Joni Eareckson - Joni.pdf

(1331 KB) Pobierz
Joni Eareckson
JONI EARECKSON
Joni
11713462.001.png
PRZEDMOWA
Czym jest minuta? Jednostką czasu. Godzina ma ich sześćdziesiąt, a doba tysiąc
czterysta czterdzieści. Na moje lat siedemnaście złożyło się ponad dziewięć milionów minut.
A jednak, w jakimś kosmicznym planie, jedna z nich była czymś szczególnym. Te
sześćdziesiąt sekund znaczyło dla mnie więcej aniżeli wszystkie pozostałe miliony minut
mojego życia.
Nie mogłabym zliczyć ani opisać reakcji, myśli, uczuć i wrażeń, jakie stłoczyły się w tym
króciutkim czasie.
Bardzo dokładnie przypominam sobie te kilkadziesiąt sekund — sekund, które na zawsze
zmieniły moje życie. Nie doznałam przedtem żadnego ostrzeżenia ani przeczucia.
To, co się stało trzydziestego lipca 1967 roku, było początkiem niezwykłej przygody, którą
pragnę się z wami podzielić, ze względu na to, czego nauczyłam się dzięki niej.
Oscar Wilde pisał: „Na tym świecie istnieją tylko dwie tragedie. Jedną z nich jest
nieotrzymanie tego, co się chce, a drugą — otrzymanie tego". Parafrazując tę myśl,
powiedziałabym, ż.e istnieją tylko dwie radości. Jedną jest otrzymanie od Boga odpowiedzi
na wszystkie modlitwy, drugą — nieotrzymanie odpowiedzi na żadną modlitwę. Wierzę w to,
ponieważ przekonałam się, że Bóg zna moje potrzeby daleko lepiej niż ja. Możemy
całkowicie zdać się na Niego, niezależnie od tego, w jakim kierunku prowadzą nas
okoliczności.
Joni Eareckson
Dla chwały Pana Jezusa Chrystusa
... i z serdecznością wdzięczną dla mamy...
przez którą szczególnie wyraził On Swą miłość i łaskę.
Dzięki jej cierpieniu i wyrozumiałemu sercu
zyskałam znacznie więcej niż siłę.
„Zewsząd uciskani, nie jesteśmy jednak pognębieni, zakłopotani, ale i nie zrozpaczeni.
Prześladowani, ale nie opuszczeni, powaleni, ale nie pokonani; zawsze śmierć Jezusa
na ciele swoim noszący, aby i życie Jezusa na ciele naszym się ujawniło. Wszystko to
bowiem dzieje się ze względu na was, aby, im więcej jest uczestników łaski, tym
bardziej obfitowało dziękczynienie ku chwale Bożej. Dlatego nie upadamy na
duchu".
II Kor. 4, 8—10. 15. 16
Rozdział 1
Lipcowe święto kryło się ku zachodowi odbijając się w zatoce Chesapeake ciepłym,
czerwonym blaskiem. Woda była ciemna. Skoczywszy, poczułam na ciele jej czysty chłód.
Wiele rzeczy następowało teraz równocześnie, tworząc niesamowity chaos. Uderzyłam głową
o coś twardego i w tym samym momencie poczułam, że moje ruchy stają się niezdarne i tracę
nad nimi kontrolę. Zdawało mi się zarazem, że odezwał się jakiś brzęczyk elektryczny, i że
coś dziwnego dzieje się ze mną. Przypominało to porażenie prądem. Moje ciało przebiegały
jakieś drgania — jakby ciężka metalowa sprężyna rozkręcała się gwałtownie, ale jej zgrzyt
tłumiła woda. Nie tyle słyszałam dźwięk, ile miałam wrażenie, że rozlega się wokół mnie. Nie
odczuwałam przy tym żadnego bólu.
Pode mną lekko skrzypiał piasek. Leżałam w wodzie dotykając twarzą dna. Gdzie jestem? Jak
się tutaj znalazłam? Dlaczego ręce przywiązano mi do tułowia? Krzyczałam bezgłośnie:
Hej! Jestem uwięziona!
Poczułam, jak fala unosi mnie nieco i znów opadam na dno. Kątem oka zobaczyłam nad sobą
światło. Zaczęłam porządkować myśli. Przypomniałam sobie, że skakałam do wody. A potem
co było? Czy zostałam złapana w sieć lub jakąś pułapkę? Muszę wydostać się stąd!
Próbowałam poruszyć nogami. Moje nogi też są chyba związane albo w coś zaplątane!
Ogarnęła mnie panika. Całą siłą woli i mięśni starałam się uwolnić. Bezskutecznie.
Zakołysała mną następna fala.
Co mi jest? Uderzyłam się w głowę. Czy jestem nieprzytomna? Zdaje mi się, że poruszam się
we śnie. Niemożliwe! Więc utonę! Czy obudzę się w porę? Czy ktoś mnie zobaczy? Chyba
nie jestem nieprzytomna, bo nie byłam nieświadoma tego, co się dzieje. Nie, żyję. Czułam, że
mi coraz trudniej wstrzymać oddech. Zaraz będę musiała odetchnąć.
Następna fala uniosła mnie łagodnie. Szczątki myśli i. wspomnień cisnęły mi się chaotycznie
do głowy, a przed oczyma stawały różne twarze. Przyjaciele. Rodzice. Przypominałam sobie
rzeczy, których się wstydziłam. Może to Pan Bóg wzywa mnie teraz, żebym wytłumaczyła się
przed Nim, dlaczego popełniłam te czyny.
— Joni! — ponury głos, brzmiący jak wezwanie, dochodził mnie z jakiegoś tajemniczego
korytarza. Bóg? Śmierć?
Zaraz umrę! Nie chcę umierać! Pomóżcie mi, proszę.
— Joni!
Czy nikogo nie obchodzi, że jestem tutaj? Muszę odetchnąć.
— Joni! — ten sam głos, tłumiony przez wodę, brzmiał gdzieś w oddali. Teraz był
bliżej. — Joni, czy stało ci się coś?
Kathy! Moja siostra widzi mnie. Pomóż mi, Kathy! Ugrzęzłam. Następna fala była silniejsza
od poprzednich i uniosła mnie nieco wyżej. Opadłam z powrotem na dno. Kawałki muszli,
kamyki i piasek wpijały mi się w ramiona i twarz.
— Joni, czy szukasz muszli?
Nic. Jestem tutaj uwięziona — chwyć mnie! Nie mogę dłużej wstrzymać oddechu.
— Czy skakałaś? Tutaj tak płytko! — słyszałam ją teraz wyraźnie. Jej cień upewnił mnie, że
stoi nade mną. Starałam się nie ulec panice, lecz wiedziałam, że nie mam już powietrza.
Wszystko zapadało się w ciemność. Poczułam na ramionach ręce Kathy. Próbowała mnie
podnieść.
— Och, proszę Cię, drogi Boże. Nie pozwól mi umrzeć! Kathy wytężyła wszystkie siły, lecz
ugięła się pod cię-
żarem mojego ciała. Spróbowała ponownie. Och, Boże, jak długo jeszcze? Wszystko było
czarne. Kathy podnosiła mnie, ale zdawało mi się, że spadam w dół. Mdlałam już. kiedy moja
głowa wynurzyła się z wody. Powietrze. Wspaniałe, życiodajne, nasycone solą powietrze.
Zaczęłam wdychać je tak szybko, że omal się nie zakrztusiłam. Dysząc, łykałam tlen pełnymi
haustami.
— Och, dziękuję Ci, Boże, dziękuję Ci! — zdołałam wyjąkać.
— Czy wszystko w porządku? — zapytała Kathy. Zamrugałam oczami, aby bardziej
oprzytomnieć. Nie
pomogło — chyba dlatego, że zobaczyłam jak moja ręka leży bezwładnie na ramieniu Kathy,
chociaż zdawało mi się, że jest wciąż przywiązana do tułowia.
Spojrzałam na siebie. Moje ręce nie były przywiązane. Z rosnącym przerażeniem
uświadomiłam sobie, że zwisają nieruchomo. Nie mogłam nimi poruszać!
Tymczasem Kathy nie próżnowała. Wezwała na pomoc mężczyznę płynącego w pobliżu w
pontonie. Razem wciągnęli mnie na ponton i dopchnęli do brzegu. Słyszałam szelest gumy
przesuwającej się po piachu. Próbowałam się unieść, lecz zdawało mi się, że jestem
przyklejona do dna łódeczki. Ze wszystkich stron zaczęli zbiegać się ludzie. Wkrótce otoczył
mnie tłum gapiów. Ich ciekawe spojrzenia i szepty peszyły mnie, przeszkadzały, a nawet
wprawiały w jeszcze większe oszołomienie.
— Kathy, proszę cię, każ im odejść.
— Tak jest. Niech się wszyscy odsuną! Niech ktoś wezwie pogotowie! Proszę się odsunąć!
Ona potrzebuje powietrza — rozkazywała Kathy.
Butch, chłopiec Kathy, przyklęknął koło mnie. Jego szczupła postać osłaniała mnie przed
tłumem, który już się odsuwał.
— W porządku, dziecko? — zapytał. W jego dużych, ciemnych oczach, zazwyczaj pełnych
pogody, malował się niepokój.
Kathy, nie mogę się ruszać! — przestraszyłam się. Zauważyłam, że oni również.
Kathy schyliła się.
— Trzymaj mnie!
— Trzymam cię, Joni. Podniosła moje ręce w górę, by pokazać, że trzyma je mocno.
— Ale ja tego nie czuję. Ściśnij mnie.
Kathy pochyliła się i przytuliła mnie, lecz nie czułam jej uścisku.
— Czujesz? — zapytała dotykając mojej nogi.
— Nie — odpowiedziałam.
— A to ścisnęła mi przedramię.
— Nie! — zawołałam. — Nie czuję!
— A teraz? — przesunęła rękę wyżej, zatrzymując ją na ramieniu.
— Tak! Tak, czuję!
Westchnęłyśmy z ulgą i radością. Nareszcie znalazło się na moim ciele miejsce wrażliwe na
dotyk. Leżąc na piasku, zaczęłam odtwarzać w myśli to, co się stało. Dając nurka do wody,
uderzyłam się w głowę; musiałam uszkodzić jakąś część ciała i dlatego zdrętwiałam. Za-
stanawiałam się, jak długo to potrwa.
— Nie martwcie się — uspokajałam Butcha, Kathę i samą siebie. — Bóg nie pozwoli, aby
mi się coś stało. Będę zdrowa.
Usłyszałam wycie syreny. Po chwili podjechała karetka i otworzyły się drzwi. Sanitariusze
szybko przenieśli mnie na nosze. Zapach białych, wykrochmalonych kitli przyjemnie na mnie
oddziaływał, kiedy układali mnie ostrożnie z tyłu samochodu. Tłum gapiów nie odstępował.
Kathy weszła za mną do karetki. Butch wziął ją za rękę i szepnął: — Pojadę za wami
samochodem. Następnie zwracając się do kierowcy, powiedział ostro: — Wieź ją ostrożnie.
Syrena znów zaczęła wyć i oddaliliśmy się od plaży.
Spojrzałam na sanitariusza siedzącego koło mnie i powiedziałam: — Strasznie mi przykro, że
narobiłam wam tyle kłopotu. Myślę, że poczuję się lepiej, kiedy trochę odpocznę. Jestem
pewna, że to odrętwienie szybko minie.
Nic nie odpowiedział, wysunął tylko rękę aby zetrzeć piasek z mojej twarzy, przy czym
uśmiechnął się. Chciałam, żeby powiedział, że nic mi nie będzie, że lekarze tylko zobaczą
mnie w szpitalu i pozwolą wrócić do domu.
Ale nie usłyszałam żadnych pocieszających słów. Syrena wyła, a ja modląc się,
zastanawiałam się co mnie czeka. Za oknem szybko zmieniały się widoki miasta.
„Pan jest pasterzem moim..." Ludzie na chodnikach gapili się z zaciekawieniem.
„Niczego mi nie braknie..." Samochody zatrzymywały się, żeby nas przepuścić.
„Na niwach zielonych pasie mnie..." Karetka zwolniła i skręciła w zatłoczoną aleję.
„Duszę moją pokrzepia..."
Nie potrafiłam skupić się na modlitwie. Powtarzałam tylko wyuczone na pamięć wersety
Słowa Bożego.
„Choćbym nawet szedł ciemną doliną, zła się nie ulęknę, boś Ty ze mną..."
Nagle syrena zamilkła. Kierowca podjechał tyłem do drzwi szpitala i sanitariusze zaczęli
pośpiesznie wyciągać nosze z samochodu. Gdy mijaliśmy próg, zobaczyłam napis:
Słońce już zaszło i niebo pociemniało. Było mi zimno i tęskno za domem.
Wewnętrz panował duży ruch. Zaniesiono mnie do jakiegoś pokoju i położono na stole na
kółkach. Światło raziło mnie w oczy. Kiedy odwróciłam twarz, aby uniknąć jego blasku,
zobaczyłam najróżniejsze przedmioty poukładane rzędem — butelki, gaza, bandaże, pudełka,
na których widniały jakieś długie medyczne nazwy, słoiki, tace, nożyczki, noże chirurgiczne i
inne nieznane mi narzędzia. Ostre, antyseptyczne zapachy przyprawiały mnie o mdłości.
Pielęgniarka przywiązała mnie pasem do stołu i zawiozła do jednego z małych boksów.
Zaciągnęła wokół mnie zasłony. Znów wytężyłam wszystkie siły, aby poruszyć rękami i
nogami. Ciągle były drętwe i nieruchome. Czuję się taka bezradna. Jest mi coraz gorzej. Boję
się. Łzy napłynęły mi do oczu.
— Czy może pani mi powiedzieć, co mi się stało? — poprosiłam. Pielęgniarka wzruszyła
.. tylko ramionami i zaczęła zdejmować mi z rąk pierścionki. — Lekarz niedługo tutaj
będzie. Zaraz włożę twoją biżuterię do koperty. Przepisy.
— Jak długo będę musiała pozostać tutaj? Czy będę mogła pójść do domu na noc?
— Przykro mi, ale musisz zapytać lekarza. Przepisy. — Głos jej brzmiał oschle.
Do boksu weszła inna pielęgniarka. W ręku trzymała formularz do wypełnienia.
— Imię i nazwisko, proszę.
— Joni Eareckson.
— Johnny? J-o-h-n-n-y?
— Nie. Wymawia się Dżoni — tak samo jak imię mojego ojca — ale pisze się J-o-n-i. Moje
nazwisko E-a--r-e-c-k-s-o-n. Następnie podałam jej mój adres, imiona rodziców, numer
telefonu. Poprosiłam, żeby do nich zadzwoniła.
— Czy jesteś ubezpieczona?
— Nie wiem. Zapytaj moich rodziców albo siostrę. Prawdopodobnie jest na korytarzu. Była
ze mną na plaży. Nazywa się Kathy. Zapytaj ją.
Wypełniwszy formularz, pielęgniarka wyszła. Druga położyła na stole kopertę z moimi
przedmiotami osobistymi. Następnie otworzyła szufladę i wyciągnęła duże nożyce.
— C... co będziesz robić? — wyjąkałam.
— Muszę zdjąć twój kostium kąpielowy.
— Ale nie tnij go. Jest nowy. Dopiero go kupiłam — to mój ulubio...
— Przykro mi. Przepisy — powtórzyła. Przeraźliwie głośno szczęknęły ciężkie nożyce.
Pielęgniarka wyciągnęła spode mnie pocięte kawałki materiału i wyrzuciła je do pojemnika
na śmiecie. Nic ją nie obchodziło. Mój kostium kąpielowy był dla niej czymś bezwartoś-
ciowym. Chciało mi się płakać.
Następnie przykryła mnie prześcieradłem i wyszła. Czułam się upokorzona i rozgoryczona.
Prześcieradło zsunęło się ze mnie, a ja nie mogłam się poruszyć, by zakryć obnażone piersi.
Zaczęłam uświadamiać sobie powagę sytuacji i ogarniał mnie coraz większy strach i żal.
Poczułam gorzki smak łez.
"Choćbym nawet szedł ciemną doliną, zła się nie ulęknę, boś Ty ze mną..."
Próbowałam stłumić płacz i myśleć o czymś innym. Ciekawe czy Kathy powiadomiła mamę i
tatę. Ciekawe, czy Dick już wie.
Jakiś mężczyzna w ciemnych tweedowych spodniach i białym fartuchu rozsunął zasłonkę i
wszedł do boksu.
Jestem doktor Sherrill — powiedział łagodnie, przerzucając kartki notatnika. — A ty
nazywasz się Joannie?
— Wymawia się Dżoni. Nadano mi imię mojego taty.
WEJŚCIE ZAPASOWE
NIE WOLNO PARKOWAĆ!
Tylko dla pojazdów pogotowia ratunkowego.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin