Prus Widziadła.txt

(15 KB) Pobierz
Boles�aw Prus

WIDZIAD�A

Oto jest dok�adna opowie�� litewskiego szlachcica Wzdychaj�y o dziwnym wypadku, 
jaki zdarzy� mu si� w Warszawie. Opowie�ci tej chcia�oby si� nie wierzy�, gdyby 
nie zosta�a potwierdzona przez dwu �wiadk�w zas�uguj�cych na zaufanie.
- Przyjecha�em - m�wi Wzdychaj�o - do Warszawy nie tyle z gotowymi pieni�dzmi, 
ile z przekazami na par� tysi�cy, chc�c sobie tutaj u was naby� chat� niedrog�, 
ale dochodow�, mo�e za sto pi��dziesi�t, mo�e za dwie�cie tysi�cy rubli, gdy� na 
wi�cej mnie nie sta�, biedaka. �e za� du�o s�ysza�em w Wilnie o waszych 
z�odziejach i okpiszach, wi�c zamiast stan�� w ober�y, odnalaz�em sobie dawnego 
koleg�, jeszcze z Syberii, Poniewolskiego, i u niego zamieszka�em na Podwalu.
Ledwiem si� sprowadzi� i ledwie wyszli�my z koleg� na ulic�, zaraz przypl�ta� 
si� do nas jaki� jegomo�� �rednich lat, z r�owym nosem, wygadany, a znajomy 
mego kolegi, i ten jegomo��, nazwiskiem Pijankiewicz, z miejsca wybadawszy ode 
mnie, po co przyjecha�em, poradzi� nam, a�eby�my poszli na Stare Miasto.
- Nie dlatego, Bo�e uchowaj - m�wi� jegomo�� - �e w Rynku siedzi Fukier, ale - 
mo�e nasz kochany Litwinisko w�a�nie tamt�dy upatrzy sobie kamienic�, kt�r� 
kupiwszy odnowi. Na chlub� w�asn� i po�ytek ca�ego narodu.
"Ha! - my�l� - je�eli ca�y nar�d bez wyj�tku ma mie� z tego po�ytek, to mo�e i 
trzeba kupi� dom w Rynku..."
Min�li�my par� uliczek, a� Pijankiewicz odzywa si�:
- O, tu siedzi Fukier, ale do niego nie namawiam, bo teraz ci�kie czasy... A 
oto jest Rynek naszego kochanego Starego Miasta...
Rozejrza�em si�... C�, domy jak domy. Jedna rzecz mi si� tylko nie bardzo 
podoba�a, �e plac zastawiony kramami, �e pe�no �yd�w w onych kramach, na 
chodnikach i w sieniach i �e czu� fetor... W takim miejscu nikt porz�dny nie 
zechce wynaj�� komornego...
Ledwiem to powiedzia�, a� Pijankiewicz w krzyk:
- A jak�e nie ma by� �yd�w, kiedy chrze�cijanie dom�w nie kupuj�?... Gdyby ka�dy 
bogaty Litwin kupi� cho� jedn� kamienic� w Rynku i utrzymywa� j� porz�dnie, to i 
fetoru nie znalaz�by� nawet za pieni�dze.
Spali� Warszaw� - krzycza� dalej - to�cie umieli, ale do pokuty, ale do 
zado��uczynienia za grzechy to was nie ma!...
- Prze�egnaj si�, acan - m�wi� - kt� tam znowu spali� Warszaw�?...
- A Litwini - odpowiada jegomo�� - w roku 1669... Do �mierci im tego nie 
zapomn�...
"Rany Chrystusa Pana!..." - my�l� sobie. Ale �e w historii nie jestem bieg�y, 
wi�c zamiast spiera� si�, odpowiedzia�em:
- C� to za jeden ten Fukier?... On, zdaje si�, wino sprzedaje, ha?... Mo�e by 
do niego wst�pi� na naparsteczek?...
- Daj�e spok�j!... - wtr�ci� m�j kolega z Syberii, u kt�rego zatrzyma�em si�. - 
Kto teraz wino pije?... Czasy nie po temu...
Ale jegomo��, kt�ry przyczepi� si� do nas na Podwalu, znowu w krzyk:
- Dlaczego nie pi� wina?... A c� kupiec zrobi z winem: w rynsztok wyleje?... 
Kiedy Litwinom podoba�o si� spali� Warszaw�, to niech teraz gasz� - cho�by 
pragnienie potomk�w nieszcz�liwych obywateli, kt�rych domy zamieni�y si� w 
perzyn�...
Bo�e mi�osierny! jak �yj�, nie my�la�em, �e rodz� si� z podpalacz�w!... No, ale 
je�eli cz�owiek uwa�a si� za pokrzywdzonego, to trudno, niech sam wyznaczy 
pokut�...
Wi�c pomimo oporu mego kolegi Sybiraka weszli�my do sklepu.
- Przynajmniej - odzywa si� zmartwiony Poniewolski - nie pijcie� wina 
drogiego... Krymskie tu powinno by� niez�e... - Krymskie u Fukiera?... - 
wrzasn�� Pijankiewicz. - Pan wiesz, co ja p�ucz� krymskim winem?... z pewno�ci�, 
�e nie gard�o!... 
- Wi�c lekki sotem - szepn�� m�j kolega Poniewolski, kt�remu nakazano wystrzega� 
si� trunk�w z powodu sklerozy.
Ale Pijankiewicz ani s�ucha�. Zbli�y� si� do subiekta i zacz�� dysponowa� 
p�g�osem:
- Daj no pan buteleczk� tego mojego, kt�rym ja zawsze zaczynam... Potem 
buteleczk� tego mojego, co go pij� p�niej... Potem zobaczymy, a na samym ko�cu 
dasz nam buteleczk� tego, kt�rym ja zawsze ko�cz�, je�eli jestem w towarzystwie 
dobrych patriot�w.
"No - my�l� - Warszawa nieszcz�liwe miasto, ale te� w nim ludzie umiej� si� 
pociesza�... Co prawda, to i w Wilnie znalaz�by takich samych; cho� i my te� 
nacierpieli�my si�, oj!... nacierpieli..."
Pijankiewicz zaprowadzi� nas do ciemnego osobnego pokoiku, usadowi� za sto�em, a 
gdy subiekt przyni�s� butelk�, sam zacz�� nalewa� kieliszki.
Powiadam tobie, moje serce, jak skosztowa�em tego wina, kt�re mia�o i�� na 
pocz�tek, to zrobi�o mi si� b�ogo w ustach; a kiedym wypi� tego - co sz�o na 
numer drugi, to zachcia�o mi si� �piewa�. I co powiesz, za�piewa�em tak cudnie, 
tak od duszy, �e mi si� �zy w oczach zakr�ci�y. Wi�c pomy�la�em: "Bo�e 
mi�osierny!... trzeba by�o a� do Warszawy jecha�, a�eby cz�owiek dowiedzia� si�, 
�e jest �piewakiem."
Spojrz�, a� widz�, �e nie ja sam p�aka�em. Pijankiewiczowi �zy jak groch p�yn�y 
z oczu, a m�j kolega Sybirak, Poniewolski, opar� g�ow� na r�ku i tylko si� 
trz�s�.
- Zjedz� nas �ydy - m�wi� Poniewolski - zjedz� jak amen w pacierzu... Zjedz�, 
zwymiotuj� do Wis�y i pop�yniemy do Gda�ska...
- Gwa�ci�ski... bracie Polaku, nie m�w tak!... - przerwa� Pijankiewicz.
- Ja przecie nie jestem Gwa�ci�ski, tylko Poniewolski...
- Wszystko jedno... nie masz si� co spiera� o g�upie nazwisko. .. A �ydy nie 
zjedz� nas... Jak ta k�pa na �rodku Wis�y bywa co roku pod wod�, a potem 
wydobywa si� na wierzch, tak i nasze Stare Miasto nieraz ton�o w kl�skach i 
zawsze wyp�ywa�o... Tombalski...
- Ja przecie nie jestem Tombalski, tylko Poniewolski...
- Wszystko jedno... Ale� m�j brat... Polak... Wi�c daj pyska, a bestia Litwin 
niech p�aci, kiedy spali� Warszaw�...
W tej chwili dopiero, m�wi� ci, serce, przypomnia�em sobie, �e po�rodku nas jest 
jeden Litwin. My�l� sobie: ",Kt�ry� by to?..." Obejrza�em si� i... spostrzeg�em 
na ciemnej �cianie izby jasny kr��ek, kt�ry z wolna powi�ksza� si�, a w �rodku 
jego co� rusza�o si� jak r�nobarwne robactwo i nawet szemra�o. Wi�c pytam moich 
towarzysz�w, koleg� Sybiraka i Pijankiewicza: "Widzicie wy, co si� wyrabia na 
�cianie?", a kolega m�wi: "Widzimy." Za� Pijankiewicz doda�:
- To musi by� kinematograf!... I jak szcz�cia pragn�, tak on nam pokazuje co�, 
niby nasze kochane Stare Miasto... Nawet s�ysz� glosy...
- Bo wida� jest to kinematograf gadaj�cy... - dorzuci� Poniewolski.
Czy moi towarzysze jeszcze co m�wili, nie wiem, poniewa� ca�y zatopi�em si� w 
tym, com widzia� i s�ysza�. A oto jakie by�o nasze nadzwyczajne widzenie:
Lato, �wit. Oczywi�cie Rynek Starego Miasta. Na �rodku placu, nieosobliwie 
zabrukowanego, wznosi si� dzi� nie istniej�cy ratusz. Doko�a niego wida� dwa 
szeregi dom�w: jedne tworz� cz�� p�nocnej, inne cz�� zachodniej �ciany Rynku. 
Domy o grubych murach, malowane barwami: czerwon�, zielon�, niebiesk�, i 
ozdobione wizerunkami �wi�tych, lw�w, gryf�w, okr�t�w. Niekt�re wizerunki i 
gzemsy s� z�ocone; drzwi �elazne, okna pot�nie zakratowane.
Z bocznej ulicy wyje�d�a kilka fur, wielkich jak chaty, zaprz�gni�tych we cztery 
i sze�� koni; furmani maj� przy bokach ci�kie szable. Fury staj�, z bram 
wybiega s�u�ba m�ska i zdejmuje �adunki. Oto skrzynie aksamitu, sukna, tkanin 
jedwabnych i lnianych. Oto beczki wina, wory korzeni z ciep�ych kraj�w. Oto 
szk�o, zegary, bro�, sztaby �elaza. Wszystkie te towary i mn�stwo, mn�stwo 
innych wnosz� do sk�ad�w i piwnic, gdzie s�u�ba ustawia je, a urz�dnicy sklepowi 
zapisuj�.
Na dworze robi si� coraz widniej; Rynek znika, a zamiast niego wida� mieszkanie 
kupca. Ogromne szafy i ��ka z baldachimami, ci�kie sto�y i krzes�a rze�bione, 
takie� kredensy. Na stolikach drobiazgi z chi�skiej porcelany i ko�ci s�oniowej; 
w kredensie srebrne talerze i z�ociste puchary. Przez pok�j przechodzi pani 
domu; na sukni b��kitnej jedwabnej ma drug� sukni� z du�ym ogonem, z przodu 
otwart�. Na g�owie aksamitny kapturek, haftowany z�otem, w uszach brylanty, na 
szyi per�y, w r�kach ksi��ka do nabo�e�stwa spi�ta z�otymi klamrami. To jest 
pani kupcowa. Cudnie pi�kna idzie do kaplicy na msz� rann�, w godzinie, kiedy 
tam bywa dw�r kr�lewski.
A tymczasem kupiec, Gize czy Baryczka, w czarnym aksamitnym kaftanie i obcis�ych 
spodniach wydobywa z torby u pasa klucz i otwiera �elazne drzwi w �cianie. Tam 
stoj� dwie �wierci srebrnych talar�w i trzygarncowe beczu�ki nape�nione z�otem. 
Wola jednego ze swych pomocnik�w i sypie mu w fartuch kilka gar�ci pieni�dzy dla 
furman�w za przywieziony towar.
Mniej wi�cej to samo powtarza si� we wszystkich domach Rynku. Wsz�dzie sprz�ty 
wytworne, bogate dywany, kobiety strojne w jedwab i drogie kamienie, kupcy 
dumni, za �elaznymi drzwiami beczu�ki srebra i z�ota. Bogactwo leje si� wrotami 
i oknami.
Po mszy Rynek zape�nia si�. Szlachta i szlachcianki, przekupnie uliczni, 
rycerstwo w wysokich butach z d�wi�cznymi ostrogami, mnichy, ksi�a �wieccy, 
rzemie�lnicy, mieszczanie, mieszczanki, �ebracy, wszystko to d��y do sklep�w, 
jedni za sprawunkami, inni za zarobkiem lub ja�mu�n�.
- Zdaje si�, �e to b�dzie pocz�tek siedemnastego wieku... Pi�kna wtedy by�a 
Warszawa, co?... - wyszlocha� Pijankiewicz, jedn� r�k� ocieraj�c �zy, drug� 
podnosz�c do ust kieliszek.
Obraz ga�nie i po chwili pokazuje si� inny. To samo miasto, ale w Rynku jaki� 
niepok�j. T�um biegnie w stron� p�nocn�, s�ycha� pospieszny d�wi�k dzwon�w. 
Wkr�tce nad domami ukazuj� si� g�ste k��by czarnego dymu i jaskrawe p�omienie, 
kt�re wype�niaj� ca�y widok.
- To ten po�ar, co go Litwini zrobili!... - szepcze Pijankiewicz.
. - O... da�by� spok�j!... - gromi go ro�ez�oszczonym g�osem Poniewolski.
A ja, serce moje, nic... tylko patrz�... s�ucham i zalewam si� Izami. Ju� nie 
m�j cudny �piew tak mnie usposabia, ale wspomnienia... C� to by�o?... Gdzie� to 
jest?...
Ciemnokrwawe t�o obrazu poczyna si� wyja�nia�. Dym powoli opada, a na miejscu 
przebogatych dom�w wida� okna bez szyb, �ciany czarne, stercz�ce kominy, a w 
mieszkaniach stosy kamieni i opalonego drzewa.
- Wtedy by�o gorzej w Warszawie ani�eli dzi�!... -...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin