Eliot Thomas Stearns
East CokerGrzebanie umarłychLa figlia che piangeLittle GiddingOczy, które ostatnio ujrzałem we łzachPróżni ludzieRapsodia wietrznej nocyWydrążeni ludzie
East Coker
IICzy zwodziły nas,Czy zwodziły siebie ciche odgłosy starców,Dając nam tylko receptę na fałsz?Pogodę - tylko rozmyślną tępotę,Mądrość - jedynie wiedzę o matwych sekretach,Bezużytecznych w mroku, w który spoglądaliLub od którego odwracali oczy. Jest, jak się wydaje,W najlepszym razie tylko przybliżona wartośćW wiedzy wynikłej z doświadczenia.Wiedza narzuca wzór, i przez to spacza,Gdyż wzór jest nowy w każdej chwili,A każda chwila jest nową i szokującąOceną tego, czym byliśmy. I tylko nie zwodziTo, co nas zwodząc nie może już szkodzić.W środku, nie tylko w środku drogi,Lecz na całej drodze: w środku lasu, w gąszczu jeżyn,Na brzegu bagien, gdzie nie ma bezpiecznej piędzi ziemi,Straszeni przez potwory i błędne ogniki,Narażeni na czary. Nie chcę słyszećO mądrości starców, lecz o ich szaleństwie,O ich lęku przed lękiem i szałem, lęku przed opętaniem,Należeniem do kogoś drugiego, do innych albo do Boga.Jedyna mądrość - którą możemy osiągnąć,Jest mądrością pokory: pokora jest nieskończona.Wszystkie domy zniknęły, zalało je morze.I tancerze zniknęli, przykryło ich wzgórze.IIIO ciemno ciemno ciemno. Wszyscy odchodzą w ciemność,W próżnię przestrzeni międzygwiezdnej, istoty puste w pustkę,Kapitanowie, bankierzy, znakomici pisarze,Hojni patroni sztuk, mężowie stanu i władcy,Wysocy urzędnicy, prezesi rad nadzorczych,Potężni przemysłowcy, drobni handlarze - wszyscy odchodzą w ciemność;I gaśnie słońce i księżyc, i Almanach Gotajski,I Gazeta Giełdowa, i Skorowidz Dyrektorów,I stygnie rozum, i traci motywy działania.I wszyscy podążamy z nimi w milczącym orszaku,Na niczyim pogrzebie, bo grzebać nie ma kogo.Powiedziałem do duszy mej, bądź spokojna i pozwól, by ciemność zstąpiłana ciebie,Bo będzie to ciemność Boga. Jak w teatrze -Światła zostały zgaszone, by zmienić scenęZ pustym dudnieniem kulis, z przesunięciem ciemności na ciemność;I wiemy, że wzgórza i drzewa, daleka panoramaI dumna, imponująca fasada zostały uprzątnięte -Lub jak w metrze, gdy pociąg zbyt długo stoi pomiędzy stacjamiI rozmowa narasta, a potem z wolna przechodzi w milczenie,I widzisz poza każdą twarzą coraz głębszą pustkęI wzrastające przerażenie - że nie ma o czym myśleć;Lub pod narkozą, gdy umysł jest świadom, lecz świadom niczego;Powiedziałem do duszy mej, bądź spokojna, czekaj bez nadziei,Bo byłaby nadzieją niewłaściwych rzeczy; czekaj bez miłości,Bo byłaby miłością niewłaściwych rzeczy; jest jeszcze wiara,Lecz wiara, nadzieja i miłość - wszystkie są w oczekiwaniu.Czekaj bez myśli, bo nie jesteś gotowa do myśli:Tak że ciemność będzie światłem, a bezruch tańcem.Szept wartkiego strumienia i zimowa błyskawica.Dziki tymianek nie dostrzeżony i leśna poziomka,Śmiech w ogrodzie, zachwyt zdwojony echem,Nie utracony, lecz wymagający - wskazujący na udrękęNarodzin i Śmierci.Mówisz, że powtarzamTo co mówiłem uprzednio. Powiem to raz jeszcze.Czy mam to powiedzieć jeszcze raz? Aby dotrzeć tam,Aby dotrzeć tu, gdzie jesteś, aby wyruszyć stamtąd, gdzie ciebie nie ma,Musisz iść drogą, na której nie ma ekstazy.Aby dotrzeć do tego, czego nie wiesz,Musisz iść drogą, która jest drogą niewiedzy.Aby posiąść to, czego nie posiadasz,Musisz oddać to, co posiadasz.Aby dojść do tego, czym nie jesteś,Musisz iść drogą, na której nie ma ciebie.A to, czego nie wiesz, to jedyne, co wieszA to, co posiadasz, jest tym, czego nie posiadaszA tam, gdzie jesteś - nie ma ciebie wcale.IVJedynym zdrowiem jest chorobaJeśli słuchamy konającej siostry,Która nas nie chce zadowolić,Lecz przypomina naszą i Adama klątwę:Aby ozdrowieć, musimy umierać.Ziemia jest naszym ogromnym szpitalem,Który milioner zrujnowany wzniósł,Gdzie każdy zdrowy umiera powoliWśród absolutnej ojcowskiej kontroli,Która nas nie opuści, lecz w końcu wyzwoli.Od stóp do kolan pełznie mrózGorączka śpiewa w mózgu zwojach.Aby się ogrzać, muszę marznąć,Dygotać w czyśćca lodowatych zdrojach,Których różami płomień, a cierniami dym.
Grzebanie umarłych
Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień. WywodziZ nieżywej ziemi łodygi bzu, mieszaPamięć i pożądanie, podniecaGnuśne korzenie sypiąc ciepły deszcz.Zima nas otulała i kryłaZiemię śniegiem łaskawym, karmiłaMaleńkie życie strawą suchych kłączy.Zaskoczyło nas lato, idąc nad StarnbergerseeRzęsistym deszczem. Chwila pod kolumnadąI wyszliśmy na blask słoneczny, do Hofgarten,Piliśmy kawę i rozmawiali godzinę.Bin gar keine Russin, stamm aus Litauen, echt deutsch.Kiedy byliśmy dziećmi, w domu arcyksięcia,Mego kuzyna, brał mnie na saneczki,A ja się bałam. Mówił tak: Marie,Trzymaj się, Marie. Pędziliśmy w dół.O, w górach człowiek czuje się swobodnyCzytam nocami, w zimie jadę na południe.Jakie korzenie tu tkwią, jakie gałęzie rosnąZ tych kamiennych rumowisk? O synu człowieka,Rzec nie potrafisz ni zgadnąć, bo ty znasz jedynieStos pokruszonych obrazów, i słońce tam pali,I martwe drzewo nie daje schronienia, ulgi świerszcz,Ni suchy kamień dźwięku wody. CieńJest tylko tam, pod czerwoną skałą(Wejdźże w ten cień pod czerwoną skałą).Ja pokażę ci coś, co różni się tak samoOd twego cienia, który rankiem podąża za tobąI od cienia, który wieczorem wstaje na twoje spotkanie.Pokażę ci strach w garstce popiołu.Frisch weht der WindDer Heimat zu,Mein Irisch Kind,Wo weilest du?Dałeś mi hiacynty rok temu pierwszy raz.Nazywano mnie hiacyntową dziewczyną.Ale gdy wracaliśmy, późno, z Hiacyntowego OgroduI miałaś pełne ręce, mokre włosy, ja nie mogłem jużMówić i ćmiło mi się w oczach, i nie byłemŻywy ani umarły. Nie wiedziałem nic,Zapatrzony w serce światła, w ciszę.Oed und leer das Meer.Madame Sosostris, słynna jasnowidząca,Była dzisiaj przeziębiona, niemniej jednakJest znana jako najmądrzejsza z kobiet w Europie,Z tą chytrą talią kart. Tutaj, powiada,Jest pańska karta, utopiony Żeglarz Fenicki,(Gdzie były oczy, perła lśni. Patrz!)Tutaj jest Belladonna, Dama Skał,Dama okoliczność.Tutaj jest człowiek z trzema pałkami, a tu Koło,A tutaj jednooki handlarz, a ta karta,Która jest pusta, oznacza coś, co niesie na plecach,Czego mi widzieć nie wolno. Nie znajdujęWisielca. Zagraża tobie śmierć w wodzie.I widzę tłumy ludzi, jak chodzą w kółko, w kółko.Dziękuję. Gdyby pan widział kochaną Equitone,Proszę powiedzieć, że horoskop ja sama przyniosę:Musimy być w tych czasach tak ostrożni.Nierzeczywiste Miasto,Pod mgłą brunatną zimowego śwituTłum płynął po Moście Londyńskim, tak wielu,Nie myślałem, że śmierć zniszczyła tak wielu.Westchnienia, krótkie i nieczęste, rwały się im z ust,Każdy oczy obracał w dół, do mokrych płyt,Płynęli w dół i w górę po King William Street,Aż tam, gdzie Święta Maria Woolnoth wybija godzinyZ dziewiątym uderzeniem, co ma głuchy dźwięk.Tam zobaczyłem kogoś, kogo znałem,I zatrzymałem go wołając: Stetson!We flocie razem byliśmy pod Mylae!Ten trup, którego zasadziłeś zeszłego roku w ogrodzie,Czy zaczął już kiełkować? W tym roku czy będzie kwitł?Przymrozek nie zaszkodził? Dobrą ma kwaterę?Och, trzymaj psa z daleka, to przyjaciel ludzi,Bo grzebiąc, znowu na wierzch go wyrzuci!Ty! Hypocrite lecteur! ... mon semblable! ...mon frere!
La figlia che piange
O quam te memorem virgo...Na ostatnim stań schodów kamieniu,Pochylona nad urną w ogrodzie -Wpleć, wpleć we włosy złociste promienieI kwiatów przytul niespodzianą mękę,I odrzuć je na ziemię, i odejdź stąd, odejdź,Przelotny wyrzut kryjąc pod powieką,Lecz wpleć we włosy złociste promienie.Tak chciałbym, żeby porzucił ją nagle,Tak chciałbym, żeby pozostała z żalem,Tak by się oddalił,Jak dusza ciało odbiega znużone,Jak myśl opuszcza ciało, które kona,Wtedy bym odnalazłSposób tak miękki i zręczny zarazem,Który jak uśmiech moglibyśmy pojąć,W prostocie swej obłudny jak i uścisk dłoni.Odeszła, ale wraz z wiatrem jesieniPowraca i przez wiele dni nawiedza pamięć,Długie godziny sobą mi wypełnia:Z włosami na ramionach, w ramionach - z kwiatami.Myślę, czy razem byliby szczęśliwi?A może z gestem, z pozą rozstać mi się trudno?Niekiedy rozmyślaniom moim tak wnikliwymDziwią się: lek północy i spokój południa.
Little Gidding
IIPozwól mi odkryć dar związany z wiekiemKoronujący trudy twego życia:Najpierw - zimne ścieranie się gasnących zmysłówBez oczarowań oraz bez obietnic,Owocu-cienia tylko gorzki bezsmak,Gdy duch i ciało zaczynają się rozdzielać.Potem świadoma swej bezsiły wściekłośćNa szaleństwa ludzkości i okaleczenieŚmiechem ze spraw, które przestały bawić.W końcu rozdzierająca męka odtworzeniaWszystkiego co robiłeś i czym byłeś; wstydMotywów późno ujawnionych i świadomośćCzynów spełnionych źle lub z krzywdą innych,Któreś brał wtedy za ćwiczenie cnoty.Pochwały głupców kłują, a honory plamią.Od zła do zła duch idzie rozjątrzony,jeżeli nie odrodzi go oczyszczający płomień,W którym, w rytmie, poruszać musisz się - jak tancerz.IVI wszystko będzie dobrzeI wszelkie sprawy ułożą się dobrzeGdy języki płomieni splotą sięW węzeł ognistej koronyA ogień i róża - staną się jednym.
Oczy, które ostatnio ujrzałem we łzach
Oczy, które ostatnio ujrzałem we łzachPrzez rozłąkęTutaj w śmierci sennym królestwieZłota wizja powracaWidzę oczy i nie widzę łezI to cierpienie moje.I to cierpienie mojeŻe już nie ujrzę oczuOczu rozstrzygnięciaOczu których nie ujrzę ażW drzwiach innego królestwaGdzie jak w tymOczy trwają mgnienieMgnienie trwają oczyI wystawiają nas na szyderstwo.
Próżni ludzie
IIIOto kraina martwaKraina kaktusówGdzie przed wzniesionymiPosągami z kamieniaDłoń umarłego wzywa łaski głazuPod migotaniem spadającej gwiazdyI czy jest tak właśnieW innym królestwie śmierciBudzimy się samotniW chwili kiedy ciałoPrzenika czułośćI wargi co chcą pocałunkówDo strzaskanego modlą się kamienia
Rapsodia wietrznej nocy
Dwunasta.Tam, dokąd sięga ulicaUjęta w księżycową syntezę,Szeptane zaklęcia księżycaRozpuszczają podłoża pamięci,Wszystkie jej jasne skojarzenia,Sformułowania i rozróżnienia,Każda latarnia, którą mijam,Bije jak bęben przeznaczeniaI przez obszary mrokówPółnoc potrząsa pamięcią,Jak szaleniec potrząsa uschniętym geranium.Pół do drugiej,Latarnia parska,Latarnia mamrota,Latarnia mówi: "Patrz na tę kobietę,Co waha się ku tobie w świetle bramyRozwartej nad nią jak szyderstwo.Widzisz obrąbek jej sukni,Postrzępiony, zachlapany błotem.I widzisz jej skośne spojrzenie,Pokrętne jak haczyk".Pamięć sucho wyrzucaMnóstwo splątanych rzeczy;Na brzegu gałąź splątana,.Objedzona do gładka, błyszcząca,Jak gdyby świat osłaniałTajemnicę swojego szkieletu,Sztywną i białą.Rozkwitająca wiosna na podwórcach fabryk,Rdza uczepiona kształtów z sił opadłych,Jędrna, skulona, gotowa do klapnięcia kłami.Pól do trzeciej,Latarnia mówi:"Spójrz na kota, co przylgnął do ścieku,Wysuwa językI pożera kawałek zjełczałego masła".Tak ręka dziecka machinalnieChwyta zabawkę toczącą się bulwarem.Nic nie mogłem zobaczyć za oczyma dziecka.Widziałem oczy na ulicyUsiłujące zajrzeć w szpary okiennicyI pewnego popołudnia kraba widziałem w stawie,Starego kraba z pancerzem na grzbiecie,Co chwytał koniec kija, który mu podałem.Pół do czwartej,Lampa parska,Lampa mamrota w ciemności,Lampa mruczy:"Spójrz na księżyc,La lune ne garde aucune rancurie,Mruga wątłym okiem,Uśmiecha się do zakamarków,Gładzi włosy traw.Księżyc utracił pamięć,Ospa mu twarz przeorała,Jego ręka skręca papierową różęPachnącą kurzem i wodą. kolońską,Jest samZe starą nocną wonią,Która mu się wciąż wraża I wraża do mózgu".Wraca wspomnienieSuchych badyli bezsłonecznego geraniumI kurzu w szczelinach bruku,Zapachu ulicznych kasztanów,I zapachu kobiety w pokoju za storą,I papierosów w korytarzachI alkoholu w barach.Lampa mówi:"Czwarta, Tutaj jest numer na bramie.Pamięci!Ty masz klucz,Lampa roztacza krąg światła na schodach.W górę.Łóżko posłane: szczotka do zębów wisi na ścianie,Połóż buciki pod drzwiami, śpij, przygotuj się do życia".Ostatni skręt noża.
Wydrążeni ludzie
Pan Kurtz - on umrzeć"A penny for the Old Guy"IMy, wydrążeni ludzieMy, chochołowi ludzieRazem się kołyszemyGłowy napełnia nam słomaNie znaczy nic nasza mowaKiedy do siebie szepczemyGłos nasz jak suchej trawyPrzez którą wiatr dmieJak chrobot szczurzej łapyNa rozbitym szkleW suchej naszej piwnicyKształty bez formy, cienie bez barwySiła odjęta, gesty bez ruchu.A którzy przekroczyli tamten prógI oczy mając weszli w drugie królestwo śmierciNie wspomną naszych biednych i gwałtownych duszWspomną, jeżeli wspomną,Wydrążonych ludziChochołowych ludzi.IIOczu napotkać nie śmiem w moich snachW sennym królestwie śmierciNigdy się nie ukarzą:Tam na złamanej kolumnieOczami będzie blask słońcaTam tylko chwieją się drzewaI głosy, kiedy wiatr śpiewa,Są dalsze i uroczysteNiż gwiazda blednąca.I obcym nie był bliżejW sennym królestwie śmierciNiechaj jak inni noszęTakie umyślne przebraniePatyki stracha na poluSzczurzą sierść, pióra wronieNiechaj jak wiatr wieję się skłonięNie bliżej -Niech ostatecznie ominie spotkanieW królestwie ni światła ni cieniaIIITutaj kraina nieżywaKraina kaktusowaTu hodują kamienieObrazy, ich łaski wzywaDłoń umarłego błagalnie wzniesionaPod migotem gwiazdy blednącej.Czy tak samo jest tamW drugim królestwie śmierciCzy budzimy się zupełnie samiW godzinę kiedy wszystko w nasJest czułością i czystymi łzamiUsta chcą pocałunkuA modłą się do złamanego kamienia.IVNie tu są oczyNie ma tu oczuW tej dolinie umierających gwiazdW tej wydrążonej dolinieZłamanej szczęce naszych utraconych królestwW tym ostatnim miejscu spotkaniaNa oślep szukamyNieufni i niemiNa żwirach zgromadzeni pod opuchłą rzekąNa zawsze niewidomiBo nie ukażą się oczyGwiazda nieustającaWielolistna różaKrólestwa śmierci bez świateł ni cieniaNadzieja tylkoPustych ludziVWięc okrążajmy kaktus naszKaktus nasz kaktus naszWięc okrążajmy kaktus naszO piątej godzinie ranoPomiędzy ideęI rzeczywistośćPomiędzy zamiarI dokonaniePada CieńAlbowiem Tuum est RegnumPomiędzy koncepcjęI kreacjęPomiędzy wzruszenieI odczuciePada CieńA życie jest bardzo długiePomiędzy pożądanieI miłosny spazmPomiędzy potencjalnośćI egzystencjęPomiędzy esencjęI owoc jejPada CieńAlbowiem Tuum est RegnumAlbowiem Tuum estŻycie jest...
colorful_world