Dębek Paweł - Bohater do wynajęcia.txt

(28 KB) Pobierz
Dębek Paweł 

Bohater do wynajęcia 

Z Science Fiction nr 4  kwiecień 
2001 

Pewnego ranka, zaraz po niadaniu, królewski krokodyl wyszedł z sadzawki. Przemierzył ulice na 
zgiętych łapach, po czym opucił miasto głównš 
bramš 
i mijajšc oniemiałych strażników, podreptał w 
nieznane. 

Pod wieczór tego samego dnia nadleciał smok. Szorujšc brzuchem po dachach domów, przyprawił kilka 
osób o permanentny rozstrój żołšdka. Kołował chwilę 
nad królewskim pałacem, po czym gwałtownie 
zniżył lot, by pochwycić 
księżniczkę, która włanie brała kšpiel w ogrodzie. Ostatnim odgłosem, jaki 
dobiegł przypadkowych obserwatorów kšpišcej się 
księżniczki był jej dziki wrzask: 

-Ręcznik! Inaczej nigdzie nie lecę! 

Smok porwał ręcznik i zniknšł za horyzontem, niczym koszmar rozwiewajšcy się 
w blasku słońca, 

W obliczu tego wydarzenia emigracja królewskiego krokodyla nie odbiła się 
głonym echem w historii 
regionu. Odegra jednak znaczšcš 
rolę 
w tej opowieci. A zatem... 
Do dzieła! 

*** 

Atro, z wykształcenia i zawodu bohater do wynajęcia, stał na rozstaju dróg i czytał ogłoszenie: 

BOHATER PILNIE POTRZEBNY. 

ZA URATOWANIE KSIĘŻNICZKI Z ŁAP SMOKA CENNE NAGRODY. 

ADRES KONTAKTOWY: SMOCZA GÓRA. SMOCZA GÓRA: NA LEWO 

Nie zastanawiał się 
długo, jak to miał w zwyczaju. Wyjšł wbity w ziemię 
dwumetrowy miecz, ziewnšłi 
poszedł zabić 
smoka. 

*** 


Popołudnie było upalne i leniwe. Smok ułożył się 
przed wejciem do pieczary, wygišł grzbiet w kierunku 
słońca i zajadał się 
plackiem ze liwkami. 

-Ja po księżniczkę 
-powiedział Atro, wbijajšc miecz w ziemię. 

-Placka? -spytał smok. 

-Chętnie -odparł bohater. Usiadł obok i sięgnšł po ciasto. 

-Sam piekłe? 

-Skšd. Księżniczka. 

-Aha. Ico zniš? 

Smok westchnšł i fragment zbocza góry obsunšł się 
w dół lawinš 
głazów. 

-Sympatyczna dziewczyna. 

-Słyszałem. 

-Pracowita, zaradna. Uroda niczego sobie. Wyobra 
sobie: wysprzštała mi jaskinię, wypolerowała 
grzbiet i na koniec zrobiła placek. 

-No i... ? 

-Nie miałem sumienia jej zjadać, wiesz. 

-No i.:.?! 

-Przehandlowałem jš 
krasnoludom za pewnego szewca, który mnie wkurzał swoimi podrobami 
mięsnymi. 
Atro wyjšł z ziemi dwumetrowy miecz, ziewnšł i poszedł zabić 
krasnoludy. 


*** 


Królewski krokodyl przemierzał z szelestem zarola, aż 
natrafił na strumyk. Wsunšł się 
w jego koryto i 
gdy kilka metrów dalej woda zrobiła się 
głębsza, popłynšł z jej biegiem. 

*** 


-Szukam księżniczki. 
Kupiecka karawana popasała na lenej polanie. Stłoczone na rodku własnego obozu krasnoludy 
wpatrywały się 
w dwumetrowy miecz. Palce bielały im od zaciskania dłoni na trzonkach toporów. 
-Jakiej księżniczki? Żadnej nie widzielimy -odezwał się 
który 
i reszta skwapliwie zaczęła potrzšsać 
brodami. 

Bohater znudzonym gestem poprawił wbity w ziemię 
miecz. 

-Wbrew obiegowej opinii, nie jestem debilem -powiedział. -Gorzej z mojš 
cierpliwociš. 

Krasnoludy przez chwilę 
naradzały się. 

-Dziesięć 
tysięcy złotem i może jaka 
księżniczka się 
znajdzie. 

Atro wyszczerzył zęby. 

-Negocjujemy? -spytał. 

-Zawsze! -odparły krasnoludy. 

Ptaki zamilkły. Drzewa nachyliły się 
nad polanš. Las wyczekiwał. 

Bohater przecišgnšł się, zachrupotały stawy. 

-W porzšdku, długobrodzi -rzekł wolno -Ale na moich warunkach. 

I nim ktokolwiek zdšżyłby mrugnšć 
okiem, trzymał już 
wrękach miecz, a ułamek sekundy póniej 
wirował między krasnoludami, tnšc na prawo i lewo, aż 
cała grupa rozpierzchła się 
w panice. Potem oparł 
sobie ostrze o ramię 
i przemaszerował przez obóz do namiotu, przed którym spał strażnik. Księżniczka była 
w rodku. Siedziała na kufrze i piłowała paznokcie. 

-Ojej -powiedziała i po namyle dodała: -Dzień 
dobry. 

-Jak dla kogo -odparł Atro. Przerzucił jš 
sobie przez plecy i wyszedł. 

Na zewnštrz krasnoludy ustawiły się 
szeregiem i potrzšsały nerwowo toporkami. Bohater stał przez 
chwilę 
i patrzył gdzie 
ponad szczytami drzew. Księżniczka majtała mu się 
na ramieniu. 

Przechodzę 
-stwierdził w końcu. I przeszedł. 

*** 

-Goniš 
nas -oznajmiła księżniczka, która przewieszona przez plecy miała wietny widok na tyły. 

Atro przyspieszył kroku. Lene zwierzęta umykały mu spod stóp. 

-Dlaczego się 
po prostu nie zatrzymasz i nie rozprawisz z nimi do końca? 

-Skarbie, jak doroniesz, będziesz wiedziała. A jak nie, to pozwolisz ubić 
się 
w lesie pięćdziesięciu 
wciekłym krasnoludom. 

Wyłowił odgłos, który mu wcale nie dodał otuchy. 

-Rzeka, prawda? -spytała księżniczka. 

Obecne wydarzenia były dla niej fascynujšce. Jej poprzednie, pałacowe życie nie przewidywało smoków, 
porwań 
i ucieczki przez las na ramieniu płatnego bohatera z dwumetrowym mieczem. 

-Powiedzmy potok. 

ciółka lena kończyła się 
gwałtownie na skraju kamienistego urwiska. W dole huczała górska rzeka. 

Odwrócił się. Nawet huk wody, rozbijajšcej się 
między głazami, nie był w stanie zagłuszyć 
posapywania 
krasnoludów przedzierajšcych się 
przez las. 
-To nie jest kwestia tego, że ich jest więcej, a ja jestem już 
zmęczony -powiedział cicho. -Mnie się 
po 
prostu nie chce. A potem skoczył. 
-Wiesz, jak zaskakiwać 
kobiety! -zdšżyła mu się 
jeszcze wydrzeć 
do ucha księżniczka. 

*** 


Królewski krokodyl płynšł, lawirujšc między kamieniami. Bystry nurt i pienišca się 
woda sprawiały mu 
przyjemnoć. Przynajmniej do momentu, kiedy nieoczekiwanie co 
ciężkiego zeskoczyło mu na grzbiet. 

-Wiedziałe, że istniejš 
takie duże kłody drzewa? 

-Nie. 

-Ta jest bardzo duża, prawda? 

-Tak. 


-A wiedziałe, że one sobie wiosłujš 
łapkami? -Mam na imię 
Alma. A ty? 

-A ja nie. 

Dopływali do ujcia rzeki, gdy krokodyl zdecydował się 
zanurkować. Księżniczka piszczała, Atro nie 

wiedział, czy ratować 
jš 
czy miecz. W końcu wycišgnšł z topieli jedno i drugie. Siedzieli teraz na brzegu, 
pozwalajšc gasnšcemu słońcu osuszyć 
ubrania. 

-To jak na ciebie wołajš? "Te, twardziel!"? Oglšdała połamane paznokcie. Atro wylewał wodę 
z butów. 

-Atro. 

-Ładnie. 

-Nie moja wina. 

Dobiegał ich cichy szum morza. 

-Rodzice wybrali mi już 
narzeczonego, wiesz? Ma pryszcze i paskudny charakter, ale jest kluczowš 
kwestiš 
w polityce regionalnej mojego ojca. 

Atro założył buty. Trzeszczały przy każdym kroku. 

-Chod. Niedaleko stšd jest osada. Poszukamy tam jakiego 
bardziej pewnego transportu. 

-Nie chcę 
wracać 
do domu. Wstała i ruszyła za nim truchtem. 

-Ale ja chcę, żeby 
wróciła. Należy mi się 
honorarium. -Oparł sobie miecz o ramię 
i przyspieszył kroku. 

Słońce zachodziło. Upalne popołudnie zmieniało się 
w duszny wieczór. 

*** 

Duszny wieczór był już 
bardzo pónym dusznym wieczorem, gdy dotarli do oberży "Przy nabrzeżu". 
Była to miła knajpka. Chyba że kto 
nie lubi pozalewanych piwem stołów i przelatujšcych pod sufitem 
noży. Piła tutaj banda wikingów, przygnana o zachodzie słońca północnym wiatrem. 

-Zawsze przesiadujesz w takich miejscach? -spytała księżniczka, obejmujšcrękoma swój kufel. 

-Pensja bohatera nie pozwala na luksusy. Oparł miecz o ławę 
i wycišgnšł pod stołem nogi. 

Powietrze było zatęchłe, piwo miało smak deszczówki. Kołyszšc się 
na boki, przeszedł koło nich jeden z 
wilków morskich. Zachwiał się 
i zahaczył o ławę. Miecz zsunšł się 
i huknšł o podłogę. 
-O! Przepraszam... 
Atro schylił się 
i ustawił broń. 
-Nie ma sprawy, przyjacielu -odparł. 
Wiking rozemiał się 
głono. 
-Iza to się 
z tobš 
napiję! -ryknšł. W jednej chwili przy stoliku znalazło się 
jego trzech kompanów, a 

każdy już 
zamawiał po pięć 
kufli piwa. Atro jęknšł, gdy połowa z nich stanęła przed nim. 

-Ze mnš 
się 
nie napijesz, stary? -wychrypiał mu kto 
prosto do ucha. -Tymi ręcami udusiłem wczoraj 
największego węża morskiego, jakiegom w życiu na oczy widział. Zaraz ci opowiem, jak to było. Ale 
najpierw chluniem... 

Rozejrzał się 
jeszcze za księżniczkš. Nie było jej przy stole. Szkło zderzyło się 
tuż 
przed jego nosem, 
piwo pociekło na stół. 

-Otóż 
płyniemy sobie spokojnie, łajba kołysze, księżyc luka pełnš 
gębš... Kumasz, stary? 

-A ja go wtedy za łeb i o burtę! Raz i drugi! Aż 
gały wywalił na wierzch. Kumasz, stary? 

Kufle były puste. Opowieć 
snuła się 
coraz wolniej. 

Atro uniósł głowę 
znad stołu i zdawało mu się, że widzi księżniczkę 
tańczšcš 
na barze. Powinien 
zareagować. Powinien sięgnšć 
po miecz i zareagować. Wstał. Na ugiętych nogach dotarł do wyjcia. W 
tawerniany gwar wdarły się 
oklaski. Słyszał je jak przez mgłę. Chwilę 
chwiał się, oparty o framugę 
drzwi. 
Potem wyszedł. 

Niełatwo jest ogłuszyć 
bohatera. Chyba, że akurat stoi kompletnie pijany przy murze i stara się 
nie 
obsikać 
sobie butów. 

*** 


Królewski krokodyl leżał na plaży i obserwował wschód słońca. Mrużył oczy, a promienie łaskotały go 
po grzbiecie. Czułby się 
szczęliwy, gdyby nie ryczšca sprone piosenki banda wikingów, przepływajšca 
nieopodal na rozklekotanej łajbie. 

*** 


Atro obudził się 
o wicie. Miał obsikane buty i pulsujšcš 
potylicę. Mrużšc oczy przed wdzierajšcym się 
pod czaszkę 
słońcem, dotarł do rodka gospody. 


-Dzień 
dobry, mój ty bohaterze -powiedział Giseroux, czarodziej. Siedział przy stole i smarował masłem 
kromkę 
chleba. -Nie jestem zorientowany, więc powiedz mi proszę, ile teraz kosztuje taki nocleg w 
rynsztoku. 

Atro ciężko zwalił się 
na ławę 
obok. 

-le znoszę 
połšczenie kaca i cudzej ironii -warknšł. Rozejrzał się 
i z westchnieniem ulgi sięgnšł po 
butelkę 
wina. Czarodziej obtłukł trzonkiem noża skorupkę 
jajka, obrał je i posolił. 

Poczštek przyjani...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin