Łąki w Scarborough, gdzie „były idealnie szczęśliwe aż do śmierci”.

Dla dzisiejszych ciotek Ad miejsce wybiera się z wielką starannością, nie jak dla przeciętnej staruszki, która cierpiąc na artretyzm czy reumatyzm, mogłaby spaść ze schodów, albo która ma chroniczny bronchit, czy też po prostu kłóci się z sąsiadami i wymyśla dostawcom.

Tak się nieszczęśliwie składa, że „ciotki Ady” sprawiają znacznie więcej kłopotów niż podopieczni z drugiego końca skali wiekowej. Dzieci można umieścić w placówce wychowawczej, podrzucić krewnym albo wysłać do odpowiedniej szkoły, gdzie mogą zostać także podczas wakacji, zorganizować im wędrówkę na kucykach albo pobyt na obozie. One same rzadko kiedy mają coś przeciwko takiemu załatwieniu sprawy. Co innego „ciotki Ady”. Cioteczna babka Tuppence Beresford — Primrose — zawsze sprawiała kłopoty. Nie sposób było ją zadowolić. Zanim przekroczyła próg zakładu gwarantującego serdeczną opiekę i wszelkie wygody dla starszych osób, zasypywała siostrzenicę listami, w których wynosiła pod niebiosa zalety tej właśnie placówki, a kiedy już się tam znalazła, nagle przychodziła wiadomość, że starsza pani obraziła się i wyszła bez słowa.

 Coś strasznego. Nie zostanę tam ani minuty dłużej!

Tylko w ciągu jednego roku ciotka Primrose zmieniła jedenaście zakładów. Wreszcie napisała, że poznała uroczego młodego człowieka.

 

Naprawdę, jest mi taki oddany! Bardzo młodo stracił matkę i teraz rozpaczliwie potrzebuje kogoś, kto by się nim zajął. Wynajęłam mieszkanie i on niebawem się do mnie sprowadza. Taki układ idealnie odpowiada nam obojgu. Jesteśmy pokrewnymi duszami. Nie musisz już nic więcej załatwiać, kochana Prudence, mam zapewnioną przyszłość. Jutro mam się spotkać z adwokatem, bo koniecznie muszę zabezpieczyć jakoś Mervyna, na wypadek, gdybym odeszła pierwsza. To naturalna kolej rzeczy, chociaż zapewniam cię, że w tej chwili tryskam zdrowiem.

 

Tuppence natychmiast wyruszyła na północ (rzecz działa się w Aberdeen), ale policja była na miejscu jeszcze wcześniej. Czarujący Meryyn, którego poszukiwano od pewnego czasu pod zarzutem wyłudzania pieniędzy, został aresztowany. Ciotka Primrose najpierw zawrzała oburzeniem i nazwała całą akcję prześladowaniem, ale po wysłuchaniu procesu, podczas którego oskarżonemu zarzucono jeszcze dwadzieścia pięć takich samych przestępstw, zmuszona była zmienić zdanie o swym protegowanym.

 Chyba powinienem pojechać do ciotki Ady, wiesz? Minęło trochę czasu…

 Tak sądzę — przyznała Tuppence bez entuzjazmu. — Jak długo tam nie byłeś?

 Prawie rok.

 Więcej, ponad rok.

 O Boże! — westchnął Tommy. — Jak ten czas leci, aż trudno uwierzyć… A jednak masz rację. — Policzył w myśli. — To wstrętne, że się tak zapomniało. Fatalnie się z tym czuję.

 Chyba nie powinieneś. Przecież posyłamy jej różne rzeczy, piszemy listy.

 Tak, wiem. Jesteś naprawdę świetna w tych sprawach. Ale mimo wszystko czyta się nieraz o takich przykrych wydarzeniach.

 Myślisz o tych okropnych książkach z biblioteki? Los biednych staruszek opisują w nich jako jedno pasmo udręki. Tyle cierpienia…

 To chyba prawda. Te historie są przecież wzięte z życia.

 No tak, na pewno istnieją takie zakłady i tacy ludzie. Są strasznie nieszczęśliwi i bezradni w swym nieszczęściu. Ale co można na to poradzić?

 Po prostu trzeba być bardzo ostrożnym. Starannie wybierać placówkę, zgromadzić jak najwięcej informacji i upewnić się, czy mają sympatycznego lekarza.

 Sam przyznasz, że trudno o kogoś milszego niż doktor Murray.

 Tak — z twarzy Tommy’ego zniknął zatroskany wyraz. — Murray to chłop pierwsza klasa. Uprzejmy, cierpliwy… Gdyby działo się coś złego, na pewno dałby nam znać.

 Więc chyba nie ma powodu do niepokoju. Ileż ona ma lat?

 Osiemdziesiąt dwa… Nie, raczej osiemdziesiąt trzy. To musi być straszne, kiedy żyje się dłużej niż wszyscy bliscy.

 To tylko my tak czujemy. Oni są innego zdania.

 Nie wiemy tego na pewno.

 Cóż, co do ciotki Ady, można mieć pewność. Nie pamiętasz, z jakim błyskiem w oku opowiadała nam, ilu swoich przyjaciół przeżyła? Na koniec powiedziała: „A jeśli chodzi o Amy Morgan, to słyszałam, że nie dają jej więcej niż pół roku. Zawsze powtarzała, że jestem taka delikatna, a tu proszę! Prawie na pewno ją także przeżyję”. Triumfowała na samą myśl o tym.

 Tak czy inaczej…

 Wiem, wiem — przerwała mężowi Tuppence. — Uważasz to za swój obowiązek, więc musisz jechać.

 A nie sądzisz, że mam rację?

 Niestety, masz absolutną rację. Jadę z tobą — dodała nieco heroicznym tonem.

 Nie — zaprotestował Tommy. — Po co miałabyś jechać? To nie twoja ciotka, sam pojadę.

 Niezupełnie. Ja też lubię cierpieć, więc pocierpimy razem. To będzie okropne dla nas obojga i ani przez chwilę nie wątpię, że dla ciotki także. Ale doskonale rozumiem, że to jedna z tych powinności, od których się nie ucieknie.

 Nie, nie chcę, żebyś jechała. Zresztą pamiętasz, jak ostatnim razem zmieszała cię z błotem?

 Ach, nie przywiązuję do tego wagi. Biedna staruszka, prawdopodobnie z całej wizyty tylko to jedno sprawiło jej przyjemność. Ani przez chwilę nie miałam do niej pretensji.

 Ty zawsze byłaś dla niej miła, mimo że niespecjalnie ją lubisz.

 Nikt nie mógłby polubić ciotki Ady. I gdybyś mnie o to zapytał, powiedziałabym, że nigdy nikt jej nie lubił.

 Trudno nie żałować starzejących się ludzi.

 Ja tam ich nie żałuję. Nie mam tak dobrego charakteru jak ty.

 Jako kobieta jesteś bardziej bezwzględna.

 Może i tak. W każdym razie kobiety naprawdę nie mają za dużo czasu, dlatego muszą realistycznie podchodzić do różnych spraw. Owszem, żal mi ludzi starych i chorych, ale tylko jeśli są mili. A jeśli nie, cóż, muszę przyznać, że jest inaczej. Gdy człowiek ma paskudny charakter w wieku lat dwudziestu i czterdziestu, jeszcze gorszy po sześćdziesiątce, a około osiemdziesiątki wręcz wstępuje w niego diabeł, to nie rozumiem, czemu ktoś miałby mu współczuć tylko z powodu starości. Tak naprawdę nie możemy się zmienić. Znam parę przeuroczych staruszek po siedemdziesiątce i starszych; na przykład panna Beauchamp i Mary Carr, i babka piekarza, i nasza kochana sprzątaczka pani Poplett. Dla takich zrobiłabym wszystko.

 Dobrze, już dobrze, bądź realistyczna. Ale jeśli naprawdę chcesz się wykazać szlachetnością i pojechać ze mną…

 Pewnie, że chcę. W końcu poślubiłam cię na dobre i na złe, a ciotka Ada zdecydowanie jest „na złe”. Jedziemy razem, i koniec. Zawieziemy jej kwiaty, pudełko czekoladek z miękkim nadzieniem, i może parę magazynów. Możesz napisać do panny Jak–jej–tam i zapowiedzieć nasz przyjazd.

 W przyszłym tygodniu na jeden dzień? Mogę mieć wolny wtorek, jeśli ci to odpowiada.

 Niech będzie wtorek. Jak ta kobieta się nazywa? Nie pamiętam… Przełożona czy dyrektorka, czy kto tam. Na P…

 Panna Packard.

 O, właśnie.

 Tym razem może być inaczej — zauważył Tommy.

 Inaczej? Pod jakim względem?

 Ach, sam nie wiem. Może się zdarzy coś ciekawego…

 Na przykład wypadek kolejowy — podchwyciła ochoczo Tuppence.

 Czemu, u licha, chcesz uczestniczyć w wypadku kolejowym?

 Cóż, tak naprawdę to nie chcę. Tylko po prostu…

 Po prostu co?

 No… Zawsze to jakaś przygoda, czyż nie? Moglibyśmy kogoś uratować albo w ogóle się przydać. Być użytecznymi, a zarazem przeżyć coś ekscytującego.

 Ty to masz wyobraźnię!

 Wiem — zgodziła się Tuppence. — Różne myśli przychodzą człowiekowi do głowy.


Rozdział II
Czy to biedne dziecko było pani?

 

Skąd wzięła się nazwa Słoneczne Wzgórza, doprawdy trudno powiedzieć. W najbliższej okolicy nic nie przypominało pasma wzniesień, przeciwnie — teren był całkowicie płaski i dzięki temu znacznie bardziej odpowiedni dla sędziwych pensjonariuszek. Duży ogród nie wyróżniał się niczym szczególnym, a ogromny wiktoriański dwór utrzymywano w przyzwoitym stanie. Rosło tam kilka ładnych, rozłożystych drzew, po jednej ścianie domu pięło się dzikie wino, a dwie araukarie nadawały scenerii egzotyczny wygląd. W stosownych, nasłonecznionych miejscach stało kilka ławek i ogrodowych krzeseł, nie zabrakło też zacisznej werandy, na której starsze panie mogły przesiadywać, nie narażając się na chłodne wschodnie wiatry.

Tommy nacisnął dzwonek i natychmiast zjawiła się młoda kobieta w nylonowym kombinezonie. Wyglądała na nieco zmęczoną. Wprowadziła Beresfordów do saloniku i zdyszanym głosem powiedziała:

 Zaraz poproszę pannę Packard. Oczekiwała państwa i za parę minut zejdzie, tylko że pani Carraway znów połknęła naparstek i… Zechcą państwo chwilę zaczekać, dobrze?

 Jak, na miłość boską, zdołała to zrobić? — spytała zaskoczona Tuppence.

 Po prostu, dla kawału — wyjaśniła krótko służąca. — Ciągle to samo.

Po jej wyjściu Tuppence się zamyśliła.

 Nie sądzę, bym chciała połykać naparstek. Musi paskudnie uwierać, kiedy przemieszcza się w brzuchu, co?

Niebawem drzwi się otworzyły i weszła panna Packard, już od progu rozpływając się w przeprosinach. Postawna kobieta około pięćdziesiątki, o ryżych włosach, emanowała wprost chłodną kompetencją, która zawsze budziła podziw Tommy’ego.

 Najmocniej przepraszam, że musieli państwo czekać. Cieszę się, że państwa widzę.

 Podobno ktoś tu coś połknął? — zagadnął Tommy.

 Ach, więc Marlena już państwu powiedziała? Tak, pani Carraway ciągle coś połyka. To bardzo kłopotliwe, bo przecież nie możemy jej bez przerwy pilnować. Oczywiście wiadomo, że dzieciom się to zdarza, ale żeby starsza kobieta miała takie dziwne hobby? Niestety, popadła w nawyk i z każdym rokiem z nią gorzej. A najśmieszniejsze, że wcale jej to nie szkodzi.

 Może jej ojciec był połykaczem mieczy — podsunęła Tuppence.

 Bardzo ciekawy pomysł, to może być jakieś wyjaśnienie. Panie Beresford, mówiłam pannie Fanshawe, że pan się do niej wybiera, ale nie jestem pewna, czy do końca mnie zrozumiała. Czasem są z tym kłopoty.

 A jak się czuje ostatnio?

 Cóż, obawiam się, że słabnie w zastraszającym tempie —oświadczyła bez zająknienia panna Packard. — Nigdy nie wiadomo, co zrozumiała, a czego nie. Wczoraj wieczorem powiadomiłam ją o pańskim przyjeździe, a ona na to, że to wykluczone, bo przecież trwa rok szkolny. Myślała, że pan jeszcze jest w szkole! Tym biedulkom czasem wszystko się miesza, szczególnie w kwestii czasu. Ale kiedy dziś rano jej przypomniałam o wizycie, oświadczyła, że przecież pan od dawna nie żyje. No cóż — ciągnęła radośnie — mam nadzieję, że pana pozna.

 A co z jej zdrowiem? Bez zmian?

 Na tyle, na ile można się spodziewać. Szczerze mówiąc, chyba niedługo pociągnie. Wprawdzie absolutnie nie cierpi, ale stan jej serca bynajmniej się nie poprawia. Właściwie jest coraz gorzej. Dlatego radziłabym, aby się państwo przygotowali, ona może odejść zupełnie nagle.

 Mamy dla niej kwiaty — rzekła Tuppence.

 I pudełko czekoladek — dodał Tommy.

 O, jak miło. Na pewno bardzo się ucieszy. Pójdziemy już na górę?

Podnieśli się posłusznie. Panna Packard poprowadziła ich szerokimi schodami na piętro. Kiedy mijali jeden z pokojów, drzwi nagle się otworzyły i wyszła z nich drobna staruszka.

 Chcę moje kakao! — krzyczała przeraźliwie. — Chcę moje kakao! Gdzie jest siostra Jane? Chcę moje kakao!

Z sąsiednich drzwi wyjrzała kobieta w pielęgniarskim fartuchu.

 No, no, kochaneczko, przecież wszystko w porządku! Dostałaś swoje kakao już dwadzieścia minut temu.

 Nie, siostro, to nieprawda. Nie dostałam mojego kakao. Pić mi się chce!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin