Wampiry z Morganville #4 Maskarada szalencow - CAINE RACHEL.txt

(387 KB) Pobierz
CAINE RACHEL





Wampiry z Morganville #4Maskarada szalencow





RACHEL CAINE





ROZDZIAL 1





Trudno sobie wyobrazic, ze ten dzien - nawet jak na Morganville - moglby byc gorszy... Ale wampiry, ktorych zakladniczka byla Claire, zazyczyly sobie sniadania.Sniadanie? - powtorzyla zdziwiona. Spojrzala za okno, jakby chciala sie na wszelki wypadek upewnic, ale faktycznie, bylo ciemno.

Trzy wampiry spojrzaly na nia. Juz i tak czula sie nieswojo, kiedy koncentrowala sie na niej uwaga tych dwojga, ktorym nie zostala przedstawiona jak nalezy - mezczyzny i bardzo pieknej kobiety. A gdy pan Bishop wbil w nia zimny wzrok, chciala zwinac sie w klebek i zniknac.

Wytrzymala jego spojrzenie przez kilka sekund, a potem spuscila oczy. Prawie czula jego usmiech.

Sniadanie jada sie rano - wycedzil. - Dla wampirow "rano" nie znaczy wtedy, gdy wschodzi slonce. A poza tym lubie jajka.

Jajecznice czy sadzone? - spytala Claire, probujac nie okazywac zdenerwowania.

Prosze, nie mow, ze sadzone. Nie wiem, jak sie smazy jajka sadzone. Nie mam pojecia, dlaczego je zaproponowalam. Nie mow, ze sadzone...

Jajecznice - powiedzial i Claire gleboko odetchnela. Bishop siedzial w salonie w wygodnym fotelu, ktory zwykle zajmowal

Michael, kiedy gral na gitarze. Wampir siedzial w fotelu jak na tronie. Claire miala takie wrazenie, bo ona i trzymajacy sie blisko niej Shane, a takze' Eve i Michael stali. Claire zaryzykowala i rzucila okiem na Michaela. Mine mial... obojetna. Byl zly, to jasne, ale przynajmniej nad zloscia panowal.

Claire bardziej niepokoila sie o Shane'a. Wiedziala, ze gdy w gre wchodzilo bezpieczenstwo jego bliskich, dzialal impulsywnie, bez zastanowienia. Wziela go za reke, a on rzucil jej chmurne spojrzenie. Nie, co do niego pewnosci wcale nie miala.



Bishop znow przyciagnal jej uwage, bo zapytal:

Dziewczyno, powiadomilas Amelie o naszym przyjezdzie? To bylo pierwsze polecenie Bishopa - dac znac jego corce, ze przyjechal do miasta. Jego corce?! Claire do glowy nie przyszlo, ze Amelie, najwazniejsza wampirzyca w Morganville, ma rodzine, nawet tak przerazajaca jak ten caly Bishop. Wampirzyca byla zimna jak lod, nieludzka. Ojciec Amelie czekal na odpowiedz, wiec Claire szybko wziela sie w garsc.

Dzwonilam, ale wlaczyla sie poczta - wyjasnila. Probowala mowic stanowczym tonem, zeby Bishop nie sadzil, ze sie tlumaczy z niewykonanego polecenia. Wampir zmarszczyl brwi ponuro.

Jak rozumiem, zostawilas jej wiadomosc. - Claire pokiwala glowa. - No dobrze. Czekajac na Amelie, zjemy. Jak mowilem, jajecznice. Poprosimy tez o bekon, kawe...

Herbatniki - wpadla mu w slowo kobieta, przeciagajac samogloski. Oparla sie o fotel, w ktorym siedzial Bishop. - Bardzo lubie herbatniki. Z miodem. - Wampirzyca mowila ze spiewnym akcentem z Poludnia. Bishop spojrzal na nia troche tak, jak czlowiek spoglada na ulubione domowe zwierze. W oczach miala lodowate ogniki i poruszala sie tak szybko i cicho, ze w zaden sposob nie mozna by jej wziac za zwykla kobiete. I wcale tego nie ukrywala, tak jak probowaly to robic niektore wampiry z Morganville.

Kobieta usmiechala sie, nie odrywajac oczu od Shane'a. Claire nie spodobal sie sposob, w jaki na niego patrzyla. Patrzyla zachlannie.

Herbatniki - zgodzil sie Bishop z dziwnym usmieszkiem. - Sprawie ci nawet wieksza przyjemnosc, dziecko, bo proponuje do nich sos. - Usmiech zniknal, kiedy znow spojrzal na czworke stojacych przed nim ludzi. - A wy idzcie do swoich zajec. Juz. Shane zlapal Claire za reke i wlasciwie ciagnal ja do kuchni. Michael byl szybszy i pierwszy pchnal Eve przez drzwi.

Przeciez ide! - zaprotestowala.

Im szybciej, tym lepiej - powiedzial Michael. Jego zwykle mila twarz byla surowa, jakby skladala sie tylko z ostrych linii. Kiedy juz schronili sie w kuchni, zamknal drzwi. - Dobra. Wie mamy wielkiego wyboru. Robmy, co nam kaze, i miejmy nadzieje, ze Amelie zalatwi sprawe, kiedy sie tu pojawi.

A ja myslalem, ze to ty jestes wrednym krwiopijca... - parsknal Shane. - Przeciez to twoj dom. Jak to sie dzieje, ze nie mozesz ich wyrzucic? - To bylo rozsadne pytanie i Shane'owi udalo sie zadac je tak, zeby nie brzmialo jak wyzwanie. No coz, przynajmniej nie za bardzo. Claire zauwazyla, ze w kuchni jest zimno, jakby w calym domu temperatura ciagle sie obnizala. Zadrzala.

To skomplikowane. - Michael zabral sie do parzenia swiezej kawy. - Tak, to nasz dom... - Claire zauwazyla, ze polozyl nacisk na slowo "nasz" - ale jesli cofne Bishopowi zaproszenie, on i tak nam skopie tylki, tyle moge ci zagwarantowac. Shane oparl sie o kuchenke i skrzyzowal ramiona na piersi.

Ja po prostu myslalem, ze powinienes byc silniejszy od nich, grajac na wlasnym boisku.

Powinienem, ale nie jestem. Nie wydziwiaj mi tu teraz, nie mamy na to czasu.

Stary, wcale nie chcialem wydziwiac. - Claire wyczula, ze tym razem Shane mowi szczerze. Michael tez to chyba wiedzial, bo rzucil Shane'owi przepraszajace spojrzenie. - Probuje sie zorientowac, jak gleboko wdepnelismy w to lajno. Wcale cie nie obwiniam, czlowieku. - Zawahal sie na sekunde, a potem ciagnal: - Skad wiesz, czy masz szanse, czy nie?

Kiedy spotykam wampira, wiem, na czym stoje. Kto jest silniejszy, kto slabszy i czy powinienem stawac z nimi do otwartej walki, gdyby cos sie kroilo. - Michael dolal wody do ekspresu i wlaczyl zaparzanie. - Z tymi tam wiem, ze nie mialbym najmarniejszej szansy.



Nawet przeciwko jednemu, a co dopiero calej trojce, chocby i majac wsparcie domu. Oni sa twardzi, czlowieku. Naprawde twardzi. Trzeba bedzie Amelie albo Olivera, zeby sobie z nimi poradzic.

A wiec - podsumowal Shane - tkwimy w tym lajnie po uszy. Dobrze wiedziec. Eve odsunela go na bok i zaczela wyjmowac z szafek rondle.

Skoro sie nie klocimy, to moze lepiej zacznijmy szykowac im sniadanie - powiedziala. - Claire, zabieraj sie do jajecznicy, skoro zaproponowalas nas na kucharzy.

Dobrze, ze nie zaproponowala nas na sniadanie - stwierdzil Shane, a Eve parsknela.

Ty - powiedziala i dzgnela go palcem - ty, szanowny kolego, zrobisz sos.

Chcesz, zebysmy wszyscy zgineli, tak?

Zamknij sie. Ja przygotuje herbatniki i bekon. Michael... - Obejrzala sie i spojrzala na niego wielkimi, ciemnymi oczami, ktore mocno podkreslila czarnym eyelinerem, wygladala jak postac anime. - Kawa. Bedziesz nasza wtyczka. Wybacz.

Okay, pojde i zobacze, co tam robia. Obarczenie Michaela funkcja kelnera i szpiega wydawalo sie rozsadne, ale w efekcie sniadanie dla wampirow musieli przygotowac we trojke, a nikt z nich nie mial zadatkow na mistrza patelni. Claire smazyla jajecznice, Eve szeptem wsciekle klela tluszcz, ktory wytapial sie z bekonu, a cokolwiek robil Shane, sosu do herbatnikow na pewno to nie przypominalo.

Moge w czyms pomoc? Wszyscy podskoczyli, a Claire odwrocila sie gwaltownie w strone drzwi.

Mama! - Wiedziala, ze w jej glosie slychac panike. Zupelnie zapomniala o swoich rodzicach - przyjechali razem z Bishopem, a przyjaciele Bishopa zaprowadzili ich do malo uzywanej bawialni od frontu domu. Bishop zajal wygodniejszy pokoj. Teraz jej matka stala w drzwiach kuchni, usmiechala sie nerwowym, niepewnym usmiechem i wydawala sie... bezradna, zmeczona.

Prosze pani! - Eve polozyla reke na ramieniu pani Danvers skierowala ja w strone stolu. - Nie, nie, my tylko... szykujemy cos do jedzenia. Nic pani nie jadla, prawda? A pan Danvers? Jej matka - wygladajaca na swoje czterdziesci dwa lata, do ktorych nie lubila sie przyznawac - byla znuzona, polprzytomna, rozkojarzona. I denerwowala sie. Wokol jej oczu i ust widac bylo nowe zmarszczki, ktore Claire widziala po raz pierwszy. Wystraszylo ja to.

On... - Mama Claire zmarszczyla brwi, a potem oparla czolo na dloni. - Och, glowa mnie boli. Przepraszam, co mowilas? Pytalam, gdzie pani maz.

Ja go znajde - zaoferowal sie Michael. Wymknal sie z kuchni z szybkoscia wampira, ale on przynajmniej byl ich wlasnym wampirem. Eve usadzila mame Claire przy stole, wymienila z Claire bezradne spojrzenia i zaczela nerwowo mowic dlugiej drodze samochodem do Morganville, o tym, jaka to mila niespodzianka, ze sie przeprowadzaja do miasta i ze Claire bedzie sie bardzo cieszyla, majac ich tak blisko. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.

Claire dalej bezmyslnie mieszala jajka na patelni. To sie przeciez nie moglo dziac naprawde! Nie wierze, ze moi rodzice tu sa. Nie teraz. Nie, gdy Bishop jest tutaj. Z ktorejkolwiek strony spojrzec, to byl koszmar.

Moze wam pomoge - zaproponowala mama bez wieksze go przekonania i zaczela sie podnosic. Eve zerknela na Claire bezglosnie rzucila: "Powiedz cos!" Claire sprobowala mowic spokojnie.

Nie, mamo. Nie trzeba. Zrobimy troche wiecej jedzenia, bo ty i tata tez pewnie jestescie glodni? Poradzimy sobie, a ty odpoczywaj.

Mama, ktora zwykle w kuchni dostawala kota i probowala dyrygowac nawet gotowaniem wody, zrobila taka mine, jakby jej ulzylo.

Dobrze, kochanie. Jesli bede mogla w czyms pomoc, to daj mi znac. Drzwi do kuchni otworzyly sie i stanal w nich Michael z ojcem Claire. O ile jej mama wygladala na zmeczona, to tata... byl oglupialy. Oszolomiony. Marszczyl brwi i przygladal sie Michaelowi, jakby probowal zorientowac sie w sytuacji, ale nie mogl sobie tego wszystkiego poukladac.

Co sie tu dzieje? - warknal. - Ci ludzie tam...



Rodzina - wyjasnil Michael. - Z Europy. Przepraszam pana. Wiem, ze chcieli panstwo spedzic troche czasu z Claire, ale moze na razie powinniscie wrocic do siebie i... Przerwal, a potem obejrzal sie, bo ktos za nim stanal. Jakby za nim szedl.

Nikt nigdzie nie idzie - powiedzial drugi z towarzyszacych Bishopowi wampirow. Facet. Usmiechnal sie. - Jedna wielka rodzina, prawda, Michael? Bo masz na imie Michael, prawda?

A co, teraz juz jestesmy na ty? - Michael wprowadzil tate Claire do kuchni i zamknal wampirowi drzwi przed ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin