Micewski Andrzej - Kardynał Wyszyński. Prymas i mąż stanu.doc

(4469 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Andrzej Micewski

 

 

 

Kardynał Wyszyński

Prymas i Mąż Stanu

 

 

 

 

 

Polski Związek Niewidomych

Zakład Nagrań i Wydawnictw

Warszawa 1993

 

 

 

Przedruk z wydawnictwa

"Editions du Dialogue Societe

d'Editions Internationales"

Paris 1982

       

         

       

         


          Zamiast wstępu

         

 

O wielkości ludzkiej

          w systemie stalinowskim

       

          Ksiądz Stefan Wyszyński nie

        miał jeszcze 45 lat, gdy w 1946

        roku został biskupem w Lublinie.

        Był najmłodszym członkiem

        Episkopatu Polski. Trzy lata

        później, mianowany arcybiskupem

        gnieźnieńskim i warszawskim,

        został Prymasem Polski.

        Otrzymywał najwyższe godności

        kościelne w swoim kraju. Mało

        kto wiedział, że jednocześnie

        spada na jego barki krzyż, którego

        udźwignięcie zdawało się

        przewyższać siły ludzkie. Prymas

        musiał zostać uwięziony.

          Czy rzeczywiście musiał? Tak,

        bo choć zaprzeczało to zdrowemu

        rozsądkowi, a także interesowi

        narodu i państwa, a nawet rządu

        komunistycznego, leżało jednak w

        logice totalitarnego systemu

        stalinowskiego. Początkowo więc

        tylko przez pięć lat Ksiądz

        Prymas Wyszyński sprawował rządy

        w Kościele polskim, wyniesiony w

        tym czasie także do godności

        kardynalskiej. Nie minęło jednak

        nawet półtora roku od jego

        nominacji na arcybiskupa Gniezna

        i Warszawy, gdy Prymas Polski

        stał się autorem światowej

        sensacji. Zawarł pierwsze w

        dziejach porozumienie Kościoła

        katolickiego z rządem

        komunistycznym. I ten sam rząd

        po trzech latach uwięził

        człowieka, który ważył się na

        taki eksperyment. W chwili

        aresztowania Prymas nie

        wiedział, czy czeka go tylko

        więzienie, czy także śmierć

        męczeńska. Zawierzył więc swój

        los Chrystusowi i Jego Matce,

        Dziewicy Wspomożycielce. I

        niespodziewanie po dalszych

        trzech latach rząd musiał go

        uwolnić.

          Pod wpływem wydarzeń

        zewnętrznych i pod naporem

        społeczeństwa system stalinowski

        w Polsce załamał się. Rządząca

        partia komunistyczna musiała

        naprawiać jego największe

        bezprawia, szczególnie te, które

        najbardziej prowokowały opinię

        społeczną. Ledwo kardynał

        Wyszyński wyszedł z więzienia, a

        już musiał uspokajać wzburzony

        naród, by nie doszło do

        nieszczęścia, jakiego widownią w

        1956 roku był Budapeszt. I tym

        razem nie doczekał się

        wdzięczności rządzących.

        Niebawem podjęli oni nową walkę

        przeciw Kościołowi, tym razem

        mniej drastyczną w przejawach

        zewnętrznych, ale nie mniej

        dokuczliwą. I znów głównym celem

        ataków stał się Prymas. Gdy

        "żelazna kurtyna" nieco się

        uniosła, a ludzkość żyła

        nadzieją na pokojową

        koegzystenccję, Prymasa Polski

        zaczęto przedstawiać jako

        zatwardziałego konserwatystę,

        który być może zdolny był do

        męczeństwa, ale nie mógł

        sprostać wymogom ery odprężenia,

        a potem soborowej odnowy, kiedy

        istniało zapotrzebowanie na

        otwartość i subtelną dyplomację,

        a nie na bezkompromisowy opór.

        Rychło okazało się jednak, że

        godząc rzekomo tylko w

        zachowawczość Prymasa, w

        rzeczywistości dążono do

 

 

 

 

 

 

        przymusowej laicyzacji i

        materialistycznej indoktrynacji

        społeczeństwa oraz dalszego

        ograniczania praw

        Kościoła. A Prymas okazał się

        "nie tylko" męczennikiem, ale

        wygrał dla Kościoła wszystkie

        starcia z rządem, także w latach

        1957_#1970.

          Po krwawych wydarzeniach na

        polskim Wybrzeżu w grudniu 1970

        roku nastąpił w kraju nowy

        przełom polityczny. Kardynał

        Wyszyński znów uspokajał

        opinię, by nie doszło do

        dalszego rozlewu krwi. Jego

        autorytet w tym czasie nie mógł

        być już przez nikogo

        kwestionowany. Tymczasem po

        kilku latach w Polsce doszło

        znów do przesilenia społecznego

        i rozpoczął się długotrwały

        kryzys wewnętrzny. Teraz już

        nawet władze państwowe, szukając

        wsparcia, podkreślały zasługi

        Prymasa, jego patriotyzm i

        zrozumienie wymogów polskiej 

        racji stanu. Otwarta walka z

        Kościołem przestała być możliwa.

        Konfrontacja przybierała inny,

        coraz bardziej finezyjny

        charakter. Prymasowi i wtedy nie

        było jednak lżej, bo kraj

        znajdował się przez cały czas

        niejako na skraju przepaści, a

        sprawy Kościoła daremnie czekały

        na załatwienie. O kardynale

        Wyszyńskim zaczęto jednak

        powszechnie mówić, że jest

        wielkim człowiekiem.

          Nasuwa się pytanie, co

        nazywamy wielkością, trzeba to

        pojęcie jakoś zdefiniować.

        Myślę, że stosunkowo łatwo jest

        zdefiniować wielkość ludzką w

        warunkach systemu totalnego, a o

        to nam chodzi, gdy zastanawiamy

        się nad wielkością kardynała

        Wyszyńskiego, zwłaszcza w

        okresie stalinizmu. Wielkość

        historyczna wynika z

        niezłomności zasad, połączonej z

        elastycznością w działaniu.

        Niezłomność zasad wiąże się z

        wielką, głęboką wiarą. Jest ona

        przede wszystkim łaską, darem

 

 

 

 

 

 

        Boga. Elastyczność działania

        wynika z umiejętności

        przewidywania, z wyobraźni, z

        przymiotów umysłu. W naszych

        warunkach tylko Wyszyński umiał

        łączyć te dwie cechy i zalety.

        Porównajmy go choćby z

        kardynałem Mindszentym. To był

        także wielki charakter i

        człowiek zasad, ale zupełnie

        pozbawiony elastyczności. Musiał

        więc przegrać i mimo osobistego

        bohaterstwa nie zrobił dla

        Kościoła węgierskiego ani części

        tego, co kardynał Wyszyński

        uczynił dla Kościoła w Polsce.

        Wielkość nie wynika z samej

        gotowości do męczeństwa. Mieli

        ją obaj kardynałowie - i

        Wyszyński, i Mindszenty.

        Wyszyński jednak umiał być nie

        tylko męczennikiem. Zasad swych

        nie zmienił nigdy, ale potrafił

        przewidywać kierunki rozwoju.

        Potem, kiedy w sytuacji

        międzynarodowej stało się

        oczywiste, że koegzystencja

        jest jedyną alternatywą zagłady

        nuklearnej, potrafił sprostać

        zapotrzebowaniu tym razem nie na

        męczennika, lecz na męża stanu.

        Gdyby nie miał niezłomnej wiary

        i zasad, nie odegrałby żadnej

        roli, stałby się mierzwą

        historii, jak tylu ludzi

        pozbawionych własnej idei i

        koncepcji, wchodzących w z góry

        przegrane układy z komunistami.

        Gdyby zaś nie umiał przewidywać

        i elastycznie reagować na zmiany

        sytuacji, Kościół w Polsce

        straciłby swą głowę - i zapewne

        całe kierownictwo Episkopatu -

        już w roku 1950, kiedy Wyszyński

        zawarł pierwsze w historii,

        "ryzykowne" porozumienie z

        rządem komunistycznym. Prymas

        przetrwał zmienne koleje i

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin