A. i B. Strugaccy - Wspaniale urzadzona planeta.pdf
(
170 KB
)
Pobierz
Microsoft Word - A. i B. Strugaccy - Wspaniale urzadzona planeta
A. i B. Strugaccy
W
SPANIALE URZ
ġ
DZONA PLANETA
I
Lu stał zanurzony po pas w soczystej zieleni i patrzył, jak l
Ģ
duje helikopter. Wicher, bij
Ģ
cy
od
Ļ
migieł, rozkołysał spokojne dot
Ģ
d morze ro
Ļ
linno
Ļ
ci, po którym rozeszły si
ħ
srebrzyste i
ciemnozielone fale. Lu wydawało si
ħ
,
Ň
e helikopter obni
Ň
a si
ħ
zbyt wolno, wi
ħ
c niecierpliwie
przest
ħ
pował z nogi na nog
ħ
. Było bardzo gor
Ģ
co i duszno. Male
ı
kie białe sło
ı
ce wzeszło ju
Ň
wysoko, nawet trawa dyszała skwarem.
ĺ
migła zafurczały gło
Ļ
niej; helikopter odwrócił si
ħ
bokiem do Lu, potem obni
Ň
ył si
ħ
nagle na jakie
Ļ
półtora metra i uton
Ģ
ł niemal w trawie na
szczycie pagórka. Lu pobiegł w gór
ħ
po zboczu, pl
Ģ
cz
Ģ
c si
ħ
i potykaj
Ģ
c w trawie.
Silnik zamilkł,
Ļ
migła zwolniły obroty i po chwili zamarły w bezruchu. Z kabiny helikoptera
wyszli ludzie. Najpierw wygramolił si
ħ
Ļ
lamazarny nieco dryblas w kurtce z podwini
ħ
tymi
r
ħ
kawami. Jego spłowiałe włosy, nie kr
ħ
powane hełmem, sterczały niesfornie nad owaln
Ģ
br
Ģ
zow
Ģ
twarz
Ģ
. Lu poznał go: był to kierownik grupy, Tropiciel
ĺ
ladów, Anatol Popow.
— Dzie
ı
dobry, gospodarzu — przemówił wesoło, wyci
Ģ
gaj
Ģ
c r
ħ
k
ħ
. — Ni
ı
–chao!
— Chao–ni
ı
, Tropiciele
ĺ
ladów! — odrzekł Lu. — Witamy serdecznie na Leonidzie!
Uczynił równie
Ň
powitalny gest, ale musieli przej
Ļę
jeszcze z dziesi
ħę
kroków, zanim si
ħ
spotkali.
— Bardzo si
ħ
ciesz
ħ
— powiedział Lu, u
Ļ
miechaj
Ģ
c si
ħ
szeroko.
— Wynudził si
ħ
pan za wszystkie czasy?
— Skona
ę
mo
Ň
na było z nudów! Sam jeden na całej planecie.
Za plecami Popowa kto
Ļ
krzykn
Ģ
ł: „A
Ň
esz ty…!” — i co
Ļ
z łoskotem run
ħ
ło w traw
ħ
.
— To wła
Ļ
nie Borys Fokin — zaprezentował Popow nie odwracaj
Ģ
c głowy. — Archeolog
„wa
ı
ka–wsta
ı
ka”.
— To przez t
ħ
diabelsk
Ģ
traw
ħ
… — wykrztusił Borys Fokin podnosz
Ģ
c si
ħ
niezdarnie. Miał
rude w
Ģ
siki, usiany piegami nos i zsuni
ħ
ty na bakier biały plastykowy hełm. Borys wytarł
po
Ļ
piesznie o spodnie swe zabrudzone zieleni
Ģ
dłonie i przedstawił si
ħ
: — Archeolog Fokin z
grupy Tropicieli
ĺ
ladów. Bardzo miło mi pozna
ę
fizyka Lu.
Przedstawił si
ħ
uroczy
Ļ
cie, według wszelkich zasad, których go widocznie jeszcze
niedawno uczono w szkole.
— Witam serdecznie, archeologu Fokin — powiedział Lu.
— A to jest Tatjana Palej, tak
Ň
e archeolog — rzekł znowu Popow.
Lu zbli
Ň
ył si
ħ
i grzecznie skłonił głow
ħ
. Dziewczyna miała szare zuchwałe oczy i
ol
Ļ
niewaj
Ģ
co białe z
ħ
by. R
ħ
ka jej była silna i szorstka. Nawet kombinezon umiała nosi
ę
z
wdzi
ħ
kiem.
— Nazywam si
ħ
Tania — o
Ļ
wiadczyła.
— A ja Guan–Czen — niezdecydowanie wymamrotał Lu.
— Mboga — przedstawił Popow — biolog i my
Ļ
liwy.
— Gdzie on jest? — zapytał Lu. — Ach, prosz
ħ
mi wybaczy
ę
. Stokrotnie przepraszam!
— Nie szkodzi, fizyku Lu — powiedział Mboga, witaj
Ģ
c si
ħ
serdecznie.
Mboga był Pigmejem z Kongo i ponad traw
Ģ
wystawała tylko jego czarna głowa, owini
ħ
ta
biał
Ģ
chustk
Ģ
. Obok głowy sterczała masywna, czarna lufa karabinu.
— To jest Tora My
Ļ
liwy — powiedziała ciepło Tatjana.
Lu musiał si
ħ
schyli
ę
, aby u
Ļ
cisn
Ģę
r
ħ
k
ħ
Torze My
Ļ
liwemu. Teraz wiedział, kim jest Mboga:
Tora My
Ļ
liwy — to przecie
Ň
członek komitetu, sprawuj
Ģ
cego opiek
ħ
nad faun
Ģ
innych planet;
to biolog, maj
Ģ
cy w swoim dorobku odkrycie „bakterii
Ň
ycia” na Pandorze; to zoopsycholog,
który oswoił potworne marsja
ı
skie „sora–tobu–hiru” — lataj
Ģ
ce pijawki. Lu czuł si
ħ
strasznie
za
Ň
enowany swoj
Ģ
gaf
Ģ
.
— Widz
ħ
,
Ň
e pan jest bez broni, fizyku Lu — zauwa
Ň
ył Mboga.
— W ogóle to ja mam pistolet — odrzekł Lu. — Ale on jest bardzo ci
ħŇ
ki.
— Rozumiem — powiedział Mboga z aprobat
Ģ
, po czym rozejrzał si
ħ
dokoła. — Mimo
wszystko podpalili
Ļ
my step — rzekł
Ļ
ciszonym głosem.
Lu odwrócił si
ħ
. Od pagórka a
Ň
do samego horyzontu ci
Ģ
gn
ħ
ła si
ħ
płaska równina, pokryta
l
Ļ
ni
Ģ
c
Ģ
, soczyst
Ģ
traw
Ģ
. Ze trzy kilometry od wzgórza płon
ħ
ła trawa, podpalona reaktorem
rakiety desantowej. W białawe niebo wznosiły si
ħ
z wolna g
ħ
ste kł
ħ
by jasnego dymu. Za
dymem majaczyła rakieta — ciemne jajko na trzech rozstawionych podpórkach. Wokół rakiety
czerniał szeroki, wypalony kr
Ģ
g.
— To nic strasznego — powiedział Lu — trawa szybko zga
Ļ
nie. Tu jest bardzo wilgotno.
Chod
Ņ
cie, to wam poka
Ňħ
wasze gospodarstwo.
Wzi
Ģ
ł Popowa pod r
ħ
k
ħ
i powiódł go obok helikoptera na drug
Ģ
stron
ħ
wzgórza. Pozostali
ruszyli ich
Ļ
ladem. Lu obejrzał si
ħ
kilka razy, z u
Ļ
miechem machaj
Ģ
c ku nim r
ħ
k
Ģ
.
Popow burkn
Ģ
ł ze zło
Ļ
ci
Ģ
:
— Zawsze jest nieprzyjemnie, gdy człowiek tak nabałagani przy l
Ģ
dowaniu.
— Trawa szybko zga
Ļ
nie — powtórzył Lu.
Słyszał, jak id
Ģ
cy za nim Fokin troszczy si
ħ
pieczołowicie o archeologa: „Ostro
Ň
nie, Taniu,
tu, zdaje si
ħ
, jest k
ħ
pa”… — „Utrapienie ty moje — odpowiadała in
Ň
ynier archeolog. — Sam
patrz lepiej pod nogi”.
— Oto wasze gospodarstwo — oznajmił Lu.
Bezkresn
Ģ
, zielon
Ģ
równin
ħ
przecinała szeroka, spokojna rzeka. Na zakr
ħ
cie rzeki błyszczał
w sło
ı
cu karbowany dach.
— To moje laboratorium — zakomunikował Lu.
Na prawo od laboratorium unosiły si
ħ
w niebo kł
ħ
by czerwonego i czarnego dymu.
— A tam buduje si
ħ
magazyn — poinformował..
Wida
ę
było, jak w dymie miotaj
Ģ
si
ħ
jakie
Ļ
cienie. Na moment ukazała si
ħ
wielka,
niedoł
ħŇ
na maszyna na g
Ģ
sienicach — robot–matka, w
Ļ
ród dymów od razu co
Ļ
błysn
ħ
ło,
rozległ si
ħ
dono
Ļ
ny łoskot i jeszcze g
ħ
stsze kł
ħ
by buchn
ħ
ły w niebo.
— A tam oto jest miasto — wskazał Lu.
Od bazy do miasta było niewiele wi
ħ
cej ni
Ň
kilometr. Z pagórka budynki miasta wygl
Ģ
dały
jak szare płaskie cegły. Szesna
Ļ
cie szarych, olbrzymich cegieł…
— Istotnie — powiedział Fokin — bardzo oryginalne rozmieszczenie.
Popow w milczeniu skin
Ģ
ł głow
Ģ
. To miasto było zupełnie niepodobne do innych. Do
momentu Odkrycia planety Leonidy, Tropiciele
ĺ
ladów — jak nazywano pracowników
komisji zajmuj
Ģ
cej si
ħ
badaniem
Ļ
ladów działalno
Ļ
ci innych istot rozumnych w Kosmosie —
zetkn
ħ
li si
ħ
jedynie z dwoma miastami. Z opustoszałym miastem na Marsie i równie pustym
miastem na Władysławie — planecie bł
ħ
kitnej gwiazdy EN–17. Miasta te najwyra
Ņ
niej
budował sam architekt. Były tam cylindryczne, wrzynaj
Ģ
ce si
ħ
wiele pi
ħ
ter w gł
Ģ
b gmachy ze
Ļ
wiec
Ģ
cej substancji krzemoorganicznej, rozmieszczone koncentrycznie.
Miasto na Leonidzie miało zupełnie inny wygl
Ģ
d. Były to po prostu dwa rz
ħ
dy szarych
pudełek z porowatego wapniaka.
Popow w milczeniu skin
Ģ
ł głow
Ģ
. To miasto było zupełj nie niepodobne do innych. Do
momentu odkrycia pis Leonidy, Tropiciele Siadów — jak nazywano pracowników komisji
zajmuj
Ģ
cej si
ħ
badaniem
Ļ
ladów działalno
Ļ
ci nych istot rozumnych w Kosmosie — zetkn
ħ
li si
ħ
j« z dwoma miastami. Z opustoszałym miastem na i równie pustym miastem na Władysławie
— planecie kitnej gwiazdy EN—17. Miasta te najwyra
Ņ
niej budował sam architekt. Były tam
cylindryczne, wrzynaj
Ģ
ce si
ħ
wiele pi
ħ
ter w gł
Ģ
b gmachy ze
Ļ
wiec
Ģ
cej substancji krzemc
organicznej, rozmieszczone koncentrycznie.
Miasto na Leonidzie miało zupełnie inny wygl
Ģ
d. Były po prostu dwa rz
ħ
dy szarych pudełek
z porowatego waf niaka.
— Czy odwiedzał pan miasto po Gorbowskim? — zapytał Popow.
— Nie — a — odpowiedział Lu — ani razu. Wła
Ļ
ciwie miałem kiedy. Zreszt
Ģ
nie jestem
archeologiem, lecz fizykiem atmosferycznym. No i wreszcie Gorbowski mnie, bym tam nie
chodził.
— Bu–buch! — rozległo si
ħ
z budowy. G
ħ
stymi obłokami rwały si
ħ
w gór
ħ
czerwone kł
ħ
by
dymu. W
Ļ
ród nic zarysowywały si
ħ
ju
Ň
gładkie
Ļ
ciany magazynu. Robot–matka wydostawała
si
ħ
z dymu na traw
ħ
. Obok niej skakały czarne cybernetyczne roboty–budowniczowie, podobne
pielgrzymów. Nast
ħ
pnie cybery ustawiły si
ħ
w szeregu i pobiegły nad rzek
ħ
.
— Dok
Ģ
d to one? — z ciekawo
Ļ
ci
Ģ
zapytał Fokin.
— K
Ģ
pa
ę
si
ħ
— rzekła Tania.
— Wyrównuj
Ģ
zapor
ħ
— wyja
Ļ
nił Lu. — Magazyn ju
Ň
prawie gotów. Trzeba je zaraz
przestroi
ę
na inny system, gdy
Ň
b
ħ
d
Ģ
budowa
ę
hangar i wodoci
Ģ
g.
— Wodoci
Ģ
g! — zapiał z zachwytu Fokin.
— Wolałbym jednak przenie
Ļę
baz
ħ
nieco dalej od miasta — rzekł Popow z wahaniem.
— Tak zarz
Ģ
dził Gorbowski — odpowiedział Lu. — Niedobrze jest oddala
ę
si
ħ
zbytnio od
bazy.
— To tak
Ň
e racja — przyznał Popow. —
ņ
eby tylko cybery nie uszkodziły miasta.
— Ale
Ň
sk
Ģ
d! — obruszył si
ħ
Lu. — One mi tam nie pójd
Ģ
.
— Jaka to wspaniale urz
Ģ
dzona planeta — przemówił Mboga.
— Tak, to prawda — rado
Ļ
nie potwierdził Lu. — Rzeka, powietrze, ziele
ı
i
Ň
adnych
komarów,
Ň
adnych szkodliwych owadów!
— Uroczy zak
Ģ
tek — powtórzył Mboga.
— A k
Ģ
pa
ę
si
ħ
mo
Ň
na? — zapytała Tania.
Lu popatrzył na rzek
ħ
. W jej zielonkawych odm
ħ
tach trudno si
ħ
było przejrze
ę
, ale poza tym
była to jednak najpoczciwsza rzeka z najprawdziwsz
Ģ
pod sło
ı
cem wod
Ģ
. Leonida była
pierwsz
Ģ
planet
Ģ
, na której znaleziono powietrze, nadaj
Ģ
ce si
ħ
do oddychania, i prawdziw
Ģ
wod
ħ
.
— My
Ļ
l
ħ
,
Ň
e mo
Ň
na si
ħ
k
Ģ
pa
ę
— powiedział Lu. — Wprawdzie ja sam si
ħ
nie k
Ģ
pałem, nie
miałem czasu.
— Wobec tego b
ħ
dziemy si
ħ
k
Ģ
pa
ę
codziennie! — ucieszyła si
ħ
Tania.
— Nie zgadzam si
ħ
— zaoponował Fokin. — Trzy razy dziennie! Wła
Ļ
ciwie to k
Ģ
piel
b
ħ
dzie chyba naszym głównym zaj
ħ
ciem…
— No, dobrze — przerwał mu Popow. — A tam co? — zapytał, patrz
Ģ
c na pasmo płaskich
wzgórz na horyzoncie.
— Nie wiem — wzruszył ramionami Lu. — Tam jeszcze nikt nie był. Walkenstein nagle
zachorował i Gorbowski musiał go zabra
ę
. Zd
ĢŇ
ył tylko wyładowa
ę
dla mnie sprz
ħ
t i odleciał.
Przez pewien czas wszyscy stali w milczeniu i patrzyli na wzgórza, rozci
Ģ
gaj
Ģ
ce si
ħ
na
horyzoncie. Pierwszy odezwał si
ħ
Popow:
— Za jakie
Ļ
trzy dni sam polec
ħ
wzdłu
Ň
rzeki w obie strony.
— Je
Ļ
li s
Ģ
jeszcze jakiekolwiek
Ļ
lady — zauwa
Ň
ył Fokin — to niew
Ģ
tpliwie nale
Ň
y ich
szuka
ę
wła
Ļ
nie przy rzece.
— Na pewno — grzecznie zgodził si
ħ
Lu. — A teraz chod
Ņ
my do mnie.
Popow obejrzał si
ħ
na helikopter.
— Nic mu nie b
ħ
dzie, niech zostanie tutaj — powiedział Lu. — Hipopotamy nie wchodz
Ģ
na
wzgórza.
— Oo — zdziwił si
ħ
Mboga. — Hipopotamy?
— To tylko ja je tak nazywam. Z daleka s
Ģ
nawet podobne do hipopotamów, ale z bliska ich
nie widziałem.
Zacz
ħ
li wreszcie schodzi
ę
ze wzgórza.
— Po tamtej stronie trawa jest bardzo wysoka, widziałem tylko ich grzbiety — ci
Ģ
gn
Ģ
ł Lu.
Mboga szedł obok niego mi
ħ
kkim, posuwistym krokiem, rozsuwaj
Ģ
c faluj
Ģ
c
Ģ
traw
ħ
.
— Poza tym s
Ģ
tu te
Ň
ptaki — wyja
Ļ
niał gospodarz swym go
Ļ
ciom. — To istne olbrzymy i w
dodatku lataj
Ģ
nieraz bardzo nisko. Jeden ptak o mało co nie przewrócił mi lokatora.
Popow, nie zwalniaj
Ģ
c kroku, popatrzył w niebo, zakrywaj
Ģ
c oczy od sło
ı
ca.
— Przy okazji — powiedział — musz
ħ
posła
ę
radiogram na „Słonecznik”. Czy mo
Ň
na
b
ħ
dzie skorzysta
ę
z waszej radiostacji?
— Ile dusza zapragnie — odpowiedział Lu.
— Wie pan, Percey Dixon chciał ustrzeli
ę
jednego. Mówi
ħ
o ptakach. Ale Gorbowski nie
pozwolił.
— Dlaczego? — zapytał Mboga.
— Nie wiem, nie mam poj
ħ
cia. Ale był strasznie rozgniewany i — nie uwierzycie chyba —
chciał odebra
ę
nam wszystkim bro
ı
.
— Nam nawet zabrał — powiedział Popow. — To był wielki skandal na Radzie. Według
mnie, wyszło bardzo nieładnie — Gorbowski wprost przytłoczył nas wszystkich swoim
autorytetem.
— Prócz Tory My
Ļ
liwego — wtr
Ģ
ciła Tania.
— No có
Ň
, ja bro
ı
wzi
Ģ
łem — przytakn
Ģ
ł Mboga.
— Ale ja rozumiem Leonida Andriejewicza. Tu jako
Ļ
wcale nie chce si
ħ
strzela
ę
.
— A mimo wszystko Gorbowski to dziwak! — wybuchn
Ģ
ł Fokin.
— Ka
Ň
dy ma swoje dziwactwa — powiedział Lu pow
Ļ
ci
Ģ
gliwie. — Moim zdaniem, to
wspaniały człowiek.
Podeszli wreszcie do obszernej kopuły laboratorium z niskimi, okr
Ģ
głymi drzwiczkami. Nad
kopuł
Ģ
obracały si
ħ
w ró
Ň
ne strony trzy kratownicowe dyski lokatorów.
— Tu oto mo
Ň
na rozbi
ę
wasze namioty — zaproponował Lu. — A je
Ļ
li trzeba, to dam
rozkaz cyberom, by wybudowały wam co
Ļ
bardziej trwałego.
Popow spojrzał na kopuł
ħ
, popatrzył na kł
ħ
by czerwonego i czarnego dymu za laboratorium,
nast
ħ
pnie obejrzał si
ħ
na szare dachy miasta i rzekł z poczuciem winy:
— Wie pan, Lu? Boj
ħ
si
ħ
,
Ň
e b
ħ
dziemy tu panu przeszkadza
ę
. I do miasta taki kawał. Ju
Ň
lepiej urz
Ģ
dzimy si
ħ
jako
Ļ
w mie
Ļ
cie, co?
— I zreszt
Ģ
tu jako
Ļ
pachnie spalenizn
Ģ
— dodała Tania — a ja do tego boj
ħ
si
ħ
cyberów…
— Ja równie
Ň
nie znosz
ħ
cyberów — solidarnie doł
Ģ
czył si
ħ
Fokin.
Lu z uraz
Ģ
wzruszył ramionami.
— Jak chcecie — powiedział. — Według mnie, tu jest bardzo dobrze.
— Gdy tylko rozbijemy obóz — rzekła Tania —
Ļ
ci
Ģ
gniemy pana z pewno
Ļ
ci
Ģ
. Sam pan
zobaczy, jak u nas b
ħ
dzie
Ļ
wietnie. A od miasta do bazy jest przecie
Ň
bliziutko!
— No có
Ň
— powiedział Lu. — Czemu by nie…? Ale na razie prosz
ħ
do mnie…
Archeolodzy, schyliwszy si
ħ
uprzednio, skierowali swe kroki ku niskim drzwiczkom.
Mboga szedł ostatni, nie chyl
Ģ
c czoła przed niczym.
Lu stan
Ģ
ł na progu i rozejrzał si
ħ
. Gdy zobaczył zdeptan
Ģ
ziemi
ħ
, po
Ň
ółkł
Ģ
, zmi
ħ
t
Ģ
traw
ħ
,
ponure stosy stopionego
Ň
elastwa, to nagle u
Ļ
wiadomił sobie,
Ň
e tu rzeczywi
Ļ
cie pachnie
spalenizn
Ģ
.
II
W mie
Ļ
cie była tylko jedna jedyna ulica, bardzo szeroka, porosła g
ħ
st
Ģ
traw
Ģ
. Ci
Ģ
gn
ħ
ła si
ħ
prawie dokładnie wzdłu
Ň
południka i ko
ı
czyła niedaleko rzeki. Popow postanowił rozbi
ę
obóz
w centrum miasta. Prac
ħ
zacz
ħ
li o trzeciej po południu według czasu miejscowego (doba na
Leonidzie miała nieco ponad 27 godzin).
Upał jakby si
ħ
wzmógł. Wiatru nie było, nad szarymi prostopadło
Ļ
cianami budynków dr
Ň
ało
rozpalone powietrze i tylko w południowej cz
ħĻ
ci miasta, bli
Ň
ej rzeki, było nieco przewiewnie.
Pachniało — jak mówił Fokin — sianem i „troszeczk
ħ
chlorellow
Ģ
*
plantacj
Ģ
”.
Popow zabrał ze sob
Ģ
Mbog
ħ
a tak
Ň
e Lu, który zaproponował mu sw
Ģ
pomoc. Wsiedli w
helikopter i poszybowali ku rakiecie, aby przywie
Ņę
z niej aparatur
ħ
i produkty, Tatjana za
Ļ
i
Fokin zaj
ħ
li si
ħ
pomiarami miasta. Sprz
ħ
tu było niewiele i Popow przewiózł go w dwóch
partiach. Kiedy przyleciał po raz pierwszy, Fokin, pomagaj
Ģ
cy przy wyładowywaniu,
zakomunikował głosem daj
Ģ
cym wiele do my
Ļ
lenia,
Ň
e wszystkie budynki miasta maj
Ģ
bardzo
zbli
Ň
one do siebie wymiary, a ich odchylenia od
Ļ
rednich dadz
Ģ
si
ħ
doskonale uło
Ň
y
ę
w
klasyczn
Ģ
krzyw
Ģ
prawdopodobie
ı
stwa.
— To bardzo ciekawe — zauwa
Ň
ył grzecznie Lu.
— Dowodzi to — kontynuował Fokin —
Ň
e wszystkie budynki maj
Ģ
to samo przeznaczenie.
Pozostaje tylko ustali
ę
— jakie? — dodał po namy
Ļ
le.
Kiedy helikopter wrócił ponownie, Popow zobaczył,
Ň
e Tania i Fokin ustawili wysok
Ģ
Ň
erd
Ņ
, wznosz
Ģ
c ponad miastem nieoficjalny sztandar Tropicieli
ĺ
ladów — białe płótno ze
stylizowanym emblematem siedmiobocznej nakr
ħ
tki
Ļ
ruby.
W odległych czasach, prawie półtora stulecia temu, pewien wielki badacz Kosmosu —
zaci
ħ
ty przeciwnik studiowania
Ļ
ladów działalno
Ļ
ci innych istot rozumnych w Kosmosie —
o
Ļ
wiadczył pochopnie,
Ň
e za niezbite
Ļ
wiadectwo tego rodzaju działalno
Ļ
ci gotów jest uzna
ę
wył
Ģ
cznie koło na osi, graficzne przedstawienie twierdzenia Pitagorasa, wykute w skale, i
siedmioboczn
Ģ
Ļ
rubk
ħ
. Tropiciele
ĺ
ladów przyj
ħ
li wyzwanie i ozdobili swój sztandar
emblematem
Ļ
rubki.
Popow z zadowoleniem zasalutował sztandarowi. Wiele spalono paliwa, wiele przebyto
parseków
*
od narodzin tego sztandaru. Po raz pierwszy wzniesiono go nad kolistymi ulicami
opuszczonego miasta na Marsie. Wtedy jeszcze kr
ĢŇ
yły fantastyczne hipotezy,
Ň
e zarówno
miasto, jak i sputniki Marsa mog
Ģ
by
ę
pochodzenia naturalnego. Wtedy tylko naj
Ļ
mielsi
Tropiciele
ĺ
ladów uwa
Ň
ali,
Ň
e miasto i sputniki s
Ģ
jedynymi
Ļ
ladami marsja
ı
skiej cywilizacji,
która znikła w tak tajemniczy sposób. I wiele jeszcze musiano przeby
ę
parseków, wiele ziemi
przekopano, zanim zatriumfowała jedynie słuszna hipoteza: opustoszałe miasta i porzucone
sputniki zostały zbudowane przez przybyszy z odległego i nieznanego systemu planetarnego.
Ale co z tym miastem na Leonidzie…
Popow wyrzucił z kabiny helikoptera ostatni tobół, zeskoczył w traw
ħ
i z rozmachem
zatrzasn
Ģ
ł drzwiczki. Lu podszedł do niego, rozwijaj
Ģ
c podwini
ħ
te r
ħ
kawy, i powiedział:
— Pozwólcie,
Ň
e was teraz po
Ň
egnam, archeologu Popow. Za dwadzie
Ļ
cia minut mam
przeprowadzi
ę
sondowanie.
— Oczywi
Ļ
cie — odparł Popow. — Nie ma o czym mówi
ę
. Serdecznie dzi
ħ
kuj
ħ
, Lu. Prosz
ħ
przyj
Ļę
do nas na kolacj
ħ
. Lu spojrzał na zegarek i powiedział:
— Dzi
ħ
kuj
ħ
, ale nie wiem jeszcze, czy przyjd
ħ
. Mboga, oparłszy strzelb
ħ
o
Ļ
cian
ħ
najbli
Ň
szego budynku, nadmuchiwał namiot na samym
Ļ
rodku ulicy. Rzucił okiem za
Z chlorella vulgaris wyrabia si
ħ
antybiotyk — chlorelin
ħ
(chlorellin).
*
Parsek — jednostka miary odległo
Ļ
ci w astronomii równa 3,26 lat
Ļ
wietlnych.
*
Plik z chomika:
emohawk
Inne pliki z tego folderu:
A. i B. Strugaccy - Poniedzialek zaczyna sie w sobote.pdf
(1201 KB)
A. i B. Strugaccy - Z zewnatrz.pdf
(100 KB)
A. i B. Strugaccy - Spotkanie.pdf
(63 KB)
A. i B. Strugaccy - Bajka o trojce.pdf
(364 KB)
A. i B. Strugaccy - Bialy stozek Alaidu.pdf
(136 KB)
Inne foldery tego chomika:
Arkadij i Borys Strugaccy - Piknik na skraju drogi (Stalker)
Arkadij i Borys Strugaccy - Zuk w mrowisku [Audiobook PL]
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin