Wysłany: Nie Paź 16, 2005 1:30 pm Temat postu: O tym jak Severus pokochał eliksiry...
Nie ukrywam, że jestem debiutantką i mam z tego powodu gigantyczną tremę. Mam nadzieję, że nie zjecie mnie żywcem.
Za korektę bardzo dziękuję Tonks
No dobra, niech się dzieje wola nieba: zapraszam do czytania.
Maj. Piękny miesiąc, szczególnie tutaj, w Hogwarcie.
Błonia szkolne były oblegane przez uczniów niemal non stop, co znów nie było takie dziwne. W taką pogodę tylko najwięksi kujoni szkolni, lub po prostu frajerzy zostawaliby w szkole. Ale tacy… cóż, też się zdarzają.
Powróćmy jednak na zalane słońcem błonia.
Od strony zamku powoli nadciągała nowa chmara uczniów, którzy właśnie pokończyli lekcje. Z wyrazem ulgi na roześmianych twarzach, przekrzykiwali się i popychali.
-Powiedz mi, James – zaczął jeden z tych szczęśliwców, machając jednocześnie w stronę pewnej blondynki – czy myśmy aby nie przesadzili?
-Ależ skąd, Łapo – odrzekł pytany, kontrolując z niepokojem reanimację owej dziewczyny. – Ty, patrz! Zemdlała.
-Eee tam – odparł elokwentnie „Łapa”.
-Wracając zaś do lekcji – kontynuował James – pomyśl Syriuszu: ile zaoszczędziliśmy trudu starej Reptile. Gdyby nie to, że wylaliśmy całą zawartość kociołka Avery’ego na jego głowę, biedaczka musiałaby znów się głowić, o czym zapomniał ten matołek. A poza tym, chyba w rezultacie wyglądał lepiej niż przedtem.
-He, he. Z rogami? – zarechotał Syriusz.
-Masz coś przeciwko rogom? – zainteresował się James.
-A, pardon. Oczywiście, że nie.
Syriusz, zdawało się, zapomniał o wyrzutach sumienia. Zapomniał bardzo łatwo, tym bardziej, że nie zostali przyłapani przez nauczycielkę eliksirów na tym niecnym uczynku.
Obaj szóstoklasiści zeszli trawiastym zboczem w stronę jeziora, po czym skryli się przed promieniami słonecznymi w cieniu rozłożystego buku.
Zapadła chwila ciszy, co było dość niespotykane, biorąc pod uwagę fakt, że James i Syriusz byli członkami bandy Huncwotów, największych wandali i rozrabiaków w szkole. Ba! to oni byli prowodyrami wszystkich komedii i scysji, jakich Hogwart miał wątpliwą przyjemność być świadkiem.
W końcu James postanowił przerwać milczenie.
-Wiesz co myślę? – oprał się wygodnie o pień drzewa – Myślę – zaczął, nie czekając na odpowiedź – że fajny ze mnie gość.
Syriusz nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
-Co jest w tym śmiesznego? – zaciekawił się chłopak.
-Nigdy nie sądziłem, że ty myślisz – Łapa wyszczerzył doń zęby i otarł łzę wzruszenia.
-Wiesz, ja też nie – przyznał uczciwie James i obaj zarżeli radośnie.
-Tak na poważnie, Rogaczu – Syriusz w końcu zdołał się opanować – Czegoś brakuje tej twojej ‘fajności’.
James zmarszczył brwi. Musiał, lepiej mu się myślało w ten sposób.
-Czegóż to?
Łapa skinieniem głowy wskazał coś naprzeciwko. Jego przyjaciel podążył wzrokiem w tym kierunku i dostrzegł coś, co faktycznie, było od zawsze czymś niewygodnym w całej pozie Jamesa jako Bohatera-Wszystkich-Niewiast-I-Pogromcą-Wszystkich-Smarków.
Lily Evans.
*
-To, faktycznie, nienajgorszy pomysł – przyznał powoli Lupin, kiedy Syriusz i James wyjawili mu go wieczorem w Pokoju Wspólnym Gryffindoru.
-A widzisz – James obnażył zęby w uśmiechu zadowolenia.– Zawsze twierdziłem, że z Remusa będą jeszcze ludzie.
-Ktoś myślał inaczej? – zainteresował się Lupin.
Syriusza bardzo zaintrygował, wystający z fotela, kawałek nitki.
-Skądże – odrzekł Rogacz mechanicznie.
Remus, zwany Lunatykiem, spojrzał zimno na Syriusza i kontynuował:
-Mówiłem, że plan nienajgorszy, aczkolwiek ma jedną poważną wadę.
James spojrzał nań oczami spaniela.
-Ma? – zapytał żałośnie.
-Ma. Czy zdajesz sobie sprawę, że tego typu praktyki są zakazane przez prawo? – powiedział głosem, bardzo podobnym do tego, którego miała w zwyczaju używać profesor McGonagall, w stosunku do kogoś bardzo ociężałego umysłowo (czytaj: każdego na lekcjach transmutacji).
James na te słowa tylko prychnął z pogardą.
-Dla nas, Huncwotów, nie ma rzeczy niemożliwych. Jeszcze dziś w nocy udam się do biblioteki, do Działu Ksiąg Zakazanych, i zdobędę tą przeklętą recepturę eliksiru miłosnego.
James Potter był, niestety, zmuszony zmienić zdanie jakieś dwie godziny później, czytając przepis na ową miksturę. Był wstrząśnięty.
-Co to ma być? – wytrzeszczył oczy.
Syriusz, mimo późnej godziny i obowiązującej ciszy nocnej, zarechotał wesoło.
-Lubczyk, korzeń pietruszki... A to co? – parsknął śmiechem – Kurze oczy, wysuszone na wiór, sproszkowane o północy, na górze Bogdo-Uła. Gdzie to jest? Gdzieś w Azji, chyba?
-To jeszcze nic – powiedział prefekt Gryffindoru, nieregulaminowo śmiejąc się w głos – Krew miesięczna przedmiotu westchnień...
Syriusz już się nie śmiał. Płakał prawdziwymi łzami.
-Dobra, dość – przerwał poirytowany James – Jutro o tym pogadamy. A poddać się nie zamierzam – dodał, widząc miny swoich przyjaciół.
Niestety, następny dzień nie przyniósł rozwiązania. Chłopcy, zmierzając w kierunku sali, gdzie właśnie miała odbyć się lekcja zaklęć, tłumaczyli czwartemu z paczki Huncwotów, Peterowi, co James zamierza zrobić.
-James – powiedział przejętym głosem Peter – Myślisz, że się uda?
Chłopak zmierzwił włosy.
-No nie wiem, ale będą pewne... – odkaszlnął lekko - ...trudności ze zdobyciem składników.
Syriuszowi warga zadrżała.
-Mówiłem ci, Rogaczu – powiedział z uśmiechem Remus – Łatwo nie będzie. Eliksir miłosny to jedna z najbardziej złożonych mikstur...
-Czy ja się nie przesłyszałem? – usłyszeli za sobą głos – Ktoś tu planuje zrobić... eliksir miłosny?
Wszyscy czterej odwrócili się jednocześnie. Ten kochany głos poznaliby wszędzie.
-Aaaa… – Syriusz wyglądał na szczerze zadowolonego – Nasz uroczy Smarkerus?
Od pewnego czasu Severus Snape przestał odczuwać respekt przed Hucwotami, którzy, w zamierzchłych czasach jego młodości, znęcali się nad nim. Było to po części spowodowane tym, że nabijanie się ze Snape’a po prostu ich znudziło, po części dlatego, że Sev wpadł w złe towarzystwo. Wróćmy jednak do opowiadania.
Severus Snape skrzywił się nieznacznie, odgarnął z czoła pasmo przetłuszczonych włosów i powiedział:
-Jeśli chodzi o eliksiry miłosne, to jest chyba to, na czym akurat się znam.
Huncwoci wymienili rozbawione spojrzenia.
-Nie widać – zaczął Syriusz, ale James mocno wbił mu łokieć w żebra.
-Co ty nie powiesz... - zaczął podejrzliwie.
-Jeśli potrzebujecie takiego wywaru, mogę przygotować... – powiedział Snape z ironicznym uśmieszkiem czającym się gdzieś w kącikach ust.
James wymienił spojrzenia z Lupinem.
-A co ty będziesz z tego miał? – wyrwało się Peterowi.
Przerażony swoją śmiałością skrył się za Łapą.
-Ja? – usta Seva wykrzywił złośliwy uśmiech – Satysfakcję, że taki jełop jak on – wskazał głową na Rogacza – będzie mi coś winien.
-A czemu niby miałbym ci wierzyć? – spytał James, zapominając zatłuc Snape’a za tego „jełopa”.
-Nie musisz – wzruszył ramionami – To jak? Co z tym eliksirem?
-Dziadziu, dziadziu i jak to się stało, ze zostałeś naucycielem eliksilów? – zapytało jedno z małych, szczerbatych Snejpiątek, usadzonych wokół fotela, na którym dumnie spoczywał sędziwy Severus.
-Ach, opowiadałem wam to tyle razy... – wychrypiał staruszek.
-Plosiiiiimy – zgodnym chórkiem zapiały jego wnuczęta.
-No dobrze. – powiedział zrezygnowany - Mówiłem wam, mój przyjaciel poprosił mnie o przysługę – uśmiechnął się do dzieci ukazując swoje dziąsła pozbawione zębów – Prosił mnie o eliksir miłosny, a ja... cóż, nie bardzo wiedziałem jak go zrobić. Mimo mojej odmowy, tamten nie chciał tego słuchać i...
-Dziadziu, dziadziu, powiedz lepiej, cy eliksir się udał! – powiedziała najmniejsza dziewczynka o czarnych włosach, usadowiona wygodnie na kolanach mężczyzny.
-Ech... – Severus na tamto wspomnienie uśmiechnął się z rozmarzeniem – Nie wiedziałem wtedy, że właśnie tworzyłem nową recepturę eliksiru na porost grzybów pod pachami.
Dzieci zachichotały wdzięcznie.
-I wiecie co? – powiedział, ciągle wspominając tamte czasy – Od tamtej pory postanowiłem całkowicie oddać się tej szlachetnej dziedzinie magii, jaką są eliksiry.
-Dziadziu – powiedział najstarszy chłopiec z uznaniem – Ty to jesteś najlepszy na świecie!
Mina Severusa zrzedła.
-Nie, Karolu – w jego oku zakręciła się łza – Nigdy, przenigdy, nie udało mi się stworzyć mikstury przeciwko przetłuszczaniu się włosów.
_________________
nihil adeo malum est, quin boni mixturam habeat
deletrix