Historia Dwudziestolecia
(1918-1939)
Zaremba Paweł - Historia Dwudziestolecia (1918-1939)
Do druku przygotował Marek Łatyński
Wrocław • Warszawa • Kraków Zakład Narodowy imienia Ossolińskich Wydawnictwo 1991
Przedruk z: P. Zaremba, Historia Dwudziestolecia (1918-1939).
Do druku przygotował M. Łatyński, t. I-II,
© Copyright by Instytut Literacki w Paryżu, 1991 Printed in Poland ISBN 83-04-03594-4
Książka ta stanowi wybór pogadanek radiowych, które Paweł Zaremba wygłaszał w rozgłośni polskiej Radia Wolna Europa. Dyrekcja RWĘ zgodziła się na ich opublikowanie drukiem. Było tych pogadanek - tak je autor nazywał - łącznie ponad czterysta i nadawane były w latach 1967-1979 co tydzień z rzadkimi tylko przerwami. Autor opowiadał o współczesnej historii Polski - nie przemawiał. I to było zapewne jednym z sekretów powodzenia, jakie miał u słuchaczy, zarówno historyków, jak i zwykłych miłośników historii własnego kraju, a szczególnie może wśród studentów, którzy szukali u niego ocen odmiennych od oficjalnie obowiązujących w Polsce. Innym sekretem powodzenia była tematyka pogadanek. Nie tu miejsce, by oceniać ich treść. Ale powiedzieć należy, że przedstawiał dzieje tego historycznego fenomenu, jakim było wskrzeszenie Polski i niepodległe istnienie Drugiej Rzeczypospolitej, w sposób jasny, prosty i głęboki, że widział racje różne i że był obiektywny i sprawiedliwy.
Mówił także w swoich pogadankach o latach przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości i o drugiej wojnie światowej. Ale zdążył się zająć tylko niektórymi aspektami obu tych okresów. Pogadanki o latach Polski niepodległej stanowiły już natomiast zamkniętą całość. Dlatego wybraliśmy je do druku.
Stanowiły całość zamkniętą, ale nigdy nie zakończoną. Wracał często do tematu już poruszonego i przerabiał wtedy i wzbogacał to, co napisał był przedtem. W takich wypadkach włączaliśmy naturalnie do tej książki wersję nowszą. Do tego ograniczała się rola niżej podpisanego, a także do skreślenia powtórzeń, nieuniknionych, kiedy się wygłasza co tydzień przez radio pogadankę, z których każda musi się logicznie zaczynać i kończyć i być zrozumiała dla kogoś, kto może poprzedniej nie słyszał. Ale zależało mi na tym, by zachować ten szczególny, autorski styl radiowej gawędy. Starałem się więc nie dopisywać niczego, poza koniecznymi tu i tam paru słowami.
Paweł Zaremba urodził się 12 października 1915 roku w Petersburgu jako syn Piotra i Nadziei-Jadwigi z domu Herwarth. Pochodził ze starej polskiej rodziny szlacheckiej. Miał też powiązania rodzinne z Anglią.
Kiedy jego rodzina uciekła z Rosji po rewolucji bolszewickiej, uczył się początkowo we Francji. Potem ukończył gimnazjum imienia Karola Marcin-kowskiego w Poznaniu. W tymże Poznaniu studiował od roku 1933 prawo i ekonomię. Specjalizował się w historii ustrojów i w roku 1937 otrzymał stopień magistra praw. Tematem jego pracy magisterskiej były uprawnienia prezydenta w konstytucji Stanów Zjednoczonych. W czasie studiów pracował w Banku Gospodarstwa Krajowego i pisywał w prasie poznańskiej. Przygotowywał pracę doktorską o wpływach burgundzkich na ustrój Polski w wiekach średnich, ale jej nie ukończył.
W roku 1937-1938 służył w podchorążówce rezerwy piechoty w Kaliszu.
Pod koniec hiszpańskiej wojny domowej wysłany został do Hiszpanii jako obserwator II Oddziału Sztabu Generalnego.
Zmobilizowany, walczył w kampanii wrześniowej 1939 roku jako podporucznik 60 pułku piechoty z Ostrowa Wielkopolskiego i został dwukrotnie ranny w bitwie o Łęczycę. Wzięty do niewoli, przebywał do końca wojny w Oflagu VII A w Murnau w Bawarii. Brał udział jako wykładowca w zajęciach samokształceniowych więzionych tam polskich oficerów. Tematami jego wykładów były historia Anglii i Stanów Zjednoczonych oraz socjologia. Pracował też nad książkami, które chciał wydać po wojnie.
Po zwolnieniu z Murnau w kwietniu 1945 roku przyczynił się jako oficer polski przy dowództwie 7-ej Armii amerykańskiej do decyzji niewydawania dawnych sowieckich i serbskich jeńców wojennych z obozu w Memmingen komunistycznym władzom ZSRR i Jugosławii.
Służył następnie przez rok w 2-gim Korpusie we Włoszech jako współpracownik Wydziału Propagandy. Wykładał tam znowu i pisał w prasie wojskowej .
W roku 1946 osiedlił się w Anglii. Przez następnych lat dwadzieścia redagował różne polskie czasopisma, wśród nich Orła Białego, najstarsze pismo żołnierskie i kombatanckie. Pisał też na tematy historyczne i bieżące do Kultury, Bellony i Tek historycznych. Kierował polskimi wydawnictwami i drukarniami. Współpracował z sekcją polską BBC.
W roku 1957 wydał „Historię Stanów Zjednoczonych” 1, pierwszą napisaną przez Polaka, a w roku 1961 pierwszy tom „Historii Polski” 2. Napisał także „Historię 15 Pułku Ułanów”, ale nie zdołał ukończyć książki na jeden ze swych ulubionych tematów: miała nią być historia amerykańskiej wojny domowej.
Po okresie luźnej współpracy wszedł w roku 1967 w skład zespołu kierowniczego rozgłośni polskiej Radia Wolna Europa i przeniósł się do Monachium. Zmarł 23 kwietnia 1979 roku.
Takie są suche fakty życiorysu Pawła Zaremby - zbyt suche dla tych, którzy - jak autor tych słów - razem z nim w Monachium pracowali. Zbyt suche również, kiedy się zważy, kim i czym był.
Przede wszystkim był historykiem, chociaż nie historię studiował na Uniwersytecie Poznańskim. Historia była dla niego - człowieka pełnego życiowej pasji - pasją największą.
Jego pasją było także radio - rozgłośnia polska RWĘ, którą uważał zawsze za coś więcej niż tylko jedną z wielu rozgłośni nadających w eter audycje po polsku. Dla niej poświęcił wiele ze swych niespełnionych autorskich ambicji. Przyszły kronikarz rozgłośni znajdzie ślady jego pracy - redaktora, inspiratora, doradcy - w skryptach setek audycji, o historii, o polityce, o kulturze. Znajdzie je przeglądając redagowane przez niego pismo Na Antenie. Bo był również urodzonym dziennikarzem i potrafił napisać szybko i ciekawie o każdej niemal sprawie świata, w którym żyjemy. Pomagała mu w tym
‘ Biblioteka „Kultury”, tom XXIII. 2 Biblioteka „Kultury”, tom LXXII.
nadzwyczajna znajomość języków - angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego, katalońskiego, niemieckiego, czeskiego, rosyjskiego, włoskiego. Pomagały fl-nu sprawna pamięć i oszałamiająca erudycja, wiedza, która mogła onieśmielać współpracujących z nim. Wszystkie te walory oddawał bez reszty swojej rozgłośni. Przez kilkuletni okres ciężkiej choroby rwał się do pracy. Pilnował, by jego audycje szły co niedzielę na antenę. Pisał je mimo choroby i, póki mógł, sam je nagrywał. Później przysyłał do redakcji teksty, nieraz wprost z kliniki.
Ale nie był molem książkowym. Marzył o karierze wojskowej - los mu na nią nie pozwolił. Kochał żonę, którą zostawił, i swoich dwoje dzieci. Doceniał urodę kobiet i lubił czerwone wino. Był świetnym, pełnym wdzięku rozmówcą i, choć stronił od głupoty, był wyrozumiały dla słabości człowieka. Nie używał wielkich słów. Potępiał zawsze podłość, dwulicowość i fałsz.
Był pośród nas jednym z najlepszych.
Marek Łatyński
Część pierwsza
Pierwsze lata
W 1918 roku odrywano kartki z kalendarza kończącej się pierwszej wojny światowej. Nie tylko w Polsce. Wszędzie czekano na upragniony moment poddania się Niemiec. Wiedziano, że Niemcy nie walczą o zwycięstwo. Ich marzenia o kompromisie między niepodbitymi wrogami rozwiały się już w sierpniu. Niemcy walczyły dalej już tylko o najlepsze warunki kapitulacji. Zdobycie nowego dnia w kalendarzu nie było już zasługą niepokonanego w polu wojska niemieckiego, lecz wynikiem przetargów wewnętrznych wśród sprzymierzonych - wielkich i małych - oraz między sprzymierzonymi i „mocarstwem stowarzyszonym”, jak kazały się nazywać Stany Zjednoczone.
Jeśli jednak na koniec wojny czekano z upragnieniem wszędzie - wszędzie, bo i w Niemczech - to w Polsce owo zrywanie kartek z kalendarza inny miało charakter. Nie czekano tylko na powrót do domu zmobilizowanych ojców, synów i braci. Gdy o Polakach mowa, o większości rodziny nie wiedziały nawet, gdzie ich losy wojny zagnały w zaborczym mundurze armii niemieckiej, austriackiej czy nieistniejącej już armii carskiej. Nie czekano też na otwarcie „normalnej” fabryki w budynku, który produkował z konieczności amunicję lub umundurowanie. Nie czekano nawet na powrót gospodarza wygnanego ze swej karłowatej ojcowizny jeszcze w roku 1915 podczas pierwszego odwrotu Rosjan. Oczywiście różnie było w każdej dzielnicy, w każdej niemal okolicy. Ale rzeczą podstawową i najważniejszą była powszechna akceptacja Polski jako państwa niepodległego, rządzonego przez Polaków we własnym, polskim imieniu.
Przymiotnik „powszechna” przy rzeczowniku „akceptacja” może być i był przez pewien czas przedmiotem wątpliwości. Kwestionowano dojrzałość patriotyczną czy poczucie narodowe chłopów w niektórych częściach kraju. Dodawano do tych - wątpliwych zresztą - wątpliwości problemy prawdziwe, wyrastające z różnic interesów gospodarczych, które dzisiaj nazywa się czynnikiem „klasowym”, najczęściej bez logicznego uzasadnienia. A obok nich problemy inne - na przykład wcale nie bagatelne uprzedzenia dzielnicowe, jakimi obdarowali nas zaborcy. Wśród nich poczesne miejsce zajmowały wartości materialne. W nich przejawiały się różnice rzucające się boleśnie nieraz w oczy, drażniące i ponad miarę w umysłach wyolbrzymiane. Ważniejsze były różnice kultury, różnice stopnia rozwoju społecznego, przyuczenie do pierwocin demokracji politycznej w granicach tego lub innego państwa zaborczego, upowszechnienie oświaty. A również poziom i wartości moralne inteligencji w nowoczesnym, a także w tradycyjnym jeszcze, pozie-miańskim wydaniu, by nie zapomnieć o roli duchowieństwa na wsi polskiej, jego wyrobienia społecznego obok kwalifikacji wyniesionych z seminarium duchownego.
Listę różnic, przyczyn powstawania różnic i ich skutków można by wydłużyć. Ale więź językowa i tradycyjno-kulturowa składała się na łańcuch
o ogniwach różnej tęgości, a nawet kształtu czy wymiaru, lecz przecież tak mocny, że go wysiłek wiekowy trzech największych potęg europejskich rozerwać nie zdołał. Chociaż mocno go nadwątlił i to właśnie tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej, u końca okresu zapoczątkowanego Powstaniem Styczniowym, ostatnim - jak .się wydawało - „polskim wybijaniem się na niepodległość”, według słów, które przypisujemy Kościuszce.
Październik 1918. Żadne wątpliwości sprzed kilku jeszcze miesięcy nie liczą się już w grze politycznej. Cała Polska, wszyscy Polacy mówią o sobie „lud polski” i mówią o niepodległości, która jest tylko kwestią czasu, kwestią dni. Skąd ma nadejść? Jedni sądzą, że z Paryża, od sprzymierzonych. Inni, że ją osiągniemy wysiłkiem własnym tych ośrodków, które już są i działają - obojętnie, czy jest nim wierna Józefowi Piłsudskiemu POW, czy organa Rady Regencyjnej, czy zaczynające się tworzyć Rady Delegatów Robotniczych.
Jeszcze we wrześniu, kiedy generalny sztab niemiecki zawiadomił rząd, że nie ma żadnych złudzeń co do możliwości zmontowania jeszcze jednej ofensywy na froncie zachodnim, w okupowanej Warszawie dokonywano ciągle aresztowań wśród młodzieży należącej do Polskiej Organizacji Wojskowej. Akcja ta przybrała nawet na sile, co było oczywistym znakiem, że Rzesza Niemiecka obawia się powstania zbrojnego na terytorium Polski. Powstanie takie bowiem obaliłoby nadzieje osiągnięcia kompromisowego pokoju.
W październiku nadzieje te z każdym dniem słabły. Nawet Rada Regencyjna stawiała opór rozporządzeniom niemieckim. Ludność Królestwa Kongresowego, a także Polacy w zaborach pruskim i austriackim kierowali spojrzenia jednocześnie na Paryż i na Magdeburg. W Magdeburgu był internowany przez Niemców Piłsudski i zdawano sobie sprawę, że wystąpienie zbrojne na obszarze środkowej i południowej czy północnej Polski jest nie do pomyślenia bez jego udziału albo - by powiedzieć ściślej - bez jego rozkazu.
Ku Paryżowi spoglądano zaś dlatego, że działał tam Komitet Narodowy Polski pod przewodnictwem Romana Dmowskiego, już uznany przez rządy mocarstw sprzymierzonych jako organ reprezentujący państwo polskie i posiadający uprawnienia międzynarodowe rządu polskiego, sprzymierzonego z Francją, Wielką Brytanią, Stanami Zjednoczonymi i innymi państwami będącymi w wojnie z Niemcami. O działalności Komitetu wiedziano w kraju sporo albo raczej bardzo dużo. A o nastrojach ludności świadczy najlepiej fakt, że już od szeregu miesięcy Niemcy nie próbowali nawet zbyt drastycznie występować przeciwko publicznym pochodom i zgromadzeniom, w których oddawano hołd osobie prezydenta Wilsona. Reprezentował on bowiem w przekonaniu całego świata, a nie tylko Polski, konkretny plan urządzenia Europy powojennej w oparciu o poszanowanie prawa międzynarodowego, moralności w stosunkach między narodami i przede wszystkim ich samostanowienia o swym ustroju i niepodległości. Zresztą i rząd niemiecki z pewnymi zastrzeżeniami zaczął powoływać się także na deklarację Wilsona, zwłaszcza na zasadę samostanowienia.
12
Tymczasem przestawały istnieć Austro-Węgry - nie tylko jako mocarstwo walczące, ale po prostu jako organizm państwowy. Zarówno w zaborze austriackim, jak i w okupowanej przez Austrię części Kongresówki - to znaczy ogólnie w Lubelskiem, Kieleckiem i Zagłębiu Dąbrowskim - przygotowania do przejęcia władzy prowadzono zupełnie jawnie, choć w dużej mierze chaotycznie. Liczono się przy tym z szybkim utworzeniem siły zbrojnej, nie tylko spośród członków Polskiej Organizacji Wojskowej, lecz także spośród licznych Polaków demobilizujących się już, najczęściej na własną rękę, z armii austriackiej. Zamiar ten nie powiódł się w pełni właśnie na odcinku wojskowym, gdyż zdołały mu postawić skuteczne przeszkody etapowe władze austriackie.
Ale przysłaniał to - i inne trudności - fakt, że w ostatnich dniach pierwszej wojny światowej wskrzeszenie niepodległej państwowości nie tylko było nieomal wyznaniem wiary, gdyż tym stało się już w roku 1916 czy 1917, lecz także uważano je za pewnik historyczny. Widziano w nim przywrócenie słusznego i sprawiedliwego stanu rzeczy, zdruzgotanego przez bezprawie i gwałt, jakimi były rozbiory Polski. W piątym pokoleniu licząc od rozbiorów Polacy doczekali się zwycięstwa nad przemocą.
Zwycięstwa tego, to znaczy utworzenia niepodległego państwa polskiego, nie uważał naród polski za akt rewolucyjny. Żaden z Polaków, z wyjątkiem nielicznych komunistów skupionych w SDKPiL i PPS-Lewicy, nie kwestionował prawa Polski do niepodległego bytu. Nikt też nie podawał w wątpliwość celowości i konieczności poniesienia ofiar osobistych.
Oczywiście powszechne były wśród chłopów, robotników, a także mieszczaństwa polskiego pragnienie, nadzieja, a niekiedy bodaj pewność, że niepodległość państwowa połączy się z wprowadzeniem w życie zasad sprawiedliwości społecznej. W niektórych środowiskach te nadzieje wiązały się tak ściśle z myślą o niepodległości, iż mogło się zdawać, że powstające już rady robotnicze mają charakter rewolucyjny. Wrażenie to mogły wzmocnić wydarzenia, na które już niedługo trzeba było czekać, takie jak wystąpienie zbrojne robotników w Dąbrowie Górniczej lub tworzenie różnych „republik lokalnych”, z których najmocniej utkwiła w pamięci tak zwana „republika tarnobrzeska”, utworzona przez miejscowego księdza nazwiskiem Okoń. Niewątpliwie tego rodzaju wystąpienia i tendencje znajdowały natchnienie czy podnietę w wyidealizowanym obrazie rewolucji bolszewickiej z jej propagandowym hasłem „cała władza w ręce rad”. Od rewolucji tej nie upłynął rok i wiadomości o chaosie, anarchii, bezmyślnym okrucieństwie i celowym terrorze, głodzie i zupełnej katastrofie gospodarczej przyjmowano jeszcze często z powątpiewaniem. Może dlatego, że wydawały się wówczas zbyt potworne, by im wierzyć na podstawie opowiadań lub artykułów prasowych, zwłaszcza gdy się ukazywały w prasie prawicowej. Jeśli jednak tego rodzaju zapatrzenie w rewolucję bolszewicką było drobnym, lecz konkretnym składnikiem sceny politycznej na ziemiach polskich, to przestało nim być bardzo szybko.
Jakie więc były konkretne aktywa narodowo-polskie u progu niepodległego bytu? Po pierwsze - powszechna wiara i wola niepodległości. Po
drugie - przyznanie Polsce prawa do niepodległości na arenie międzynarodowej i przyznanie jej miejsca sojusznika w obozie alianckim. I wreszcie pewnej i wola, że - gdy tylko nastanie odpowiedni moment - będzie komu objąć władzę w Warszawie i stworzyć lub odtworzyć wojsko polskie.
Na tym kończyły się właściwie aktywa. Pozwalały może zapomnieć o codziennej poniewierce, lecz nie na długo. Polska była krajem wyniszczonym gospodarczo, połowa ludności lub więcej żyła w nędzy, a prawie cała reszta w biedzie. Pomimo strat liczba ludności wzrastała jednak z dnia na dzień, gdyż już wracali wywiezieni na roboty do Niemiec (tych było 700 tysięcy) oraz pierwsi repatrianci z Rosji z masy prawie dwumilionowej. Przemysł był unieruchomiony w 60%. Fabryki nie miały maszyn, bo je wywieźli Rosjanie albo Niemcy. Kolejnictwo straciło 80% taboru i zdatnych do użytku torów. W zaborze rosyjskim zniszczono 60% dworców i 50% mostów. Straszny był spadek produkcji rolnej, przeciętnie do połowy produkcji przedwojennej. W Galicji wydajność z hektara spadła w ziemniakach ze 117 kwintali do 52. Ziemia była wyjałowiona, nie było w ogóle nawozów sztucznych. Pogłowie bydła, a także koni, spadło do 54%. Łącznie z nienaruszonym gospodarczo Poznańskiem produkowano zaledwie jedną trzecią cukru w porównaniu z rokiem 1913. Tragicznie przedstawiała się sytuacja w górnictwie węglowym - nie liczę tu Śląska, gdyż mógł pokryć zaledwie 40% zapotrzebowania. Panowało więc bezrobocie i nędza mieszkaniowa. Zagęszczenie w Warszawie wynosiło 3,7 osób na izbę.
Z tego wszystkiego społeczeństwo zdawało sobie sprawę, lecz w swej większości wierzyło, że poradzi sobie z odbudową gospodarczą, gdy Polska stanie się niepodległa i gdy się skończy wojna.
By powiedzieć więcej o wojsku u progu niepodległości, trzeba się cofnąć wstecz. Bowiem rozbiorowe dzieje polskie wytworzyły szczególny, gdzie indziej nieznany stosunek narodu do własnych sił zbrojnych. One to od Legionów Dąbrowskiego nadawały sens słowom hymnu narodowego: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy”. Były to słowa porywające, które odzwierciedlały uczucia i myśli ogarniające Polaków na magiczny nieomal dźwięk nazwy „Wojsko Polskie”. Było w tym uczuciu sporo legendy wyolbrzymionej i upiększonej przez przywiązanie i wdzięczność do żołnierzy-tułaczy, żołnierzy-powstańców, żołnierzy zwycięskich i żołnierzy sponiewieranych w klęskach. Był tak zwany niepoprawny w mniemaniu obcych, a niekiedy i swoich, polski romantyzm. Lecz była także potężna dawka zdrowej myśli politycznej, rozumiejącej, że wojsko nawet w zalążkowej i niedoskonałej postaci jest ważnym ciężarkiem, jaki Polacy rzucić mogą na szalę swych przeznaczeń. Bo reprezentuje konkretną wolę i konkretną siłę.
W pierwszej wojnie światowej polityka polska koncentrowała się na wyzyskiwaniu, a także na stwarzaniu korzystnych dla Polski koniunktur międzynarodowych. Lecz myśl o wojsku jako o nie jedynym, lecz na pewno
14
ważnym elemencie dążenia do niepodległości uzupełniała pracę polityczną. Piłsudski był czołowym przedstawicielem idei wojska polskiego jako konieczności politycznej. Nie był w tym odosobniony. Bo wszędzie, gdzie była po temu najmniejsza możliwość, tworzono wojskowe oddziały polskie, widząc w nich nie tylko namiastkę przyszłych sił zbrojnych, lecz także namiastkę państwowości polskiej. Dlatego w roku 1917 istniało już wojsko polskie, choć nie istniało jeszcze państwo polskie. Istniało wiele formacji niepodobnych do siebie w niczym poza przymiotnikiem „polski” w nazwie. W listopadzie 1918 roku w oparciu o nie przyszło tworzyć siły zbrojne zdolne do obrony i do wywalczenia granic wskrzeszonego państwa. Nie było to dzieło łatwe. Ani w sensie organizacyjnym, ani nawet w sensie politycznym, gdyż poszczególne formacje miały już własne tradycje bojowe, a także własne tradycje polityczne czy poglądowe, co zależało w dużej mierze od tego, który z polskich ośrodków politycznych patronował ich powstaniu.
Niestety, pół roku przedtem korpusy polskie powstałe w Rosji uległy likwidacji pod wspólnym naciskiem zbrojnym Niemców i rządu leninowskiego. Kapitulacja w Bobrujsku, bitwa pod Kaniowem - oto wystarczające przykłady tego, co się w Rosji stało. Na terytorium Rosji pozostała jednak czwarta dywizja generała Żeligowskiego, którą czekała jeszcze długa wędrówka do Polski z Kubania przez Odessę i Besarabię. Podobnie rzecz się miała z dywizją syberyjską, której szczątki dotrą do Gdańska dopiero w połowie 1920 roku. Był także nieliczny oddział polski w Murmańsku, podlegający dowództwu armii polskiej we Francji.
Armia ta została uznana przez rządy zachodnie za sprzymierzoną Armię Polską. Nazwano ją Armią Błękitną od koloru mundurów lub armią Hallera od nazwiska generała, który objął nad nią dowództwo, przedostawszy się do Francji spod Kaniowa drogą przez Murmańsk. Armia ta podlegała Komitetowi Narodowemu Polskiemu w Paryżu. Służyli w niej jeńcy-Polacy z armii pruskiej i austriackiej i ochotnicy z Ameryki, Kanady i innych krajów zamorskich. Rozwinęła się z czasem w 6 dywizji.
W Polsce jedyną zorganizowaną siłą zbrojną w mundurach był pięciotysięczny korpus stworzony przez Niemców - żałosna raczej pamiątka poronionych planów niemieckich wyciągnięcia z Królestwa Polskiego rekruta za cenę mglistych obietnic. Żołnierz ten posłużył jako pierwszy zalążek wojska polskiego w kraju. 7 października 1918 roku Rada Regencyjna odebrała dowództwo nad nim niemieckiemu generałowi Beselerowi i powierzyła je generałowi Rozwadowskiemu.
Lecz właściwą siatką organizacyjną dla wojska polskiego było POW - Polska Organizacja Wojskowa, tajna i ogarniająca swymi komórkami wszystkie ziemie polskie. Od ostatnich dni października jej oddziały przystąpiły do rozbrajania Austriaków, a od 10 listopada do rozbrajania Niemców. Natychmiast też odtwarzają się dawne pułki legionowe, otrzymując zaszczytną numerację w pierwszej dziesiątce. Ich rdzeniem są legioniści internowani przez Niemców w Szczypiornie i Beniaminowie. Równocześnie powstają samorzutnie tworzone oddziały ochotnicze. Niektóre z nich powstają w walce, jak na przykład we Lwowie, gdzie od l listopada trwa wojna między
nie istniejącą jeszcze Polską a wojskiem Republiki Zachodniej Ukrainy. W Poznańskiem tworzą się oddziały straży bezpieczeństwa i straży bojowej z Polaków demobilizujących się, najczęściej na własną rękę, z armii pruskiej. 11 listopada Józef Piłsudski obejmie funkcje Naczelnika Państwa i naczelnego wodza Polskich Sił Zbrojnych. Połączenie dwóch najwyższych stanowisk w jego osobie jest zarówno odbiciem przekonania ogółu Polaków, że niepodległość i posiadanie własnego wojska są pojęciami nierozerwalnymi, jak i wyrazem prawidłowej oceny położenia międzynarodowego odradzającego się państwa. Bo państwo to nie ma jeszcze granic i nie ma ani jednego przyjaznego sąsiada. Wysiłek organizacyjny jest ogromny. Wojsko osiąga stan 100 tysięcy w styczniu 1919 roku, później z każdym miesiącem przybywa mu kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy. Tymczasem wyłącznie zaciągu ochotniczego. Są to żołnierze dawnych Legionów, żołnierze korpusów polskich w Rosji, którym udało się przedostać do kraju, członkowie POW, Sokoli, harcerze, a także ci rezerwiści wyszkoleni w armii carskiej, których Rosjanie po wybuchu wojny nie zdążyli zmobilizować. Oficerów jest sporo, lecz mało jest takich, którzy posiadają doświadczenie potrzebne dla dowodzenia na wyższych szczeblach. Te braki zapełniają po części oficerowie-Polacy z armii austriackiej i rosyjskiej.
Przeszkodą w rozbudowie wojska nie jest brak ludzi, lecz brak broni, umundurowania, amunicji i koszar. Przeszkodą jest także brak czasu na przeszkolenie i organizację. Trwa bowiem pogotowie zbrojne przeciwko Niemcom od strony Prus Wschodnich, Białostocczyzny i Śląska. Sama Wielkopolska jest już w pełnej wojnie własnymi siłami z państwem niemieckim. W Galicji Wschodniej też trwa wojna. W styczniu ma miejsce krótkie, lecz krwawe starcie zbrojne z Czechosłowacją na Śląsku Cieszyńskim. A 17 lutego 1919 roku rozpoczyna się dwuletnia wojna z Rosją bolszewicką. W niej stawką jest istnienie Polski. Trwa dalej wyścig z czasem. Oddziały ochotnicze idą po kilku nieraz dniach do akcji w doraźnych związkach po kilka batalionów, baterii i szwadronów. Dopiero późną wiosną 1919 roku można przystąpić do tworzenia dywizji piechoty i brygad kawalerii. W pracy organizacyjnej na pamięć historii zasługują szefowie sztabów - kolejno generałowie Rozwa-dowski, Szeptycki, Stanisław Haller i znowu Rozwadowski - oraz z początku wiceminister, a później minister wojny generał Sosnkowski.
Bezcenny wkład w potencjał zbrojny narodu wnosi Armia Wielkopolska, która organizuje się w walkach z Niemcami. Sprawnie przeprowadzony pobór podnosi jej stany do ponad 70 tysięcy świetnie uzbrojonego i wyszkolonego żołnierza, nie licząc służb i oddziałów pomocniczych. Jej dowódcą zostaje wkrótce generał Dowbór-Muśnicki. Oficerowie Polacy z dawnej armii rosyjskiej obsadzają wyższe dowództwa. Lecz w większości kadra dowódcza Poznaniaków wywodzi się z twardych szeregowych i podoficerów mających za sobą cztery lata wojny. Niejednym batalionem dowodzi sierżant. Dopiero po podpisaniu Pokoju Wersalskiego Armia Wielkopolska może się połączyć z wojskiem Rzeczypospolitej, stając się bodaj czy nie najtęższym jej członem.
Z Francji przybywa Armia Hallera, niestety nie transportem morskim przez Gdańsk, lecz kolejowym przez Niemcy. Jej działania zadecydowały
16
o zwycięstwie nad Ukraińcami. Musiano ją jednak zreorganizować z dywizji trzech-pułkowych na cztero-pułkowe na wzór pozostałych dywizji polskich. Jednocześnie zbyt pochopne zwalnianie starszych roczników, jak w wypadku ochotników z Ameryki, nadszarpnęło wartość tych doskonałych zresztą dywizji. W roku 1920 będą już 24 dywizje, prawie 700 tysięcy żołnierza. Powstaną też wyższe związki operacyjne. By uprościć system dowodzenia w wojnie ruchomej na ogromnych przestrzeniach, a także z powodu niemożności obsadzenia sztabów, zrezygnuje się z tworzenia korpusów, łącząc dywizje od razu w armie, co zresztą odpowiada ówczesnej organizacji Armii Czerwonej, z którą toczyć się będzie wojna od Dźwiny po Kamieniec Podolski.
Wojsko to popełniało błędy, ponosiło klęski, bez których nie ma zwycięstw. W ogólnej ocenie jednak biło się dobrze i dowodzono nim dobrze. Wykształciło wartości żołnierskie otoczone troskliwością, jeśli nie miłością, całego społeczeństwa. Miłość ta przetrwała i nie wygasła w pamięci. Niedobrze by było, gdyby miała wygasnąć kiedykolwiek.
11 listopada 1918 roku przestały działać na większości terytorium Polski instytucje prawa publicznego, spełniające rolę tymczasowej administracji. W dniu tym ustała także kuratela okupacyjna Niemiec i Austro-Węgier na terenie Królestwa Polskiego i Galicji. Władzę objął Józef Piłsudski. Przekazanie władzy zostało dokonane przez trzy instytucje. Pierwszą była pozbawiona całkowicie wpływów i nie ciesząca się żadnym prestiżem w społeczeństwie Rada Regencyjna w Warszawie, utworzona swego czasu przez Niemców. Ważniejsze było podporządkowanie się Piłsudskiemu Rządu Lubelskiego, utworzonego 7 listopada i reprezentującego niepodległościowe i postępowe elementy, które odcięły się wyraźnie i zdecydowanie od jakiejkolwiek zależności. Trzecią wreszcie instytucją była działająca w Krakowie Komisja Likwidacyjna, która postawiła sobie za zadanie natychmiastową likwidację stosunków z władzami monarchii habsburskiej. 16 listopada Piłsudski notyfikował telegraficznie państwom europejskim i Stanom Zjednoczonym powstanie niepodległego państwa polskiego oraz powołał pierwszy rząd Rzeczypospolitej Polskiej z działaczem socjalistycznym, Jędrzejem Moraczewskim, na czele.
Nowo powstałe państwo posiadało więc rząd, posiadało wyrosłą spod ziemi armię i posiadało terytorium, chociaż jego granice nie były jeszcze ściśle określone. W rzeczywistości pierwsze dwa lata niepodległego bytu poświęcone były przede wszystkim na wywalczenie i obronę granic. Drugim zadaniem nowego państwa było przygotowanie gmachu ustrojowego, który by odpowiadał życzeniom większości jego mieszkańców. Łączyło się to z szeregiem reform społecznych i gospodarczych, które w swej postępowej koncepcji wykraczały daleko poza stosunki w innych państwach na zachód, południe i wschód od Polski. Podstawowe zdobycze świata pracy, żeby wspomnieć
tylko ośmiogodzinny dzień pracy, wprowadzenie systemu ubezpieczeń społecznych i ochronę lokatorów w domach czynszowych, zostały wprowadzone przez Ęeąd Moraczewskiego już 23 listopada. Była to odpowiedź na wyrazy niepewności czy obawy, czy tworzący państwo polskie „inteligenci”, owa - jak często jeszcze mówiono - szlachta, nie czynią wszystkiego na rachunek własny i we własnym interesie. Podejrzenia takie dość łatwo zbywano wzruszeniem ramion tam, gdzie „lud” - jak to mówiono - osiągnął wysoki stopień uświadomienia i umiejętności organizacyjnych. Tak było w Galicji, gdzie chłopskie stronnictwa polityczne nie były nowością, tak było w Poznańskiem czy na Pomorzu, gdzie chłop był czymś więcej niż współgospoda-rzem ziemi polskiej, bo był głównym jej obrońcą i dumnym ze swej roli piastunem polskości. Ale inaczej było na niektórych obszarach Kongresówki, gdzie dopiero odejście Rosjan wprowadziło obowiązek szkolny i gdzie pańszczyzna nie była odległym wspomnieniem. W ciągu paru lat wojny i tutaj jednak rozwinął się chłopski ruch polityczny, częściowo naniesiony z Galicji, częściowo własnego chowu. Niemniej w Kongresówce - geograficznym, a w przekonaniu obcych, niekiedy i swoich, także duchowym sercu Polski - inteligentowi w walce o sprawy polskie rzadziej towarzyszył ów dziś tak romantycznie w naszych uszach brzmiący „lud wiejski”, a częściej klasa ciągle jeszcze młoda i prężna, nawiązująca do tradycji polskiego rzemiosła, zahartowana wielką pamięcią postępowego socjalizmu. Czyli klasa robotnicza. A więc jeszcze prościej i prawdziwie): robotnicy.
Jednolita była nowa Polska tylko pod jednym względem. Wśród wszystkich Polaków panowała jednomyślność, że niepodległe państwo jest ich prawem i ich życzeniem. Wszelkie obawy dotyczące przyszłości ginęły i cichły w nastroju powszechnego entuzjazmu narodowego. Powstanie Polski niepodległej witały z radością wszystkie warstwy społeczne i wszystkie orientacje polityczne. Pod tym względem ze wszystkich krajów europejskich, które odzyskały niepodległość u końca pierwszej wojny światowej, Polska była w położeniu najszczęśliwszym: posiadała pełnię świadomości narodowej. Jej uchowanie pod rozbiorami było największym historycznym sukcesem narodu polskiego.
Połączona z wolą utrzymania niepodległości w ramach jednego państwa, świadomość ta nie była wszakże jednoznaczna z natychmiastowym scaleniem obszarów rządzonych dotychczas przez trzy państwa zaborcze. Nie była jednoznaczna z niwelacją wszystkich różnic, zarówno tych, które wyznaczały odmienne systemy gospodarcze i odmienna baza materialna, jak i tych, które wytworzyły się w ciągu stu kilkudziesięciu lat przebiegania obcych granic państwowych przez polskie terytorium narodowe. W dodatku do niwelowania tych różnic nie można było przystąpić od razu. Państwo polskie powstawało wśród walk o poszczególne części swego terytorium, granice jego miano
2 - Historia dwudziestolecia
18
dopiero wyznaczyć, a walka o granice przeradzała się w walkę o utrzymanie bytu państwowego.
Jest pozornym paradoksem historii, że dwa pierwsze lata niepodległości Polski, której trzeba było bronić na wschodzie i na zachodzie, wzmocniły te wartości psychiczne, które stanowiły o pełni świadomości narodowej i o woli twórczego niepodległego bytu państwowego. Był to, historycznie biorąc, pozytywny skutek niebezpieczeństw wojennych. Lecz miał i odwrotną stronę. Pogłębiał trudności gospodarcze, opóźniał reformy społeczne, a przede wszystkim nie pozwalał na stworzenie konsekwentnego planu niwelacji różnic między dzielnicami. W tym okresie głównym niwelatorem, podstawowym czynnikiem pracującym nad zespoleniem narodowym i nad niwelacją lokalnych nawyków i umiłowań dzielnicowych było wojsko polskie. Jego zespolenie z tak różnych części składowych było zachętą dla społeczeństwa i na j wy raźnie j szy m symbolem jedności między dzielnicowej. Wojsko polskie w tym okresie było nie tylko najważniejszą, ale też najsprawniej funkcjonującą instytucją państwową.
Były i inne przeszkody na drodze do likwidacji pozostałości rozbiorowych, którym na imię różnice obyczajów, struktury, prawodawstwa cywilnego i w sensie gospodarczym także interesów poszczególnych dzielnic. Płynna była jeszcze ustrojowo-polityczna koncepcja państwowa. Sytuacja na obszarach położonych między wschodnią granicą etnicznego osiedlenia Polaków a ziemiami zamieszkanymi przez Rosjan nasuwała pomysły tworzenia związków federacyjnych Polski z państwami narodowymi Litwinów, Białorusinów i Ukraińców, z państwami, które jeszcze nie istniały i które własnym wysiłkiem powstać by nie mogły. Koncepcję federacyjną reprezentował Józef Piłsudski. Myśl o związku z państwami narodowymi położonymi między Polską a Rosją łączyła się jednocześnie z potrzebą zabezpieczenia przyszłości dla Polaków, którzy na tych terenach mieszkali i którzy, choć nie wszędzie liczni, byli przecież elementem przodującym kulturalnie i - co może w danej chwili wydawało się ważniejsze - ambicjonalnie.
Z koncepcją tą ścierała się inna, dążąca do utworzenia państwa scentralizowanego, o charakterze wyłącznie polskim, z pozostawieniem tylko pewnego marginesu swobód narodowych dla innych narodowości na terytorium państwowym Polski zamieszkałych. Wynik wojny polsko-bolsze-wickiej miał przesądzić na rzecz koncepcji centralistycznej, która do zadań niwelacji różnic dzielnicowych dodała zagadnienie ułożenia stosunków z mniejszościami narodowymi. Na tym polu nadzieje wciągnięcia mniejszości narodowych do pełnego zaangażowania psychicznego w życie państwa polskiego spełniły się tylko w drobnej części i to głównie wśród mniejszości żydowskiej, która nie stanowiła nigdzie grupy zwartego osiedlenia, choć procentowo w wielu miastach Polski środkowej i wschodniej sięgała jednej trzeciej mieszkańców.
Na przeszkodzie wciągnięciu dzielnic rozbiorowych w jednolity rytm życia państwowego stały skutki ponad stuletniego rozwoju w ramach różnych, i to diametralnie różnych systemów prawnych. Kodyfikacja była pracą bardzo trudną, zwłaszcza że chcąc przestrzegać zasad praworządności w życiu
obywateli nie można jej było dokonywać w sposób mechaniczny, bez oglądania się na skutki gospodarcze.
Odmienny system prawny był zresztą w pewnej mierze odbiciem odmiennych procesów rozwoju gospodarczego w poszczególnych dzielnicach. To z kolei łączyło się z różnicami społecznymi. Już sam fakt zniesienia poddaństwa włościan w różnych okresach, w różnych zaborach i na różnych w każdym z nich zasadach powodował dalekosiężne skutki społeczne, a także kulturalne. Zadaniem najważniejszym bodaj było przestawienie produkcji zarówno rolniczej, jak i przemysłowej na nowe rynki zbytu przy jednoczesnej przebudowie systemu kredytowego i przy radykalnej zmianie źródeł kredytowych. W ramach dawnej Rzeszy Niemieckiej Poznańskie było spichlerzem żywnościowym. Kierunek wywozu nadwyżki płodów szedł na zachód. Górny Śląsk także znajdował główny odpływ na terenie Niemiec bądź też na rynkach eksportowych, do których droga prowadziła przez Niemcy. Galicja była krajem o produkcji rolnej nie wystarczającej nawet na potrzeby własne i o bardzo słabo rozwiniętym przemyśle. Kierunek wymiany handlowej z ziemiami byłego zaboru rosyjskiego był dla niej kierunkiem zupełnie nowym i przekształcającym dotychczasową synchronizację potrzeb i możliwości. Przemysł byłego Królestwa Polskiego - węglowy, metalowy i włókienniczy - zaopatrywał dawne imperium rosyjskie i z handlu tego ciągnął zyski, które chociaż w pewnej mierze wynagradzały niedostatki wypływające z niskiego poziomu kultury rolnej. Obecnie wszystkie te różne systemy i przeciwstawne kierunki obrotu handlowego trzeba było zsynchronizować w system nowy, szukać możliwości eksportowych całości kraju i wyrównywać niedobory produkcyjne poszczególnych dzielnic w oparciu o nowy wspólny ośrodek planowania gospodarczego. Nie mogło się to obyć bez wstrząsów. Wstrząsy te znajdowały odbicie w pogarszaniu lub polepszaniu się położenia poszczególnych obszarów Polski. Różnice stopy życiowej zatrzeć się od razu nie dały.
Nie mniej ważne były różnice uwarstwienia społecznego. Nie pozostawały bez wpływu na układ sił politycznych i przekonania polityczne dominujące w poszczególnych dzielnicach. Zdrowy instynkt narodowy zapobiegał powstawaniu stronnictw politycznych regionalnych, a więc reprezentujących przede wszystkim jedną dzielnicę. Oba podstawowe i najsilniejsze kierunki ideologiczne - to jest Polska Partia Socjalistyczna, po jej formalnym połączeniu się z Partią Socjal-Demokratyczną Galicji i Śląska Cieszyńskiego, oraz wyrosła z ogólnopolskiej Ligi Narodowej Narodowa Demokracja - dążyły konsekwentnie i jeszcze przed odzyskaniem niepodległości do zdobycia wpływów we wszystkich dzielnicach. Trochę odmiennie kształtowały się stosunki w stronnictwach chłopskich, czyli w ruchu ludowym. I ten jednak stał się natychmiast po odzyskaniu niepodległości ruchem ogólnopolskim. Natomiast wpływy poszczególnych stronnictw były różne w różnych dzielnicach. I tak Wielkopolska i Pomorze o bardzo niewielkiej ilości elementu robotniczego skłaniały się ku kierunkom prawicowym, wyznając zasady solidaryzmu klasowego, który zresztą pozwolił tej dzielnicy przeprowadzić skuteczną, przez pokolenia trwającą walkę gospodarczą i kulturalno-naro-
20
dową z niemczyzną i z Niemcami. I wreszcie niejednolitość kadry przywódczej. W byłym zaborze rosyjskim, w Królestwie przede wszystkim, inteligencja wywodziła swój rodowód przeważnie ze środowisk drobno-szlachec-kich, pozbawionych ziemi, lecz pozostających w pewnym psychiczno-oby-czajowym stosunku do ubogiego w swej większości ziemiaństwa. Wzmagał ją ilościowo napływ elementów robotniczych i chłopskich, a także ludzi spośród asymilowanej mniejszości żydowskiej. W zaborze pruskim inteligencja była w swym głównym zrębie przedstawicielką wolnych zawodów lub polskiego kupiectwa. Nie utożsamiała się z ziemiaństwem. W Galicji za to inteligencja była przede wszystkim urzędnicza i intelektualna. Wynikało to z trwających przez kilka pokoleń swobód samorządowych i kulturalnych. Inteligencja galicyjska miała też pewien zasób doświadczenia administracyjnego, dzięki któremu mogła i musiała zapełnić luki powstające w innych dzielnicach z chwilą, gdy odpłynęła z nich administracja zaborcza. Nie spotykało się to z przychylnym przyjęciem już choćby z powodu na pozór mało istotnych, lecz w życiu bardzo ważnych różnic obyczaju towarzyskiego. Galicja też dostarczać musiała kadry nauczycielskiej w szkolnictwie, od najniższego po uniwersytety włącznie.
Polskie ośrodki intelektualne wyższego rzędu rozwijać się mogły przed odzyskaniem niepodległości w oparciu o uniwersytety we Lwowie i w Krakowie. Na terenie zaboru pruskiego szkół wyższych nie było, jeśli nie liczyć całkowicie niemieckich we Wrocławiu i Gdańsku. W zaborze rosyjskim polski uniwersytet w Warszawie odtworzony został dopiero w czasie wojny. Stary Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie nie istniał już od dawna, a Polacy wyższe wykształcenie zdobywać mogli w Kijowie, Petersburgu, Rydze lub Dorpacie, jeśli nie udało się im wyjechać na studia do Krakowa lub Lwowa. Szkolnictwo średnie było celowo hamowane w zaborze rosyjskim, a jako polskie istniało tylko w austriackim. Nierówny więc był poziom oświaty - i pod względem formalnej wartości szkoły, i pod względem zagęszczenia szkół, i pod względem ...
henioka