Mccaffrey Anne - Jeźdzcy Smoków 16 - Smocza Rodzina.pdf

(643 KB) Pobierz
ANNE MCCAFFREY
ANNE MCCAFFREY
TODD MCCAFFREY
SMOCZA RODZINA
PRZEŁOŻYLI: MARIA I CEZARY FRĄC
Dla mojego brata, Kevina McCaffreya, Najmniejszego Smoczego Chłopca
Anna McCaffrey
Dla Ceary Rose McCaffrey — oczywiście!
Todd McCaffrey
PROLOG
Kiedy ludzie pojawili się w systemie Rukbat, gwiazdy typu G w sektorze Sagitari, osiedlili się na
trzeciej planecie i nazwali ją Pern. Uciekając przed spustoszeniami ostatnich wojen Nathi,
zamierzali stworzyć idylliczny, wiejski raj bez wysoko rozwiniętej technologii. Poświęcili
niewiele uwagi sąsiadom Pernu, bo cały układ został już zbadany i uznany za bezpieczny do
kolonizacji.
Niespełna osiem lat — czyli Obrotów, jak zaczęli mówić Perneńczycy — po ich przybyciu, z
zewnętrznych obszarów układu planetarnego przywędrowała kapryśna siostrzana planeta Pernu,
Czerwona Gwiazda.
I wtedy z nieba spadły Nici. Cienkie, srebrzyste pasma wcale nie wyglądały groźnie — dopóki nie
zetknęły się ze skórą albo z liśćmi czy z czymkolwiek żywym, nawet z glebą. Wówczas Nici
rosły, wysysając składniki odżywcze z czego tylko się dało; przekształcały żyzną glebę w
martwy pył i zżerały ciało aż do spopielonych kości. Tylko metal, skała i woda — w której Nici
tonęły — były na nie odporne.
Skutki pierwszego Opadu, który kompletnie zaskoczył kolonistów, okazały się katastrofalne.
Tysiące ludzi poniosło śmierć, znacznie więcej zostało okaleczonych, zginęły nieprzebrane stada
sprowadzonych z daleka zwierząt. Co gorsza, bliskie sąsiedztwo Czerwonej Gwiazdy nie tylko
sprowadzało Opady Nici, ale i powodowało przemieszczanie płyt tektonicznych Pernu, co
skutkowało trzęsieniami ziemi, tsunami i wybuchami wulkanów.
Koloniści, którzy przetrwali te kataklizmy, postanowili się przesiedlić. Porzucili bogatszy, ale
sejsmicznie aktywny Kontynent Południowy, i przenieśli się na bardziej stabilny Kontynent
Północny. Na zwróconym ku wschodowi urwisku zbudowali Fort, który mógł zapewnić
wszystkim ochronę.
To jednak nie wystarczyło. Ponieważ sami pozbawili się technologii, nie mogli liczyć na
oczyszczenie gleby z Nici na tyle szybko, by zebrać dość żywności niezbędnej do przetrwania.
Potrzebowali innego rozwiązania, jakiegoś tutejszego środka, który pozwoliłby im unicestwiać
Nici, zanim spadną na ziemię.
Biolodzy pod kierunkiem wyszkolonej na Eridani Kitti Ping przystąpili do modyfikowania
lokalnych jaszczurek ognistych, niewielkich latających stworzeń, które wyglądały jak
miniaturowe smoki. Używając inżynierii genetycznej, Perneńczycy wyhodowali z nich wielkie
smoki, które żuły skałę zawierającą fosfor, zwaną kamieniem, dzięki czemu mogły ziać ogniem
na Nici i zwęglać je w powietrzu.
Smoki te, połączone telepatyczną więzią ze swoimi ludzkimi jeźdźcami, miały stanowić podstawę
obrony kolonistów przed Nićmi.
W następstwie eksperymentów, które wówczas uznano za nieudane, córka Kitti Ping, Wind
Blossom, uzyskała mniejsze, nadmiernie umięśnione, brzydkie stworzenia o wielkich,
wrażliwych na światło oczach. Nazwane wherami–stróżami, nie nadawały się do walki z Nićmi
w świetle dziennym, ale za to doskonale widziały w ciemności, na przykład w jaskiniach, które
służyły za domy osadnikom, i w kopalniach. Kolonistów przybywało i wkrótce Fort stał się zbyt
mały, by wszystkich pomieścić. Dlatego jeźdźcy smoków urządzili sobie nową siedzibę w starej
kalderze wulkanicznej. Nazwali ją Fort Weyr.
W miarę wzrostu liczby ludności Perneńczycy stopniowo opanowywali Północny Kontynent.
Jeźdźcy smoków założyli nowe weyry w wysokich górach; rolnicy i pasterze osiedlali się na
równinach wokół nowych warowni. Pod kierunkiem Lordów Warowni i władców Weyrów
powstało nowe społeczeństwo, oparte na umiejętnościach mieszkańców. Niektóre specjalności,
zwłaszcza te wymagające wielu lat nauki, zostały uznane za odrębne rzemiosła: kowalstwo,
górnictwo, rolnictwo, rybołówstwo, uzdrowicielstwo i harfiarstwo. Poziom umiejętności w
każdym z tych rzemiosł określano za pomocą dawnych stopni cechowych: uczeń, czeladnik i
mistrz. Każde rzemiosło miało jednego mistrza, który czuwał nad wszystkimi sprawami cechu:
był więc Mistrz Kowali, Mistrz Górników, Mistrz Rolników, Mistrz Rybaków, Mistrz
Uzdrowicieli i Mistrz Harfiarzy.
Po pięćdziesięciu Obrotach Czerwona Gwiazda, posłuszna prawom mechaniki gwiazdowej,
odsunęła się od Pernu i Nici przestały spadać. Zagrożenie przeminęło, ale dwieście lat później
Czerwona Gwiazda ponownie się przybliżyła i rozpoczęło się drugie Przejście.
Smoki i ich jeźdźcy znowu wzbili się w niebo, żeby przemieniać Nici w węgiel. Gdy Czerwona
Gwiazda oddaliła się po pięćdziesięciu Obrotach, wróciły lepsze czasy i koloniści ruszyli na
dalszy podbój Pernu.
Po trzeciej Przerwie, trwającej dwieście Obrotów, historia się powtórzyła i Nici znowu spadły.
Pod koniec Drugiej Przerwy, zaledwie szesnaście Obrotów przed powrotem Czerwonej Gwiazdy i
Nici oraz przed początkiem Trzeciego Przejścia, zaczął się problem w górnictwie. Byt ludzi
zależał od węgla. Bez węgla, zwłaszcza bez wysokoenergetycznego antracytu, kowale nie mogli
uzyskać stali na pługi, obręcze do kół i elementy uprzęży, której używali jeźdźcy zwalczający
Nici. Łatwo dostępny węgiel, pojawiający się na powierzchni w ogromnych, otwartych
pokładach, był prawie na wyczerpaniu. Mistrz Górników Britell, którego cech miał siedzibę w
Warowni Crom, zrozumiał, że chcąc nadal wydobywać węgiel, górnicy muszą na nowo nauczyć
się dawnych technik kopania chodników i szybów. Na podstawie starych map geologicznych
określił położenie kilku obiecujących podziemnych złóż, wybrał najzdolniejszych czeladników i
wyznaczył im zadanie sprawdzenia nowych kopalń. Obiecał, że ci, którym się powiedzie,
zostaną mistrzami, a ich obozy górnicze przekształcą się w stałe kopalnie — ich mistrz zaś
będzie dorównywał rangą władcom pomniejszych warowni.
Mistrz Britell nikomu nie powiedział, że największe nadzieje wiąże z czeladnikiem Natalonem i
grupą pracowitych górników, którzy dołączyli do niego za jego podszeptem.
Natalon okazał chęć udziału w eksperymencie, który miał wyłonić mistrza nowej sztuki kopania
głębokich szybów.
Postarał się o whery–stróże, licząc na wykorzystanie ich zdolności do wykrywania wężów
tunelowych i gazów wybuchowych oraz bezwonnego, śmiercionośnego tlenku węgla, który
mógł zabić każdego, kto nie zachowa ostrożności. Brittel słyszał, że whery–stróże to dość
tajemnicze stworzenia o raczej pospolitych umiejętnościach.
Zamierzał uważnie obserwować postępy w Obozie Natalona, a przede wszystkim mieć oko na
pracę wherów–stróżów i ich opiekunów.
ROZDZIAŁ 1
W świetle poranka patrzę, Jak z daleka przybywa mój smok.
Kindan był tak bardzo podekscytowany, że aż podskakiwał, biegnąc na szczyt, gdzie przy bębnie i
ognisku dyżurowali obserwatorzy Obozu Natalona.
— Są! Są! — zawołał z góry Zenor.
Kindan nie potrzebował zachęty, i tak pędził jak na skrzydłach. Zadyszany, dołączył do przyjaciela.
Ze szczytu wyraźnie zobaczył wielkie platformy toczące się powoli dnem doliny w kierunku
głównego obozu. Na czele jechały mniejsze wozy mieszkalne, pomalowane w wesołe kolory.
Z wysoka widzieli nie tylko drogę po drugiej stronie jeziora, niknącą w dali za zakrętem, ale i
niedawno odchwaszczone pola, gotowe do pierwszego obsiania ziarnem. Niedaleko były
rozstaje: bardziej uczęszczany szlak wiódł do składu, gdzie przechowywano węgiel zapakowany
w worki, a węższa odnoga prowadziła ku domom górników po bliższej stronie jeziora.
Domy stały w trzech rzędach, tworzących kształt litery U wokół centralnego placu. Otwarty,
północny kraniec U zwracał się ku drodze. Tam założono ogródki, w których uprawiano
przyprawy korzenne. Na placu trwały przygotowania do wesela siostry Kindana.
Żaden z domów nie zapewniłby mieszkańcom przetrwania Opadu, ale do Przejścia było jeszcze
daleko — szesnaście Obrotów — i górnicy nie mieli powodów, żeby narzekać na swoje osiedle,
dostosowane do potrzeb nowej kopalni. W połowie drogi miedzy placem a wzgórzem stał
samotny dom, a przy nim duża szopa. W domu mieszkał Kindan, a szopę zajmował Dask,
ostatni obozowy wher związany z jego ojcem.
Za wzgórzem, niewidoczna z punktu obserwacyjnego na szczycie, znajdowała się znacznie większa
i mocniejsza siedziba — kamienna warownia Natalona, naczelnego górnika w obozie. Na północ
od niej, za ogrodzonym murkiem zielnikiem, stał mniejszy, ale równie solidnie zbudowany dom
obozowego harfiarza, widoczny częściowo ze szczytu. Tuż za nim grzbiet wzgórza,
stanowiącego część zachodniej góry, skręcał gwałtownie. Równolegle do niego biegło drugie
pasmo, oddalone mniej więcej o dwa kilometry, a pomiędzy nimi leżała dolina. Dwieście
metrów od zakrętu i sto na zachód od punktu obserwacyjnego leżało wejście do kopalni.
Chłopcy znali dolinę jak własną kieszeń, choć zmieniała się z dnia na dzień, a oni przebywali tu
zaledwie od sześciu miesięcy. Nie zwracali uwagi na widoki. Dziś nie interesowała ich nawet
atrakcja w postaci przygotowań do wesela. Obaj z natężeniem wpatrywali się w karawanę
sunącą krętą drogą wzdłuż brzegu jeziora.
— Gdzie jest Terregar? — zapytał Zenor. — Widzisz go? Kindan zmrużył oczy i osłonił je dłonią,
ale zrobił to głównie na pokaz. Odległość była zbyt wielka, żeby rozpoznać jedną osobę w całej
karawanie.
— Sam nie wiem — odparł z lekkim rozdrażnieniem. — Ale musi gdzieś tam być.
Zenor roześmiał się.
— Lepiej, żeby tak było, bo inaczej twoja siostra nas ukatrupi.
Kindan nastroszył się.
— Może wrócisz na dół i powiadomisz Natalona? — zaproponował.
— Ja? — zdumiał się Zenor. — Jestem obserwatorem, nie posłańcem.
— Na skorupy! — jęknął Kindan. — Zenorze, nie mogę złapać tchu. — Ciszej dodał: — Wiesz
przecież, z jaką niecierpliwością Natalon czeka na wiadomość.
Zenor szeroko otworzył oczy.
— Jasne! Wszyscy wiedzą, że miał nadzieję, iż Sis zostanie w obozie.
— Zgadza się — przyznał Kindan. — Wyobraź więc sobie, jak się wścieknie, kiedy to ja go
powiadomię.
— Daj spokój, Kindanie. Oprócz złych wieści są jeszcze dobre. Zbliża się nie tylko wesele, ale i
cała karawana kupców.
— Których Natalon będzie musiał ugościć — burknął Kindan i westchnął. — Skoro nalegasz,
pobiegnę na dół. — Zrobił dramatyczną pauzę, mierząc wzrokiem niższego przyjaciela. — Ale
Sis powiedziała, że wieczorem muszę umyć Daska. Zenor zmrużył oczy, rozważając ten aspekt
sprawy.
— Chcesz powiedzieć, że jeśli pobiegnę, weźmiesz mnie do pomocy? Kindan uśmiechnął się
szeroko.
— No właśnie! — Naprawdę? — Zenor, pełen nadziei, chciał się jeszcze upewnić. — Twój tata nie
będzie miał nic przeciwko? Kindan pokręcił głową.
— Nie, jeśli o niczym się nie dowie.
Zenorowi oczy rozbłysły na myśl o popełnieniu takiego wykroczenia.
— Zgoda, pobiegnę.
— Świetnie.
— Rzecz jasna, mycie whera to nie to samo co nacieranie olejem smoka… Naznaczenie smoka,
czyli nawiązanie telepatycznej więzi z jednym z wielkich, dyszących ogniem obrońców Pernu,
było skrytym marzeniem każdego dziecka. Ale wydawało się, że smoki wolą dzieci z weyrów:
tylko garstka jeźdźców pochodziła z warowni i z cechów. Nigdy też żaden smok nie odwiedził
Obozu Natalona.
— Wiesz — powiedział Zenor — ja je widziałem.
Wszyscy w obozie wiedzieli, że Zenor widział smoki; uwielbiał opowiadać o tym wydarzeniu.
Kindan zdusił jęk i chrząknął zachęcająco, jednocześnie mając nadzieję, że Zenor będzie się
streszczać, bo w przeciwnym razie Natalon zacznie się zastanawiać nad umiejętnościami
posłańca — i może go sobie dobrze zapamiętać.
— Były przepiękne! Leciały w idealnym kluczu, bardzo wysoko. Wyobraź je sobie: spiżowe,
brązowe, niebieskie, zielone… — Głos cichł, w miarę jak chłopiec przywoływał wspomnienia.
— Wyglądały na takie łagodne… — Łagodne? — wtrącił Kindan z niedowierzaniem. — Jak
mogły wyglądać na łagodne? — Wyglądały! Były zupełnie inne niż wher twojego ojca.
Kindan obruszył się w imieniu Daska, ale zdołał zapanować nad gniewem, bo wciąż pamiętał, że
Zenor ma go wyręczyć jako posłaniec.
— Czy karawana się zbliża? — zapytał z niedwuznaczną aluzją.
Zenor spojrzał, pokiwał głową i ruszył z kopyta.
— Nie zapomnisz, prawda? — zawołał przez ramię.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin