Elizabeth Lowell - Donovanowie 3 - Perłowa Zatoka.pdf

(1351 KB) Pobierz
Pearl cove
129924753.001.png
Elizabeth
Lowell
PERŁOWA
ZATOKA
Z angielskiego przełożyła Bożena Krzyżanowska
Część 3 cyklu: Donovanowie
Jak słoma na powierzchni unoszą się błędy; Jeśli chcesz znaleźć perły, poszukaj ich
głębiej. Dryden
1
Prolog
Perła lśni, gdzie oko było.
W. Szekspir, Burza
Broome, Australia, listopad
Południowa część nieba wyglądała niezwykle groźnie - tam, gdzie powinien
znajdować się horyzont, nieboskłon całkowicie zlewał się w morzem. Zapowiadało to
zbliżającą się burzę. Upał spowijał ziemię niczym niewidoczny, palący cień słońca.
Strużka potu spływała po nagiej piersi mężczyzny, kiedy otwierał drzwi
prowadzące do budynku, w którym sortowano perły. W środku wystukał na tabliczce
numer kodu, a potem zamknął za sobą grube stalowe podwoje. Chociaż pod
pretekstem wyrywkowej kontroli systemu bezpieczeństwa wyrzucił wszystkich
pracujących tu ludzi, niemal natychmiast w całym pomieszczeniu zapanował
morderczy upał. Budynek był pokryty blachą, dlatego w chwilę po wyłączeniu
klimatyzacji przestawało się odczuwać skutki jej działania, mimo to natychmiast po
wystukaniu kodu zatrzymał to urządzenie.
Nie lubił się pocić, lecz przy pracującej klimatyzacji nie usłyszałby, gdyby ktoś
skradał się za jego plecami lub po cichu otwierał drzwi. W związku z tym nacisnął
następny przełącznik i zadowolił się delikatnym podmuchem powietrza; wywołanym
przez wiszące pod sufitem wentylatory. Nad jego głową metalowe śmigła niczym
gigantyczne noże przecinały ciężkie powietrze. Mógł otworzyć okna chronione przez
stalowe okiennice, by wpuścić do środka nieco światła i powietrza, lecz tego nie
zrobił. Nie chciał, by podpatrzył go któryś z wścibskich pracowników.
Wszyscy byli niezmiernie ciekawi, gdzie ukrywa swoje wspaniałe perły.
Odruchowo wytarł w ręcznik spocone ręce, twarz i ramiona. Dopiero potem zbliżył
się do stołów, na których sortowano perły. W promieniach jasnego światła leżały
równe rządki i kuszące kupki prawdziwych skarbów morza. Aż się prosiły, by ich
dotknąć, musnąć je, popieścić, rozkoszować się nimi.
Oddać im cześć.
Lecz nie spoconymi dłońmi. Perły są najdelikatniejsze spośród wszystkich
klejnotów. Tłuszcze i kwasy znajdujące (się w ludzkim pocie niszczą cieniutkie,
gładkie warstewki, którymi ostryga cierpliwie, acz bezmyślnie pokrywa miejsce
2
skaleczenia. Jeśli nie zachowa się ostrożności, łatwo zniszczyć legendarny blask pereł
i zmatowić delikatne, tańczące pod gładką jak jedwab powierzchnią nieuchwytne
smużki światła. Wirujące jak marzenie. Istny cud. Zawsze nieuchwytne.
Choć człowiek niezmiennie starał się je pochwycić. Już cztery tysiące lat przed
naszą erą ludzie kolekcjonowali, przechowywali, czcili i podziwiali lśniące cudeńka
wydobyte z morza. Narodzone z burzy, poczęte we mgle, dzieci księżycowego blasku,
łzy bogów; wszystkie te określenia próbujące wyjaśnić pochodzenie owych skarbów,
były równie tajemnicze jak same perły.
Zachwycali się nimi zarówno barbarzyńcy, jak i ludzie cywilizowani, dzikie
plemiona i esteci - niewiele kultur zdołało oprzeć się czarowi pereł. Były to
najwspanialsze spośród wszystkich klejnotów, gdyż nie wymagały szlifowania ani
polerowania, wystarczyło im jedynie ludzkie uznanie. I chciwość. Wierzono, iż perły
są uosobieniem zarówno cielesności, jak i wzniosłości, dlatego ozdabiano nimi ołtarze
Wenus i relikwiarze świętych. Rozpuszczone w winie, leczyły ludzkie ciało. Grzebane
wraz ze zmarłymi, sławiły bogactwo ludzi żyjących. Noszone przez królów, księży,
imperatorów, sułtanów i czarnoksiężników, stanowiły dowód ich absolutnej władzy.
Każdy, kto posiadał perły, dysponował magiczną mocą
Okruchy magii leżały na tacach i kupkach, mieniąc się i kusząc nieograniczonymi
możliwościami. Przepaść między współczesnym racjonalnym podejściem a
szacunkiem, jakim darzyli te klejnoty morza ludzie z epoki kamienia, była tak
niepokaźna jak warstewka masy perłowej.
Z pewnością wśród tak ogromnej ilości cudów możliwy jest następny...
Mężczyzna powoli przejrzał dziewiczobiałe, lśniącozłociste i pawioczarne,
pochodzące z mórz południowych perły, które pracujący tu ludzie sortowali,
dobierając pod względem rozmiaru, koloru i jakości. Jednak nie interesowała go żadna
z leżących na stole pereł. To on jako pierwszy po każdych zbiorach je segregował,
wybierając najlepsze, naprawdę tylko najlepsze efekty dwuletniej pracy. Obojętne, czy
człowiek składa ofiarę bogom, czy mocom piekielnym, może im oddać tylko to, co
najlepsze.
Kiedy podążał w stronę znajdujących się na drugim krańcu budynku stalowych
drzwi, które sięgały od podłogi po sufit, towarzyszył mu pisk twardej gumy, sunącej
3
po wyłożonej kafelkami podłodze. W ogóle nie zwracał na ten dźwięk uwagi.
Podobnie idący człowiek nie słyszy swoich kroków.
Chociaż stalowe drzwi prowadziły donikąd, wyposażone były w następny zamek
szyfrowy. Za grubą warstwą stali znajdował się skarb nie mający sobie równego na
świecie. Mężczyzna otworzył szeroko drzwi. Głębokie szuflady w skarbcu ukrywały
niezliczone tace pereł - bogactwo wydobyte z morza w ciągu kilku minionych lat.
Każda szuflada zaopatrzona była w masywny stalowy uchwyt i bębnowy zamek często
spotykany w prywatnych sejfach. Tropikalny klimat w błyskawicznym tempie potrafił
zniszczyć wszelkie cuda elektroniki. W szufladach spoczywały tace pereł - na widok
takiego bogactwa nawet świętego ogarnęłaby chciwość. Chociaż mężczyzna wiedział,
że jest sam, nie zdołał się opanować i ponownie obejrzał się przez ramię. Tak samo jak
poprzednio zobaczył jedynie długi cień własnych podejrzeń. Odwrócił się w stronę
skarbca.
Teraz czekała go ciężka próba. Wszyscy wiedzieli, że od dawna nie potrafi o
własnych siłach utrzymać się na nogach, w związku z tym może sięgnąć jedynie do
poziomu głowy siedzącego człowieka. Nikt by nie uwierzył, że jest w stanie
samodzielnie dotrzeć do najwyższych szuflad.
Gdyby ktoś próbował znaleźć jego tajny skład pereł, z pewnością szukałby nisko,
nie zaglądając na górę.
Z ponurym uśmiechem na ustach ponownie wytarł ręce, po czym złapał najwyższy
uchwyt, do jakiego zdołał sięgnąć. Nogi miał wprawdzie cienkie jak zapałki, lecz
wielu ludzi mogłoby mu pozazdrościć wspaniale umięśnionych ramion. Piął się w górę
po trzymetrowej ścianie szuflad, powoli zmieniając ręce i podciągając się na nich. W
pewnym momencie spocone palce ześlizgnęły się z uchwytu. Nim zdołał ponownie
czegoś się złapać, dziwny, wykonany ze stali nierdzewnej pierścień zdobiący palec
prawej ręki zgrzytnął i zarysował stal. Drobne rysy zlały się z wieloma innymi
niewyraźnymi dowodami świadczącymi o wielokrotnej wspinaczce na tę osobistą
golgotę.
Ciężko dysząc, jedną ręką złapał uchwyt środkowej szuflady z najwyższego rzędu,
a drugą wystukał kilka numerków. Gdzieś z tyłu, niemal przy ścianie, stuknęła
zasuwa. Klik. Klik. A potem jeszcze raz: klik.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin