Blaise Pascal-Myśli frg.pdf

(79 KB) Pobierz
8909218 UNPDF
DYSPROPORCJA CZŁOWIEKA
80. Spędziłem długi czas na zgłębianiu nauk oderwanych; ale zbyt mała okazja do
wymiany myśli zmierziła mnie. Kiedy zabrałem się do studiowania człowieka,
przekonałem się, że te nauki oderwane nie są dlań stworzone i że dalej odszedłem
od mej kondycji wnikając w nie, niż inni - nie znając ich. Przebaczyłem innym
ich nieznajomość, ale sądziłem bodaj, iż znajdę wielu towarzyszy w studiowaniu
człowieka i że to jest jemu przyrodzona wiedza. Omyliłem się; jeszcze mniej
ludzi studiuje tę wiedzę niż matematykę. Jedynie z braku zdatności do tego
studium ludzie dociekają innych rzeczy; ale czyż nie prawda, że i to nie jest
wiedza, która zda się człowiekowi, i że lepiej jest dlań nie znać siebie, aby
być szczęśliwym?
81. Trzeba znać siebie samego: gdyby to nie posłużyło do znalezienia prawdy,
służy przynajmniej do wytyczenia własnego życia, a nie ma nic godziwszego.
84. Dysproporcja człowieka. - Niechaj tedy człowiek przyjrzy się naturze w jej
wzniosłym i pełnym majestacie, niech oddali wzrok od niskich przedmiotów, które
go otaczają. Niech spojrzy na to olśniewające światło, niby lampa wiekuista
oświecające wszechświat; niechaj Ziemia zda mu się jako punkcik w stosunku do
rozległego kręgu, jaki ta gwiazda opisuje: i niech się zdumieje, że ów rozległy
krąg jest jeno drobnym punkcikiem w porównaniu z tym, jaki obejmują gwiazdy
toczące się na firmamencie. Ale choć nasz wzrok zatrzymuje się tutaj, niechaj
wyobraźnia idzie dalej; wcześniej znuży się pojmowaniem niż natura dostarczaniem
przedmiotów. Cały ten widzialny świat jest jeno niedostrzegalną drobiną na
rozległym łonie natury. Żadna idea nie zdoła się do tego zbliżyć. Darmo byśmy
piętrzyli nasze pojęcia poza wszelkie dające się pomyśleć przestrzenie; rodzimy
jeno atomy w stosunku do rzeczywistości rzeczy. Jest to nieskończona kula,
której środek jest wszędzie, powierzchnia nigdzie. Słowem, jest to najbardziej
dotykalny znak wszechpotęgi Boga, że nasza wyobraźnia gubi się w tej myśli.
Niechaj człowiek wróciwszy do siebie zważy, czym jest w porównaniu do tego, co
istnieje, niechaj spojrzy na się jak na coś zabłąkanego w tym zakątku przyrody i
niechaj z tej małej celi, w której go pomieszczono (mam na myśli wszechświat),
nauczy się oceniać ziemię, królestwa, miasta i samego siebie wedle słusznej
oceny. Czym jest człowiek w nieskończoności?
Ale jeśli chce oglądać inny cud, równie zdumiewający, niech zbada to, co zna
najdrobniejszego. Niechaj roztocz ukaże mu w swoim maleńkim ciele części
nieskończenie mniejsze, nogi ze stawami, żyły w tych nogach, krew w tych żyłach,
soki w tej krwi, krople w tych sokach, wapory w tych kroplach; niech dzieląc
jeszcze te ostatnie rzeczy wyczerpie swoje siły w tych wyobrażeniach i niech
ostatni przedmiot, do którego zdoła dojść, stanie się przedmiotem naszej
rozprawy; pomyśli może, że to jest ostateczna małość w przyrodzie. Otóż ukażą mu
tam nową otchłań. Chcę mu odmalować nie tylko wszechświat widzialny, ale
niezmierność tego, co może sobie wyroić w naturze w obrębie tej cząstki atomu.
Niechaj ujrzy tam nieskończoność światów, z których każdy ma mój firmament,
swoje planety, swoją ziemię - w tej samej proporcji co świat widzialny; na tej
ziemi zwierzęta i wreszcie żyjątka, w których odnajdzie to samo, co znalazł w
owych pierwszych; i znajdując znowuż w tych te same rzeczy bez końca i
spoczynku, niech się zgubi w tych cudach równie zdumiewających w swej małości,
jak inne w swym bezmiarze. Jak bowiem nie podziwiać, iż nasze ciało, które
dopiero co było niedostrzegalnym punktem w świecie, niedostrzegalnym znowu na
łonie wszystkiego, stało się obecnie kolosem, światem lub raczej wszystkim w
stosunku do nicości, do której niepodobna dotrzeć?
Kto się zważy w ten sposób, przestraszy się samym sobą i zawieszony między tymi
dwiema otchłaniami, Nieskończonością i Nicością, zadrży na widok owych cudów;
sądzę, iż mieniąc ciekawość swoją w podziw, skłonniejszy będzie przyglądać się
im w milczeniu, niż zarozumiałe dociekać ich tajemnicy.
Ostatecznie bowiem czymże jest człowiek w przyrodzie? Nicością wobec
nieskończoności, wszystkim wobec nicości, pośrodkiem między niczym a wszystkim.
Jest nieskończenie oddalony od rozumienia ostateczności; cel rzeczy i ich
początki są dlań na zawsze ukryte w nieprzeniknionej tajemnicy; równie niezdolny
jest dojrzeć nicości, z której go wyrwano, jak nieskończoności, w której go
pogrążono.
Cóż ma tedy czynić, jeśli nie zadowolić się jakimś pozorem pośrodka rzeczy w
wiekuistej niemożności poznania bądź celu ich, bądź początku? Wszystkie rzeczy
wyszły z nicości i biegną w nieskończoność. Któż nadąży tym zdumiewającym
wędrówkom? Autor tych cudów rozumie je - nikt inny.
Nie wpatrzywszy się w te nieskończoności, ludzie zwrócili się zuchwale ku
zgłębianiu natury, jak gdyby istniał jaki stosunek między nimi a nią. Osobliwy
pomysł: chcieli zrozumieć zasady rzeczy i z nich dojść do poznania wszystkiego w
zarozumieniu równie nieskończonym jak ich przedmiot; to pewna bowiem, iż nie
można powziąć tego zamiaru bez zarozumiałości lub pojętności równie
nieskończonej jak natura.
Człowiek oświecony rozumie, że skoro natura wyryła obraz swój i swego twórcy we
wszystkich rzeczach, mają one prawie wszystkie coś z tej podwójnej
nieskończoności. Tak widzimy, że wszystkie nauki nieskończone są w rozciągłości
swoich badań; któż bowiem wątpi, że matematyka na przykład posiada nieskończoną
nieskończoność możliwych twierdzeń? Są one zarówno nieskończone w mnogości, jak
w subtelności swych zasad; któż bowiem nie widzi, że te, które przedstawiono nam
jako ostateczne, nie wspierają się na samych sobie, ale oparte są na innych,
które znowuż wspierając się na innych, nie dopuszczają nigdy kresu? Ale my
czynimy z ostatnimi rzeczami dostrzegalnymi dla rozumu tak, jak się czyni w
rzeczach materialnych, gdzie nazywamy niepodzielnym ten punkt, poza którym już
zmysły nasze nic nie spostrzegają, mimo że jest podzielny w nieskończoność ze
swej natury.
Z tych dwóch nieskończoności wiedzy nieskończoność wielkości jest o wiele
dotykalniejsza, dlatego niewielu zdarzyło się utrzymywać, że znają wszystkie
rzeczy. „Będę mówił o wszystkim", powiadał Demokryt.
Natomiast nieskończoność w małości jest o wiele mniej widoczna. Filozofowie o
wiele łatwiej mniemali, że tam dotrą, i wszyscy się o to rozbili. To dało
początek owym tak zwyczajnym tytułom: O zasadach rzeczy, O zasadach filozofii i
tym podobnym, równie napuszonym w istocie, mimo iż mniej z pozoru, co ów inny,
który bije w oczy: De omni re scibili.
Mniemamy, iż z natury jesteśmy o wiele zdatniejsi, aby dojść do jądra rzeczy,
niż aby ogarnąć ich rozmiary. Widoczny ogrom świata widocznie przewyższa nas;
natomiast ponieważ to my przewyższamy drobne rzeczy, sądzimy, że łatwiej zdołamy
je posiąść. Wszelako nie mniej zdatności potrzeba, aby dojść do nicości, co do
wszystkiego; do obu rzeczy potrzebna jest zdatność nieskończona: zdaje mi się,
że kto by pojął ostateczne pierwiastki rzeczy, mógłby też dojść do poznania
nieskończoności. Jedno zależy od drugiego i jedno prowadzi do drugiego. Te
skrajności stykają się i jednoczą właśnie dlatego, że są tak odległe i odnajdują
się w Bogu i tylko w Bogu.
Znajmy więc naszą wartość; jesteśmy czymś, lecz nie jesteśmy wszystkim; to, czym
możemy być, zasłania nam świadomość pierwszych zasad, które rodzą się z nicości,
a nikłość naszego istnienia broni nam widoku nieskończoności.
Nasz rozum zajmuje w porządku rzeczy poznawalnych to samo miejsce, co ciało
nasze w rozmiarach przyrody.
Jesteśmy ograniczeni w każdym kierunku;6 ten stan zajmujący środek między dwoma
krańcami przejawia się we wszystkich naszych zdolnościach. Zmysły nasze nie
chwytają nic krańcowego; zbyt wielki hałas nas ogłusza; zbytnie światło oślepia,
zbytnia odległość i zbytnia bliskość przeszkadza wzrokowi, zbytnia rozwlekłość i
zbytnia zwięzłość mowy zaciemniają ją, zbytnia prawda osłupia nas (znam takich,
którzy nie mogą zrozumieć, że jeżeli od zera odejmie się cztery, zostanie zero),
pierwsze zasady są dla nas zbyt oczywiste, zbyt wiele rozkoszy nuży, zbyt wiele
współdźwięków niemile razi w muzyce. Zbyt wiele dobrodziejstw drażni, chcemy
mieć z czego zapłacić dług z nawiązką: Beneficia eo usque laeta sunt, dum
videntur exsolvi posse; ubi multum antevenere, pro gratia odium redditur
[Dobrodziejstwa do tego kresu są miłe, dopóki nam się zdaje, że możemy je
odpłacić; gdy zbytnio przechodzą tę miarę, wdzięczność zamienia się w nienawiść
- Tacyt Roczniki 4,18]. Nie czujemy ani nadmiernego gorąca, ani nadmiernego
zimna. Własności krańcowe szkodzą nam, ale nie są dotkliwe; nie czujemy ich już,
cierpimy od nich. Zbyt wczesna młodość i zbyt późna starość upośledzają umysł,
toż samo za wiele i za mało nauki, słowem, rzeczy krańcowe są dla nas tak, jakby
nie istniały, i my nie istniejemy w stosunku do nich: umykają nam albo my im.
Oto nasz prawdziwy stan; oto co nas czyni niezdolnymi i do wiedzy pewnej, i do
zupełnej niewiedzy. Żeglujemy po szerokim przestworzu, wciąż niepewni i
chwiejni, popychani od jednego do drugiego krańca. Czegokolwiek chcielibyście
się uczepić, wraz chwieje się to i oddala; a jeśli podążamy za tym, wymyka się,
wyślizguje się i wiekuiście ulata. Jest to stan naturalny, najbardziej wszelako
przeciwny naszym skłonnościom; pałamy żądzą znalezienia oparcia i ostatecznej
podstawy, aby zbudować na niej wieżę wznoszącą się w nieskończoność; ale cały
fundament trzaska i ziemia rozwiera się otchłanią.
Nie szukajmy tedy pewności i stałości. Rozum zawsze pada ofiarą pozorów, nic nie
zdoła ustalić skończoności między dwiema nieskończonościami, które obejmują ją i
umykają jej.
Skoro to dobrze zrozumiemy, sądzę, iż będziemy trwali spokojnie, każdy w tym
stanie, w jakim natura go pomieściła. Skoro ten pośrodek, który nam przypadł w
udziale, zawsze odległy jest od krańców, cóż znaczy, że człowiek będzie miał
nieco więcej zrozumienia rzeczy? Jeśli je ma, widzi świat z nieco bardziej
wysoka; ale czyż nie jest zawsze nieskończenie odległy od krańca i czyż trwanie
naszego życia nie jest jednako oddalone od wieczności, niechby i trwało dziesięć
lat dłużej?
W perspektywie tych nieskończoności wszystkie skończoności są równe; nie widzę
tedy, czemu raczej czepiać się tej niż innej. Samo porównanie między nami a
skończonością sprawia nam przykrość.
Gdyby człowiek zaczął od zgłębienia siebie, spostrzegłby, jak bardzo jest
niezdolny przejść tę granicę. W jaki sposób część mogłaby poznać całość? -
Będzie może dążył do poznania bodaj tych części, do których jest w jakimś
stosunku? - Ależ cząstki świata tak się łączą i zazębiają wzajem, iż wydaje mi
się niemożliwe poznać jedną bez drugiej i bez wszystkiego...
Człowiek na przykład jest w jakimś stosunku do wszystkiego, co zna. Potrzebuje
miejsca, aby go pomieściło, czasu do trwania, ruchu dla życia, żywiołów, aby go
utworzyły, ciepła i pokarmów dla odżywiania, powietrza do oddychania; widzi
światło, czuje ciała; słowem, wszystko wchodzi z nim w związek. Aby zatem znać
człowieka, trzeba wiedzieć, skąd pochodzi, iż potrzebuje powietrza, aby istnieć;
aby zaś znać powietrze, trzeba wiedzieć, na czym polega jego związek z życiem
człowieka itd. Płomień nie może istnieć bez powietrza; zatem aby znać jedno,
trzeba znać drugie.
Ponieważ tedy wszystkie rzeczy są następstwem i przyczyną, doznają i udzielają
pomocy, pośredniczą i korzystają z pośrednictwa i wszystkie łączą się naturalnym
i tajemnym węzłem, który łączy najbardziej odległe i różne części, uważam za
niemożliwe znać części nie znając całości, jak również znać całość nie znając
poszczególnych części.
A niemocy naszej w poznaniu rzeczy dopełnia to, iż są one proste same w sobie,
my zaś jesteśmy złożeni z dwóch przeciwnych i różnorakich natur, z duszy i
ciała. Niepodobna bowiem, aby ta część, która w nas rozumuje, była innej natury
niż duchowej; a gdyby ktoś twierdził, że jesteśmy tylko cieleśni, to by nas
odsunęło o wiele bardziej od poznania rzeczy, ile że nie ma nic bardziej
niepojętego, niż rzec, że materia zna siebie samą; niepodobna nam pojąć, w jaki
sposób ona mogłaby się pojąć.
Tak więc jeśli jesteśmy po prostu materią, nie możemy zgoła nic poznać; jeśli
zaś składamy się z ducha i z materii, nie możemy poznać do gruntu rzeczy
prostych, cielesnych czy duchowych.
Stąd pochodzi, iż prawie wszyscy filozofowie mieszają pojęcia rzeczy i mówią o
rzeczach cielesnych duchowo, a o duchowych cieleśnie. Powiadają lekko, że ciała
dążą ku dołowi, że ciążą do swego środka, że bronią się przed zniweczeniem, że
lękają się próżni, że mają skłonności, sympatie, antypatie: wszystko rzeczy
właściwe jedynie duchom. Mówiąc zaś o duchach uważają je jakoby będące w jednym
miejscu i przypisują im poruszanie się z jednego miejsca na drugie: rzeczy
właściwe jedynie ciałom.
Zamiast odbierać czyste pojęcia tych rzeczy, barwimy je naszymi właściwościami i
nasycamy naszą złożoną istotą wszystkie rzeczy proste, które zważamy.
Któż by nie myślał widząc, jak składamy wszystkie rzeczy z ducha i ciała, że ta
mieszanina jest dla nas bardzo łatwa do pojęcia? Jest to wszelako rzecz, którą
pojmujemy najmniej. Człowiek jest dla siebie samego najbardziej zadziwiającym
przedmiotem w naturze: nie może bowiem pojąć, co to jest ciało, a jeszcze mniej,
co to duch, najmniej zaś, w jaki sposób ciało może być spojone z duchem. To jest
dlań szczyt trudności, a wszelako to jego własna istota: Modus, quo corporibus
adhaerent spiritus, comprehendi ab hominibus non potest, et hoc tamen homo esti
[Sposób w jaki ciała zespolone są z duchem, niepojęty jest dla ludzi, a wszelako
to jest człowiek - Św. Augustyn O Państwie Bożym 21,10]
85. Kiedy jesteśmy zbyt młodzi, nie mamy dobrego sądu; zbyt starzy - tak samo.
Kiedy się nie zastanawiamy dosyć, kiedy się zastanawiamy nadto, upieramy się,
zacietrzewiamy. Jeśli oglądamy swoje dzieło tuż po wykonaniu, jesteśmy jeszcze
zbyt uprzedzeni; jeśli w długi czas potem, już go nie czujemy. Tak obrazy
widziane z nazbyt daleka i z nazbyt bliska; jest tylko jeden niepodzielny punkt
będący właściwym miejscem: inne są za blisko, za daleko, za wysoko lub za nisko.
W sztuce malarstwa wyznacza go perspektywa; ale w rzeczach prawdy i moralności
kto go wyznaczy?
86. Kiedy wszystko porusza się jednako, na pozór nic się nie porusza: jak na
statku. Kiedy wszyscy idą ku zepsuciu, nie znać tego: ten, który się zatrzyma,
daje zauważyć wybryki innych, niby punkt stały.
87. Ci, którzy żyją w nierządzie, powiadają tym, którzy żyją w statku, że to oni
oddalają się od natury, sami zaś myślą, że idą za nią: tak jak będący na okręcie
mniemają, iż ci, którzy są na brzegu, uciekają. Wszyscy mówią podobnie: trzeba
mieć stały punkt, aby o tym sądzić. Z portu sądzimy o tych, którzy są na statku;
ale gdzie znajdziemy port w zasadach moralnych?
88. Kiedy zważam krótkość mego życia, wchłoniętego w wieczność będącą przed nim
i po nim, kiedy zważam małą przestrzeń, którą zajmuję, a nawet którą widzę,
utopioną w nieskończonym ogromie przestrzeni, których nie znam i które mnie nie
znają, przerażam się i dziwię, iż znajduję się raczej tu niż tam, nie ma bowiem
racji, czemu raczej tu niż gdzie indziej, czemu raczej teraz niż wtedy... Kto
mnie tu postawił? Na czyj rozkaz i z czyjej woli przeznaczono mi to miejsce i
ten czas?... Memoria hospitis unius diei praetereuntis.'' [Nadzieja bezbożnego
jest jak... - Mdr 5,15]
89. Czemu moja wiedza jest ograniczona? Mój wzrost? Moje trwanie raczej do stu
lat niż do tysiąca? Jaką rację miała natura, aby mi dać to właśnie, aby wybrać
raczej tę liczbę niż inną? Toć w nieskończoności liczb nie ma racji by wybrać
raczej tę niż inną, nic nie przemawia za tą lub ową!
91. Wiekuista cisza tych nieskończonych przestrzeni przeraża mnie.
ROZRYWKA
205. Kiedym się jął czasami rozważać krzątania się ludzi, niebezpieczeństwa i
mozoły, na jakie się narażają na dworze, na wojnie, skąd rodzi się tyle zwad,
namiętności, zuchwałych, a często niegodziwych przedsięwzięć itd., odkryłem, iż
całe nieszczęście ludzi pochodzi z jednej rzeczy, to jest, że nie umieją
pozostać w spokoju i w izbie.a Człowiek mający dosyć mienia, aby żyć, gdyby
umiał przebywać w domu z przyjemnością, nie opuszczałby go, aby spieszyć na
morze lub oblegać fortecę. Jeśli kupuje tak drogo szarżę w armii, to dlatego, iż
wydałoby mu się nie do zniesienia nie ruszyć się z miasta; poszukuje rozmów i
zabaw jeno dlatego, że nie umie z przyjemnością zostać u siebie.
Ale kiedy wmyśliłem się głębiej i kiedy znalazłszy przyczynę wszystkich naszych
niedoli chciałem z kolei odkryć rację tej przyczyny, pojąłem, że istnieje bardzo
oczywista, zasadzająca się na przyrodzonym nieszczęściu naszej słabej i
śmiertelnej doli, tak nędznej, iż nic nie zdoła nas pocieszyć, kiedy się nad nią
zastanawiamy.
Jakikolwiek stan sobie wyroić, jeśli się zgromadzi wszystkie dobra, jakie możemy
posiąść, ranga króla jest najpiękniejszym stanowiskiem na ziemi. Otóż mimo
wszystko, co ludzie sobie wyobrażają, mimo iż posiada pod ręką wszystkie możebne
zadowolenia, jeśli będzie bez rozrywki, jeśli będzie miał czas zważać i
zastanawiać się, czym jest, ta mdła szczęśliwość nie wystarczy mu. Z
konieczności nastręczą mu się rzeczy, które mu zagrażają, bunty, jakie się mogą
zdarzyć, wreszcie śmierć i choroby, które są nieuniknione: tak iż jeśli znajdzie
się bez tego, co się nazywa rozrywką, będzie nieszczęśliwy i bardziej
nieszczęśliwy niż najlichszy z jego poddanych, który ma rozrywki i bawi się.
Stąd pochodzi, iż gra i towarzystwo kobiet, wojna, wysokie urzędy są tak
poszukiwane. Nie iżby w nich było istotne szczęście i aby ktoś miał sobie
wyobrażać, iż prawdziwe szczęście jest w tym, aby mieć pieniądze, które można
zyskać w grze, albo w zającu, którego się ściga: nie spojrzałoby się nań, gdyby
go nam ofiarowano. Nie owego miękkiego i spokojnego używania, które pozwala nam
pamiętać o naszym stanie, szukamy; ani niebezpieczeństw wojny ani mozołów
urzędu, ale zgiełku, który odwraca nasze myśli i jest dla nas rozrywką.
Stąd pochodzi, że ludzie tak miłują gwar i zgiełk; stąd pochodzi, iż więzienie
jest tak straszliwą karą; stąd pochodzi, iż rozkosz samotności jest rzeczą
niezrozumiałą. I główną przyczyną szczęścia królów jest to, iż wszyscy usiłują
bez ustanku ich rozerwać i dostarczyć im wszelkiego rodzaju przyjemności.
Król otoczony jest ludźmi, którzy myślą jedynie o tym, aby rozerwać króla i nie
dać mu myśleć o sobie: gdyby o tym myślał, byłby mimo całego królestwa
nieszczęśliwy.
Oto wszystko, co ludzie zdołali wymyślić, aby osiągnąć szczęście. I ci, którzy
filozofują nad tym i którzy mają ludzi za bardzo nierozsądnych, iż gonią cały
dzień za zającem, którego nie chcieliby, gdyby go im ofiarowano, nie znają zgoła
naszej natury. Ten zając nie ochroniłby nas od widoku śmierci i niedoli, ale
polowanie tym, że odwraca naszą myśl, chroni nas od nich.
Tak więc, kiedy im kto zarzuca, iż to, za czym upędzają się z takim zapałem, nie
da im zadowolenia, gdyby odpowiedzieli (jak powinni by, gdyby się nad tym dobrze
zastanowili), iż szukają w tym jedynie gwałtownego i przemożnego zatrudnienia,
które by ich odwróciło od myśli o sobie, i dlatego zakładają sobie za cel
powabny przedmiot, który ich namiętnie czaruje i wabi, zostawiliby przeciwnika
bez odpowiedzi. Ale nie mówią tego, bo nie znają się sami: nie wiedzą, że
szukają jeno łowów, nie zdobyczy.
Wyobrażają sobie, iż gdyby otrzymali tę a tę godność, odpoczęliby z
przyjemnością, a nie czują nienasyconej natury swojej chciwości. Wierzą, iż
szukają szczerze spokoju, a szukają w istocie jeno ruchu.
Mają tajemny instynkt, który ich pcha do szukania rozrywki i zajęcia, a który
pochodzi z poczucia ich ustawicznej nędzy; mają też drugi tajemny instynkt,
pozostały nam z wielkości naszej pierwotnej natury, a szepczący im, że prawdziwe
szczęście leży jedynie w spokoju, a nie w zgiełku. Z tych dwóch przeciwnych
instynktów tworzy się w nich mętny plan, kryjący się ich wzrokowi w głębi duszy,
który prze ich, aby dążyli do spokoju przez niepokój i aby wyobrażali sobie
ciągle, iż zadowolenie, którego nie mają, przyjdzie, skoro przezwyciężywszy
jakieś trudności zdołają tą drogą otworzyć drzwi do spoczynku.
Tak upływa całe życie. Szukamy spokoju zwalczając jakieś przeszkody; kiedy je
przezwyciężymy, spokój staje się nie do zniesienia. Albo się myśli o tych
niedolach, które się cierpi, albo o tych, które grożą. I gdybyśmy się nawet
czuli dostatecznie bezpieczni ze wszystkich stron, troska własną swoją mocą nie
omieszkałaby wynijść z głębi serca, gdzie ma swoje korzenie i napełniłaby duszę
swoim jadem.
Człowiek tedy jest tak nieszczęśliwy, iż zagryzłby się nawet bez żadnej
przyczyny do zgryzoty przez samą swą naturę, i tak czczy, iż wówczas gdy jest
pełen tysiąca innych przyczyn zgryzoty, najdrobniejsza rzecz, bilard i kulka,
którą potrąca, wystarcza, aby go rozerwać.
Ale powiecie, co za cel ma on w tym wszystkim? Ten, aby się pochwalić jutro
przed przyjaciółmi, że lepiej grał niż drugi. Tak znów inni pocą się w swym
gabinecie, aby pokazać uczonym, iż rozwiązali zagadnienie algebraiczne, którego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin