Adolf Dygasiński - Wilk, psy i ludzie.pdf

(329 KB) Pobierz
1212817 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
1212817.001.png 1212817.002.png
Adolf Dygasiński
WILK, PSY
I LUDZIE
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
I
Witajcie mi, witajcie nadnarwiańskie lasy! Wasza woń i świeżość zdaje się jeszcze pieścić
i upajać mię dzisiaj, choć już dwadzieścia lat temu, jak was pożegnałem. Obraz boru, jak
wszedł w duszę, tak w niej pozostał ze wszystkimi szczegółami. I oto widzę przed sobą
reprezentantkę naszej szpilkowej roślinności, sosnę. U dołu nie ma ona gałęzi, jest
wysokopienna, czerwonawa, leni się cieniutkimi warstewkami, jakby pieniążkami, rozrzuca
swą korę dokoła. Wyżej pokryta jest sękami i sęczkami; w górze nosi koronę jak jeleń,
rosochatą, rzadką w konary, pomiędzy którymi wysoko czernieje gniazdo wronie, jastrzębie
lub krucze. Przysiada ją niekiedy zielona jemioła, co ku dołowi opuszcza kołpak swych liści,
tak żywo połyskujących, bo na cudzej wypasionych skórze. Przy ziemi sterczą korzeniska,
leży mnóstwo szyszek oraz igieł, tych materiałów budowlanych dla mrówek. Z tych owadów
jedne oto dźwigają taką igłę, rozparłszy się całymi siłami jak dwa mocne chłopy; inne
odbywają staranne poszukiwania w szyszkach, zalazłszy w każdy ich zakątek – a inne jeszcze
wybrały się w uciążliwą podróż, het ku wierzchołkowi drzewa. Alić przyleciał piękny, pstry
dzięcioł, lekko przysiadł na drzewie, okiem bystro objął pozycję i zaczął tu swoje
gospodarstwo. Strach wielki wśród pracowitego narodu mrówek. Każde stworzenie zna
swoich nieprzyjaciół, umie ich dopatrzeć, dosłyszeć, zwietrzyć. Więc te, które były blisko
podstawy sosny, czym prędzej na ziemię schodzą, niektóre chronią się na szczyt drzewa i na
jego gałęzie, a inne chcą oszukać nieprzyjaciela i chowają się w kryjówkach pod korą.
Daremnie! Dzięcioł należy do drapieżników, jawnie napadających na swą zdobycz. Krzyknął
głośno – raz – drugi raz... potem dziobem stuka jak młotem, wali w korę. Strach wielki pada
na ukryte owady, ten huk ogłusza je strasznie i prawie że pozbawia przytomności umysłu;
wyłażą na wierzch, przerażone, zaczynają zmykać, ale cóż im to pomoże wobec dzięcioła?
Wiewiórka, przestraszona zgiełkiem, wyskoczyła także jak bomba z dziupli swojej;
podskakuje niby piłka rzucona lub sunie w górę zręczniej od dzięcioła; zadarła swój ogonek,
zasiadła na dwóch łapkach i ciekawym okiem przygląda się dzięciołowej pracy.
Przy jednym drzewie tyle istot żywych, choć wszystkich policzyć nie zdołamy przecież. I
ćmy, i pajączki, i chrząszczyki świat tu sobie założyły. Było im dobrze, bezpiecznie,
przyjemnie wśród żywicznej woni, aż po chwilę, kiedy nieprzyjaciel wytropił schronienie,
zniszczył rodzinne gniazda i rozrzucił je, a założycieli rodzin pozabijał, porozpędzał na
cztery wiatry. Nie w prostym kierunku, ale dookoła jak śruba mknie dzięcioł w górę, nurtuje
wszędzie państwo owadów. Taki zły, choć taki piękny: szaty jego jaśnieją i szkarłatem, i
jedwabistym połyskiem. Podchodzi ku szczytowi; wiewiórka parsknęła i dzięcioł odleciał do
innej sosny; on także boi się kogoś, widać.
W gęstwinie świerku, po jego szarej korze, między powyginanymi gałązkami uwija się
całe stado popielatych i modrych sikorek, tych kolibrów naszych krajowych; piszczą i
szczebiocą sobie z cicha, jakby wiodły poufną jakąś dysputę, a przy tym prowadzą zawzięte
łowy na komary poszukujące cienia, na świętojańskie robaczki, sprężyki itp. Stary świerk
stoi, niby na kopcu, na stosie swych opadłych i uwiędłych szpilek; niedaleko wyrosło kilku
synów jego, którzy podobni są do małych gotyckich wieżyczek, otaczających wielką
wysmukłą wieżę w tymże stylu.
4
A dalej czerni się gąszcz młodego drzewstwa, które przysłoniło ziemię swoim parasolem,
tak iż się tu nie przedrą promienie słoneczne i przeto na ziemi gdzieniegdzie tylko kępka
wysokiej trawy porasta. Zimą przez gąszcz ten przechodzi główny trakt zwierzyny. Tędy
sunie zając, a za nim trop w trop lis ściga; tutaj wilki zbierają się na wiece; tu odyniec
zakłada legowisko, spodziewając się wytchnienia przed ludzką napaścią, i zwinna kuna
przemyka się tędy, i sarna goni pierzchliwa. Historię nocy może każdy odczytywać w
zimowy ranek ze śladów, które mieszkańcy lasu zostawili po sobie na śniegu.
Idziesz dalej, a po drodze furknie ci przed nogami z krzykiem drozd albo się zerwie
wrzaskliwa sójka. Wobec wspólnego wroga wszystkie żywe istoty lasu mimowolnie
wchodzą w związek solidarny. Gdy sójka wrzaśnie, wtedy ma się już na baczności i zając
zaspany pod krzakiem, i wiewiórka na gałęzi, i motyl się z kwiatka porywa.
Kończy się gęstwina szpilkowej młodzi; widać porębę. Z poręby można się już niebu
dobrze przypatrzyć. Słońce świeci tu i przygrzewa. Na słońce wychodzą z lasu węże i
jaszczurki, aby się w porębie wylegiwać, o południu zaś gromadzi się wszelki owad leśny,
wzdychający do jasnych promieni światła. Brzęczą tu rozmaite muszki; ważki i szklarze
bujają w powietrzu; motyle przelatują to górnym, to dolnym szlakiem – białe, szare,
niebieskie, żółte, duże i małe. I bezskrzydłe mrówki, i zielone pająki, i czarne szczypawki,
siedmiokropki albo biedronki krzątają się raźno. Koniki polne hasają, skaczą; świerszcz
przygrywa do tańca, do zabawy powszechnej. Pod wpływem promieni słonecznych zrodziła
się chyba energia i uczucie szczęścia organizmów. Więc nie dziw, iż w dzień biały, ciepły –
panuje ruch tak powszechny. Wszystko się kształci, doskonali, wzrasta, każde stworzenie
używa życia, jak umie.
Nie ma kwiatka, w którym by jakiś owad nie pracował; gęsta trawa wstrząsa się od ruchu
drobnych stworzeń, które chyłkiem i milczkiem pełzają po samej ziemi. Osy, szerszenie,
trzmiele brzęczą. Czasem jak kula wypada z gąszczu drobna, szara ptaszyna, pogoni za
motylem, schwyci go i znika. Niech się tu pokaże człowiek, koń, sarna, w ogóle większe
jakieś stworzenie, a w mgnieniu oka opadną je krwi chciwe gzy z wielkimi oczyma, wpijają
się w ciało i raczej śmierć przeniosą nad porzucenie swej ofiary.
Nastrojona wyobraźnia ludzka nie zawsze w duchu prawdy pojmuje przyrodę. Bawi
człowieka ten ruch istot żywych; ale czyż się myśli zawsze, że nie wszystko tu jest
szczęściem i weselem. Przede wszystkim te stworzenia bardzo ciężko pracują, walczą jedne z
drugimi. Nie każdy głos jest tu głosem szczęścia. Jest także dużo i cierpień, bólu. Miliony
jestestw pada w krwawych zapasach o kawałek chleba, o uczucia swoje, o prawa: jedne giną,
aby żyły drugie. Każdy się bowiem broni, każdy walczy, ale nie każdy zwycięża. Życie
ziemskie oraz ziemia sama, aby się zapłodnić, potrzebują trupów, aby życie rozwijać dalej.
Więc gdy jedni święcą pogrzeby i żałobę, drudzy ich kosztem wyprawiają wesela i uczty. W
walce o istnienie znajdujemy tak dobrze trupy mrówek, świerszczów, motyli, jak zwłoki
ludzi i różnych ssaków. Bo nic się nie organizuje bez dezorganizacji. Wszędzie jest wojna,
wszędzie bohaterowie – tryumfatorzy i bohaterzy – męczennicy. Pająk usnuł piękną,
symetryczną i jakby z jedwabiu siatkę, na którą poeta patrzałby ze zgrozą, gdyby się w niej
łowili ludzie zamiast much i komarów. A jednak, ściśle mówiąc, i te stworzenia są naszymi
bliźnimi, podobnie jak same pająki.
Wśród liściastych drzew i krzewów znów inny rodzaj życia panuje. Rumieni się kalina;
drżą srebrne liście osiki; biało połyska brzoza; szumi górą dąb stary, wiązy i grabina; jeżyna
dołem się słania, bujnym swym liściem przykrywa grzyby; rozłożyste paprocie, gęsto usiane
borówki, poziomki, szczawie zajęcze, kępy przylaszczek rosną na przemian z sasankami,
konwalią, pierwiosnkami i jaskrami. W leszczynie cieniuchnym głosikiem śpiewa a śpiewa
pokrzewka i zielona żabka wtóruje jej niby grzechotką; a na sęku dębu zięba nuci krótką, lecz
powabną piosenkę, a ponad nią wesoło pogwizduje wilga, przerzucając się z gałęzi na gałąź
jak kłębek szczerozłotych nici. Tęsknym, urywanym głosem gil w oddaleniu poświstuje, a
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin