Lee Tanith - Krwawa opera 02 - Mroczne dusze(1).rtf

(873 KB) Pobierz

Tanith Lee

 

 

 

Mroczne dusze

 

Personal Darkness

Przekład Monika Zieleniewska


Piterowi Lovery,

Ojcu Chrzestnemu Scarabeidów

A teraz widzisz ile trzeba zabiegów,

żeby pozostać po tej stronie lustra.

 

Lewis Carroll


1

 

Dziewczyna w strugach deszczu.

Tim obserwował ją od prawie dwudziestu minut. Miał zamiar umyć samochód, ale deszcz pokrzyżował mu plany. Stał w oknie pokoju zwanego przez matkę salonem, a przez ojca uparcie bawialnią, i patrzył na wodę płynącą ulicą. Nie zastanawiał się, czy pada również na wsi, dokąd jego rodzice wyjechali na weekend. Cieszył się z ich nieobecności. To była jedyna myśl, jaką im poświęcał.

W strugach deszczu jego minimetro błyszczało jak cynowa puszka. A po drugiej stronie jezdni, wśród mokrych drzew, stała dziewczyna.

Robiła wrażenie wysokiej, choć po dokładniejszym przyjrzeniu się doszedł do wniosku, że to tylko niezwykła szczupłość dodawała jej wzrostu. Płaszcz przeciwdeszczowy, ściśnięty w talii paskiem, nie ukrywał jej zachwycającej figury. Czarne jak smoła, przemoczone długie włosy okrywały ją do pasa. Twarz miała bladą, usta czerwone, a oczy podmalowane na czarno.

Timothy sądził, że jest niewidoczny za firanką. Mimo to miał wrażenie, że ona czeka na jakiś znak z jego strony.

Wreszcie po dwudziestu pięciu minutach zdecydował się: uchylił firankę i pomachał ręką. Równie dobrze mógł być duchem. Nie zareagowała.

— Pieprzona ślepota — powiedział do siebie.

Miło było powiedzieć coś takiego w tym pokoju, salonie–bawialni, nie mając za plecami wściekłej matki. W pracy również musiał się ciągle pilnować, bo pan Cummings miał zwyczaj przeciskać się miedzy rzędami komputerów jak jadowita stonoga. „Masz wykresy, Timothy? Pan Andrews czeka”. I dodawał, zionąc cuchnącym oddechem nad ramieniem Timothy’ego: „Powinieneś wyrażać się przyzwoicie. Nie życzę sobie tutaj plugawego języka”.

Timothy zapomniał o matce i panu Cummingsie. Zagadkowa dziewczyna przechodziła przez jezdnię prosto w jego stronę. Doszła już do samochodu, minęła słupki bramy. Miała duże stopy i nosiła cudaczne buty. Później znalazła się na schodkach.

Tim odwrócił się od okna. Rozejrzał się po dużym pokoju o ścianach obitych atłasem według pomysłu matki. Wszędzie stały meble i leżały bibeloty poukładane przez jego rodziców. Czekał.

Dzwonek do drzwi zadzwonił. Timothy poczuł się dziwnie: zawstydzony, zaskoczony, zagrożony? Zaraz jednak pomyślał, że to dziecinna reakcja i a nuż przytrafi mu się coś niezwykłego.

Otwierając drzwi od razu się uśmiechnął, żeby wiedziała, że mu się podoba. Była fantastyczna. Żałował tylko, że deszcz rozpuścił jej makijaż. Strój też miała dziwaczny. Płaszcz przeciwdeszczowy wyglądał z bliska jak znaleziony na śmietniku. Uśmiech chłopaka nieco ostygł.

— Cześć! — rzucił zaczepnie.

— Pan Watt? — zapytała dziewczyna.

— To nie tutaj.

— Owszem — głos dziewczyny brzmiał wyraźnie, ale monotonnie i bezbarwnie jak zepsuta pozytywka. — Pani Watt mieszka tu.

— Nigdy o kimś takim nie słyszałem.

— To ten dom — upierała się. — Mieszka ze swoją córką Liz. Z Liz i Brianem — dodała.

Timothy’emu coś zaświtało. Czy ludzie, od których tatuś kupił ten dom w zeszłym roku, nie nosili takich właśnie imion? Kiedy interes został ubity, wszyscy stali się bardzo przyjacielscy.

— To pewnie byli ci ludzie, którzy mieszkali tutaj przed nami. Wyprowadzili się stąd.

Dziewczyna patrzyła wprost na niego. Jej oczy były czarne i do tego wymalowane czarnym tuszem. Nigdy nie widział białej dziewczyny o tak ciemnych oczach. Nawet Murzynki takich nie miewały.

— Wyjechali — stwierdziła dziewczyna. Głos jej załamał się, jakby pełen żalu.

— Obawiam się, że tak.

Wyglądało na to, iż uboga, pogrążona w kłopotach matka wysłała córkę z domu. Od razu rzucało się w oczy, że dziewczyna musiała żyć w fatalnych warunkach. Z dziur w starych botkach sterczały strzępy rozmiękłej gazety. Na ramieniu miała popękaną plastikową torbę.

— I co teraz zrobisz? — spytał Timothy.

Stała i patrzyła na niego, a za nią deszcz lał, jakby nigdy nie miał przestać.

Za jego plecami stał otworem bladożółty dom, ze wszystkimi pokojami do dyspozycji jak na wyciągniętej dłoni. Wolny przez sobotnie popołudnie i sobotnią noc oraz całą niedzielę aż do dziesiątej wieczorem, do powrotu rodziców.

— Może wstąpisz na chwilę — zaproponował. — Musisz być przemoknięta do suchej nitki.

Nie zawahała się, ale i nie podziękowała. Weszła wprost do holu, a wielkie lustro ukazało jej ciemne odbicie ponad więdnącymi kwiatami. Drobiazgowa zazwyczaj matka Tima zapomniała przed wyjazdem wyrzucić bukiet.

Pomyślał o niezwykłych istotach z filmów grozy, które trzeba było samemu zaprosić, żeby przekroczyły próg. Myśl ta nie trwała dłużej niż sekundę. Dziewczyna zdjęła płaszcz. Dziurawy, wyszarzały podkoszulek miała wepchnięty w kusą czarną spódniczkę. Płaszcz przemókł na wylot i mokre ubranie przylegało szczelnie do ciała. Była chuda jak szczapa, ale miała duże, piękne piersi z małymi, figlarnie sterczącymi sutkami. Czarne włosy w mokrych pasmach sięgały bioder, woda kapała z nich na podłogę. Ekscytująca obietnica ziściła się. Był podniecony.

— Przyda ci się ręcznik — stwierdził.

Zostawił ją na dole i wbiegł po schodach. W garderobie, gdy nie mogła go widzieć, uniósł kciuk na szczęście. Potem spiesznie wrócił z wielkim, puszystym ręcznikiem. Na wszelki wypadek wolał nie zostawiać jej samej zbyt długo.

Przeszli do doskonale wyposażonej kuchni. Kiedy zrobił herbatę, dziewczyna oświadczyła, że jest głodna. Niechętnie wsadził dwie kromki do opiekacza. Usiadła na wysokim stołku z włosami zawiniętymi w ręcznik. Makijaż nadal spływał czarnymi strużkami po jej policzkach. Jednak intensywna czerwień warg pozostała nienaruszona, nawet po tym, jak dosłownie wchłonęła grzankę. Wypadało zaproponować drugą porcję. Zgodziła się skwapliwie.

Zdał sobie sprawę, że jeżeli mieszkała w prymitywnych warunkach, to chyba jest brudna. Jej ciało nie wydzielało nieprzyjemnego zapachu. Deszcz musiał ją trochę spłukać, ale to nie wystarczało.

— Pewnie zmarzłaś. Czy chciałabyś się wykąpać?

— Chętnie.

Do wanny w kolorze awokado napuścił gorącej wody. Dolał trochę drogiego, pieniącego się płynu do kąpieli. Zawsze lubił jego zapach, choć ostatnio doszedł do wniosku, że jego matka jest już za stara, aby go używać. Wciąż jednak uważał, że powinien obdarowywać ją nim na Gwiazdkę.

Zaproponował dziewczynie swój podkoszulek. Przyjęła i poszła do łazienki. Miał nadzieję, że w swojej ohydnej plastikowej torbie trzyma zmianę bielizny. Nie mógł użyczyć jej bielizny matki, posunąłby się za daleko.

Chciał zobaczyć ją odświeżoną i porządnie umytą. Gdyby prezentowała się odpowiednio, mógłby ją zabrać na kolację do włoskiej restauracji.

Wyglądała cudownie, gdy wróciła z łazienki. Umyła i wysuszyła włosy. Zmyła i ponownie nałożyła makijaż. Włosy wyglądały jak jedwabne frędzle, a czarny podkoszulek uwydatniał biust, choć nie przylegał tak ściśle jak jej własny szary łach. Nie wiedział tylko, w co ją obuć. Teraz stała boso. W przeciwieństwie do wielu dziewcząt miała ładne stopy. Pewnie obcięła paznokcie u nóg, tak jak zrobiła to z długimi paznokciami u rąk. Jedne i drugie pomalowała krwistoczerwonym lakierem.

— Wyglądasz wspaniale — stwierdził Timothy. — Przedtem byłaś troszkę… Co się stało? Uciekłaś z domu?

— Tak — odpowiedziała bez zająknienia.

— Będziesz musiała wrócić.

Mając dwadzieścia dwa lata, czuł się bardziej odpowiedzialny niż ona. Poza tym musiał się jej pozbyć do niedzielnego wieczoru.

— Nie mogę — powiedziała dziewczyna.

Dotąd nie uważała za stosowne się przedstawić, chociaż on powiedział, że ma na imię Tim.

— Oczywiście, że możesz. Wiem, że rodzice bywają okropni, ale czasami przydają się na swój sposób.

Przyglądała mu się uważnie. Teraz, w oprawie starannego makijażu, jej oczy stały się jeszcze bardziej zachwycające. Wyglądała jak piosenkarka. Żałował, że Rob nie może rzucić na nią okiem. Przez chwilę rozkoszował się perspektywą opowiedzenia przyjacielowi wszystkiego o dziewczynie.

Potem zaprowadził ją do salonu na dżin z tonikiem.

— Będziesz musiała wrócić. Jeżeli chcesz, możesz do nich zadzwonić. Powiedz, że jesteś u przyjaciółki, albo coś w tym rodzaju. Dzisiaj możesz tutaj zostać na noc. Jest mnóstwo miejsca.

Pomyślał o rzuceniu się z nią na swoje wąskie łóżko. Bogu dzięki, był zaopatrzony we wszystko co trzeba. Jak mawia Rob: nigdy nie wiesz, kiedy ci się poszczęści.

Dziewczyna, choć niewysoka, miała bardzo proporcjonalną budowę. Siedziała na sofie, a jej długie nogi widoczne były aż po szczyty ud. Ich nagość nasuwała grzeszne myśli. Żadnych zbędnych włosów, żadnych rajstop. Może żadnych majtek?

— Nie mogę wrócić — powtórzyła.

— Daj spokój. Nie dramatyzuj. Dlaczego nie możesz?

— Mój ojciec — zaczęła, pijąc swój dżin powoli, miarowo, jak lemoniadę w upalny dzień. — Mój ojciec wykorzystał mnie.

Timothy, wstrząśnięty, odstawił swoją szklankę.

— To znaczy, że… Co chcesz przez to powiedzieć?

— To znaczy, że spał ze mną.

— Jezu, to wstrętne.

— Tak.

Timothy zabrał obie szklanki i nalał po solidnej porcji dżinu z tonikiem. Musi pamiętać o uzupełnieniu zapasu. Kupi coś u Vineya.

Kiedy wręczał dziewczynie drinka, siedziała skromnie, bez ruchu, jakby to, co powiedziała, zupełnie nie było istotne.

— Czy twoja matka wie? — zapytał, a gdzieś w głębi współczucia czaiła się lubieżna ciekawość. Dziewczyna została naruszona i to w trudnych do zaakceptowania okolicznościach. To czyniło ją mniej godną pożądania. I jednocześnie znacznie bardziej.

— Tak, matka wie. I babka też.

— Czy nie starały się go powstrzymać?

— O, nie.

Mówiła bardzo rzeczowo. Nagle powiedziała, jak gdyby chcąc wynagrodzić mu troskę i uwagę, którą jej okazywał:

— Mam na imię Ruth.

— Ach, tak.

Czy nadal chciał podjąć ryzyko zabrania jej do włoskiej restauracji? Nie widział innego wyjścia. Nie miał zamiaru gotować. Tymczasem dziewczyna zdążyła już pochłonąć dwie porcje tostów, paczkę herbatników i trzy jabłka z patery na owoce. Jej nogi… trzeba znaleźć jakieś dżinsy. Mogłaby też włożyć jego stare trampki sprzed kilku lat. Jak na mężczyznę miał zawsze małe stopy.

Może kłamała na temat swego ojca?

Miała nie więcej niż siedemnaście lat. Dziewczęta chętnie fantazjują. Przypomniał sobie Jean, która opowiadała, że przespała się z Davidem Bowie.

 

* * *

 

O dwa lub trzy drinki później, kiedy zastanawiał się, czy koniecznie musi czekać, aż zjedzą kolację, Ruth zmieniła temat. Powiedziała grzecznie, że chciałaby obejrzeć dom. Wydawało się, że drinki nie zrobiły na niej najmniejszego wrażenia.

Pokazywanie domu znudziło go. Nie mógł być z niego dumny, bo niczego nie uważał tu za własne. Nawet swojego pokoju.

Ale kiedyś mieszkała tutaj pani Watt, który była chyba jedyną jej znajomą.

Ruth obejrzała doskonale wyposażoną kuchnię ze zmywarką, skomputeryzowaną pralką, rzędami błyszczących noży, wyciskarką do soków i innymi rzeczami. Potem salon–bawialnię z porcelaną wyeksponowaną w kredensie, z wielkim telewizorem, z numerami „Homes and Gardens” rozrzuconymi na stoliku do kawy i z kącikiem muzycznym. Stereo było najwyższej klasy, chociaż matka Tima czasami tylko słuchała fragmentów „Jeziora łabędziego”, tacy kompozytorzy, jak Dvořak czy Beethoven niewiele ją interesowali.

Dzięki nadmiernej gorliwości sprzątaczki mała jadalnia błyszczała aż do przesady.

Na górze Timothy pośpiesznie pokazał Ruth sypialnie i gabinet ojca. Dom niegdyś rozbudowano i pokoje miały różną wielkość. Część z nich nie była wykorzystana. Pokój Timothy’ego był duży, z osobną łazienką. Tu Ruth zatrzymała się, rzuciła okiem na plakaty i poświęciła nieco uwagi gramofonowi oraz kolekcji płyt zespołu LEVEL 42. Wystrój pokoju został niedawno zmieniony, lecz nie według pomysłu Tima. Decydowała matka, bo sam nie wiedział, czego właściwie chce.

Ruth wyjrzała przez okno wychodzące na ogród i stwierdziła prawie bez związku z sytuacją:

— Tam jest drzewo cedrowe.

Widocznie pani Watt wspominała o drzewie.

Nie zostało powiedziane nic więcej.

Wrócili na dół i Tim zastanawiał się, czy pokazać Ruth także swój samochód. Doszedł jednak do wniosku, że i tak zobaczy wóz, kiedy będą wychodzili. Czas naglił. Odczuwał niepokój pożądania, ale i głód. Wczesna kolacja, a potem długi, wspólny wieczór. Mógłby kupić wino i przynieść kasetę wideo. Coś, co się jej spodoba.

Wydawała mu się uderzająco dziecinna i łagodna.

Pożyczył jej dżinsy i trampki, a także zaproponował perfumy z tej samej serii co płyn do kąpieli. W pokoju rodziców poczuł przypływ odwagi. Zapiął duże, złote klipsy matki na mlecznobiałych uszach Ruth. Zdjęła je zaraz z osobliwym wyrazem twarzy.

Kolejna chwila niepewności. Przyszła do niego obdarta jak Cyganka, ale kim była wcześniej? Czy jej ojciec, może zresztą wymyślony, wykorzystujący ją seksualnie, obwieszał córkę–nałożnicę wschodnimi jaspisami i bezcennymi perłami?

 

* * *

 

Niebieski samochód (ten kolor rodzice uważali za odpowiedni dla chłopca) zawiózł ich do Monte Doro, restauracji, która na szczęście w soboty była otwierana o szóstej.

Stoliki nakryto obrusami w kolorze rudym i jabłkowozielonym. Nad nimi wisiały żyrandole z butelek perriera. Klientów było jeszcze niewielu. Kierownik sali podszedł spiesznie zapalić świecę na ich stoliku.

Timothy cieszył się, że wziął ze sobą kartę kredytową. Ruth zaczęła kolację od sałatki z pomidorów, sera mozzarella i grzybów. Główne danie stanowił kurczak zawijany w szynkę, polany sosem śmietankowo–winiakowym i ugarnirowany młodymi ziemniakami, brokułami i marchewką. Dziewczyna miała też ochotę na deser: krem z orzechami laskowymi i wiśniami. Potem kozi ser i ciasteczka. Timothy przywykł do dziewcząt wiecznie dbających o figurę. Widocznie Ruth do nich nie należała, albo też chciała nadrobić czas spędzony Bóg wie gdzie.

Do kolacji wypili butelkę frascati, a drugą Tim zabrał ze sobą, regulując rachunek kartą kredytową.

Wracając jechał ostrożnie. Wiedział, że wypił sporo, ale droga była krótka, a on uważał się za dobrego kierowcę. Drinki nie zrobiły na nim wrażenia, zresztą do kolacji wypił tylko lampkę wina.

Wybrał kasetę „Pogromca smoków” i sądził, że film spodoba się Ruth. Jego zdaniem te wszystkie krajobrazy i animacje były zupełnie bez sensu, ale spodziewał się, że końcowa scena miłosna podziała na jej wyobraźnię. W końcu była przecież młodą dziewczyną.

Ku jego zaskoczeniu wyglądało na to, że smok zainteresował ją bardziej.

Gdy siedzieli na sofie przed wielkim telewizorem, Timothy objął ją niepostrzeżenie ramieniem. Wyczuł napięcie. Nie spodobało się jej, kiedy główny bohater zaatakował smoka.

— Zranił go — powiedziała niskim, chrapliwym głosem. — Zrzuć go i zabij! — dodała po chwili. Nie dopuszczała myśli, że to smok ma zginąć. Kiedy tak się stało, jej ramię pod delikatnie gładzącą dłonią Tima stwardniało jak żelazo.

Gdy para na ekranie zaczęła się całować, próbował zrobić to samo, ale Ruth stawiała opór, więc nie nalegał.

— Wolałaś smoka — powiedział, gdy film dobiegł końca.

— Był piękny!

— A jak by ci się podobało, gdybyś padła jego ofiarą?

— Porozmawiałabym z nim — odparła Ruth pouczającym tonem. — Magowie wiedzą jak to robić, a ten człowiek nie umiał. Wszyscy ludzie są głupi. To straszne.

Timothy otworzył nową butelkę wina. Ku jego konsternacji Ruth zapytała, czy może zjeść pomarańczę. Przestraszył się, że alkohol nadmiernie zaostrzył jej apetyt, a potem może ją mdlić. Jednak ani po pierwszej, ani po następnej pomarańczy nic takiego się nie stało.

— Wiesz — zaczął znów, sadowiąc się obok — jesteś przepiękna. Naprawdę. A twoje włosy…

Pozwoliła je pogłaskać, potem przeniósł dłoń na jej ramię. Mimo to kiedy przysunął usta do jej warg, powiedziała:

— Dziękuję, nie.

Timothy wyprostował się.

— Nie jestem twoim ojcem. Powinnaś zapomnieć o tamtej historii.

— Nie, wcale nie muszę.

— Och, Ruth!

Z ulicy dobiegł warkot samochodu, lwy wracały do legowiska. Znał ten odgłos, lecz wydawało mu się to niepodobieństwem. Jednak nie, usłyszał jak samochód zajechał na miejsce za minimetrem.

Oni nie mogli… Mieli wyjechać na cały weekend. Nie!

Oczy Timothy’ego mimo woli omiotły pokój. Porozstawiane szklanki z resztkami dżinu, wino, skórki z pomarańczy porozrzucane obok talerza, kaseta wideo… Ruth. Pachnąca perfumami matki, bosa, z uszminkowanymi na czerwono ustami, ze szkarłatnymi paznokciami. Czarna jak noc.

— O, kurwa! Pierdolone gówno!

Kroki na schodach.

Szmer głosów.

Klucz w zamku.

— Timothy?


2

 

Rycerz w szkarłatnej zbroi klęczał przed tarczą herbową. Obok niego płynął błękitny, szklany strumień, a z tyłu rozciągał się szmaragdowy zagajnik, pośród którego płonęła wieża. Okno przypominało kartę tarota. Rzucało refleksy na całą powierzchnię okrągłego, porysowanego stołu stojącego poniżej. Rysy układały się w słowo, ale nie był to wyraz angielski.

Dom był spokojny. Panował tu upał. Gdy przymknęła oczy, ciepła cisza, kolorowe światło, zapach kurzu i pyłu, pszczelego wosku, pajęczyn i wilgoci, cały ten zamknięty w czterech ścianach świat przywoływał z pamięci pierwszy dom.

A teraz wszystko się zmieniło. Stało się inne, ale jednocześnie zostało takie samo. Choć bez przesady, tak dalece tylko, jak było to do zniesienia czy też może jak było konieczne.

Obserwowała ich, patrzyła, co zrobią. Po to się urodziła, ale nie mogłaby z całą pewnością stwierdzić, czy brała w tym udział. Wciąż była widzem, świadkiem Scarabeidów, do tego sprowadzała się jej rola.

Rachaela stała pod błękitno–czerwono–zielonym oknem i słuchała.

Pojawił się cichy dźwięk, zaledwie rozpoznawalny. Delikatny letni wietrzyk kołysał wysokimi sosnami i dębami na błoniach. Prawie tak spokojny jak odgłos morza.

Potem zabrzmiał niewyraźnie silnik samochodu przejeżdżającego drogą poniżej domu, gdzie kończyły się błonia. Tam nie było dużego ruchu, czasami ktoś przechodził i zazwyczaj spoglądał na budowlę stojącą wśród drzew. Był to spory budynek o dziwnej niezdecydowanej architekturze, z wieżyczkami i witrażowymi oknami. W każdym oknie wstawiono kolorowe szybki, wszystkie prowadzące do domu drzwi były podwójne jak komory próżniowe. Oprócz otoczonego wysokim murem ogrodu znajdowała się tu i cieplarnia. Jak w pierwszym domu, z trzech stron rozciągał się las.

W dole za drogą rozrzucone były jakieś duże zabudowania, a za nimi skupisko mniejszych. W dalszej perspektywie widniało jedno z licznych podlondyńskich osiedli ze swoimi pubami, sklepikami, biblioteką i urzędami. Wieże kościółków wznosiły się w górę. W niedzielę słychać było odległy głos dzwonów, a furgonetka z lodami ogłaszała swój przyjazd, grając „Srokę złodziejkę”.

Michael i Cheta robili codzienne zakupy w sklepach tego właśnie osiedla, gdzie byli prawdopodobnie uznawani za parę ekscentrycznych cudzoziemców.

Książki przynoszone z biblioteki były zwracane punktualnie. Tak samo kasety i płyty do aparatury Erika. Kasety przynoszono z wypożyczalni „Bonanza Videos”. Lubili wideo, szczególnie filmy grozy i horrory. Te ostatnie oglądali z tak uduchowionym wyrazem twarzy, że przypominali jej skupione szare chomiki.

Wiele rzeczy wyglądało zupełnie inaczej niż przedtem. W pierwszym domu nie było żadnej telewizji. Za to tutaj znalazło się aż kilka odbiorników. Największy przycupnął w salonie. Erik, Sasha i Miranda mieli każde po jednym aparacie w swojej sypialni. Odbiornik dostali w prezencie także Michael i Cheta, a jeden zainstalowano w pokoju Rachaeli. Dali jej również wieżę, żeby mogła słuchać muzyki, i wideo, którego nigdy nie używała. Równie rzadko korzystała ze swojego telewizora. Jeden albo i wszystkie pozostałe odbiorniki były stale włączone.

Teraz mieli elektryczność.

W kuchni wyłożonej kremowo–czarnymi kafelkami, tam gdzie niegdyś królował antyczny, zardzewiały magiel, stały nowoczesne urządzenia: zmywarka do naczyń, automatyczna pralka, kuchenka elektryczna, robot wieloczynnościowy, lodówka. W spiżarni królowała olbrzymia zamrażarka skrzyniowa, do której służący wkładał wielkie połcie mięsa i tusze dużych ryb.

Dom nie był tak obszerny jak poprzedni.

Tamten miał więcej łazienek, przylegały do każdej sypialni, a ponadto na każdym piętrze jedna stała otworem dla wszystkich. Łazienki były białe i wypełniały je drobne, staroświeckie przedmioty. Stały w nich wanny z nogami w kształcie lwich łap i mosiężne prysznice w edwardiańskim stylu. W oknach miały szachownicę z zielonych szybek. Rachaela odkryła, że i okno w łazience, i to w pokoju otwierają się. To musiało być urządzone specjalnie dla niej. Miała widok na otoczenie: falującą przestrzeń porośniętą drzewami, stoki przypominające pradawną puszczę, polany, na których tylko od czasu do czasu pojawiał się jakiś przechodzień, rzucający spojrzenie na dom. Nocą czasami pohukiwała sowa.

Podrapany stół w salonie.

Rachaela usiadła przy nim, ale nie dotknęła zarysowań.

Czy próbowała zrozumieć ich, Scarabeidów, czy tylko siebie?

 

* * *

 

Usadowiona pod drzewem, opierając się o nie plecami, Rachaela obserwowała Scarabeidów, którzy przeżyli, gdy dom wypalił się do fundamentów. Stanęli małą, luźną grupką w bezpiecznej odległości. Ich ubrania były osmalone dymem i ponadpalane. Widziała nagie, kościste jak u wiedźmy ręce, nogi w poszarpanych dżinsach ukazujących staroświecką bieliznę, wyłażącą gdzieniegdzie osmoloną koronkę.

We wnętrzu domu spłonęła cała reszta: Livia, Anita, Unice, Jack, George, Teresa, Stephan, Carlo i Maria. Wraz z nimi spaliły się też martwe już ciała Anny, Alice, Doriana i Petera. Najpierw zostali ogłuszeni młotkiem przez Ruth, a potem serca ich przeszyto drutami do robótek i kołkami na wampiry. Był tam także Adamus, ojciec i dziadek Ruth. Piękny, czarnowłosy Adamus, zawsze zimny jak lód, a teraz rozgrzany do szpiku kości przez ogień. Wisiał na linie. Samobójstwo. Ruth, trucicielka i morderczyni, podpaliła dom świeczką i uciekła przed żarem. Nosiła na sobie znamię Kaina, siniak na twarzy, ślad w miejscu, gdzie uderzył ją Adamus.

Trudno było odpędzić od siebie obraz uciekającej Ruth. Równie trudno jak pozbyć się innego jej wizerunku — dziewczyny z sukience koloru krwi, w dniu, w którym Scarabeidzi zaręczyli ją z Adamusem, jej ojcem i dziadkiem, a ich imiona zostały zapisane w księdze.

Ruth nie była gotowa, nie dość dorosła, miała dopiero jedenaście lat. Musiałaby poczekać na spełnienie się związku. Tymczasem Adamus stracił dla niej całe zainteresowanie, zniknął znów w ciemnej wieży, żeby samotnie grać na fortepianie. Wtedy Ruth w swym rozczarowaniu zwróciła się przeciwko nim wszystkim.

Scarabeidzi byli wampirami. W każdym razie wierzyli, że są. Ona zabiła ich we właściwy wampirom sposób — drutami do robótek. A kiedy zobaczyła wiszącego Adamusa, podpaliła dom.

Ruth była demonem. Czarno–biała, groźna piękność. Siła ciszy. Rachaela zawsze to wiedziała i czuła przede wszystkim zadowolenie na widok Ruth znikającej w cieniu otaczającym blask ognia.

Kiedy płomienie wygasły, została już tylko ciemność. Wszyscy, którzy ocaleli: Erik, Sasha, Miranda, Miranda, Michael i Cheta stanęli w tym mroku.

Scarabeidzi nigdy nie wychodzili z domu w świetle dnia. Jedynie Michael i Cheta, ale okutani i w okularach przeciwsłonecznych.

Ciemność zaległa ziemię jak rozpacz, ale przecież potem musiało wzejść słońce. Co stanie się wtedy?

Słońce wzeszło.

Patrzyli w górę na jaśniejące niebo nie ze strachem, lecz z gorzkim smutkiem. Znali się i to wszystko, co ich czekało, widzieli już wcześniej przez swoich dwieście czy trzysta lat życia. Przemoc i nędza. Wygnanie. Tyrania słońca.

Usłyszała, jak Miranda powiedziała twardo:

— Musimy iść do wioski.

Potem Michael podszedł do Rachaeli, a jego czarne, przymglone oczy zdawały się rozjaśnione przez światło dnia.

— Panno Rachaelo, idziemy do wsi.

Podniosła się znużona. Miała drobne poparzenia na całym ciele, jak gdyby pokąsała ją setka zjadliwych, maleńkich bestii. Chciało się jej krzyczeć.

— Dobrze. Jak oni…

Lecz Michael już odwrócił się tyłem.

Opuścili strefę żaru jak rozbitkowie ocaleli z katastrofy samolotu. Poszli tą ścieżką co zwykle. Czy tędy odeszła Ruth?

Przeszli brzegiem skały wzdłuż zarośli janowca, obok sosnowego zagajnika. Mewy krążyły im nad głowami, ptaki buszujące w zaroślach odfruwały, gdy się zbliżali.

Wydawało się, że dobrnięcie do drogi zabrało im godziny. Scarabeidzi weszli na nią lękliwie w odludnym miejscu. Rachaela przypomniała sobie o samochodach, które mogły tędy przejeżdżać, ale nie spotkali ani jednego.

Na drodze zaczęła widzieć ich lepiej.

Poruszali się wyprostowani, lecz widocznie wycieńczeni. Twarze mieli okopcone i poczerniałe od żaru. Spod nadpalonych ubrań wyzierały fragmenty bladych, starych ciał. Okazało się jednak, że żadne z nich nie jest poważnie poparzone, chociaż tkaniny a nawet włosy były nadwęglone. Wyglądali niesamowicie, trochę komicznie i to było w jakiś sposób groźne. Naprawdę nie wiedziała dlaczego. Czuła się jak dziecko, które może zgubić się dorosłym i stracić poczucie bezpieczeństwa.

B...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin