Jacobs Laura - Kobiety z wielkiego miasta.pdf

(992 KB) Pobierz
811291262.001.png
Jacobs Laura
Kobiety z wielkiego miasta
Jeżeli po siedmiu latach małżeństwa twój mąż znika z dnia
na dzień, żeby szukać szmaragdów, a potem wysyła tylko
kartkę z Tanzanii ze słowami "Przebacz mi"... Jeżeli twój
uroczy chłopak coraz wyraźniej nalega na ślub, a ty nie
wiadomo czemu wciąż słyszysz w głowie irytujący głos: "To
nie to"... Jeżeli jesteś kobieą, która chce coś osiągnąć, nie
rezygnując z kobiecych słabostek, miłości do drogich
sandałków, eleganckich torebek, luksusowych
kosmetyków, z marzeń o małżeństwie, dzieciach, domku
na przedmieściu... Twoją jedyną szansą jest wielkie
miasto.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kurz
Iris Biddle zmagała się właśnie z sześcioma abażurka-mi od kinkietu
zamówionymi przez pewną arogancką brokerkę z Bleecker Street.
Próbowała odtworzyć grę świateł z lampy, którą znalazła kiedyś na
pchlim targu. Tamten jedwab miał kolor beżowy - ciemny beż klubu dla
mężczyzn - ale żarówka rozświetlała go bursztynowo z uroczą różowawą
poświatą, choć w tkaninie nie było ani jednej różowej nitki. Iris wiedziała,
że tak głęboki kolor materiał osiąga z wiekiem - dobre czterdzieści lat w
pomieszczeniu pełnym dymu papierosów, alkoholu, wilgoci, kurzu,
namiętnych chwil, pewnie miłości (pocałunki przy zasłonie; może i
więcej po północy na skórzanym chesterfieldzie). Naśladowanie starości
na nic się nie zda, tak jak na nic jest naśladowanie młodości - bez względu
na to, co kremy, balsamy i odżywki obiecują kobietom na całym świecie.
Zresztą starość jest znacznie bardziej interesująca.
W swoim mieszkaniu, na drugim piętrze przy Gramercy Park, Iris miała
dość kurzu. Każda kobieta musi się z nim zmierzyć, choć mężczyźni
chyba w ogóle go nie zauważają: kurz na parapecie, kurz w nosie, kurz
skryty w mankietach spodni (jak zdołał się tam dostać?). W pokoju
pełnym drogiego jedwabiu Iris musiała uważać na najmniejszy
pyłek. Trzeba było pamiętać o starannym przykryciu wszystkiego na noc.
Gdy dmuchała delikatnie na abażury, chcąc pozbyć się świeżego kurzu,
musiała uważać na swój oddech, żeby nie było w nim wilgoci. Nawet
jedna mała kropelka wody mogłaby stać się plamą.
Zastanawiała się czasami, czy aby praca z tak delikatnym materiałem była
dla niej odpowiednia. Czy nie prowadziła do nadmiernej
drobiazgowości? Och, oczywiście - tak jak i jej znajomi projektanci lubiła
starocie, przedmioty, z których złaziła już farba, poplamione, prawie
gnijące ze starości, wiekowe ozdobne chwosty rozsypujące się w rękach
czy ramy do obrazu z obtłuczonymi złotymi listkami. Na pchlim targu
zdobywała skrawki starego jedwabiu, postrzępionego i wyblakłego od
porannego słońca, które zaglądało w okna przez dziesięciolecia. Te
wyciszone jedwabie wydawały jej się równie romantyczne jak ruiny na
obrazie. Bywało, że na krawędzi lub w rogu pozostał paseczek
oryginalnego odcienia - intrygujący dodatek, który ujawniał to, czego
dokonały słońce i czas. Iris nie umiała jednak wybaczyć sobie, jeżeli
przypadkiem przyłożyła rękę do ruiny. Jeśli jeszcze bardziej obtłukła
ramę lub postrzępiła tkaninę, ganiła siebie za tę nieostrożność, za to, że
była złym strażnikiem. Nienawidziła błędów, bo sprawiały, że wszystko
się zmieniało i musiało być naprawiane, o ile to było w ogóle możliwe. I
nawet jeśli nikt nie mógł dojrzeć łatki, Iris znała tajemnicę i nie dawało jej
to spokoju. Ten niepokój, niezbyt rozsądny - z czym sama by się zgodziła
- krążył wokół niej od dzieciństwa jak przedziwny drugi księżyc. Ale w
końcu była, jak mówiono, typową Panną.
Nie mogła na przykład zapomnieć o ołówkach rozdanych pierwszego
dnia w szkole, po dwa dla każdego ucznia. To było takie dorosłe - dwa
idealne, długie ołówki
- takie ekscytujące, dopóki nie zobaczyła, że nie mają gu-
mek! „Nie - powiedziała im wtedy nauczycielka - nie dostaniecie gumek
do ścierania, aż do drugiej klasy. Musicie się nauczyć starannie pisać".
Kazano im przekreślać własne błędy, ale Iris próbowała je zmazywać,
trąc kartkę mokrym palcem, co zostawiało wściekłą szarą smugę, a
niekiedy wręcz dziurę. Doskonale pamiętała tę nauczycielkę o wyglądzie
zasuszonego patyczaka. Pewnego dnia na lekcji kaligrafii stanęła nad Iris,
wyrwała jej zeszyt i powiewając nim, naigrawała się: „Iris myśli, że jest
od nas lepsza i nie robi błędów. Ale spójrzcie na to". Wszyscy wiedzieli,
że to tylko Podła Stara Mrs. Brown. Jednak Iris była zdruzgotana.
Albo pierwsze miesiące menstruacji. Dostała miesiączki dopiero, gdy
miała piętnaście lat, ale nie śpieszyło jej się, gdy widziała koleżanki
zwijające się z bólu w szatni sali gimnastycznej, rozcierające skurcze i
jęczące: „niedysponowana". Kiedy w końcu stało się, czuła, jakby ją
zarzynano. I te podpaski, których wtedy używały, grube na cal,
przyczepiało się agrafką do bielizny albo gorzej - do elastycznego pasa,
coś jakby pas do podwiązek, który trzymał tę pieluchę blisko ciała, gdzie
stawała się ciepła i lepka. Przypominało jej to rodzinną pudelkę Sadie,
która nosiła podobne ustrojstwo, kiedy miała cieczkę. Dopiero na
pierwszym roku w college'u Iris odważyła się użyć tamponów i przestała
czuć się jak Sadie.
Zmieniałam te podpaski co pół godziny, myślała Iris, natychmiast gdy
pojawiała się kropla krwi. Piętnastoletnia Iris wierzyła, że jeśli uda jej się
utrzymać podpaskę w czystości, zatrzyma upływ krwi. Ale oczywiście
przekonała się jak wszyscy, że krew, kurz, dym i czas nie dają się
zatrzymać.
Teraz potrzebowała nieskazitelnie białej bluzki. Zdawało się, że wiecznie
potrzebowała nieskazitelnie białej bluzki. Iris miała w szafie trzy, ale nie
takie, jak trzeba. Ta od
Zgłoś jeśli naruszono regulamin