Auel Jean M. - Dzieci Ziemi 02 - Dolina Koni.pdf
(
3144 KB
)
Pobierz
Auel Jean M. - Dzieci Ziemi - 02 - Dolina Koni
JEAN M. AUEL
DOLINA KONI
. 1 .
Była martwa. Jakie więc miało znaczenie to, że marznący deszcz lodowymi igiełkami odzierał ją
ze skóry. Młoda kobieta zmrużyła oczy i spojrzała pod wiatr, otulając się szczelniej kapturem z
rosomaka. Gwałtowne podmuchy owijały jej wokół nóg okrycie z niedźwiedziej skóry.
Czyżby tam z przodu były drzewa? Zdawało się jej, że widziała wcześniej na horyzoncie
poszarpaną linię drzewiastej roślinności, i żałowała, iż nie zwróciła na nią większej uwagi. -
Szkoda, że nie mam pamięci tak dobrej, jak reszta klanu. - Nadal myślała o sobie jak o członku
klanu, chociaż nigdy nim nie była. Teraz zaś była martwa.
Kobieta pochyliła się pod wiatr. Burza spadła na nią nagle, nacierając z łoskotem od północy.
Rozpaczliwie potrzebowała schronienia. Była jednak daleko od jaskini i znanych sobie terenów. Od
czasu gdy odeszła, księżyc zdążył przejść pełny cykl przemian, a ona nadal nie miała pojęcia,
dokąd idzie.
Na północ, na kontynent rozciągający się za półwyspem, to wszystko, co wiedziała. Iza, w noc
swej śmierci, kazała jej odejść. Powiedziała, że Broud, gdy zostanie przywódcą, znajdzie sposób,
aby ją skrzywdzić. Iza miała rację. Broud skrzywdził ją bardziej, niż to sobie mogła wyobrazić.
Nie miał dobrego powodu, aby zabierać mi Durca, pomyślała Ayla. On jest moim synem. Broud
nie miał też powodu mnie wyklinać. To on wywołał gniew duchów. To on jest tym, który
sprowadził trzęsienie ziemi. Tym razem przynajmniej wiedziała, czego się spodziewać. Jednak
wszystko zaszło tak szybko, że nawet klan potrzebował trochę czasu, aby pogodzić się z jej
usunięciem. Ale choć była martwa dla reszty klanu, to nie mogli sprawić, żeby Durc przestał ją
dostrzegać.
Broud wyklął ją pod wpływem impulsu zrodzonego z gniewu. Brun przygotował wszystkich,
zanim wyklął ją po raz pierwszy. Miał zresztą powód; wszyscy wiedzieli, że musi to zrobić. On
jednak dał jej szansę.
Uniosła głowę ku następnemu lodowatemu podmuchowi i spostrzegła, że zmierzchało. Wkrótce
będzie ciemno. Nogi miała zdrętwiałe. Zimna maź przesiąkała przez skórzane okrycia jej stóp,
pomimo izolującej warstwy trawy, którą napchała do środka. Nagle widok karłowatej i poskręcanej
sosny sprawił jej ulgę.
Drzewa na stepie należały do rzadkości; rosły jedynie tam, gdzie było dostatecznie wilgotno.
Podwójny rząd sosen, brzóz lub wierzb, rzeźbionych przez wiatr w skarłowaciałe asymetryczne
kształty, zwykle znaczył bieg wody. W krainie, gdzie wody gruntowe zdarzały się rzadko, ten
widok był szczególnie miły. Drzewa oferowały skąpą, ale jednak osłonę przed burzami
spadającymi z wyciem z wielkiego północnego lodowca na otwarte równiny.
Kilka następnych kroków przywiodło młodą kobietę nad brzeg strumienia, lecz pomiędzy
skutymi lodem brzegami płynął jedynie wąski strumyczek wody. Kobieta skierowała się na zachód,
podążając w dół jego biegu i rozglądając się za gęstszymi zaroślami, które zapewniłyby jej lepsze
schronienie niż pobliskie krzaki.
Wlokła się naprzód z naciągniętym głęboko kapturem, ale gdy tylko wiatr niespodziewanie na
chwilę przycichał, spoglądała w górę. Po drugiej stronie strumienia niska, prostopadła ściana
broniła przeciwnego brzegu. Trawiasta cibora mająca grzać jej stopy zdała się na nic, gdy przy
przechodzeniu na drugą stronę lodowata woda wdarła się do środka okryć, ale kobieta się cieszyła,
że ma osłonę przed wiatrem. Błotnista ściana brzegu zawaliła się w jednym miejscu, pozostawiając
nawis z poplątanych korzeni traw i starych krzaków, a pod nim dość suche miejsce..
Ayla odwiązała nasiąknięte wodą rzemienie, które przytrzymywały jej na plecach nosidła i
strząsnęła je z siebie, potem wyciągnęła skórę żubra i mocne kije pozbawione gałązek. Ustawiła
niski, pochyły namiot, obłożyła go kamieniami i przycisnęła kłodą wyrzuconego przez wodę
drewna. Umieszczone z przodu pałąki tworzyły wejście.
Kobieta rozluźniła zębami rzemyki osłon na dłonie. Były to niemal okrągłe kawałki podbitej
futrem skóry, zebrane w nadgarstku, z rozcięciem na dłoniach, przez które mogła wysunąć kciuk
lub rękę, gdy chciała coś uchwycić. Okrycia na stopy były zrobione w ten sam sposób, lecz bez
rozcięcia. Z trudem usiłowała rozwiązać nabrzmiałe paski skóry okręcone dookoła kostek. Po
zdjęciu okryć ze stóp była na tyle ostrożna, aby zachować mokrą ciborę.
Rozciągnęła wewnątrz namiotu swe okrycie z niedźwiedziej skóry, mokrą stroną do dołu,
rozłożyła trawiastą ciborę, a na wierzchu położyła okrycia ze stóp i rąk, potem wsunęła się pod
skórę. Okręciła się futrem i wciągnęła nosidła, aby zablokować otwór. Rozcierała swe zimne stopy,
a gdy w wilgotnym futrze zrobiło się przytulnie ciepło, zwinęła się i zamknęła oczy.
Zima wydawała swe ostatnie mroźne tchnienie, niechętnie ustępując z drogi wiośnie, ale ta
młoda pora roku była kapryśna. Wśród zimnych pozostałości lodowcowego chłodu zwodne
przebłyski ciepła obiecywały letnie upały. W nocy burza nagle ucichła.
Ayla obudziła się w oślepiających blaskach słońca odbijanych od łat śniegu i lodu leżących
wzdłuż brzegów, pod błękitnym niebem. Poszarpane strzępy chmur płynęły daleko na południu.
Wyczołgała się z namiotu i pobiegła boso nad brzeg wody z workiem na picie. Ignorując lodowaty
chłód, napełniła pokryty skórą pęcherz, pociągnęła solidny łyk i pognała z powrotem. Na brzegu
wypróżniła się i wczołgała do swego futra, aby ponownie się ogrzać.
Nie została długo. Teraz, gdy burza przeszła, a słońce wróciło, pilno jej było znaleźć się na
zewnątrz. Owinęła nogi okryciami, które wysuszyła ciepłem swojego ciała, i zawiązała
niedźwiedzią skórę na podbitym futrem, skórzanym okryciu, w którym spała. Wyjęła z kosza
kawałek suszonego mięsa, spakowała namiot, okrycia na dłonie i ruszyła w drogę, żując mięso.
Strumień płynął lekkim skosem w dół, więc wędrówka była łatwa. Ayla pomrukiwała sobie
monotonnie bezbarwnym głosem. W zaroślach w pobliżu brzegu spostrzegła plamy zieleni. Widok
małego kwiatka, dzielnie wystawiającego swą miniaturową twarzyczkę z łaty topniejącego śniegu
sprawił, że się uśmiechnęła. Krok za nią oderwał się kawałek lodu i popłynął uniesiony rwącym
prądem.
Wiosna się zaczęła, gdy opuściła jaskinię, ale na południowym końcu półwyspu było cieplej i
pory roku następowały wcześniej. Pasmo gór stanowiło barierę dla ostrych lodowcowych wiatrów,
a morskie bryzy znad wewnętrznego morza, które ogrzewały i nawadniały wąski pas wybrzeża i
południowe stoki, zapewniały klimat umiarkowany.
Stepy były chłodniejsze. Ayla obchodziła wschodni kraniec górskiego pasma, lecz w miarę jak
się posuwała na północ przez otwarty step, pora roku zdawała się wędrować wraz z nią. Wydawało
się, że nigdy nie będzie cieplej, że wiecznie będzie wczesna wiosna.
Jej uwagę przyciągnęły zachrypnięte piski rybitwy. Spojrzała w górę i dostrzegła kilka małych
podobnych do mew ptaków krążących i szybujących bez wysiłku z rozłożonymi skrzydłami. Morze
musi być blisko, pomyślała. Ptaki powinny teraz gniazdować; a to oznaczało jajka. Przyspieszyła
kroku. I może będą omułki na skałach, mięczaki, czaszołki i odpływowe kałuże pełne ukwiałów.
Słońce stało w zenicie, gdy dotarła na osłoniętą plażę uformowaną przez południowe wybrzeże
kontynentu i północno-zachodni bok półwyspu. Znalazła się w końcu w miejscu, gdzie szerokie
gardło łączyło język lądu z kontynentem.
Ayla zrzuciła nosidła i wspięła się na stromą skałę, która wznosiła się wysoko nad otaczającym
ją terenem. Od strony morza uderzenia wody poznaczyły ją ostrymi występami. Stadko gołębic i
rybitw beształo Aylę pełnymi złości piskami, gdy zbierała jajka. Rozbiła kilka i wypiła, nadal
jeszcze nagrzane ciepłem gniazda. I nim zeszła na dół, schowała kilka innych w fałdach swego
odzienia.
Zdjęła z nóg okrycia i brodziła w przybrzeżnych falach, obmywając z piasku omułki, które
poodrywała ze skały na poziomie wody. Podobne kwiatom morskie ukwiały stuliły czułki, gdy
sięgnęła, aby wyciągnąć je z płytkiego stawu pozostawionego przez odpływ. Jednakże te
stworzenia miały kolor i kształt, których nie znała. Toteż zadowoliła się kilkoma mięczakami,
wyciągniętymi z piasku, w miejscach lekkich zagłębień, które zdradzały ich kryjówki. Nie rozpaliła
ognia, rozkoszując się jedzonymi na surowo darami morza.
Potem, objedzona jajkami i owocami morskimi, odpoczywała u podnóża wysokiej skały. Po
jakimś czasie wdrapała się na nią ponownie, aby mieć lepszy widok na wybrzeże i ląd. Usiadła na
szczycie monolitu, objęła kolana i spojrzała na drugą stronę zatoki. Wiatr owiewający jej twarz
niósł z sobą zapach bogatego w życie morza.
Południowe wybrzeże kontynentu zakręcało łagodnym łukiem na zachód. Za wąskim pasmem
drzew mogła dostrzec rozległą krainę stepów, różniącą się od zimnej krainy łąk na półwyspie
jedynie brakiem najmniejszych śladów ludzie] egzystencji.
To tam, pomyślała, tam jest kontynent ciągnący się za półwyspem. - Dokąd mam teraz iść, Izo?
Mówiłaś, że Inni tam są, ale ja nikogo nie widzę. - Patrząc na rozległą pustą krainę, Ayla
powędrowała myślami z powrotem ku straszliwej nocy trzy lata temu, nocy śmierci Izy.
- Ty nie jesteś członkiem klanu, Ayla. Urodziłaś się wśród Innych; należysz do nich. Musisz
odejść, dziecko, odszukać swój własny lud.
- Odejść! Dokąd miałabym pójść, Izo? Nie znam Innych, nie wiedziałabym, gdzie ich szukać.
- Na północy, Ayla. Idź na północ. Na północ stąd, na kontynencie za półwyspem, jest ich wielu.
Nie możesz tu zostać. Broud znajdzie sposób, aby cię skrzywdzić. Idź i odszukaj ich, moje dziecko.
Znajdź swój własny lud, znajdź sobie towarzysza.
Wtenczas nie odeszła, nie mogła. Teraz nie miała wyboru. Musi znaleźć Innych, nikogo oprócz
nich nie było. Nigdy nie może wrócić; nigdy nie zobaczy już swego syna.
Po twarzy Ayli popłynęły łzy. Wówczas nie płakała. Gdy odchodziła, jej życie było zagrożone i
nie mogła sobie pozwolić na luksus żalu. Ale teraz, gdy już raz bariera runęła, nic nie mogło
powstrzymać jej od płaczu.
- Durc... moje dziecko - szlochała, kryjąc twarz w dłoniach. - Dlaczego Broud mi cię zabrał?
Opłakiwała swego syna, klan, który zostawiła za sobą; opłakiwała Izę, jedyną matkę, jaką
pamiętała; opłakiwała swą samotność i strach przed czekającym na nią nie znanym światem. Ale
nie Creba, który kochał ją jak własną córkę; jeszcze nie teraz. Ten smutek był zbyt świeży; nie była
gotowa stawić mu czoło.
Gdy Ayla już się wypłakała, to stwierdziła, że wpatruje się w przybrzeżne fale rozbijające się
daleko w dole. Obserwowała tryskające w górę strumienie piany, które po spłynięciu w dół
wirowały wokół ostrych kamieni.
To nie będzie zbyt łatwe, pomyślała.
- Nie! - Potrząsnęła głową i wyprostowała się. - Powiedziałam mu, że może zabrać mego syna,
może mnie zmusić do odejścia, może obłożyć mnie klątwą śmierci, ale nie może sprawić, bym
umarła!
Poczuła smak soli i krzywy uśmiech przebiegł jej po twarzy. Jej łzy zawsze wzburzały Izę i
Creba. Z oczu ludzi klanu, a nawet z oczu Durca nie płynęły łzy, oni płakali jedynie wtedy, gdy się
ich poważnie zraniło. Durc wiele po niej odziedziczył, potrafił także wydawać dźwięki w ten sam
sposób, co ona, ale jego ogromne, brązowe oczy były oczami klanu.
Ayla zeszła szybko na dół. Mocując nosidła na plecach zastanawiała się, czy jej oczy
rzeczywiście były słabe, czy też wszyscy Inni również mieli płaczące oczy. Potem następna myśl
przebiegła jej przez głowę: Znajdź swój własny lud, znajdź swego towarzysza.
Młoda kobieta podróżowała na zachód wzdłuż wybrzeża, pokonując wiele strumieni i rzeczułek,
które odnalazły drogę do wewnętrznego morza. W końcu dotarła do dość dużej rzeki. Tu skręciła
na północ, podążając wzdłuż rwącego strumienia wody w kierunku lądu i rozglądając się za
miejscem, w którym mogłaby przejść na drugą stronę. Szła brzegiem porośniętym sosnami i
modrzewiami, drzewami, które podkreślały swą wyższość nad skarłowaciałymi kuzynami. W
krainie kontynentalnych stepów do iglastej roślinności porastającej brzegi rzeki dołączyły wierzby,
brzozy i osiki.
Nie ominęła żadnego zakrętu ani zakola płynącej meandrami wody i z każdym dniem robiła się
coraz bardziej niespokojna. Rzeka wiodła ją z powrotem na wschód, a generalnie rzecz biorąc w
kierunku północno-wschodnim. A ona nie chciała iść na wschód. Niektóre klany polowały na
wschodnich obszarach kontynentu. Planowała w swej wędrówce na północ skręcić na zachód. Nie
chciała natknąć się na żadnego członka klanu - nie teraz, gdy była naznaczona klątwą śmierci!
Musiała znaleźć sposób na przebycie rzeki.
Postanowiła zaryzykować przejście w miejscu, gdzie rzeka się poszerzyła i rozdzieliła na dwa
kanały, które opływały małą żwirową wysepkę o brzegach porośniętych zaroślami uczepionymi
kamieni. W wodzie po drugiej stronie wyspy leżało kilka dużych otoczaków, co pozwalało
przypuszczać, że jest tam dostatecznie płytko, aby przejść w bród. Dobrze pływała, ale nie chciała
zamoczyć sobie ubrania ani kosza. Ich wyschnięcie wymagałoby potem zbyt wiele czasu, a noce
były nadal zimne.
Chodziła tam i z powrotem po brzegu, przyglądając się rwącej wodzie. Gdy wybrała najpłytsze
miejsce, rozebrała się, ułożyła wszystko w koszu i trzymając go wysoko nad głową, weszła do
rzeki. Kamienie na dnie były śliskie, a prąd nie pomagał w zachowaniu równowagi. Na środku
pierwszego kanału woda sięgała jej do pasa, ale szczęśliwie dostała się na wyspę. Drugie koryto
było szersze. Nie wiedziała, czy można je przejść w bród, ale miała już za sobą prawie pół drogi i
nie zamierzała się poddać.
Jednakże dalej rzeka robiła się coraz głębsza, aż w końcu kobieta szła na czubkach palców,
trzymając kosz wysoko nad głową, a woda sięgała jej do szyi. Nagle dno opadło. Ayla odruchowo
pochyliła głowę i zachłysnęła się wodą. W następnej chwili trzymała się już jednak prosto,
opierając kosz na głowie. Przytrzymywała go jedną ręką, usiłując posuwać się w kierunku
przeciwległego brzegu za pomocą drugiej. Prąd porwał ją i uniósł, ale tylko kawałek. Pod stopami
wyczuła kamienie i kilka chwil później wyszła na ląd.
Ayla znowu wędrowała stepami, zostawiając rzekę za sobą. Dni słoneczne zaczęły przeważać
nad deszczowymi, wreszcie nastała ciepła pora roku, co pozwoliło kobiecie szybciej wędrować na
północ. Pąki na drzewach i krzewach rozwinęły się w liście, a na końcach gałązek roślinności
iglastej wyrosły pędzelki miękkich, jasnozielonych igiełek. Zrywała je, aby żuć po drodze,
rozkoszując się ich lekko ostrym sosnowym smakiem.
Zwyczajem się stało, iż wędrowała cały dzień prawie aż do zmroku, kiedy to odszukiwała jakieś
źródło lub strumień, i rozbijała obóz. Wodę wciąż łatwo znajdowała. Wiosenne deszcze i
topniejące na dalekiej północy pozostałości zimy napełniły strumienie po brzegi i zalały niecki oraz
koryta wyrzeźbione przez wodę, po których potem zostaną jedynie wyschnięte parowy lub w
najlepszym razie błotniste kanały. Dostatek wody był okresem przejściowym. Wilgoć szybko
wchłonie ziemia, ale przedtem pozwoli zakwitnąć stepom.
Niemal w ciągu jednej nocy teren pokryły białe, żółte i purpurowe - rzadziej błękitne czy
jaskrawoczerwone - kwiaty ziół. Z daleka mieszały się z dominującą zielenią młodych traw. Ayla
była zachwycona pięknem tej pory roku; wiosna zawsze była jej ulubioną porą.
Z czasem, gdy otwarte równiny rozkwitły nowym życiem, coraz mniej korzystała ze swych
skromnych zapasów żywności, jakie z sobą niosła, i zaczęła się żywić tym, co znajdowała wokół.
Prawie wcale nie zwalniało to jej tempa marszu. Każda kobieta klanu uczy się zrywać liście,
kwiaty, pączki i jagody w czasie wędrówki nieomal wcale nie przystając przy tym zajęciu. Ayla
oczyściła z liści i gałązek kawał mocnego konaru, zaostrzyła jego koniec krzemiennym nożem i
wykorzystywała go do szybkiego wydobywania korzeni i bulw. Zbieranie było łatwe. Musiała
wyżywić jedynie siebie.
Ale Ayla posiadała umiejętność, której normalnie nie miały inne kobiety klanu. Mianowicie
potrafiła polować. Co prawda jedynie z procy, ale nawet mężczyźni przyznali - gdy w końcu
przystali na to, by polowała - że była najzręczniejszym łowcą z procą w całym klanie. Sama się
tego nauczyła i drogo okupiła tę umiejętność.
Gdy puszczające pędy zioła i trawy skusiły ryjące w ziemi popielice, chomiki olbrzymie, wielkie
skoczki i zające do opuszczenia zimowych norek, Ayla zaczęła ponownie nosić swą procę,
wsuniętą za rzemień, którym obwiązywała swe futrzane okrycie. Kij do wygrzebywania również
Plik z chomika:
kiedi
Inne pliki z tego folderu:
Auel Jean M. - Dzieci Ziemi 05 - Kamienne sadyby.pdf
(5028 KB)
Auel Jean M. - Dzieci Ziemi 04.2 - Wielka wędrówka.pdf
(2332 KB)
Auel Jean M. - Dzieci Ziemi 04.2 - Wielka wędrówka.rtf
(1502 KB)
Auel Jean M. - Dzieci Ziemi 04.1 - Rzeka powrotu.rtf
(994 KB)
Auel Jean M. - Dzieci Ziemi 04.1 - Rzeka powrotu.pdf
(1205 KB)
Inne foldery tego chomika:
alien story
Belgarath
daniken erich
Harrison Harry
jordan robert
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin