Allison Heather - Zapach szczęścia.pdf

(503 KB) Pobierz
Pulse points
HEATHER ALLISON
Zapach szczęścia
105691727.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Poszukuję Hillary Simpson - odezwał się niski męski
głos, z niewielkim tylko śladem obcego akcentu.
Hillary przestała pakować flakony i odwróciła się, by
złożyć głęboki ukłon, jakiego wymagał regulamin
Renaissance Festival.
Mężczyzna, który pojawił się w jej stoisku, nie był jednak
zwykłym klientem. Ciemnoszare spodnie i nienagannie biała
koszula, której nie zaszkodziły nawet teksańskie
październikowe upały, były niezwykle szykowne, mimo że
zdjął krawat i marynarkę.
- To ja jestem Hillary Simpson, milordzie - powiedziała.
Ujmując fałdy purpurowej, renesansowej sukni złożyła mu
głęboki ukłon.
Cisza. Słońce, wdzierające się do pomieszczenia przez
brudne, pseudorenesansowe okna, sprawiało, że w pawilonie
można było się usmażyć. Hillary czuła, jak pod ciężkim
aksamitnym kostiumem ścieka jej po łopatkach cienka strużka
potu.
- W czym mogę pomóc? - zaczęła i zamilkła, widząc
wściekłość w oczach przystojnego nieznajomego. Jeszcze
przed chwilą widziała w nich uznanie. Wtedy jeszcze nie
wiedział, z kim rozmawia.
Czyżby ktoś poskarżył się, że wcześniej zamyka swoje
stoisko? Nie było zbyt wielu chętnych, gotowych kupić jej
drogie perfumy. Ile razy natomiast zerkała przez drzwi łączące
ją ze stoiskiem Melody Anderson, widziała tłum klientów
kupujących u wspólniczki naturalne kosmetyki i płyny.
Skinęła głową w kierunku stołu z grubo ciosanego drewna.
Stały na nim rządkami, kryształowe flakony, wypełnione
bursztynowym płynem.
- Zechciałby pan może, milordzie, zapoznać się z
próbkami moich perfum? Mogę nawet stworzyć zapach
specjalnie dla pana. Może taki, który przypominałby panu ten
dzień?
- Bez obaw, tego dnia długo nie zapomnę. Nieznajomy
rozejrzał się po surowym wnętrzu pawilonu, po czym schylił
głowę, by wejść do środka przez zwieńczone łukiem drzwi.
105691727.003.png
- Nazywam się Paul St. Steven.
Nic jej to nazwisko nie mówiło. Melody prawdopodobnie
była lepiej poinformowana, gdyż podczas festiwalu spędzała
każdy weekend na terenie wystawy. Mężczyzna był pewnie
jednym z jego organizatorów i przyszedł zganić Hillary, że
zbyt wcześnie zamknęła stoisko.
Wyciągnęła do niego rękę w geście powitania. Ujął ją
natychmiast, uśmiechając się przy tym grzecznościowo.
Uśmiech ozdobił jego i tak już przystojną twarz.
- Był męski i urodziwy.
- Mogę wszystko wyjaśnić - powiedziała, pragnąc go
udobruchać.
- Byłbym zobowiązany.
- Słońce szkodzi perfumom. Z pewnością nie chciałby
pan, bym w czasie pańskiego festiwalu sprzedawała towar
gorszej jakości?
- Nie, nie chciałbym. - Zrobił krótką przerwę.
- Tylko że to nie jest mój festiwal. - Czy pani wie, kim
jestem? - powiedział z pewnym odcieniem dumy.
- Jednym z członków zarządu Renaissance Festival?
- Nie.
- Ach - westchnęła z ulgą i uśmiechnęła się. A więc nie
przyszedł, by czynić jej wymówki.
Nie odpowiedział na jej uśmiech.
Jaki był wobec tego powód jego wyraźnie narastającej
irytacji?
- Gdzie są pozostali? - spytał.
- Jacy pozostali?
Nie spuszczając oczu z jej twarzy, Paul zdecydowanym
ruchem sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął z niej
złożoną kartkę. Rozłożył ją i podsunął Hillary pod nos.
- Pozostali wytwórcy perfum.
Utkwiła wzrok w wycinku z gazety i przeczytała: „Hillary
Simpson, właścicielka «Scentsations» w Buffalo Bayou Mall,
Houston, organizuje Seminarium Niezależnych Wytwórców
Perfum..."
Hillary doskonale znała dalszą treść ogłoszenia. Z trudem
przełknęła ślinę. Zmuszona była przesunąć pierwotny termin
seminarium. Na domiar złego, w „Perfumers Quarterly"
105691727.004.png
zdążyło się już ukazać ogłoszenie zapowiadające jej
seminarium. Ale to mogło tylko oznaczać, że Paul jest... Nie,
to niemożliwe. Po tylu telefonach... Tylko nie to!
- Czy jest pan może przedstawicielem „St. Etienne"?
- A więc jednak oczekiwano mnie? - powiedział.
- Co pan tu robi? - Niepokój nadał głosowi Hillary ostre
brzmienie. - To znaczy, mam na myśli, że tutaj przebiega
Renaissance Festival.
- Czy tutaj odbywa się pani seminarium? - spytał Paul,
wskazując ręką na otaczające jej stoisko tereny wystawowe.
- Seminarium zostało odwołane już jakiś czas temu -
powiedziała zduszonym głosem.
- Nie mogła się pani pofatygować i zawiadomić mnie w
porę?
Hillary starała się zachować spokój. Dom mody „St.
Etienne", choć czasy swej świetności miał już za sobą, wciąż
liczył się w branży. Należał do tych nielicznych francuskich
domów mody, które zatrudniały własnego kreatora perfum.
Pozostała większość zamawiała dla siebie perfumy w
zakładach chemicznych i laboratoriach wytwarzających
sztuczne zapachy.
Ale firma „St. Etienne" hołdowała tradycji. Była stara,
bogata i miała najwyraźniej równie stary system łączności.
- Próbowałam się z panem skontaktować - odparła Hillary
z czarującym uśmiechem. - Wielokrotnie zostawiałam
wiadomości u różnych ludzi na dwóch kontynentach. Przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę wywoływany był pan na
lotnisku im. Kennedy 'ego, co było nieco kłopotliwe, jako że
nikt nie chciał mi podać pańskiego nazwiska. Rzekomo nikt
nie znał trasy pańskiej podróży. Nikt nie chciał mnie połączyć
z pana sekretarką czy jakimkolwiek przełożonym. Może nie są
zainteresowani, by otrzymywał pan przeznaczone dla siebie
informacje?
- No cóż, być może moi ludzie... zbyt mocno się starają,
by nie naruszano mojego spokoju.
- A przed kim oni tak pana strzegą?
Zamiast odpowiedzi, Paul ponownie podsunął jej pod nos
wycinek z kwartalnika.
- A więc jak pani to wytłumaczy?
105691727.005.png
- Chciałam zarezerwować miejsce na ogłoszenie w
wydaniu letnim. Wysłałam im więc tekst i zaliczkę. Niestety,
przez pomyłkę „Perfumer's Quarterly" wydrukował ogłoszenie
w wydaniu wiosennym. Nie byłam zupełnie przygotowana na
taką ewentualność. Wszystko było jeszcze nie dopięte,
rezerwacja hotelu nie potwierdzona...
- Hotele rezerwuje się co najmniej z rocznym
wyprzedzeniem! - przerwał jej Paul.
- Rok temu nawet mi się nie śniło o organizowaniu
takiego spotkania.
Wtedy nie przypuszczała nawet, w co się wpakuje.
Wydawało jej się, że poprzez zorganizowanie seminarium uda
jej się zdobyć nazwisko w przemyśle perfumeryjnym. Być
może powiodłoby się, gdyby nie ten przeklęty „Perfumer's
Quarterly" i błąd ich działu ogłoszeń.
Gdyby wcześniej wiedziała, że jeden z najbardziej
prestiżowych francuskich domów mody zamierza wysłać
swego przedstawiciela, być może seminarium dałoby się
uratować.
- Czy pani przygotowywała wszystko sama?
- Tylko z moją wspólniczką.
- Tak, to wszystko tłumaczy - pokiwał głową Paul.
- Co tłumaczy?
- Wygląda na to, iż nie jest pani w stanie zorganizować
jakiejkolwiek imprezy - powiedział.
Hillary pomyślała, jak bardzo przydałby się jej w tej
chwili słuszny wzrost, głębszy głos, proste, ciemne włosy.
Zapragnęła, by zniknęły wszystkie jej piegi i dołeczki w
policzkach. Przydałby się też inny ubiór. Paul St. Steven
uważał ją za podfruwajkę.
- A więc przebył pan wiele tysięcy mil tylko po to, by
wytknąć mi mój brak kompetencji?
Teraz naprawdę się zdenerwował.
- Przebyłem kawał drogi, by wziąć udział w spotkaniu
niezależnych wytwórców perfum!
- Ja też nim jestem! Pogardliwie rozejrzał się wokół.
- Czyżby?
Przeszedł na zaplecze prostokątnego pomieszczenia.
105691727.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin