MAREK WOSZCZEK przestrojenie Powiedzieli mi, �e noc i dzie� s� wszystkim, co mog� ujrze�; Powiedzieli mi, �e mam pi�� zmys��w, kt�re mnie ogradzaj�. I zamkn�li m�j niesko�czony umys� w w�ski pier�cie�. I zatopili moje serce w Otch�ani, czerwonej kulistej sferze pa�aj�cej od �aru. WILLIAM BLAKE Doktor Blooth wysiad� z pustego, za�mieconego wagonu na podziemnej stacji metra oznaczonej zielonymi literami F - 412 Zone. Jego elegancki p�aszcz zatrzepota� od podmuchu odje�d�aj�cych wagon�w. Nie zdarza�o si� to cz�sto, ale tym razem czu� si� bezradny i upokorzony. Wdycha� zapach nafty i wilgoci starej stacji, za sob� s�ysza� �wist przeci�g�w w tunelu. Gdzie� w ciemno�ciach �cieka�a woda uderzaj�c o beton albo asfalt. Wszystkie ceglane mury, schody i przybud�wki w zasi�gu wzroku nadawa�y si� do rozbi�rki. A za murkiem ma�ej stacji przeka�nikowej zobaczy� martwego szczura. Ca�y stary Londyn by� poza stref� miejsk�, ale ta cz�� nie interesowa�a nawet archeolog�w. Kiedy rano Blooth powiedzia� sekretarce Dardy, �e jedzie do 412, spojrza�a na niego ze wsp�czuciem i ironi�. Radzi�a, �eby wzi�� bro�, wi�c udowodni� sobie, �e nie jest pacyfist�, zabra� ze schowka cholern� spluw� i teraz obejmowa� j� kurczowo wciskaj�c palce za pasek. Nast�pny przyjazd podziemnego metra mia� za czterna�cie godzin, wi�c od razu porzuci� my�li o szybkim powrocie. Poza stref� by� tylko raz trzy lata wcze�niej, gdy odprowadza� Alda i wysiedli na tej w�a�nie stacji. Inaczej nigdy nie wyjecha�by teraz dalej ni� poza centrum i nie wzi��by ze schowka broni. Ale Ald by� wa�ny i doktor czu� z nim szczeg�ln� wi�. Pradziadek ch�opaka te� by� Polakiem i Bloothowi wyda�o si� to osobliwie istotne, mimo �e Dardy zawsze klepa�a go po ramieniu szepcz�c do ucha: "Jest pan obezw�adniaj�co staromodny, doktorze, ale pan wie, �e ja to uwielbiam". Zrobi� to dla Alda drugi raz w �yciu. Wtedy na dobr� spraw� wype�ni� obowi�zek lekarza, chocia� prawda by�a taka, �e zgodnie z prawem, przyb��d� spoza strefy, zw�aszcza na�panego, nale�a�o odda� s�u�bom sanitarnym. W dodatku Ald by� nie tylko na�pany �-chloroamydolem jak pierwsza lepsza �ajza, ale mia� ostre problemy neurologiczne, jego m�zg wygl�da� jak ma�lanka z makiem. Blooth osobi�cie przeprowadzi� detoksykacj�, uprosi� Dardy, �eby nikomu nie pisn�a ani s�owa, wzi�� chudego nie�mia�ego Alda pod rami�, w�o�y� mu do kieszeni kilka ampu�ek z regeneratorem i w zgodzie z sumieniem, pe�en najlepszej wiary zaoferowa� pomoc w dotarciu do kwatery. Wiele informacji wycisn�� z ch�opaka dopiero poza gabinetem. Chloroamydol degeneruj�cy �ci�gna i receptory czuciowe by� dla Alda od dawna zaledwie przek�sk�. Poza tym mia� kochanka, Meksykanina urodzonego w Singapurze, z kt�rego w�tpliwych dokona� by� szczeg�lnie dumny; no i mieszka� w F-412, w norze sprzed trzech stuleci. Blooth powinien zostawi� go wtedy na peronie starego, towarowego metra je�d��cego poza stref� miejsk� co czterna�cie chrzanionych godzin, u�o�y� delikatnie, po lekarsku, pod murem stacji na obrze�u miasta i wr�ci� do swojego pi�knego, ciep�ego, czystego gabinetu w samym centrum CIM-plexu nowego Londynu. Ale mimo waha� nie zrobi� tego i tym samym skomplikowa� sobie spokojne higieniczne �ycie, bo teraz przyjecha� tu drugi raz, ze spluw� i roztkliwiaj�co serdecznym pragnieniem niesienia pomocy. Ald dzwoni� do gabinetu dwa dni wcze�niej, wieczorem, z prastarej budki spoza strefy, Blooth ledwo m�g� zrozumie� g�os przez szumy i trzaski. Jakby rozmawia� z dinozaurem. Ch�opak prosi� bardzo, je�li oczywi�cie to nie jest jaki� k�opot (do ci�kiej cholery, to by� k�opot), o odwiedziny, tam, u niego, w piwnicach i ruinach F-412, pi��dziesi�t trzy kilometry od granicy strefy miejskiej, bo chyba umiera i woli si� tylko upewni�, czy da si� co� zrobi�, a je�li nie, to chce si� z doktorem po�egna� i przedstawi� go Meksykaninowi. Mimo wszystko wzruszaj�cy telefon. Oczywi�cie ryzykowa�. Bez zezwolenia i identyfikatora nie wolno by�o opuszcza� miasta inaczej ni� tylko transpexem. Mo�na polecie� w p� godziny do Azji albo Australii, przeprowadzi� si� do Hongkongu albo Nowego Jorku-CID w kilka godzin, ale nie wolno opuszcza� stref miejskich pod gro�b� kwarantanny. I dlatego sta� na p�ycie jednej z podziemnych stacji F-412 i nie wiedzia�, czego bardziej si� boi. �e zab��dzi, z�apie wirusa, trafi na dzikie psy, sp�ni si� na metro, zatrzyma go stra� sanitarna. Czy mo�e, gorzej jeszcze - jeden z podziemnych gang�w? Ci powiesz� go przy murze na hakach wbitych w �opatki, jak to zrobili Aldonowi Stutlerowi miesi�c wcze�niej i b�dzie kolejn� sensacj� na pierwszej stronie "London Trial". Smr�d nafty i zgnilizny doprowadza� Blootha do sza�u, w dodatku zrobi�o mu si� zimno. Zapi�� p�aszcz i wolnym krokiem ruszy� w g��b podziemi. W tunelach us�ysza� gwizd i szcz�k zatrzymuj�cych si� wagon�w. Potem zn�w zapad�a �miertelna cisza, tylko wiatr i buczenie pr�du w transformatorach. Stacja mia�a kilka poziom�w z czas�w, kiedy pe�na by�a jeszcze ludzi; wszystkie po��czone by�y zewn�trznymi schodami prowadz�cymi na g��wny peron, od kt�rego zacz��. Ale w korytarzach i starych halach dla podr�nych u g�ry nie pali�a si� ani jedna lampa, w ciemno�ciach kr�lowa�y przeci�gi. Czy stacja ma jakiego� dozorc�, cho�by siwego starca ukrytego w sekretnym pokoju przed ekranami. Stare kamery Panasonica przy suficie peronu nie wygl�da�y na �lepe, o jego obecno�ci poza stref� wiedz� wi�c mo�e dwie osoby: Dardy i kto� ze s�u�b miejskich, kto obserwuje go albo i nie na monitorze kilometry st�d, w mie�cie. Wszed� wal�cymi si� schodami na g�rny poziom, przeszed� przez ogromny korytarz wylotowy, kt�ry prowadzi� kiedy� na powierzchni�, i ruszy� g��wnym tunelem na zach�d. Spr�bowa� za�piewa�, ale g�os uwi�z� mu w gardle i tylko cicho mrucza� ostatni przeb�j Ganzy w rytmie bossanovy. Przeszed� do korytarza roboczego 832-1, podobno niedaleko s�ynnej Northumberland Avenue starego Londynu, o kt�rej opowiada�a mu babcia, i potem min�� kilka bucz�cych, pancernych stacji przeka�nikowych wychodz�c w ko�cu na ogromne platformy starych gara�y. Trzyma� si� blisko muru, ale i tak mia� osobliwe wra�enie, �e kto� go obserwuje. Na pami�� skr�ci� w boczny, nieoznaczony korytarz po prawej stronie schod�w wiod�cych na powierzchni�. Chwil� patrzy� na promienie popo�udniowego s�o�ca pe�zaj�ce po pokruszonych, marmurowych stopniach, ale natychmiast z panik� u�wiadomi� sobie, �e musi dotrze� do Alda przed noc�. Wszed� w nienaturalnie szeroki tunel i biegiem, zerkaj�c nerwowo na zegarek, pop�dzi� piwnicami jakie� dwa, trzy kilometry prosto przed siebie. Kiedy us�ysza� basowe gitarowe d�wi�ki i st�umiony gwar nios�cy si� echem po piwnicach, po raz pierwszy zw�tpi� w sens swojej idiotycznej misji. Droga by�a dobra, ale je�li zdo�a� zapomnie�, �e b�dzie mija� Oblivion Club, wszystko mo�e si� zdarzy�. A tak chcia� prze�y�. Nie by�o bocznych korytarzy, wi�c by� zmuszony przej�� obok wej�cia. Ostro�nie trzyma� si� �cian, tak jak w gara�ach. Nad wej�ciem Oblivionu wisia� stary, tandetny neon migaj�cy czerwononiebieskim �wiat�em. Wyrwane drzwi ze zbitymi szybami le�a�y dalej na �rodku korytarza. S�ycha� by�o muzyk�, stukanie kij�w bilardowych i histeryczny �miech dziwek. Dopiero gdy zbli�y� si�, do sennych gitar i tykaj�cej niczym zegar perkusji do��czy� odra�aj�co niski, chropowaty g�os gwiazdki wieczoru. Znajdziesz taki g�os wsz�dzie, a niekt�rzy, jak na przyk�ad jego matka, uwa�ali, �e to jest cz�� sztuki. Dostawa� sza�u, gdy matka broni�a dziwek i narkoman�w; by� neurologiem, nazywanie sznapsbarytonu sztuk� to gruba przesada. Da�by sobie uci�� g�ow�, �e gwiazdka by�a nawalona strepsynin� albo D-prazmokokain�, bo obie nadtrawia�y struny g�osowe, a poza chloroamydolem by� to szczyt finansowych mo�liwo�ci m�t�w z podziemia. Ale kiedy gitary zaj�cza�y, a g�os tej kobiety zszed� w g��bokie basy, po jego plecach przebieg� dreszcz. Musia� przyzna�, �e by�a dobra. �piewa�a w jakim� koszmarnym j�zyku, momentami charcz�c, p�niej wydobywa�a z siebie wspania�y, czysty g�os, a potem znowu dudni�cy i zgrzytliwy, jakby grozi�a i przeklina�a w okrutny spos�b. Przez chwil� �piewa�a cienko i cicho, jakby by�a ma�� dziewczynk�, kt�r� porwano, postawiono na scenie i kazano �piewa�, a po chwili wrzeszcza�a z w�ciek�o�ci� i wyrzutem, jak obra�ona, zrozpaczona kobieta. Na kilkana�cie sekund ogarn�a Blootha niewyobra�alna panika, poczu� si� jak zaszczute zwierz�. W szarej ciemno�ci za progiem wej�cia zobaczy� ruch i to uruchomi�o jego instynkt samozachowawczy. Na progu pojawi�a si� kobieta i przyklejony do niej napalony ch�opak w czarnej sk�rzanej kurtce. Facet by� chodz�cym dzie�em sztuki. Mia� delikatn�, egzotyczn� twarz, ogolon� na �yso g�ow�; od karku a� po potylic� i wyrostki sutkowe za uszami pokrywa�y j� pi�kne, rozga��ziaj�ce si� tatua�e. Gdy zauwa�y� jego smuk�e d�onie, pomy�la�, �e o takich marzy ka�da panienka. Kobieta by�a w przylegaj�cej do cia�a purpurowej aksamitnej sukience, nie zakrywaj�cej nawet ud. U g�ry tylko cienkie, haftowane paseczki przerzucone przez ramiona. By�a nieludzko pi�kna, mia�a niewyobra�alnie g�adk� i blad� sk�r�, subtelnie umi�nione nogi, kszta�tne piersi i niewiarygodnie smuk�� szyj�. Jako lekarz szybko jednak zauwa�y� poszarpan� blizn� po kraniodializie na jej karku. Musieli to zrobi� rze�nicy, a nie lekarze, albo te� trafi�a na pogotowie tak na�pana, �e by�o im wszystko jedno, byle tylko uratowa� jej �ycie. Jak to mo�liwe, �e tak pi�kna dziewczyna �y�a poza stref�, w podziemiu i w takich warunkach. Powinna umrze� w tej sukience z zimna, ale D-prazmokokaina, kt�r� musia�a bra�, zmienia�a metabolizm i ciep�ot� jej cia�a. Cz�� tkanek obumiera i organizm potrzebuje mniej energii, tak �e nie trzeba nawet specjalnie je��. Przez pierwsze dwa, trzy miesi�ce brania sk�ra, paznokcie i w�osy nabieraj� pi�knego wygl�du, ale potem lawinowo zaczynaj� matowie�, obumiera� i gni�, pocz�wszy od ...
Poszukiwany