Wierna13.txt

(5 KB) Pobierz
102






























  13
  Nadszedł już piękny miesišc maj, a Józef Odrowšż nie powrócił jeszcze do zdrowia.
  Wiosenna zielonoć okryła rany poszarpanej ziemi. Pióra, licie, szypułki, pokrętne badyle i
  wielorakie odmiany barw osłoniły rany ziemi i zalecały się oczom ludzkim. Podobnie jak
  wsysały w siebie wilgoć i zgniliznę, tak samo barwami, kształtem i nieskończonš potęgš
  swego rozrostu chciały wessać w siebie cierpienie dusz, zniszczyć pamięć o tym, co już padło
  i umarło. Na dobro nowego życia rosło i bujało wszystko  na stratę mierci. Słowik piewał
  nocami nad wodš, w sšsiedztwie wzgórka, pod którym Hubert Olbromski znalazł schronienie.
  We dworze niezdolskim inne cokolwiek zaczęło się życie. Pani Rudecka jęła godzić i
  przyjmować służbę, parobków, skupować inwentarz, zaprowadzać ład, pracę i rygor w
  gospodarstwie. Mylała już o odbudowaniu stodół, obór i spichlerza. Gotowano obiady i
  wieczerze. Szczepan stał znowu przy patelni, rondlach i saganach. Miał do dyspozycji
  popychadło, brudne dziewczysko, szturmaka od szorowania statków i skubania kurczšt.
  Krzyczał na nie dzikim głosem za wszystkie czasy i poszturgiwał je odbijajšc w dwójnasób
  dawnš kucharskš bezwładzę.
  Stosownie do zastarzałego przyzwyczajenia gadał z ogniem, co mu owiadczał, dowodził,
  kłócił się, twierdził i zaprzeczał. Nieraz widocznie ogień bardzo mu się sprzeciwiał, bo stary
  tupał krypciami i wygrażał mu pięciš.
  Czekano wcišż, że ojciec panny Salomei, stary pan Brynicki, rzeczywisty od wielu lat
  gospodarz w Niezdołach, rzšdca całego majštku, niepostrzeżenie z partii wróci, obejmie
  władzę, zaprowadzi na nowo porzšdek, nastawi i w ruch puci cały ten wielki, dawny zegar
  gospodarski. Czekano nadaremnie... Pewnego odwieczerza przyszedł do dworu zdrożony
  wieniak z odleglejszych stron, ze więtokrzyskich lasów, przynoszšc wieć okropnš: ojciec
  panny Salomei już nie żył. Raniony w bitwie kędy w górach, krył się ciężko chory po
  chałupach wieniaczych w pobliżu klasztoru więtej Katarzyny, u dobrych ludzi pewnej
  lenej wsi. Kurował się sam, jak mógł i umiał, starymi żołnierskimi sposoby. Przykładał
  różne macie na rany, pił odwar z ziół sobie wiadomych.  Nadaremnie!  Nadeszła chwila,
  kiedy pojšł, że już koniec żywota.
  Uprosił tedy wieniaka, który go u siebie krył i przechowywał, ażeby zaniósł wieć do
  córki. Napisał list. Na szorstkim i twardym skrawku siwego papieru, który w pochodach
  gdzie zdybał, w braku przyborów pisarskich zaostrzywszy kozikiem ostatniš ołowianš kulę,
  która w torbie została  napisał do córki przedzgonne posłanie. Bogu jš polecał i zacnoci
  krewniaków, z którymi tyle lat trudy dzielił i chleb łamał. Zaklinał, żeby strzegła dobrego
  imienia, żeby żyła i pracowała uczciwie. O sobie donosił, że jest ciężko chory i nie sposób mu
  już z tego miejsca, gdzie pisze, ani się wydostać, ani kurować gdzie indziej. Nogi odjęło. W
  głowie huk. Mrok w oczach. Pisał także, że w duszy nie czuje dawnej mocy, a w sercu ma
  wielki smutek.
  W przypisku dodawał, że posyła drogiej córce Salomei ostatni grosz, jaki ma, czterdzieci
  siedem złotych polskich. Raz jeszcze polecajšc córeczkę Miję Bogu, z którym w sercu
  umiera, Jemu, co  niezmiennie czuwa nad wiatem  żegnał jš i błogosławił.
  Włocianin, który list przyniósł, dodał ustnie, że ów starszy powstaniec pomarł był
  wkrótce po napisaniu tego listu i nocš cichaczem pogrzebany jest przez wiejskich ludzi na
  starym cmentarzu kapliczki tej wsi górskiej w więtokrzyskich stronach. Chłop ów rozsupłał
  węzełek i uczciwie wyłożył na ławie ganku doręczone mu czterdzieci siedem złotych
  polskich. Opowiedział potem wiele szczegółów o ostatnich chwilach życia tego starszego
  powstańca.
  Człowiek ten był zgoła inny niż chłopi niezdolscy.
  Stał po stronie wiary, jako i wszystkie sšsiady we wsiach tamecznych. Głęboko się
  dziwował chłopom odgrażajšcym się na Polaków, których spotykał w drodze swej, gdy
  szedł w daleki, pierwszy raz przemierzany wiat, niosšc zlecenie.
  W jego bowiem okolicy ludzie wierzyli swoim i na polskš patrzyli stronę  pomagali w
  przeprawach, ukrywali rannych, a nawet sami, co młodsi a ognistszego ducha, z partiš
  chodzili. Obdarowany dziękczynieniem i nakarmiony poszedł nazad, gdyż trzeba było
  pieszyć co prędzej w dużš drogę, a cieżkami nieznanymi, mało uczęszczanymi wskro
  lasów, żeby się z wojskiem nie zetknšć. Panna Salomea odprowadziła go parę wiorst
  miedzami pól  ostatniego wiadka, bolesnego zwiastuna. Po rozstaniu patrzyła za nim długo
   długo  za gońcem, co przyszedł do niej od ojca, a teraz szedł w to miejsce, gdzie on jest.
  Postać jego malała, czyniła się podobnš do ziemi... do zmierzchu... Gdy się oddalił i znikł,
  popadła w głębokš rozpacz. Zabiła jš na duszy ta wieć. Podwójnie, potrójnie, po tysišckroć
  wielkie było jej cierpienie, gdy zestawiła daty i przekonała się, że ojciec dogasał w
  samotnoci wówczas, kiedy ona oddała się kochankowi. Umierał w tym czasie czy w pobliżu
  owej nocy niezapomnianej, kiedy ciężkš i niewolę nakładajšcš wydawała jej się ojcowska
  miłoć. Zmartwiała, bez łez w oczach, biegła teraz rozkwitłymi polami do tego domu. Krzyk
  boleci wydzierał się z jej ust. I oto nagle  tym większš, straszliwszš, jedynš i bezgranicznš
  zapałała do kochanka miłociš.

                                       KONIEC ROZDZIAŁU
Zgłoś jeśli naruszono regulamin