!Steven Saylor - Ramiona Nemezis.doc

(1691 KB) Pobierz

 

 

 

Cykl ROMA SUB ROSA

 

 

tom 4 - Ramiona Nemezis

 

 

Księgozbiór DiGG

f

2008


 

 

 

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

TRUP W BIBLIOTECE

 

 

 

ROZDZIAŁ  1

 

Mimo wszystkich swych chwalebnych przymiotów - uczciwości, wierności, sprytu i niesamowitej zwinności - Eko niezbyt nadaje się na odźwiernego. Jest niemową. Nigdy jednak nie był głuchy; przeciwnie, ma najbystrzejszy słuch spośród wszystkich znanych mi osób. Śpi też czujnie, co pozostało mu z tamtych okropnych dni jego dzieciństwa, kiedy porzuciła go matka, a zanim ja go przygarnąłem, by w końcu adoptować. Nic więc dziwnego, że on właśnie posłyszał stukanie do drzwi dwie godziny po zmierzchu, kiedy wszyscy w domu już spali. Powitał mego nocnego gościa, ale nie potrafił go spławić, nie uciekając się do niegrzecznych gestów wieśniaka odpędzającego pchającą się do izby gęś. Cóż więc miał chłopak uczynić? Mógłby obudzić Belbona, mojego domowego osiłka. Wielki, śmierdzący czosnkiem i głupawo przecierający oczy Belbo może nastraszyłby przybysza, lecz wątpię, czy udałoby mu się go pozbyć. Obcy był uparty, a przy tym dwakroć mądrzejszy niż Belbo silny. Eko zrobił zatem jedyną możliwą w tej sytuacji rzecz: skinął na gościa, by zaczekał, a sam cicho zapukał do drzwi mojej sypialni. To nie wystarczyło, by mnie obudzić. Solidne porcje ugotowanej przez Bethesdę zupy rybnej z kaszą jęczmienną, popite dobrym białym winem sprawiły, że spałem jak kamień. Chłopiec po cichu otworzył drzwi, podszedł do mnie na palcach i potrząsnął za ramię.

Obok mnie Bethesda poruszyła się i westchnęła przez sen. Jej bujne czarne włosy spoczywały na mojej twarzy i szyi. Woń perfumowanej henny wzbudziła w mym podbrzuszu falę erotycznego mrowienia. Odwróciłem się ku niej, układając wargi do pocałunku i przesuwając dłonią po jej ciele. Jak to możliwe, pomyślałem sennie, że sięgnęła stamtąd ręką nade mną i złapała mnie za ramię?

Eko nie lubił wydawać tych półzwierzęcych pomruków właściwych niemowom, uważając je za uwłaczające jego godności. Wolał zachowywać surowe milczenie Sfinksa i pozwalać mówić swym dłoniom. Ścisnął moje ramię mocniej i energiczniej potrząsnął. Rozpoznałem wreszcie jego dotyk, niczym głos kogoś znajomego. Zrozumiałem nawet, co mówi.

- Ktoś przyszedł? - mruknąłem, nie otwierając oczu.

Eko klepnął mnie raz na znak przytaknięcia. Przytuliłem się do Bethesdy, która odwróciła się tymczasem do mnie plecami. Dotknąłem wargami jej ramienia; wypuściła oddech ni to w westchnieniu, ni to w zalotnym mruknięciu. We wszystkich moich podróżach, od słupów Heraklesa po granicę z Partami, nigdy nie spotkałem kobiety reagującej równie wrażliwie. Ona jest jak lira zrobiona przez mistrza, pomyślałem, idealnie zbudowana i nastrojona, z biegiem lat coraz doskonalsza. Jakimże szczęściarzem jesteś, Gordianusie Poszukiwaczu, jaki skarb znalazłeś na aleksandryjskim targu niewolników przed piętnastoma laty...

Gdzieś w pościeli poruszyło się kocię. Egipcjanka do szpiku kości, Bethesda zawsze trzyma w domu koty i nawet pozwala im włazić do naszego łoża. Kociak ruszył doliną między naszymi udami, ocierając się o nas miękkim futerkiem. Na razie trzymał pazurki schowane i całe szczęście, moja najwrażliwsza część bowiem w ostatnich sekundach sporo urosła, a zwierzak zdawał się zmierzać wprost ku niej. Może pomyślał, że to wąż, którym może się pobawić. Przycisnąłem się mocniej do dziewczyny, by się osłonić. Westchnęła znowu. Przypomniała mi się inna, deszczowa noc sprzed dziesięciu lat, zanim dołączył do nas Eko: inny kot, inne łoże, ale ten sam stary dom po moim ojcu i my dwoje, młodsi, ale bynajmniej nie inni niż teraz. Zapadłem w drzemkę.

Poczułem na ramieniu dwa ostre klepnięcia. W ten sposób w ciemnościach Eko mówił nie (w dzień normalnie potrząsnąłby głową). Nie, nie mógł i nie chciał odprawić mojego gościa. Po chwili znów plasnął mnie dwukrotnie.

- Dobrze już, dobrze... - wymamrotałem.

Bethesda odsunęła się ze złością, pociągając za sobą koc i wystawiając mnie na wilgotny chłód wrześniowej nocy. Kociak przekoziołkował w moją stronę, rozczapierzając pazury dla złapania równowagi.

- Na jądra Numy! - syknąłem głośno, choć to nie ów legendarny król doznał w tej chwili skaleczenia drobnym pazurkiem.

Eko dyskretnie nie zwrócił uwagi na mój okrzyk bólu, ale Bethesda zachichotała sennie. Wyskoczyłem z łoża i po omacku poszukałem tuniki. Chłopiec już ją podawał, trzymając w górze, by łatwo mi było ją nasunąć.

- Oby się okazało, że to coś ważnego! - warknąłem.

Sprawa istotnie była ważna, choć ani tamtej nocy, ani jeszcze przez jakiś czas nie wiedziałem jak bardzo. Gdyby czekający w westybulu emisariusz wyraził się jasno, gdyby szczerze powiedział, z czym i od kogo przybywa, spełniłbym jego życzenie bez chwili wahania. Takie sprawy i tacy klienci trafiają się w moim fachu nazbyt rzadko. Gotów byłbym bić się o takie zlecenie. Jednakże człowiek, który przedstawił się lakonicznie jako Marek Mummiusz, roztaczał aurę wieszczej tajemniczości i traktował mnie z podejrzliwością graniczącą z pogardą. Oznajmił, że moje usługi są niezwłocznie potrzebne i w związku z tym będę musiał wyjechać z Rzymu na kilka dni.

- Czy masz jakieś kłopoty? - spytałem.

- Nie ja! - krzyknął.

Najwyraźniej nie umiał się wysławiać tonem odpowiednim dla uśpionego domostwa. Jego słowa brzmiały jak seria warknięć i szczęknięć; tak karci się niesfornego psa czy niewolnika. Nie ma na świecie języka równie nieprzyjemnego jak łacina artykułowana w taki koszarowy sposób... Chociaż byłem zaspany i otumaniony winem, zaczynało jednak mi coś świtać na temat nieproszonego gościa. Pod jego ładnie przystrzyżoną bródką, pod prostą, lecz kosztowną czarną tuniką, porządnymi butami i eleganckim wełnianym płaszczem rozpoznałem żołnierza, człowieka nawykłego do wydawania rozkazów, które są natychmiast wykonywane.

- No! - rzucił, mierząc mnie wzrokiem z góry na dół, jakbym był leniwym rekrutem tuż po pobudce, ociągającym się przed codziennym marszem. - Idziesz czy nie?

Eko, urażony takim grubiaństwem, oparł ręce na biodrach i wlepił w nieznajomego gorące spojrzenie. Mummiusz uniósł głowę i parsknął niecierpliwie. Odchrząknąłem i powiedziałem spokojnie:

- Ekonie, przynieś mi kubek wina. Ciepłego, jak możesz. Sprawdź, czy w kuchni jeszcze tli się żar. Może kubeczek i dla ciebie, Mummiuszu?

Mój gość burknął coś i potrząsnął głową, jak dobry legionista na służbie.

- Może więc trochę grzanego jabłecznika? - zaproponowałem. - Nalegam, Marku Mummiuszu. Noc jest chłodna. Przejdźmy do gabinetu... Spójrz, Eko już pozapalał nam lampy. Ten chłopak w lot odgaduje moje życzenia. Proszę, spocznij tu... Nie, nie, musisz usiąść. A teraz, Marku Mummiuszu... domyślam się, że przybywasz zaoferować mi pracę.

W jaśniejszym świetle w gabinecie dostrzegłem, że mój gość wygląda na zmęczonego, jakby nie spał od dłuższego czasu. Wiercił się jednak na krześle niespokojnie, a oczy miał szeroko otwarte, nienaturalnie czujne. Po chwili zerwał się i zaczął chodzić po izbie, a kiedy Eko podał mu ciepły jabłecznik, odmówił. Tak właśnie żołnierz na długiej warcie odrzuca wszelkie wygody w obawie przed mimowolnym zaśnięciem.

- Tak - przyznał w końcu. - Przybyłem, by wezwać cię...

- Wezwać mnie? - przerwałem. - Nikt nie wzywa Gordianusa Poszukiwacza. Jestem obywatelem, a nie czyimkolwiek niewolnikiem albo wyzwoleńcem; według zaś ostatnich doniesień Rzym wciąż jeszcze jest republiką, nie dyktaturą... choć trudno w to uwierzyć. Inni obywatele przychodzą, by się ze mną skonsultować, poprosić o usługę, wynająć mnie. I czynią to zwykle za dnia. Przynajmniej ci uczciwi.

Mummiusz z trudem powstrzymywał rozdrażnienie.

- To jest śmiechu warte! - zakrzyknął. - Oczywiście otrzymasz zapłatę, jeśli to cię niepokoi. W samej rzeczy jestem upoważniony, by zaoferować ci pięciokrotność twojej zwykłej stawki dziennej z uwagi na niedogodność i... podróże - dokończył z lekkim wahaniem. - Gwarantowane honorarium za pięć dni, plus wszelkie koszty i wydatki.

No, tymi słowami zapewnił sobie moją całkowitą uwagę. Kątem oka dojrzałem, jak Eko unosi brwi, milcząco doradzając mi rozwagę; dzieci ulicy szybko uczą się twardego targowania.

- To doprawdy szczodra oferta, Marku Mummiuszu - powiedziałem. - Tak, wielce szczodra. Oczywiście może sobie nie zdajesz sprawy, że ostatnio byłem zmuszony podnieść stawkę. Ceny w Rzymie wciąż idą w górę przez tę rewoltę niewolników i szalejącego na prowincji niezwyciężonego Spartakusa, siejącego chaos i...

- Niezwyciężonego? - Przybysz wydawał się do głębi urażony. - Spartakus niezwyciężony? Wkrótce się o tym przekonamy!

- Niezwyciężony w starciu z armią rzymską - wyjaśniłem. - Jak dotąd, jego wojska pobiły każdy wysłany przeciwko nim oddział. Ba, przepędzili nawet dwóch konsulów, którzy musieli haniebnie rejterować. Ale sądzę, że kiedy Pompejusz...

- Pompejusz? - Mummiusz jakby wypluł to nazwisko.

- Tak, sądzę, że kiedy Pompejusz wreszcie sprowadzi tu swe legiony z Hiszpanii, szybko uporamy się z powstaniem... - ciągnąłem temat tylko dlatego, że zorientowałem się, iż drażni on gościa, a chciałem odwrócić jego uwagę od zamierzonego wywindowania mojej stawki.

Mummiusz współpracował ze mną wspaniale, krążąc po gabinecie jak lew w klatce, zaciskając zęby i płonąc wzburzeniem. Nie wdawał się jednak w dalszą dyskusję nad ważną kwestią buntu rzymskich niewolników. Wszystko, co mógł z siebie wydobyć w słabych próbach wejścia mi w słowo, to tylko przekonamy się o tym. W końcu podniósł głos jeszcze bardziej, skutecznie mnie zagłuszając:

- Zobaczymy wkrótce, co będzie ze Spartakusem! Wracajmy do rzeczy! Mówiłeś coś o swoich stawkach.

Odchrząknąłem i pociągnąłem łyk wina.

- Tak. No właśnie. Jak więc mówiłem, przy tych zwariowanych cenach...

- Mówże dalej, człowieku!

- Cóż... nie wiem, co ty albo twój mocodawca słyszeliście o moich honorariach. Nie wiem, skąd znacie moje imię i kto mnie wam polecił.

- Mniejsza o to.

- W porządku. Ale wspomniałeś o pięcio...

- Tak, o pięciokrotności twojej dziennej stawki!

- To się może okazać sporą sumą, jeśli wziąć pod uwagę, że zwykle biorę... - Eko przesunął się za plecy przybysza i kciukiem pokazywał mi w górę, w górę, w górę! - ...osiemdziesiąt sesterców - rzuciłem, biorąc tę kwotę z powietrza.3 Była to równowartość dwóch miesięcznych pensji szeregowego legionisty.

Mummiusz spojrzał na mnie dziwnie i przez chwilę myślałem, że przesadziłem. Ach, cóż, jeśli oburzony obróci się na pięcie i wymaszeruje z domu bez słowa, przynajmniej będę mógł wrócić do rozgrzanego łoża i do Bethesdy. I tak pewnie mnie nabierał.

A potem wybuchnął śmiechem. Nawet Ekona zbiło to z tropu. Widziałem ponad ramieniem gościa, jak marszczy czoło ze zdumienia.

- Osiemdziesiąt sesterców dziennie - powtórzyłem najspokojniej jak umiałem, starając się nie pokazywać zmieszania. - Rozumiesz?

- O, tak! - Koszarowy rechot Mummiusza ścichł do kpiącego śmieszku.

- A gdy pomnożyć to przez pięć...

- Otrzymamy czterysta - warknął. - Znam arytmetykę! - prychnął z tak szczerą wzgardą, że już wiedziałem, iż mogłem zażądać o wiele więcej.

Z racji mojej profesji często miewam kontakty z bogatymi obywatelami Rzymu. Bogacze w swych walkach z innymi bogaczami potrzebują prawników; prawnikom trzeba informacji, a ich zdobywanie to moja specjalność. Przyjmowałem już honoraria od wziętych adwokatów, jak Hortensjusz i Cycero, a czasami bezpośrednio od tak znamienitych klientów, jak wielkie rody Metellów i Messalów. Ale nawet oni żachnęliby się na pomysł płacenia Gordianusowi Poszukiwaczowi dziennej stawki w wysokości czterystu sesterców. Jak więc bogaty jest klient, którego reprezentuje Marek Mummiusz?

Nie było już wątpliwości, czy mam przyjąć zlecenie. Pieniądze załatwiły sprawę. Bethesda będzie gruchać jak synogarlica na widok takiej masy srebra płynącej do domowej skrzyni, a niektórzy dłużnicy znów zaczną witać mnie z uśmiechem, zamiast szczuć psami. Jednak prawdziwe sidła, w jakie się złapałem, zastawiła moja własna ciekawość. Zapragnąłem się dowiedzieć, kto przysłał Marka Mummiusza do moich drzwi. Niemniej nie chciałem, by pomyślał, że już mnie zdobył.

- To dochodzenie musi być ważne - rzuciłem od niechcenia, siląc się na stoicki spokój profesjonalisty, wcale nie myślącego o fontannach brzęczących srebrnych monet. Czterysta sesterców dziennie razy pięć gwarantowanych dni pracy daje dwa tysiące. Wreszcie będę mógł naprawić tylną ścianę domu, wymienić spękane płytki w atrium, a może też pozwolić sobie na nową niewolnicę do pomocy Bethesdzie...

- Tak ważne, że nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek trafi ci się podobne. - Mummiusz skinął poważnie głową.

- A przy tym, domyślam się, delikatne - indagowałem dalej.

- Wyjątkowo.

- I wymaga dyskrecji?

- Bardzo daleko posuniętej - potwierdził.

- Rozumiem więc, że stawką jest coś więcej niż byle majątek. Czyżby honor?

- Więcej niż honor - odpowiedział ponuro Mummiusz, z zabobonnym lękiem w oczach.

- Zatem życie? Stawką jest czyjeś życie?

Po wyrazie jego twarzy zorientowałem się, że mówimy o morderstwie. Sowite honorarium, tajemniczy zleceniodawca, zbrodnia... nie mogłem się dłużej opierać. Stać mnie było jedynie na zachowanie obojętnej miny. Mummiusz zaś wyglądał bardzo poważnie - jak wojownik na polu bitwy, nie podniecony w oczekiwaniu na starcie, ale po wszystkim, wśród stosów trupów, ogarnięty żalem.

- Nie życie - odrzekł powoli. - Nie zwykłe pojedyncze życie. Życie wielu mężczyzn, kobiet i dzieci wisi na włosku. Jeśli nie będziemy przeciwdziałać, krew popłynie jak woda, a szloch niewiniątek będzie słychać w samej paszczy Hadesu.

Dokończyłem wino i odstawiłem kubek.

- Marku Mummiuszu - zapytałem - czy powiesz mi wprost, kto cię przysyła i czego ode mnie oczekujecie?

- Już i tak za wiele powiedziałem. - Potrząsnął przecząco głową. - Może zanim przybędziemy na miejsce, kryzys minie, problem będzie rozwiązany i nie będziemy twoich usług w ogóle potrzebować. W takim razie najlepiej, byś nic nie wiedział, ani teraz, ani kiedykolwiek.

- I żadnych wyjaśnień?

- Żadnych. Ale zapłatę otrzymasz niezależnie od okoliczności.

Skinąłem głową.

- Jak długo nie będzie nas w Rzymie? - spytałem.

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin