Kryptonim Wunderland Jesensky Milos, Leśniakiewicz Robert K.rtf

(620 KB) Pobierz

Milos Jesensky    Robert K. Leśniakiewicz

Kryptonim Wunderland

pozaziemskie technologie w Trzeciej Rzeszy

 

 

Tłumaczył: Robert K. Leśniakiewicz

 


Pamięci tych, którzy przeszli przez piekło

hitlerowskich obozów koncentracyjnych

i sowieckich łagrów nie zdając sobie sprawy,

że ocierają się o największą tajemnicę

Trzeciej Rzeszy, a także (kto wie)

największą tajemnicę Kontaktu pomiędzy

ludzkością a Obcym Rozumem.

 

dr Milos Jesensky

inż. Robert K. Leśniakiewicz

 


WSTĘP

Książka, którą trzymacie właśnie w ręku powstała dzięki inspiracji badaczy historii II wojny światowej: dr Ludvika Soućka z Republiki Czeskiej, Ole-Jonny Braennego z Danii, Clasa Svahna ze Szwecji, Alfredo Lissoniego z Włoch, dr Franka E.Strangesa z USA, a także Polaków: Joanny Lamparskiej, mjr Stanisława Siorka z wrocławskiego EXPLORATORA, red. Bogusława Wołoszańskiego z Telewizji Polskiej, przy wydatnej pomocy red. Bronisława Rzepeckiego z “Wizji Peryferyjnych" i “Czasu UFO", red. Marka Rymuszko z “Nieznanego Świata", red. Benity Cempel z “Głosu Wybrzeża" i wielu innych którzy poświęcili swój czas, łamy prasy i środki materialne tematowi hitlerowskich dyskoplanów.

W tej pracy przedstawiono wyniki czterech lat pracy. Nie jest tego dużo, co jest zrozumiałe, jako że zdecydowana większość źródeł jest z różnych przyczyn ukryta czy utajniona za klauzulą “Tajne Specjalnego Znaczenia", a także z niechęci profesjonalnych historyków do spojrzenia na historię najnowszą (i w ogóle na historię) z innego, niż swój własny, punktu widzenia. Przecież istnieją uczeni, pracownicy naukowi, którzy pracując w Wyższej Szkole Pedagogicznej w K. negują fakt istnienia paktu Hitlera ze Stalinem (czy jak kto woli paktu Ribbentropa z Mołotowem) i masakry w Katyniu, od razu rodzi się pytanie, co można powiedzieć o takim “uczonym"?... Czy ma sens zadawanie mu jakichkolwiek pytań, czy ma sens prośba o jakąkolwiek pomoc? Tak więc jesteśmy ograniczeni jedynie dostępnymi materiałami, które nie są - niestety - obiektywne... Ale nie ma tego złego, co na dobre nie wyjdzie - i jak wskazuje na to przykład Wiktora Suworowa, który pisał swe książki tylko w oparciu o oficjalne źródła sowieckie - także na tej podstawie można dojść do prawidłowych wniosków.

Publikacja nasza jest w zasadzie rozwinięciem VI.Rozdziału pracy pt. “Tryptyk ufologiczny - Ufologia a polityka", napisanej w 1993 r. Już ze słowa wstępnego do tej rozprawy można przeczytać, że problematyka fenomenu UFO była niejednokrotnie użyta do politykowania i przez polityków oraz politykierów w celu osiągnięcia wyznaczonych celów, jak to miało miejsce np. w przypadku katastrof UFO na Spitzbergenie, Roswell lub Islandii, tajemniczych “bolidów" nad Polską, Czechosłowacją i innymi krajami Układu Warszawskiego w latach 70. czy 80. Nie inaczej było także w przypadku skandynawskiej fali UFO w lecie 1946 r. Oraz w czasie “podwodnej fali USO" w pierwszej pięciolatce, a dowiemy się, że to UFO spowodowały katastrofy elektrowni jądrowych w Harrissburgu i Czernobylu...

Tym razem w centrum naszej uwagi znalazły się problemy istnienia latających dysków, skonstruowanych przez hitlerowskich uczonych w czasie II wojny światowej. Mamy całkiem mocne dowody na to, by stwierdzić iż grupa uczonych Hitlera zaplanowała i wykonała konstrukcję dyskoplanu z napędem odrzutowym czy nawet jądrowym!

W naszej pracy cytujemy wypowiedzi tych, którzy zetknęli się z największymi tajemnicami Trzeciej Rzeszy - nic o tym nie wiedząc. Dedykujemy Im naszą książkę, bowiem się Im to należy już za to samo, że żyli Oni w ciągłym strachu przed fizycznym unicestwieniem czy załamaniem psychicznym z rąk hitlerowskich barbarzyńców, a po tzw. “wyzwoleniu" także stalinowskiej dziczy.

Dalszym czynnikiem, z którym musieliśmy się liczyć, był czas. Czas niszczący materialne dowody, czas wymazujący pamięć świadkom i zabierający Ich do Wieczności. I nasza praca ma spowodować to, by ludzie o tym nie zapomnieli, bo zapomnienie - jak pisał poeta - to śmierć naszej duszy. To właśnie dlatego dedykujemy naszą pracę tym, którzy przeszli przez piekło hitlerowskich obozów śmierci i stalinowskiego Gułagu - przy nich blednie groza bijąca z obrazów Hieronimusa Boscha - i także tym, którzy już zapomnieli, że nasze ziemie stały się pierwszymi ofiarami hitlerowskiego barbarzyństwa i sowieckiego zdziczenia, zanim cała reszta wolnego świata zorientowała się o co w tym wszystkim chodzi.

Nie, prawdy nie można zapomnieć, bo płaci się za nią drogo, tak drogo, że nie ma na nią żadnej ceny. A jeżeli nawet, to za cenę niebotycznych ofiar. Ultranowoczesna technika w rękach barbarzyńców może tylko zabijać, bowiem barbarzyńca może przy pomocy tej techniki jedynie poszerzać swój “Lebensraum" czy “Światową Republikę Rad", co wyraża się w narzucaniu światu albo Pax Germanica albo Pax Sovietica... Niejednokrotnie przekonaliśmy się, że właśnie tak jest i nie inaczej - i tylko człowiek nienormalny albo o złej woli będzie temu zaprzeczał. A takich postaw jest między nami coraz więcej...

Dr Milos Jesensky

Inż. Robert K. Leśniakiewicz

 


ROZDZIAŁ 1

ZACZĘŁO SIĘ W PEENEMUNDE

Na północnym cyplu “Zakazanej Wyspy" - “Wyspa Mózgów Niemieckich" - Siedem razy z panopticum Wunderwaffe - Złowieszcza lista wcale się nie kończy: latające dyski, bojowe lasery, śmiercionośne promienie i pioruny kuliste w rękach nazistów.

 

Peenemunde jest małą wioską, która - jak mówi jej nazwa - znajduje się u ujścia do Morza Bałtyckiego - rzeki Peene (Piany), która znajduje się najdalej na zachód od swych dwóch pozostałych sióstr: Świny i Dźwiny. Niemcy w swym grabieżczym pochodzie na wschód nadawali nazwy niemieckie słowiańskim zdobyczom - stąd właśnie to podwójne nazewnictwo. To nie Słowianie odebrali Germanom, Teutonom i Prusakom ich własność, a powrócili oni na swe dawne miejsca - wbrew temu, co głosi się w niektórych polskich szkołach... Proszę nie zapomnieć, że Stralsund to słowiańskie Strzałowo, Wolgast to słowiańskie Wołgoszcz, a Berlin to słowiański Bralin... Peenemunde to po prostu Pianoujście, tak jak np. Świnoujście. Nie Schwenemunde...

Przed 1935 rokiem, mało kto wiedział o istnieniu tej rybackiej wioski. Jedynie ci, którzy lubili spokój, ciszę i samotność wśród sosnowych lasków, wydm i nad brzegiem Bałtyku, wśród krzyku mew i głosów innego ptactwa - wiedzieli o istnieniu tego uroczego kąpieliska. Dziś jest tam nawet Naturschutzgebiet (NSG) Peenemunder Haken u.Struck - rezerwat przyrody i Landschaftsschunggebiete (LSG) Usedom (Uznam) obejmujące całą niemiecką część Uznamu jeszcze za czasów istnienia tzw. Niemieckiej Republiki Demokratycznej.

W roku 1936 okazało się, że Peenemunde wypełnia doskonale wymogi zachowania tajemnicy dla założenia i działalności HVP - czyli Heeres Versuchsanstalt Peenemunde - Ośrodka Badawczego Sił Lądowych. W roku 1937 postawiono budynki mieszkalne dla naukowców i personelu pomocniczego i od tego właśnie roku HVP rozpoczyna swą złowrogą działalność w służbie hitlerowskiej machiny wojennej. W jego laboratoriach, pracowniach konstruktorskich i poligonach, miały się jak najszybciej narodzić przyszłe bronie nazwane “odwetowymi" (Vergeltungswaffe), - od czasu, kiedy Niemcom dobrały się do skóry armie Sprzymierzonych. Były to następujące wynalazki:

1.         Fi-103 VI - zwane latającymi bombami, de facto będące bezpilotowymi samolotami odrzutowymi, których celem były miasta Aliantów: zrazu Londyn, potem Antwerpia.

2.         V-2/A4 - to była rakieta średniego zasięgu, współczesny prototyp MRBM. Jej ładunek bojowy wynosił 1.000 kg TNT (ładunek bojowy V-l był o połowę mniejszy). Taka nośność w tym czasie była interesująca, ale za mała, by przenieść ówczesną bombę A, której masa wahała się pomiędzy 5 a 6 tonami. Pewnym rozwiązaniem tego problemu były tzw. “głowice radiologiczne" czyli ładunki kombinowane z materiału wybuchowego kruszącego (np. TNT) w otulinie z radioizotopu z krótkim półczasem zaniku - np. 60Co, l31J czy l38Sr. Do konstrukcji tego rodzaju broni w III Rzeszy na szczęście nie doszło, ale Alianci bardzo liczyli się z możliwością jej wynalezienia i użycia - jej wykrycie i unieszkodliwienie było jednym z celów misji ALSOS.

3.         V-3 albo “Tausendfussler", “Schnelle Elise" czy “Hochdruckpumpe" było superdziałem o kalibrze 6 cali czyli 150 mm, ale długości lufy wynoszącej aż 127m. Miało ono miotać trzymetrowej długości pociski na odległość 160 km i dzięki temu można było by ostrzeliwać Londyn poprzez Kanał La Manche. Faszyści próbowali zrobić działobitnię V-3 w okolicach miejscowości Mimoyecques, ale unieszkodliwiono je przy pomocy nalotu dywanowego raz na zawsze...

4.         V-4 - to rozwojowy wariant pilotowanej latającej bomby V-l. Dzięki niesamowitej odwadze pilotki doświadczalnej numer 1 III Rzeszy - kpt. pil. Hannie Reitsch - hitlerowskim uczonym udało się rozpracować aerodynamikę V-l, zaś jej loty zainspirowały Japończyków do skonstruowania pilotowanej latającej bomby “Okha" lub “Oka" (Amerykanie nazywali ją “Baka") dla swych lotników - samobójców -kamikadze.

5.         V-5 to “Natter" albo Bachem Ba-349 - A, B i C był kolejną wersją rakietoplanu. Była to broń, która potencjalnie mogła odwrócić nieco losy II wojny światowej. Poddźwiękowy samolot rakietowy uzbrojony w niekierowane pociski rakietowe “Orion" albo “Fóhn" stanowił poważne zagrożenie dla bombowych wypraw Aliantów nad Niemcy i tak na dobrą sprawę, był bronią która wyprzedziła swój czas. Rozwojowymi wersjami “Nattera" były rakietoplany “Bell X-l", “Bell X-2" i “Bell X-15 Flying Dagger", na których Charles “Chuck" Yeager bił swe rekordy prędkości lotu, a które powoli uchylały nam drzwi w Kosmos.

6.         V-6 czyli “Urzel" - to były rakiety wystrzeliwane już spod wody, z pokładu okrętów podwodnych. Ich następna generacją są dzisiejsze ICBM wystrzeliwane z pokładów rakietowych okrętów podwodnych. Niemcy pracowali już nad tym w latach 40.!

7.         V-7 “Haunebu 1...9" albo “Vril" - to był latający dysk charakteryzujący się dużym udźwigiem, prędkością i manewrowością i w dodatku niewidzialny dla radarów, ergo “UFO w służbie Hitlera".

Gdybyś Czytelniku myślał, że dostaliśmy się już na koniec tej dziwnej listy, to się mylisz - bowiem lista ma swój dalszy ciąg:

8.         V-8 - to latające dyski różnych typów. Chodzi tu prawdopodobnie o rozwinięcia konstrukcji ,,Haunebu"/“Vril” z lepszymi właściwościami. Mogłoby być prawdziwym domniemanie, że Niemcy zbudowali różne typy tych dyskoplanów - w tym przystosowanych do lotów kosmicznych - jak twierdzą niektóre źródła?

9.         V-9 czyli czołgi wykonane z jednego kawału metalu. Taka maszyna byłaby praktycznie odporna na uderzenia konwencjonalnych, podkalibrowych i kumulacyjnych pocisków przeciwpancernych, a także wykazywałby odporność na uderzenia czynników rażących wybuchów jądrowych - innymi słowy mówiąc faszyści szykowali się do stworzenia pojazdów bojowych atomowego pola walki!

10.              V-10 czyli działo ultradźwiękowe. Niemcy rzeczywiście nad czymś takim pracowali i według red. Bogusława Wróbla z “Exploratora" idzie tu o V-9 “Schallkanone" - działo dźwiękowe, którego działanie opierało się na eksplozji materiału wybuchowego w ognisku zwierciadła parabolicznego, co wywoływało fale dźwiękowe niszczące system nerwowy na odległość do 150 m. Badania nad tą bronią trwały aż do kwietnia 1945 r.

11. V-11 to lasery bojowe albo laserowa Broń Radiacyjna (LBR). Promienie śmierci. Trudno powiedzieć, czy nazistowskim uczonym był znany efekt kwantowego wzmocnienia światła, i być może chodzi tu jedynie o pobożne życzenia hitlerowskich bonzów...

12.      V-12 czyli sztucznie stworzone chmury zapalające, co przypomina nam znane choćby z wojny w Zatoce Perskiej bomby paliwowo-powietrzne, których działanie przypomina wybuch jądrowy w miniaturze.

13.      V-13 czyli zdalnie sterowane latające bomby. Niemcy mieli coś takiego już w 1943 r.! Była to bomba Hs-293 prowadzona falami radiowymi.

14.      V-15 albo “inteligentne" pociski artyleryjskie bądź rakietowe. Inny pogląd żywi red. Bogusław Wróbel, który uważa, że V-15 to było elektromagnetyczne działo skonstruowane w zakładach Gesellschaft fur Geratebau in Kleis bei Mittewald.

15.      V-16 czyli elektromagnetyczna rakieta Km-2. Czy chodzi tutaj o urządzenie latające dzięki komorom oscylacyjnym prof. dr inż. Jana Pająka? Czyżby hitlerowcy wpadli na ten pomysł już w 1942 r.? Jeżeli tak, to oznaczałoby, że idzie o dysk. Inna bowiem konstrukcja nie pasuje do teorii komór oscylacyjnych!

16.      V-17 albo paraliżujące promienie. Najprawdopodobniej chodzi tu o poddźwięki o częstotliwościach poniżej 10 Hz. I tak: infradźwięk o częstotliwości 7 Hz zatrzymuje pracę serca, zaś infradźwięk o częstotliwości o 1 Hz większej zabija człowieka w kilka sekund! Infradźwięki o częstotliwości 5 Hz i poniżej mając odpowiednią moc są w stanie rozwalić każdą konstrukcję budowlaną - od mostu czy wieżowca aż po ciężkie bunkry... Czyżby chodziło o taką broń? Być może tak, ale jej działanie jest obosieczne. I tu rzecz ciekawa, już na początku lat 30. nad zagadnieniem wykorzystania poddźwięków pracowali... sowieccy naukowcy!

17.      V-18 czyli elektronicznie wytwarzane pioruny kuliste.

Nie dobrnęliśmy jeszcze do końca tej listy. Prosimy Czytelnika, by sobie uświadomił to, ile z tych wynalazków zostało już wprowadzonych w życie po II wojnie światowej, i to nie bynajmniej na pożytek ludzkości...

Wszystkie wymienione tu projekty od V-6 aż do V-18 były w stadium prototypu, a kto wie, ile jeszcze takich pomysłów na wytworzenie jeszcze bardziej niszczących i efektywnych “broni obronnych" zrodziło się w czaszkach fanatycznych wyznawców spod znaku swastyki? (Prosimy o wybaczenie wszystkich wyznawców buddyzmu i lamaizmu!) Na to pytanie nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć ani teraz, ani w przyszłości.

Powyższa klasyfikacja jest jedynie przybliżoną, bowiem różni autorzy powołując się na różne źródła niejednokrotnie sobie przeczą, już to z powodu dezinformacji niemieckiej, już to z powodu dezinformacji w łonie samych Sprzymierzonych - my wychodzimy z założenia, że nie ważne jak zwał, tak zwał - ważne jest to, że takie pomysły w ogóle były wprowadzane w życie - i to jest w tej pracy najważniejsze. Nas interesuje cała panorama zagadnienia, a detale zostawiamy historykom, bo oni od tego są...

Red. Bogusław Wróbel domniemywa, że V-7 miał trzy różne trzy wersje: DM-1, DM-2 i DM-3, które testowano nad jeziorem Chimsee, zaś niedokończone prototypy DM-2 i DM-3 zostały w 1945 r. przewiezione do USA. Na bazie konstrukcji DM w zakładach Focke-Wulfa skonstruowano tzw. “skrzydlate koło" (“Treib-flugel"), a z niego na wiosnę 1944 r. powstał doskonalszy model napędzany trzema silnikami rakietowymi “Lorin", uzbrojony w działo MK-103 i km MG-151. Był to samolot pionowego startu i lądowania. Tyle red. Wróbel. Skąd wzięły się takie oznaczenia, o tym później.

Istnieje możliwość, iż niektórzy Czytelnicy naszej książki przypomną sobie coś nowego, związanego z tą tematyką - byli więźniowie obozów koncentracyjnych Hitlera czy Gułagu Stalina na Syberii i w Kazachstanie. Być może niektórzy z nich widzieli na niebie latające dyski z kopułką w latach 1935 - 1950. Jeżeli tak, to znaczy, że Czytelnicy natknęli się na jedną z najskryciej i najpilniej strzeżonych tajemnic Trzeciej Rzeszy...

 


ROZDZIAŁ 2

KONIEC WILCZEGO STADA

Tajemnica U-511 - “Elster" - Wilcze stado atakuje z głębin oceanu - Superdziała na wyspie Wolin - Hitlerowskie dyskoplany z referatu Jurija Straganowa - Latające Talerze nad Świnoujściem.

 

Rozdział ten zaczniemy pytaniem żywcem przeniesionym z teleturniejów i telewizyjnych quizów: Co nam mówi nazwisko kapitana marynarki (U-Bootwaffe) Fritza Steinhofa? Prawdę powiedziawszy bardzo mało. Był on jednym z dowódców U-Bootów Kriegsmarine III Rzeszy. Dowodził okrętem podwodnym o numerze taktycznym U-511, standartowym U-Bootem typu XVII.

Tak było do czerwca 1942 r.

W połowie czerwca 1942 r. - dokładnej daty nie podaje żadne znane nam źródło - z pokładu zanurzonego U-511 na głębokości 25 m, odpalono salwę pocisków rakietowych. Rakiety te przeleciały z miejsca odpalenia trzy kilometry a potem zwaliły się do wody. Tak to właśnie narodziła się rakieta “Urzel", “Ursel" czy “Ursula" - jak ją nazywa Leonid Płatów w książce pt. “Tajemniczy okręt podwodny" (Warszawa 1974). Czym była tajemnicza “Urzel"? Była to hybryda, tandem dwóch pocisków rakietowych: V-2 była tylko pierwszym stopniem. Drugi miał ładunek konwencjonalnego materiału wybuchowego, który in spe miał być zastąpiony głowicą jądrową. Czy to właśnie nad tym pracowali eksperci w Górach Sowich? A może w torpedowni i podziemiach kompleksu Gotenhafen-Hexelgrunt czy Stettin - gdzie na Jeziorze Dąbie znajduje się niemal identyczna budowla torpedowni, jakiej ruiny znajdują się na Zatoce Puckiej?...

Co wiemy o tych morskich poligonach Kriegsmarine w Zatokach Gdańskiej i Pomorskiej? Przede wszystkim to, że znajdowały się one w okolicach kompleksu HVP i poligonu rakietowego SS we Władysławowie, a także poligonów rakietowych w Ustce, Łebie (ostatnio znaleziono tam resztki wyrzutni rakietowych, które dowodzą tego, że to właśnie z Łeby odpalano rakiety w stronę Szwecji i innych krajów skandynawskich w czasie “rakietowego lata '46", co podały niektóre agencje prasowe i stacje TV w lipcu 1998 r.), na wyspach Ruggen i Greifswalder Oie. Rakiety “Urzel" miały pokazać swoją przydatność w czasie najbardziej spektakularnej misji U-Bootwaffe, znanej pod kryptonimem “Elster", której celem było ostrzelanie rakietami V Nowego Jorku - miasta szczególnie znienawidzonego przez Grossadmirala Karla Dónitza. Dzięki doskonałej pracy wywiadu US Navy i technicznemu sztabowi tzw. Tenth Fleet - czyli X Floty (nie chodziło tu bynajmniej o flotę sensu stricto, a o grupę stacji nasłuchowych “huff-duff”, wspartą kolektywem dekryptażystów i kryptologów, matematyków i najprymitywniejszych komputerów, którą dowodził szef wywiadu wojskowego USA - admirał Knowles), udało się przechwycić i zatopić 5 z 7 U-Bootów z tego stada: U-518, U-805, U-858, U-880, U-881 i U-1235, a także U-546. Oficjalnie na pokładach tych U-Bootów nie było żadnych Wunderwaffen, ale... członkowie załóg 44 okrętów, które przechwytywały je na Atlantyku twierdzą, że trafiane pociskami U-Booty eksplodowały z hukiem o wiele silniejszym, niż w przypadku “zwykłych" okrętów podwodnych. A to oznacza, że na ich pokładach rakiety “Urzel" z całą pewnością były...

Jak tu już powiedzieliśmy - Amerykanie przechwycili dwa U-Booty z tego wilczego stada, bo załogi ich poddały się Amerykanom. Było już po połowie maja 1945 r. i wojna w Europie się skończyła. Kto wie, czy te okręty podwodne nie były przeznaczone do walk na Dalekim Wschodzie i Pacyfiku? Tam walki trwały do 2 września 1945 r. - czyli do dnia podpisania przez delegację w Manili aktu bezwarunkowej kapitulacji, a do tego czasu każdy okręt podwodny był Japończykom potrzebny jak sól ziemi, do budowania obrony przed amerykańską inwazją na wyspy japońskie. Kto wie, czy nie są prawdziwe pogłoski o tym, że już po kapitulacji Japonii jacyś japońscy inżynierowie nie prowadzili dalej swych prac na którymś z odległych atoli Pacyfiku, gdzie nie dotarło jeszcze argusowe oko protoplasty CIA - JIC. Nie istniał jeszcze zwiad satelitarny, a zwiad lotniczy też pozostawiał wiele do życzenia. Zwiad lotniczy zdał egzamin na Europejskim Teatrze Działań Wojennych, dawał sobie nieźle radę na przestrzeniach trzech oceanów, ale co innego poszukiwania grupy okrętów przeciwnika, a co innego poszukiwanie bazy na jakimś zapadłym atolu wśród bezkresów Pacyfiku. To są dwie różne sprawy! Dostawę ludzi i sprzętu do takiej bazy mogły zapewnić tylko hitlerowskie U-Booty i Japońskie Sensuikany...

Istnieje możliwość, że nieudolnie przeprowadzona operacja “Elster" była działaniem opóźniającym i odciągającym uwagę Amerykanów od czegoś innego, co rozgrywało się w innej części Wszechoceanu, ale o tym później...

Kolejnym “polskim śladem" w sprawie hitlerowskich VuWa (jak skrótowo mówili o tym sami Niemcy) jest kompleks działobitni V-3 na wyspie Wolin. V-3 były superdziałami o małym w sumie kalibrze - wszystkiego 150 mm, gdzie tam im do “Lange Maxa" czy “Dicke Berte" (380 mm i 420 mm), ale za to z rekordowo długą lufą - 127 m! Kudy im do“ Wielkiego" i “Małego Babilonu" Saddama, których lufy miały kaliber 500 i 1.000 mm, ale ich długość wynosiła zaledwie 100 m... I jeszcze a propos “Babilonów", to Irakijczycy chyba nawet nie wiedzą, że myśl, która zainspirowała ich do stworzenia obu tych superdział mogących ostrzeliwywać terytorium Izraela i razić sztuczne satelity Ziemi, powstała właśnie tu - nad naszym siwym Bałtykiem w latach 30!

“Hochdruckpumpe" miała mieć zasięg powyżej 160 km, i mało brakowało, by Niemcy nie zalali z francuskiego brzegu Kanału La Manche lawiną pocisków o kalibrze 6' i długości 3 m Londynu i okolic. Napisaliśmy celowo “Londynu i okolic" bowiem z powodu gładkości luf i niestabilności długich pocisków w locie do celu, działa V-3 miały mieć rozrzut aż... 20 km na dystansie 180 - 200 km! Niosły one ładunek 25 kg TNT, który mógł rozwalić każdy dom. I tutaj mamy nasze ufologiczne polonicum, bowiem znany polski ufolog - Kazimierz Bzowski z Warszawy - w 1947 r. wraz z kolegami z wojska znalazł cały skład takich pocisków zatopionych w okolicy Wisełki na wyspie Wolin, nieopodal brzegu... Pociski te wydobyto i wywieziono do ZSRR.

Rzeczone działobitnie znajdują się również na południowym stoku Borowej Góry leżącej pomiędzy Lubinem a Karnocicarni. Pociski odpalano w kierunku Bałtyku i poligonu wojskowego w okolicach Gryfina. Podobno pociski odpalane na Bałtyk przelatywały nad Międzyzdrojami (kilka z nich wydobyto tuż po wojnie z przyległego do miasta akwenu), zaś te, które nie wpadły w wodę - leciały w kierunku dalekich red Świnoujścia czyli około 25 km (czyli 13,5 Mm) od działa. Te, które leciały w kierunku Gryfina, miały do pokonania 65 km i padały na poligon w okolicach miasta.

Hitlerowskie próby dokonane w okolicach Międzyzdrojów zaowocowały potem wybudowaniem potężnego kompleksu wyrzutni V-3 we francuskiej miejscowości Minoyecąues, co stanowiło ogromne zagrożenie dla stolicy Wielkiej Brytanii i okolic. Stanowiska “Tausendfusslera" zniszczono dywanowymi nalotami z użyciem 5-tonowych bomb burzących “cook" znanych jako “bomby trzęsienia ziemi" (Quake-Bomb), które rozniosły nie stężony jeszcze beton konstrukcji działobitni, literalnie go rozchlapując... NB, podobnie Alianci unieszkodliwili wyrzutnie V-2 w nieodległym miasteczku Epperleqque.

Zmieńmy temat.

Rosyjski autor Boris Apołłonowicz Szurinow w swej fundamentalnej monografii pt. “Paradoks XX wieka" (Moskwa 1991) powołując się na Charlesa Garreau w “L 'Historie" nr 368, 1977 pisze, że:

“.. w laboratoriach Szczecina (Dąbia), Peenemunde, Dortmundu i Essen, grupa niemieckich naukowców rozpoczęła pracę nad dyskokształtnym helikopterem F-7. 17 maja 1944 r. F-7 wykonał swój pierwszy lot. (...) Aparat miał kształt dysku o średnicy 21 m. "

Kiedy rozpoczęto te prace? B. A. Szurinow twierdzi, że to było w maju 1943 r., kiedy Alianci zrzucali tysiące ton bomb na Zagłębie Ruhry i Saarę, a Hitler wydał rozkaz do operacji “Cytadela" na froncie wschodnim. Zapamiętajmy sobie tę datę, bowiem jest ona znacząca - właśnie wtedy rozpoczęto działalność mającą na celu produkcję VuWa już na skalę przemysłową.

Jeżeli idzie o literaturę sowiecką/rosyjską, to główny problem polega na tym, że trzeba było dokonać transkrypcji liter łacińskich na cyrylicę i vice-versa, a zatem w tej literaturze możemy spotkać oznaczenia: F-7, We-7, W-7 czy fonetyczne Fau-7, zawsze w kontekście dyskokształtnego samolotu bądź helikoptera!...

Wydaje się nam, że B. A. Szurinow łączy ze sobą dwie informacje: o tzw. MODELU N-1 (DM-1 według red. Wróbla) z informacją o MODELU N-3 (DM-3) V-7, tak jak to wynika z pracy Jurija Stroganowa i dr Franka Strangesa.

O czym pisze Jurij Stroganow? - a o tym, że m.in. hitlerowcy skonstruowali:

“... latające maszyny w kształcie dysku: MODEL N-1 “Skrzydlate koło ". Model ten był testowany w okolicach Pragi Czeskiej. Jego konstruktorami byli inżynierowie Schriever i Habermohl. Był to pierwszy samolot pionowego startu i lądowania. Skonstruowano go na bazie koła o dużej średnicy, obracającego się wokół kabiny, z której regulowano pochyleniem łopatek turbiny, obracających się na jego obwodzie. Odpowiednio regulując kąt natarcia łopatek, można było uzyskać siłę nośną i postępowy ruch całego aparatu. N-1 był napędzany silnikami odrzutowymi. (...) MODEL N-2 był samolotem pionowego startu i lądowania - rozwiniętym wariantem MODELU N-1 (...) MODEL N-2 osiągał prędkość rzędu 1.200 km/h czyli około 1 Ma. MODEL N-3 “Dysk Bellonzo" miał dwie wersje o średnicach 38 i 68 m. N-3 był napędzany bezdymnym i bezpłomiennym silnikiem, który skonstruował austriacki inżynier - Victor Schauberger. Silnik potrzebował do swej pracy tylko wody i powietrza.

Głównym przejawem jego działania był ukierunkowany wybuch (jak w silniku rakietowym - przyp. R.K.L.), który generował antymagnetyczne pole, dzięki czemu pojazd lewitował w polu magnetycznym Ziemi. Na obwodzie znajdowało się 12 silników odrzutowych, które pełniły dwie role: chroniły główny silnik lewitacyjny i nadawały całej konstrukcji ruch postępowy. 19 lutego 1945 r. “Dysk Bellonzo " wykonał swój pierwszy i ostatni lot doświadczalny. Piloci osiągnęli w czasie trzech minut lotu 15.000 m wysokości przy prędkości 2.200 km/h, czyli około 2 Ma... "

Sądzimy, że cała rzecz nie jest całkowicie jasna, a jednak na uwagę zasługuje jeden fakt. Już po skończeniu walk w 1945 roku, doszło do Bliskiego Spotkania z UFO na plaży w Świnoujściu - wtedy jeszcze Swinemunde - co stało się na wiosnę roku 1947. Nieznany sowiecki żołnierz, o którym wiadomo jedynie tyle, że nazywał się Fiodor Fiodorowicz, otrzymał od świadka opis następującego wydarzenia:

 

“Pozdrawiam Was Fiodorze Fiodorowiczu!

Zadał mi Pan 11 pytań, na które odpowiadam jak potrafię najlepiej. Te talerze widziało mnóstwo ludzi. Było to na wiosnę w roku 1947, kiedy - nie pamiętam dokładnie - w Niemczech, w Swinemunde, na brzegu Morza Bałtyckiego w odległości 400- 500 m. Pomiędzy 10 a 11 przed południem było ciepło i przyjemnie, na morzu sztil... Latało tam wiele talerzy. Ponad nimi znajdował się większy obiekt, przypominający oponę do Gaza-51. Obiekty podnosiły się w górę pionowo, a potem powoli odlatywały horyzontalnie nad pełne morze. Były białe, jak duraluminium i odbijały światło jak lustro. Większe trzymały się na wysokości 150 - 200 m nad ziemią i zniżały się ku niej. Niektóre były nawet o 2 metry ode mnie! Jednego z nich chciałem nawet przebić bagnetem, ale mi się to nie udało. Dwa talerze poleciały nad baterię plot. zawisły nad nią w powietrzu, kolebiąc się z boku na bok. Potem małe talerze podleciały ku większym i wszystkie powoli się oddaliły. Nie udało mi się dopaść żadnego z nich...

Myślę, że powinniście się skontaktować z ówczesnym dowódcą - majorem Bielajewem. Mówił nam, że to Amerykanie fotografowali nasze stanowiska ogniowe i okręty podwodne naszego północnego skraju obrony. Inni zaś mówili, że na lotniskowcu “Graf Zeppelin " doszło do eksplozji jakiegoś urządzenia, ściśle tajnego, a wiadomo było, że jest on zatopiony. (“Graf Zeppelin" został uszkodzony w porcie w Hamburgu przez Aliantów w czasie jednego z rajdów bombowych w kwietniu 1945 r. -przyp. R.K.L.) Barwa tych obiektów była podobna do tego pokrętła z radia “ Meridian ", zaś na krawędzi były punkty. Talerze leciały od morza na południe (tzn. nad wyspę Uznam/Usedom i dalej w kierunku Zalewu Szczecińskiego -przyp. R.K.L.), a w tym czasie coś się działo w naszej SON. (Stancja Orudijnoj Nawodki - stacja namiarów artyleryjskich -przyp. R.K.L.) Kiedy było już po wszystkim, zaczęli od nas zbierać zeznania i dali n...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin