Lukian.Prawdziwa historia.pdf
(
239 KB
)
Pobierz
Lukian z Samosaty
P
RAWDZIWA HISTORIA
I
Podobnie jak atleci z fachu i ci, którzy pracują nad fizycznym rozwojem ciała, mają na
względzie nie samo tylko pielęgnowanie zdrowia i ćwiczenia cielesne, ale takŜe naleŜyte
wytchnienie, i uwaŜają je za zasadniczą część swego zajęcia, tak, zdaniem moim, przydatną jest
rzeczą dla ludzi pracujących duchowo po dłuŜszej i powaŜnej lekturze odświeŜyć umysł i uczynić
go sposobniejszym do dalszej pracy. Pod tym względem nic, jak myślę, nie jest tak odpowiednim,
jak czytanie dzieł, które w formie uciesznej i powabnej podają nie samą tylko czczą zabawkę dla
umysłu, ale takŜe poŜyteczną mają na celu naukę. Coś w tym rodzaju znajdzie, jak tuszę, czytelnik
w niniejszym utworze. Nie tylko bowiem oryginalna treść i krotochwilne pomysły będą dlań
przedstawiać urok, nie tylko to, Ŝe rozliczne kłamstwa serio, tonem prawdy skreśliłem, ale takŜe i
ta okoliczność, Ŝe w kaŜdym z opowiadanych zdarzeń kryje się komiczna aluzja do niektórych
staroŜytnych poetów, historyków i filozofów, co napletli mnóstwo cudownych bajek, a których
bym nawet po nazwisku wymienił, gdyby nie to, Ŝe czytający sam ich wśród lektury odgadnie.
Ktezjasz z Knidos, syn Ktesiocha, opowiada w dziele swoim o kraju Indów i jego osobliwościach
rzeczy, których ani sam nie widział, ani od nikogo wiarygodnego nie słyszał. ToŜ i Jambulos
popisał róŜne dziwaczne historie o krajach w wielkim morzu, namacalne kłamstwa; chociaŜ,
przyznać muszę, treść wcale jest zabawna. Podobnie wielu innych opisało w tym samym guście
rzekome tułaczki własne i podróŜe, w których bają o olbrzymich zwierzętach, dzikich ludziach i
dziwacznych obyczajach
1
. Protoplastą ich i mistrzem w tego rodzaju bladze jest Homerowski
Odyseusz, który opowiada Alkinoosowi i jego dworzanom o wiatrach w niewoli, o jednookich,
ludoŜerczych i dzikich ludziach, o wielogłowych potworach, o przemienieniu swych towarzyszy
za pomocą ziół w zwierzęta i o innych banialukach, którymi zawracał głowę prostodusznym
Feakom. Czytając takie dzieła, nie brałem autorom za złe ich kłamstw, wiedząc, Ŝe nie są wolni od
nich takŜe ludzie, którzy udają, Ŝe się zajmują filozofią
2
, tylko temu się dziwiłem, jak mogli
przypuszczać, Ŝe czytelnicy nie poznają się na tych kłamstwach. OtóŜ i ja, nie mogąc się oprzeć
chęci przekazania potomnym utworu tego rodzaju, a nie widząc powodu, dla którego by mnie
jedynie nie miało być wolno zabawić się w bajarza, poniewaŜ nie mogę nic prawdziwego
opowiedzieć — nic bowiem nadzwyczajnego w Ŝyciu mi się nie przydarzyło — jąłem się
kłamstwa, o wiele atoli uczciwiej w tym względzie sobie postępując niŜ inni: jedną bowiem
przynajmniej powiem prawdę, oświadczając mianowicie, Ŝe będę kłamał. Tuszę sobie, Ŝe
wyznając otwarcie, iŜ nie powiem ani słowa prawdy, uniknę takŜe wszelkich w tej mierze
zarzutów. Pisać tedy będę o rzeczach, których nie widziałem, które mi się nie przydarzyły, o
których od nikogo nie słyszałem, ba, które w ogóle nie istnieją ani istnieć nie mogą. Dlatego teŜ
czytelnicy nie potrzebują w to, co powiem, wcale wierzyć.
*
*
*
1
Pisma Ktezjasza i Jambulosa zaginęły, tak samo pisma Antoniusza Diogenesa, którego powieść, Pt. C
udowne
przygody poza Tule
była według Fociusza
(Bibl cod
166, 111 b) źródłem opowiadania Lukiana.
2
Według scholiasty złośliwa uwaga pod adresem
Rzeczypospolitej
Platona X 614 A
Onego tedy czasu puściłem się u Słupów Heraklesa w podróŜ; dostawszy się na ocean zachodni
płynąłem z pomyślnym wiatrem. Powodem i celem tej mojej wędrówki była ciekawość, Ŝądza
świeŜych wraŜeń oraz chęć dowiedzenia się, gdzie się kończy ocean i co za ludzie mieszkają po
drugiej jego stronie. Zaopatrzyłem się więc w obfity zapas Ŝywności, wziąłem z sobą pod
dostatkiem słodkiej wody, przybrałem sobie do kompanii pięćdziesięciu druhów, podobnie
myślących jak ja, przysposobiłem nadto sporo broni, zmówiłem sobie za hojną zapłatę nadzwyczaj
zręcznego sternika i statek — był to rodzaj jachtu — kazałem ubezpieczyć tak, jak tego wymagała
podróŜ długa i awanturnicza. Płynęliśmy cały dzień i noc z pomyślnym wiatrem i dopókiśmy
jeszcze przed oczyma — mieli ląd, okręt z wolna sunął po fali; nazajutrz atoli, równo ze świtem,
począł się wiatr wzmagać, flukty się rozigrały, mrok osiadł w powietrzu — nawet Ŝagla nie moŜna
juŜ było zwinąć. Trzeba się więc było zdać na wolę wiatru; przez siedemdziesiąt dziewięć dni
rzucała nami burza po morzu; osiemdziesiątego, gdy słoneczko zabłysło, spostrzegliśmy nie
opodal wyspę wysoką, zalesioną, o którą bałwany morskie lekko się rozbijały, zwłaszcza Ŝe wiatr
juŜ się znacznie ustatkował. Przybiwszy do brzegu i wysiadłszy na ląd, długo wypoczywaliśmy na
ziemi po tylu biedach, a gdyśmy wreszcie powstali, wybraliśmy spomiędzy siebie trzydziestu,
którzy mieli przy okręcie na straŜy—zostać; dwudziestu miało mi towarzyszyć w głąb kraju, celem
zbadania wyspy. Zaledwośmy, pomykając lasem, uszli jakie trzy staje od brzegu, ujrzeliśmy
spiŜowy słup, a na nim napis w języku greckim (litery byty zatarte na pół i rdzą strawione) tej
treści: „Dotąd dotarli Herakles i Dionizos”. W pobliŜu na skale widać teŜ było dwa ślady stóp,
jeden wielkości morgi, drugi mniejszy, mniejszy musiał naleŜeć do Dionizosa, drugi zaś do
Heraklesa
3
.
Ugiąwszy tedy kolana w hołdzie, puściliśmy się naprzód; ledwośmy atoli mały kawałek drogi
uszli, stanęliśmy nad rzeką płynącą winem, nadzwyczaj podobnym do naszego z wyspy Chios.
Nurt był tak głęboki i szeroki, Ŝe tu i ówdzie mógł nieść na swym grzbiecie statki. .Oglądając te tak
dowodne znaki pobytu Dionizosa, utwierdziliśmy się jeszcze mocniej w wierze w prawdziwość
owego napisu na słupie. Przyszło mi do głowy zbadać, skąd ta rzeka wytryska; puściłem się więc
jej brzegiem w górę, źródła atoli nie odnalazłem, a tylko mnóstwo okazałych winnych latorośli,
pełnych gron. Przy korzeniu kaŜdej tryskał zdrój jasnego wina i ze zdrojów tych tworzyła się rzeka.
Widać teŜ było w niej mnóstwo ryb, barwą i smakiem przypominających niezmiernie wino.
Ułowiliśmy kilka, a kiedyśmy je spoŜyli, upiliśmy się co się zowie. Rozkrajawszy owe ryby
przekonaliśmy się, Ŝe były pełne droŜdŜowego osadu. Później atoli wpadliśmy na taki koncept,
Ŝeby mieszać z tymi rybami zwyczajne wodne; skutek tej operacji był taki, Ŝe traciły zbytnią
tęgość.
Przeprawiwszy się następnie w miejscu płytkim w bród przez ową rzekę natrafiliśmy na
szczególnego rodzaju latorośle winne: dolna ich część przed stawiała się mianowicie jako pień
gruby, z licznymi pędami, górna zt jako niewiasty, aŜ po pas zupełnie prawidłowo rozwinięte. Tak
wystawia u nas Dafne, zamieniającą się w drzewo, w chwili kiedy ją Apollon chce porwać w
objęcia. Końce palców tych niewiast wydłuŜały się w gałęzie, obwieszone obficie gronami
winnymi, z głów spływały zamiast włosów wąsy winorośli, liście i jagody. Kiedyśmy się do nich
zbliŜyli, poczęły witać się z nami i ściskać nas za ręce, szczebiocąc to po lidyjsku, to po indyjsku,
przewaŜnie zaś po grecku. Nie szczędziły nam teŜ i całusów; kto jednak dostał buziaka, ten
natychmiast czuł się pijany i zawracało mu się w głowie. Tylko owoców swoich nie pozwalały nam
zrywać; kiedyśmy chcieli który uszczknąć, krzyczały w głos z bólu. Niektóre chciały takŜe
pobawić się z nami. Dwóch moich towarzyszy, którzy z nimi pobaraszkowali, nie mogło się juŜ z
ich objęć wyrwać: sromami spojeni, zrośli się z nimi i korzeniami spowili! Z palców strzeliły im
3
Zob. Herodot IV 82, stopa Heraklesa miała był długa na dwa łokcie.
gałązki, umajeni wąsami winorośli wyglądali tak, jakby juŜ lada chwila owoce mieli wydać.
Pozostawiwszy ich na pastwę losu powróciliśmy na statek i opowiedzieliśmy pozostałym
towarzyszom wszystko, co się nam przydarzyło.
Następnie wzięliśmy ze sobą kilka dzbanów, naczerpali w nie wody, a zarazem wina z rzeki, a
spędziwszy noc nie opodal na brzegu, puściliśmy się rankiem przy łagodnym wietrze na morze.
Około południa, gdyśmy juŜ wyspę z oczu stracili, zerwał się nagle huragan, okręcił dookoła
statek, uniósł w górę na jakie trzy tysiące staj i juŜ nie spuścił na morze. Okręt zawisł w powietrzu;
wiatr, wpadłszy między płótna i wydawszy Ŝagiel, pędził naszą galerę. Po siedmiu dniach i tyluŜ
nocach napowietrznej Ŝeglugi spostrzegliśmy ósmego dnia w powietrzu jakąś ziemię, niby to
wyspę błyszczącą, kulistą i potęŜnym światłem jaśniejącą. Przybiwszy do niej i zawinąwszy do
portu, wyszliśmy na ląd, a rozglądając się po tej krainie przekonaliśmy się, Ŝe jest zamieszkana i
uprawna. Za dnia nie mogliśmy nic rozeznać, ale kiedy noc zapadła, pokazało się oczom naszym
mnóstwo innych wysp w pobliŜu, to większych, to mniejszych, barwy ognistej, a w dole inna jakaś
ziemia z miastami, rzekami, morzami, lasami i górami. Wnosiliśmy z tego, Ŝe to jest nasz glob.
Kiedyśmy zamierzali pociągnąć dalej, natknęliśmy się na tak zwanych tutaj Koniosępów,
którzy nas przyaresztowali. Ci Koniosępowie są to męŜe jeŜdŜący na olbrzymich sępach i
zaŜywający tych ptaków niby koni; sępy, jak powiedziano, są olbrzymie i przewaŜnie trójgłowe.
Jak zaś są wielkie, moŜna wymiarkować z tego, Ŝe pierwsze lepsze ich pióro jest dłuŜsze i grubsze
niŜ maszt wielkiego, ładownego okrętu
4
. OtóŜ wzmiankowani Koniosępowie małą nakazane latać
dookoła tej ziemi i jeśliby przydybali jakiego cudzoziemca, przywieść go przed króla; toteŜ i nas
przyaresztowali i zaprowadzili przed niego. Skoro nas zobaczył, ozwał się, miarkując widocznie
po naszej powierzchowności i stroju, w te słowa: „Wędrowcy! Czy nie jesteście z Hellady?” —
„Tak jest!” — powiadamy, a on rzecze: „W jakiŜ sposób dostaliście się tut aj? Jak przebyliście tak
ogromny kawał napowietrznej drogi?” Opowiedzieliśmy mu, jak się rzecz miała, a wtedy i on
począł nam prawić o swych dziejach, mianowicie Ŝe jest człowiekiem tak jak my, Ŝe się zowie
Endymion, Ŝe onego czasu został wśród snu z naszej ziemi porwany i zamianowany królem tej
krainy, Ŝe ona jest właśnie tą, która się nam, mieszkającym na ziemi naszej, przedstawia jako
KsięŜyc. Wreszcie kazał nam być dobrej myśli i nie lękać się Ŝadnego niebezpieczeństwa,
zapewniając, Ŝe nie zbędzie nam u niego na niczym, czego tylko serce nasze zapragnie. „Skoro zaś
— ciągnął dalej — szczęśliwie zakończę wojnę, którą teraz zamierzam wypowiedzieć
mieszkańcom Słońca, będzie wam u mnie jak w raju”. Zapytaliśmy go, co zacz są ci jego
nieprzyjaciele i o co chodzi, a on rzekł:
„Faeton, król mieszkańców Słońca (trzeba wam bowiem wiedzieć, Ŝe i Słońce, podobnie jak
KsięŜyc, jest zamieszkane), od długiego juŜ czasu jest naszym wrogiem. Powód zaś taki: Onego
czasu zebrałem największych biedaków w moim państwie i chciałem ich jako osadników wysłać
na Jutrzenkę, podówczas jeszcze pustą i nie zaludnioną. Zazdrosny Faeton nie chciał pozwolić na
załoŜenie osady i z hufcem Koniomrówczan zaszedł naszym drogę. Pokonani — nie byliśmy
bowiem dostatecznie na ten napad przygotowani — musieliśmy wówczas ustąpić. Teraz atoli
myślę po raz wtóry wojnę wypowiedzieć i osadników wysłać. JeŜeli tedy macie ochotę, to
przyłączcie się, proszę, do tej wyprawy, a ja kaŜdemu z was dostarczę ze stajni królewskich po
jednym sępie i odpowiedni rynsztunek; jutro wymaszerujemy stąd”. „Zgoda — rzekłem — skoro
tak chcesz”.
Na ten dzień zostaliśmy na uczcie u króla, nazajutrz zaś równo ze świtem powstaliśmy i
sprawiliśmy szyki, gdyŜ czaty doniosły nam, iŜ nieprzyjaciel jest juŜ niedaleko. Wojska naszego,
nie wliczając czeladzi obozowej, miotaczy, lekkiej piechoty i cudzoziemskich pułków
4
Zob
Odyseja
IX 322 n.
posiłkowych, było sto tysięcy, mianowicie osiemdziesiąt tysięcy Koniosępów i dwadzieścia
tysięcy Ŝołnierzy, którzy jechali na Kapustnikach. Są to ogromne ptaki, pokryte na całym ciele
zamiast piór kapustą, ze skrzydłami podobnymi nadzwyczaj do liści podbiału. Na skrzydłach
stanęli Prosobije i Czosnkoboje. Przyszli nam teŜ w pomoc sprzymierzeńcy z Wielkiej
Niedźwiedzicy, mianowicie: trzydzieści tysięcy Pchłołuczników i pięćdziesiąt tysięcy
Pędziwiatrów. Z tych Pchłołucznicy jeŜdŜą na olbrzymich pchłach, blisko dwanaście razy
większych od słonia (skąd teŜ i nazwę dzierŜą), Pędziwiatry zaś jest to piechota, latająca w
powietrzu, bez pomocy jednak skrzydeł. Urządzają się w tym celu w sposób następujący.
Przywdziewają kaftany, sięgające do kostek; te wydęte powietrzem niosą ich niby okręty. W
bitwie uŜywają ich zwyczajnie jako peltastów. KrąŜyła pogłoska, Ŝe z gwiazd znad Kapadocji ma
nadciągnąć siedemdziesiąt tysięcy WróbloŜołędzian i pięćdziesiąt tysięcy KonioŜurawian. Ani
jednych, ani drugich nie widziałem z tej po prostu przyczyny, Ŝe nie przyszli. Stąd teŜ nie miałem
odwagi opisać, jak wyglądali, zwłaszcza Ŝe dziwaczne i nie zasługujące na wiarę historie o nich
opowiadano. Tak się przedstawiała armia Endymiona. Uzbrojenie u wszystkich było jednakowe.
Hełmy mieli sporządzone z bobu, który tutaj jest nadzwyczaj wielki i gruby, pancerze
łuskowate, z naszytych na siebie łusek łubinu (łupina łubinu jest tam twarda jak róg), tarcze i
miecze mieli zupełnie takie jak greckie. Kiedy juŜ wreszcie ostatnia nadeszła chwila, ustawiono
wojsko do boju w następujący sposób. Prawe skrzydło zajęli Koniosępowie i król z zastępem
doborowego Ŝołnierza. W liczbie .tych znajdowaliśmy się i my. Na lewym skrzydle stanęli
Kapustnicy, w środku zaś sprzymierzeni, w takich formacjach, jakie się im podobały. Piechoty
było nieomal sześćdziesiąt milionów. MamŜe powiedzieć, gdzie ją ustawiono? OtóŜ znajduje się
na KsięŜycu mnóstwo olbrzymich pająków, z których kaŜdy znacznie jest większy od jednej z
Cyklad. Pająkom tym nakazano zasnuć pajęczyną całą przestrzeń między KsięŜycem a Jutrzenką.
Skoro zadanie swoje spełniły i równinę sporządziły, ustawiono na niej, piechotę. Przewodził jej
Czarniak, syn Białasa, i dwaj inni dowódcy. Na lewym skrzydle armii nieprzyjacielskiej stał
Faeton z Koniomrówczanami. Są to zwierzęta ogromne, skrzydlate, zupełnie podobne do naszych
mrówek, tylko Ŝe wielkością znacznie się od nich róŜnią, największa z nich bowiem zajmowała
blisko dwa morgi przestrzeni. A walczyli nie tylko ci, co na nich siedzieli, ale i one takŜe, a to
rogami. Miało ich być koło pięćdziesięciu tysięcy. Prawe skrzydło tworzyli w liczbie niemal
pięćdziesięciu tysięcy Powietrzokomarzanie, sami łucznicy, którzy jechali na niezmiernie wielkich
komarach. Poza nimi stanęli Rzodkwianie, lekkozbrojna, nadzwyczaj bitna piechota; wyrzucali oni
z proc na znaczną odległość potęŜne rzodkwie. Kto taką rzodkwią został ugodzony, ten w tej chwili
padał na miejscu, a z rany rozchodził się nieznośny smród. Podobno groty pocisków zapuszczali
jadem ślazu. Za tymi stał dziesięciotysięczny hufiec Grzybołodyg, cięŜkozbrojnych piechurów
walczących z bliska. Grzybołodygami zwali się dlatego, Ŝe jako tarcz uŜywali grzybów, a jako lanc
łodyg szparagowych. Nie opodal mogłeś widzieć PsioŜołędzian, w liczbie pięciu tysięcy, których
Faetonawi na pomoc przysłali mieszkańcy Syriusza; byli to męŜe z twarzami psimi, walczących na
skrzydlatych Ŝołędziach. Mówiono, Ŝe nie stawili się z wojsk sprzymierzonych na czas procarze,
których zawezwał Faeton z Drogi Mlecznej, i Chmurocentaurowie. Ci ostatni nadciągali jednak,
ale kiedy juŜ było po bitwie, i bodaj byli się nie pokazali! Natomiast procarze wcale się nie
pojawili, z którego to powodu później rozgniewany Faeton, jak słychać było, ogniem kraj ich
spustoszył. Z takimi tedy zastępami ciągnął przeciwko nam Faeton.
Skoro z obu stron, dając hasło do boju, zaryczały osły — tych bowiem uŜywają tutaj za trębaczy
— rzuciły się obie armie na siebie. Lewe skrzydło mieszkańców Słońca pierzchło natychmiast,
nawet nie starłszy się wręcz z Koniosępami, a my puściliśmy się za nimi, zabijając, co się nam pod
rękę nawinęło. Prawe natomiast skrzydło początkowo górę wzięło nad naszym lewym, a
Powietrzokomarzanie zapuścili się w pogoni aŜ po naszą piechotę. Gdy atoli ta ruszyła z pomocą,
podawszy tyły, czmychnęli, zwłaszcza Ŝe teŜ zmiarkowali, iŜ lewe ich skrzydło zostało poraŜone.
Pogrom był zupełny; mnóstwo ludu zabraliśmy do niewoli, mnóstwo teŜ wymordowaliśmy, a krew
tak obficie lała się po obłokach, Ŝe przesiąkły nią i wydawały się tak rumiane, jak u nas przy
zachodzie słońca. Niemało jej teŜ pociekło na ziemię, a to naprowadziło mię na myśl, czy teŜ
przypadkiem podobna, przed wiekami rozgrywająca się w górnych regionach scena nie
dostarczyła Homerowi wątku do pomysłu, Ŝe Zeus z powodu śmierci Sarpedona krwawy deszcz
spuścił na ziemię
5
.
Zaniechawszy wreszcie pogoni, cofnęliśmy się i wznieśliśmy dwa trofeje zwycięskie: jeden na
pajęczynie, na pamiątkę walki pieszej, drugi na obłokach, na pamiątkę walki napowietrznej. W
chwili, kiedyśmy tym byli zajęci, doniosły nam placówki, Ŝe nadciągają Chmurocentaurowie,
którzy mieli przed walką przybyć z pomocą Faetonowi. Niebawem przedstawił się oczom naszym
oryginalny nadzwyczaj widok. Oto ciągnęły postacie, w połowie wyobraŜające skrzydlate rumaki,
w połowie ludzi; wielkość części człowieczej wynosiła tyle, co górna połowa Kolosu Rodyjskiego,
wielkość części końskiej, co potęŜny okręt przewozowy. Liczby tych wojowników nie podaję,
boby mi nikt nie uwierzył, gdybym ją podał — tak była ogromna. Hetmanił tym zastępom Strzelec
z Zodiaku. Skoro zobaczyli, Ŝe ich przyjaciół rozgromiono, wyprawili do Faetona gońca z
zawezwaniem, aby natychmiast powrócił na plac boju, sami zaś sprawiwszy szyki wpadli na
przeraŜonych mieszkańców KsięŜyca, którzy bezładnie rozbiegli się za nieprzyjacielem i za
łupami, zmusili ich do ucieczki, króla gnali aŜ pod bramy miasta i masę jego ptaków pozabijali;
wywrócili następnie trofeje, obiegli całą ową błoń, utkaną przez pająki, i zabrali do niewoli mnie i
dwóch moich towarzyszy. Zjawił się wreszcie Faeton i wzniesiono nowe trofeje. Nas zapędzono
tego samego dnia z rękami skrępowanymi na grzbiecie sznurem z pajęczyny na Słońce.
Nieprzyjaciele nie uznali za stosowne oblegać grodu Endymiona, a tylko cofnąwszy się,
wznieśli między KsięŜycem a Słońcem mur tak, iŜ promienie ze Słońca nie mogły się juŜ więcej
przedostawać na KsięŜyc. Mur ten był podwójny, a zbudowano go z chmur. Zaraz nastąpiło
całkowite zaćmienie KsięŜyca i noc nieprzerwana zaległa całą jego przestrzeń. W tym trudnym
połoŜeniu wyprawił Endymion posłów do Faetona z korną prośbą, aŜeby mur ów zburzył i wejrzał
miłosiernym okiem na lud jego, w ciemnościach pędzący Ŝywot; za to obiecywał płacić haracz, być
sprzymierzeńcem, nie prowadzić z nim nigdy wojny i w dowód tego dać zakładników. Dwa razy
zwoływał Faeton w tej sprawie radę; pierwszego dnia nie uchwalono nic — tak wielkie jeszcze
było rozgoryczenie; następnego dnia udobruchali się członkowie rady i stanął pokój pod
następującymi warunkami:
„Mieszkańcy Słońca i ich sprzymierzeńcy zawierają z mieszkańcami KsięŜyca i ich
sprzymierzeńcami ugodę tej treści—, mieszkańcy Słońca zobowiązują się zburzyć mur graniczny,
nie zapuszczać więcej na KsięŜyc zagonów i wydać jeńców za umówioną cenę. Mieszkańcy
KsięŜyca ze swej strony przyrzekają nie naruszać niezawisłości innych gwiazd, nie podnosić oręŜa
przeciw mieszkańcom Słońca, owszem, w razie najazdu nieprzyjacielskiego wzajemnie sobie
dopomagać. Król mieszkańców KsięŜyca winien jest składać jako daninę królowi mieszkańców
Słońca dziesięć tysięcy dzbanów rosy i daćc dziesięć tysięcy zakładników. Osadę na Jutrzence
mają obie strony wespół załoŜyć, a nadto dozwala się i innym plemionom, które tylko zechcą, brać
w zakładaniu jej udział. Układ niniejszy ma być wyryty na słupie bursztynowym i na granicy obu
państw w powietrzu wystawiony. Zaprzysięgają go ze strony mieszkańców Słońca: Ogniewski,
śarski i Płomieńczyk, ze strony mieszkańców KsięŜyca: Nocniewski, Miesiączyński i Jasny”.
Taka była osnowa traktatu pokojowego.
Zaraz teŜ wzięto się do burzenia muru i nas jeńców wydano. Kiedyśmy wrócili na KsięŜyc,
5
Iliada
XVI 459
Plik z chomika:
hashyk
Inne pliki z tego folderu:
Lukian - Dialogi zmarłych.rar
(22439 KB)
Lukian - Dialogi (wstęp).rar
(22597 KB)
Lukian.Prawdziwa historia.pdf
(239 KB)
lukian.pochwala muchy.pdf
(76 KB)
Lukian z Samostaty - Dialogi satyryczne.pdf
(841 KB)
Inne foldery tego chomika:
!opracowania
Ajschines
Ajschylos
Alkifron
Andokides
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin