Gonczarow Iwan - Obłomow.doc

(2991 KB) Pobierz
Iwan Gonczarow

Iwan Gonczarow

Ob≥omow

PIW

Warszawa 1978

 

Prze≥oøy≥a  Nadzieja Drucka

 

 

 

Na dysk przepisa≥ Franciszek Kwiatkowski

Od redakcji

 

Iwan Gonczarow, w przeciwieÒstwie do wiÍkszoúci

wspÛ≥czesnych mu pisarzy, pochodzi≥ nie ze szlachty; urodzi≥ siÍ w

r. 1812 w boga tej rodzinie kupieckiej, zamieszka≥ej w Symbirsku

nad Wo≥gπ.

Otrzyma≥ bardzo staranne wychowanie i wykszta≥cenie. UkoÒczy≥

uniwersytet w Moskwie, po czym wstπpi≥ na s≥uøbÍ paÒstwowπ jako

t≥umacz w departamencie handlu zagranicznego w Petersburgu.

RÛwnoczeúnie udziela≥ lekcji literatury synom malarza Majkowa - A

pollonowi, przysz≥emu poecie, i Walerianowi, przysz≥emu krytykowi.

Tπ drogπ Gonczarow wszed≥ w sferÍ Ûwczesnych kÛ≥ artystycznych i

literackich i rozpoczπ≥ dzia≥alnoúÊ pisarskπ, drukujπc w

czasopismach mniejsze utwory. Ukazanie siÍ w druku powieúci Zwyk≥a

historia (1847) ugruntowa≥o jego pozycjÍ pisarza.

Lata 1852-54 Gonczarow spÍdzi≥ w podrÛøy dooko≥a úwiata na

fregacie wojskowej jako sekretarz admira≥a Putiatina, ktÛremu

zlecono misjÍ bliøszego poznania Japonii. Owocem podrÛøy by≥a

seria interesujπcych szkicÛw (zapoczπtkowa≥y one tak popularnπ

pÛüniej formÍ reportaøu - oczerk), wydanych nastÍpnie w dwutomowej

ksiπøce Fregata Pallada.

Ob≥omowa pisa≥ Gonczarow poczπtkowo w bardzo wolnym tempie. Pomys≥

powieúci powsta≥ juø w r.1847. W dwa lata pÛüniej pisarz

opublikowa≥ fragment Sen Ob≥omowa. W ciπgu nastÍpnych oúmiu lat

Gonczarow przemyúla≥ swπ powieúÊ w najdrobniejszych szczegÛ≥ach,

napisa≥ jπ zaú prawie w ca≥oúci w r. 1857 w Marienbadzie, gdzie

przebywa≥ na kuracji. Pisa≥ ogromnie szybko; w ciπgu siedmiu

tygodni powsta≥y trzy ostatnie czÍúci Ob≥omowa z wyjπtkiem kilku

rozdzia≥Ûw. "Napracowa≥em siÍ tak, zrobi≥em tyle przez te dwa

miesiπce, øe ktoú inny nie napisa≥by tego majπc do dyspozycji dwa

øycia" - pisa≥ Gonczarow pÛüniej. PowieúÊ zosta≥a zakoÒczona w r.

1858, a opublikowana w roku nastÍpnym.

Ob≥omow niewπtpliwie stanowi szczytowy punkt twÛrczoúci Gonczarowa

i rozs≥awi≥ imiÍ pisarza daleko poza granice jego kraju. PowieúÊ

trafiajπc w nastroje spo≥eczeÒstwa okresu sprzed reform Aleksandra

II wywar≥a wielkie wraøenie i zyska≥a powszechne uznanie,

pog≥Íbione przez analizÍ Dobrolubowa w jego pracy krytycznej Co to

jest ob≥omowszczyzna?

"Trzeba by≥o øyÊ w tym czasie - pisa≥ krytyk literacki

Skabiczewski - øeby zrozumieÊ, jakπ sensacjÍ wzbudzi≥a ta powieúÊ

i jaki wstrzπs wywo≥a≥a w spo≥eczeÒstwie. Spad≥a jak bomba na

úrodowisko inteligencji w okresie wielkiego podniecenia, trzy lata

przed uwolnieniem ch≥opÛw od paÒszczyzny, gdy w ca≥ej literaturze

og≥oszono pochÛd krzyøowy przeciw bezw≥adowi, zastojowi i

gnuúnoúci."

NastÍpna i ostatnia powieúÊ Gonczarowa Urwisko (1869) wysz≥a juø

po opuszczeniu przez autora s≥uøby paÒstwowej i przejúciu na

emeryturÍ.

Ostatnie lata øycia - do úmierci w r. 1891 - Gonczarow spÍdzi≥

samotnie w ma≥ym, zacisznym mieszkaniu w Petersburgu. Pisa≥ juø

niewiele. Liczne polemiki na temat swej twÛrczoúci zamknπ≥

krytycznym komentarzem do swych powieúci pt. Lepiej pÛüno niø

wcale (1879). Analizuje w nim swπ drogÍ twÛrczπ, odpiera ataki,

szczegÛlnie w zwiπzku z postaciπ Wo≥ochowa (Urwisko), ktÛrego

charakterystykÍ uznano za paszkwil na m≥odzieø postÍpowπ.

Pisarz nazywa to g≥Íbokim nieporozumieniem i wypowiada przy tym

gorπcπ pochwa≥Í wspÛ≥czesnej mu m≥odzieøy, ktÛra z takim zapa≥em

podjÍ≥a trud rozproszenia mroku zacofania w Rosji.

 

CzÍúÊ pierwsza

 

I

 

Na ulicy Grochowej, w jednym z wielkich domÛw, ktÛrego mieszkaÒcÛw

starczy≥oby na ca≥e powiatowe miasto, leøa≥ rankiem w ≥Ûøku, w

swym mieszkaniu, Ilia Iljicz Ob≥omow.

By≥ to cz≥owiek lat trzydziestu dwÛch-trzech, úredniego wzrostu, o

przyjemnej powierzchownoúci i ciemnoszarych oczach. Twarz jego nie

zdradza≥a jednak øadnej okreúlonej myúli, rysom brakowa≥o

skupienia. Myúl niby wolny ptak igra≥a na twarzy, migota≥a w

oczach, spoczywa≥a na pÛ≥otwartych wargach, kry≥a siÍ w

zmarszczkach czo≥a, potem znika≥a zupe≥nie, a wÛwczas ca≥π twarz

oúwietla≥ spokojny p≥omyk beztroski, z twarzy przenosi≥a siÍ ta

beztroska na ca≥π postaÊ, a nawet na fa≥dy szlafroka.

Niekiedy spojrzenie leøπcego przygasa≥o i nabiera≥o wyrazu jakby

zmÍczenia czy teø nudy; ale ani zmÍczenie, ani nuda nie mog≥y

nawet na chwilÍ spÍdziÊ z jego oblicza ≥agodnoúci, przewaøajπcego

i podstawowego wyrazu nie tylko twarzy, ale i duszy; dusza zaú tak

szczerze, tak przejrzyúcie jaúnia≥a w oczach, w uúmiechu, w kaødym

ruchu g≥owy, rÍki... Powierzchowny obserwator, cz≥owiek oziÍb≥y,

rzuciwszy na Ob≥omowa przelotne spojrzenie rzek≥by: "Musi to byÊ

poczciwiec, natura nieskomplikowana!" Cz≥owiek zaú bardziej

g≥Íboki, bardziej wraøliwy, wpatrujπc siÍ d≥ugo w jego twarz,

odszed≥by w przyjemnej zadumie, z uúmiechem.

Cera Ilii Iljicza nie by≥a ani rumiana, ani úniada, ani

zdecydowanie blada, lecz barwy nieokreúlonej, a moøe wydawa≥a siÍ

takπ, poniewaø Ob≥omow zgnuúnia≥ jakoú przedwczeúnie czy to z

braku ruchu, czy powietrza, a moøe z obu tych przyczyn. W ogÛle

zaú cia≥o jego wskutek matowego, zbyt bia≥ego koloru szyi,

drobnych pulchnych rπk, wiotkich ramion zdawa≥o siÍ zniewieúcia≥e.

Ruchy jego, nawet wÛwczas gdy by≥ czymú zaniepokojony, hamowa≥a

≥agodnoúÊ i nie pozbawione wdziÍku lenistwo. Gdy z g≥Íbi duszy

wyp≥ywa≥a na twarz chmura troski, wzrok stawa≥ siÍ zamglony, na

czole ukazywa≥y siÍ poprzeczne zmarszczki, zaczyna≥a siÍ gra

wπtpliwoúci, smutku, lÍku; niepokÛj ten jednak rzadko przybiera≥

kszta≥t jakiejú okreúlonej myúli, a jeszcze rzadziej przeradza≥

siÍ w zamiar. Ca≥y niepokÛj wy≥adowywa≥ siÍ w westchnieniu,

zamiera≥ w apatii lub sennoúci.

Jakøe pasowa≥ domowy ubiÛr Ob≥omowa do spokojnych rysÛw jego

twarzy, do jego wydelikaconego cia≥a! Mia≥ na sobie szlafrok z

perskiej tkaniny, prawdziwy cha≥at wschodni, niczym nie

przypominajπcy europejskiego, bez chwastÛw, bez aksamitu, bez

wciÍcia w talii, tak obszerny, øe Ob≥omow mÛg≥ siÍ nim owinπÊ

dwukrotnie. RÍkawy, wed≥ug niezmiennej mody azjatyckiej,

rozszerza≥y siÍ coraz bardziej od palcÛw ku ramionom. I chociaø

cha≥at ten straci≥ swπ pierwotnπ úwieøoúÊ, a jego dawny, naturalny

po≥ysk miejscami zosta≥ zastπpiony przez inny, nabyty, zachowa≥

jednak jaskrawoúÊ wschodnich barw i trwa≥oúÊ tkaniny.

Szlafrok ten w oczach Ob≥omowa mia≥ mnÛstwo nieocenionych zalet;

by≥ miÍkki, dobrze siÍ uk≥ada≥, cia≥o nie czu≥o go na sobie,

poddawa≥ siÍ najmniejszemu ruchowi jak pos≥uszny niewolnik.

W domu Ob≥omow chodzi≥ zawsze bez krawata i kamizelki, gdyø lubi≥

byÊ nieskrÍpowany i swobodny. Nosi≥ pantofle d≥ugie, miÍkkie i

szerokie; gdy spuszcza≥ nogi z pos≥ania na pod≥ogÍ, nie patrzπc

trafia≥ w nie od razu i niezawodnie.

Leøenie nie by≥o dla Ilii Iljicza koniecznoúciπ jak dla chorego

lub cz≥owieka, ktÛry chce spaÊ. Nie by≥o teø czymú przypadkowym

jak dla kogoú, kto siÍ zmÍczy≥, ani rozkoszπ jak dla prÛøniaka.

By≥ to jego stan normalny. Kiedy by≥ w domu - a w domu przebywa≥

niemal stale - leøa≥ ciπgle, i zawsze w tym samym pokoju, gdzie go

zastaliúmy, pokoju, ktÛry s≥uøy≥ mu jednoczeúnie za sypialniÍ,

gabinet i bawialniÍ. Ob≥omow mia≥ jeszcze trzy inne pokoje, lecz

zaglπda≥ tam rzadko, nie codziennie, i to tylko z rana, gdy

s≥uøπcy zamiata≥ gabinet, czego nie robi≥o siÍ dzieÒ w dzieÒ. W

pokojach tych meble sta≥y w pokrowcach, story by≥y spuszczone.

PokÛj, w ktÛrym leøa≥ Ilia Iljicz, na pierwszy rzut oka wydawa≥

siÍ wspaniale umeblowany. Sta≥ tam kantorek mahoniowy, dwie kanapy

obite jedwabiem, piÍkne parawany haftowane w ptaki i owoce, jakie

nigdy nie istnia≥y w rzeczywistoúci. By≥y tam jedwabne kotary,

dywany, kilka obrazÛw, brπzy, porcelana i mnÛstwo piÍknych

drobiazgÛw.

Lecz doúwiadczone oko cz≥owieka o dobrym smaku, ogarniajπc jednym

przelotnym spojrzeniem wszystko, co tu by≥o, odgad≥oby z ≥atwoúciπ

chÍÊ zachowania tylko decorum niezbÍdnej przyzwoitoúci - tak, aby

zbyÊ. To by≥o jednπ troskπ Ob≥omowa, gdy meblowa≥ swÛj gabinet.

CiÍøkie, niezgrabne krzes≥a mahoniowe, chwiejne etaøerki nie

zadowoli≥yby przecieø wytwornego smaku. Oparcie jednej z kanap

osunÍ≥o siÍ ku do≥owi, fornir miejscami odstawa≥.

Tak samo wyglπda≥y obrazy, wazony i drobiazgi.

Jednakøe sam gospodarz patrzy≥ na umeblowanie swego gabinetu

wzrokiem tak obojÍtnym i roztargnionym, jakby zapytywa≥: "Kto tu

poúciπga≥ i poustawia≥ to wszystko?" Skutkiem tak obojÍtnego

stosunku Ob≥omowa do swej w≥asnoúci, a moøe i z powodu bardziej

jeszcze obojÍtnego do tych spraw stosunku s≥uøπcego Zachara, widok

gabinetu, gdy siÍ obejrza≥o w nim wszystko uwaønie, po prostu

zdumiewa≥ zaniedbaniem i niechlujstwem.

Na úcianach, ko≥o obrazÛw, zwisa≥a w kszta≥cie festonÛw nasycona

kurzem pajÍczyna. Zwierciad≥a nie odbija≥y przedmiotÛw, lecz ze

wzglÍdu na kurz, ktÛrym by≥y pokryte, mog≥y raczej s≥uøyÊ jako

tablice do zapisywania notatek. Na dywanach pe≥no by≥o plam. Na

kanapie leøa≥ zapomniany rÍcznik; na stole prawie zawsze sta≥ z

rana nie sprzπtniÍty po wczorajszej kolacji talerz z obgryzionπ

kostkπ i solniczka, a dooko≥a poniewiera≥y siÍ okruchy chleba.

Gdyby nie ten talerz, nie fajka, wypalona przed chwilπ i oparta o

pos≥anie lub leøπcy na nim sam gospodarz, moøna by pomyúleÊ, øe

nikt tu nie mieszka - tak wszystko by≥o zakurzone, wype≥z≥e i w

ogÛle pozbawione øywych úladÛw obecnoúci cz≥owieka. Co prawda, na

etaøerkach leøa≥y dwie czy trzy otwarte ksiπøki i porzucona

gazeta, na biurku sta≥ ka≥amarz i leøa≥y piÛra; lecz stronice, na

ktÛrych otwarte by≥y ksiπøki, pokry≥y siÍ kurzem i poøÛ≥k≥y;

widocznie dawno je tak rzucono; gazeta by≥a z ubieg≥ego roku, a

gdyby ktoú umacza≥ piÛro w ka≥amarzu, wylecia≥aby chyba tylko z

niego brzÍczπca, przeraøona mucha.

Ilia Iljicz obudzi≥ siÍ wbrew przyzwyczajeniu bardzo wczeúnie,

oko≥o godziny Ûsmej. By≥ czymú mocno zatroskany. Na twarzy jego

wystÍpowa≥y kolejno ni to lÍk, ni to zmartwienie i øal. WidaÊ

by≥o, øe gnÍbi≥a go walka wewnÍtrzna, umys≥ zaú jeszcze nie

przyszed≥ z pomocπ.

Chodzi≥o o to, øe poprzedniego dnia Ob≥omow otrzyma≥ ze wsi od

swego rzπdcy list o przykrej treúci. Wiadomo, o jakich

przykroúciach moøe pisaÊ rzπdca: nieurodzaj, zmniejszenie dochodu,

ch≥opi zalegajπ z czynszem itp. Chociaø rzπdca pisa≥ do swego pana

takie same listy i w roku zesz≥ym, i w zaprzesz≥ym, jednak ten

ostatni list podzia≥a≥ silnie jak kaøda niemi≥a niespodzianka.

Bo czy to ≥atwa sprawa? Trzeba by≥o pomyúleÊ o sposobach

przedsiÍwziÍcia jakichú krokÛw. Zresztπ, naleøy oddaÊ

sprawiedliwoúÊ dba≥oúci Ilii Iljicza o w≥asne sprawy. Juø po

pierwszym nieprzyjemnym liúcie, otrzymanym od rzπdcy przed kilku

laty, zaczπ≥ tworzyÊ w myúli plan rozmaitych zmian i ulepszeÒ w

systemie zarzπdzania majπtkiem.

Plan ten przewidywa≥ wprowadzenie pewnych nowych úrodkÛw natury

gospodarczej, policyjnej i innych. Jednak nie by≥ jeszcze

bynajmniej obmyúlony do koÒca, przykre zaú listy rzπdcy powtarza≥y

siÍ rokrocznie, pobudza≥y Ob≥omowa do dzia≥alnoúci, a co za tym

idzie, zak≥Ûca≥y mu spokÛj. Ob≥omow zdawa≥ sobie sprawÍ z

koniecznoúci powziÍcia jakiejú stanowczej decyzji, zanim plan

bÍdzie gotÛw.

Gdy tylko siÍ obudzi≥, zamierza≥ natychmiast wstaÊ, umyÊ siÍ i po

wypiciu herbaty pomyúleÊ powaønie, to i owo rozwaøyÊ, zapisaÊ i w

ogÛle zajπÊ siÍ ca≥π sprawπ naleøycie.

Leøa≥ jednak jeszcze z pÛ≥ godziny, drÍczπc siÍ tym zamiarem, w

koÒcu doszed≥ do wniosku, øe rÛwnie dobrze zdπøy to zrobiÊ po

herbacie, herbatÍ zaú moøna piÊ, jak zwykle, w ≥Ûøku, tym bardziej

øe nic nie przeszkadza myúleÊ i na leøπco.

Tak teø uczyni≥. Po herbacie uniÛs≥ siÍ juø ze swego ≥oøa i o ma≥o

co nie wsta≥; spoglπdajπc na pantofle zaczπ≥ nawet opuszczaÊ z

≥Ûøka jednπ nogÍ, lecz od razu jπ cofnπ≥.

Zegar wybi≥ wpÛ≥ do dziesiπtej. Ilia Iljicz drgnπ≥.

- CÛø to ja, doprawdy? - rzek≥ na g≥os, niezadowolony. - Wstyd po

prostu: czas do roboty. Tylko sobie trochÍ pofolgowaÊ, to zaraz...

- Zachar! - krzyknπ≥.

W pokoju, oddzielonym od gabinetu Ilii Iljicza tylko niewielkim

korytarzem, da≥o siÍ s≥yszeÊ najprzÛd jakby warczenie psa

podwÛrzowego, potem stukot zeskakujπcych z czegoú nÛg. To Zachar

zeskoczy≥ z przypiecka, na ktÛrym zwykle spÍdza≥ czas siedzπc

pogrπøony w drzemce.

Do pokoju wszed≥ starszy mÍøczyzna w szarym surducie z dziurπ pod

pachπ, skπd wystawa≥ kawa≥ek koszuli, w szarej kamizelce z

miedzianymi guzikami, o ≥ysej jak kolano g≥owie i o niezwykle

szerokich i gÍstych, siwiejπcych rudawych faworytach, z ktÛrych

kaødy wystarczy≥by na trzy brody.

Zachar nie stara≥ siÍ zmieniÊ nie tylko wyglπdu, jakim obdarzy≥ go

Pan BÛg, ale i ubioru, w ktÛrym chodzi≥ na wsi. Ubranie robiono mu

na wzÛr tego, ktÛre przywiÛz≥ ze wsi. Szary surdut i kamizelkÍ

lubi≥ takøe dlatego, øe to na pÛ≥ mundurowe ubranie przypomina≥o

nieco liberiÍ, ktÛrπ nosi≥ ongiú, towarzyszπc swym nieøyjπcym dziú

paÒstwu do cerkwi lub z wizytπ; w jego wspomnieniu jedynie liberia

reprezentowa≥a dostojeÒstwo domu Ob≥omowÛw.

Nic wiÍcej nie przypomina≥o starego szerokiego i spokojnego,

paÒskiego sposobu øycia w wiejskiej g≥uszy. Starzy paÒstwo

pomarli, portrety rodzinne zosta≥y w domu i poniewierajπ siÍ

pewnie gdzieú na strychu, legendy o dawnym øyciu i chwale rodu

zanikajπ i øyjπ tylko w pamiÍci nielicznych pozosta≥ych we wsi

starcÛw. Dlatego w≥aúnie szary surdut drogi by≥ Zacharowi; widzia≥

w nim cieÒ wspomnieÒ dawno minionej wielkoúci, jak widzia≥ go

rÛwnieø w niektÛrych rysach twarzy i w sposobie bycia pana,

przypominajπcym jeszcze rodzicÛw, w jego kaprysach, na ktÛre

gdera≥ g≥oúno i po cichu, ktÛre szanowa≥ jednak w g≥Íbi duszy jako

przejaw paÒskiej woli i paÒskiego prawa.

Bez tych kaprysÛw nie czu≥by jakoú pana nad sobπ; gdyby nie one,

nic nie wskrzesza≥oby jego m≥odoúci, wsi, ktÛrπ obaj porzucili tak

dawno, i legend pochylonego wiekiem dworu - jedynej jego kroniki

prowadzonej przez starych s≥uøπcych, niaÒki, mamki i przekazywanej

z pokolenia w pokolenie.

Dom Ob≥omowÛw by≥ niegdyú bogaty i znakomity w okolicy, potem

jednak, BÛg wie dlaczego, wciπø uboøa≥, podupada≥ i w koÒcu, nie

wiadomo jak i kiedy, zagubi≥ siÍ wúrÛd niestarych domÛw

szlacheckich. Tylko posiwiali s≥udzy przechowywali troskliwie i

przekazywali sobie kolejno wiernπ pamiÍÊ przesz≥oúci, czczπc jπ

jak úwiÍtoúÊ.

Oto dlaczego Zachar tak lubi≥ swÛj szary surdut.

ByÊ moøe dlatego teø ceni≥ swe bokobrody, øe widzia≥ w

dzieciÒstwie wielu starych s≥uøπcych noszπcych tÍ dawnπ

arystokratycznπ ozdobÍ.

Ilia Iljicz, pogrπøony w zadumie, d≥ugo nie dostrzega≥ obecnoúci

Zachara. Zachar sta≥ przed nim milczπc. W koÒcu kaszlnπ≥.

- Czego chcesz? - spyta≥ Ilia Iljicz.

- Przecie pan wo≥a≥?

- Wo≥a≥em? Po cÛø to ja ciÍ wo≥a≥em, nie pamiÍtam! - odpowiedzia≥

przeciπgajπc siÍ. - Idü no tymczasem do siebie, a ja sobie

przypomnÍ.

Zachar wyszed≥, a Ilia Iljicz wciπø leøa≥ i myúla≥ o przeklÍtym

liúcie.

Minπ≥ chyba kwadrans.

- No, dosyÊ tego leøenia! - powiedzia≥. - Trzeba wstaÊ... A zresztπ,

niech tam, przeczytam jeszcze raz uwaønie list rzπdcy, a potem

zaraz wstanÍ. Zachar!

ZnÛw ten sam skok i tym razem g≥oúniejszy pomruk. Zachar wszed≥,

Ob≥omow zaú znowu pogrπøy≥ siÍ w zadumie. Zachar posta≥ ze dwie

minuty, patrzπc na pana nieprzychylnym okiem, nieco z ukosa, i w

koÒcu poszed≥ ku drzwiom.

- Dokπdøe idziesz? - spyta≥ nagle Ob≥omow.

- Pan nic nie mÛwi, po cÛø wiÍc staÊ tu po prÛønicy? - wychrypia≥

Zachar, jako øe inaczej nie umia≥, gdyø, jak twierdzi≥, utraci≥

g≥os na polowaniu z psami, kiedy jeüdzi≥ ze starszym panem i kiedy

to jakoby silny powiew wiatru wlecia≥ mu do gard≥a.

Sta≥ w pÛ≥obrocie poúrodku pokoju i wciπø patrzy≥ z ukosa na

Ob≥omowa.

- A cÛø to, nogi ci usch≥y, øe nie moøesz postaÊ trochÍ? Widzisz

przecie, øe mam k≥opoty, wiÍc poczekaj! Jeszczeú siÍ tam ma≥o

wyleøa≥? Odszukaj list, ktÛry wczoraj otrzyma≥em od rzπdcy. Gdzieú

go podzia≥?

- Jaki list? Nie widzia≥em øadnego listu - powiedzia≥ Zachar.

- Tyú go przecieø odebra≥ od pocztyliona: brudny taki.

- Skπdøe mogÍ wiedzieÊ, gdzie pan go po≥oøy≥ - mÛwi≥ Zachar

poklepujπc d≥oniπ po papierach i po rÛønych rzeczach leøπcych na

stole.

- Ty nigdy nic nie wiesz. Tam w koszu popatrz! Moøe wpad≥ za

kanapÍ? A oparcie kanapy dotychczas nie naprawione; tylko zawo≥aÊ

stolarza i naprawiÊ. Przecieø to ty z≥ama≥eú. O niczym nie

pomyúlisz!

- Ja nie z≥ama≥em - odpowiedzia≥ Zachar. - Samo siÍ z≥ama≥o, nie

moøe przecie byÊ wiecznie; musi siÍ kiedyú z≥amaÊ.

Ilia Iljicz nie uwaøa≥ za stosowne dowodziÊ czegoú przeciwnego.

- Znalaz≥eú czy nie? - spyta≥ tylko.

- Tu sπ jakieú listy.

- To nie te.

- No, to nie ma wiÍcej - mÛwi≥ Zachar.

- No, dobrze, idü juø! - rzek≥ zniecierpliwiony Ilia Iljicz. -

WstanÍ, to sam znajdÍ.

Zachar poszed≥ do siebie, ledwie jednak wspar≥ siÍ oburπcz o

przypiecek, by wskoczyÊ na swe legowisko, znowu da≥o siÍ s≥yszeÊ

úpieszne wo≥anie:

- Zachar! Zachar!

- Ach, mÛj Boøe! - gdera≥ Zachar idπc znÛw do gabinetu. - CÛø to

za mordÍga! Øeby juø úmierÊ przysz≥a prÍdzej!

- Czego pan chce? - rzek≥ trzymajπc siÍ jednπ rÍkπ drzwi gabinetu

i na znak nie≥aski patrzπc na Ob≥omowa do tego stopnia z ukosa, øe

mÛg≥ widzieÊ swego pana tylko po≥owπ oka, pan zaú widzia≥ zaledwie

jeden ogromny faworyt, z ktÛrego tylko patrzeÊ, a wyfrunπ dwa lub

trzy ptaki.

- ChustkÍ do nosa, prÍdzej! Sam byú siÍ mÛg≥ domyúliÊ: nie

widzisz? - zauwaøy≥ surowo Ilia Iljicz.

Zachar nie okaza≥ øadnego szczegÛlniejszego niezadowolenia ani

zdziwienia s≥yszπc ten rozkaz i wyrzut pana. Uwaøa≥ zapewne, øe i

jedno, i drugie by≥o zupe≥nie naturalne.

- A ktÛø jπ wie, gdzie ta chustka? - gdera≥ obchodzπc pokÛj i

obmacujπc kaøde krzes≥o, choÊ i tak moøna by≥o widzieÊ, øe nic nie

leøy na krzes≥ach.

- Wszystko pan gubi! - zauwaøy≥ otwierajπc drzwi do bawialni, by

popatrzeÊ, czy tam jej nie ma.

- Dokπd? Tu szukaj! Juø od trzech dni tam nie by≥em. I prÍdzej

trochÍ! - mÛwi≥ Ilia Iljicz.

- Gdzie chustka? Nie ma chustki! - mÛwi≥ Zachar rozk≥adajπc rÍce i

rozglπdajπc siÍ po wszystkich kπtach. - Tam jest przecie -

zachrypia≥ nagle ze z≥oúciπ - pod panem! O, tu koniec wystaje. Sam

pan leøy na niej, a wo≥a o chustkÍ!

I Zachar, nie czekajπc odpowiedzi, zabiera≥ siÍ do wyjúcia.

Ob≥omow poczu≥ siÍ trochÍ zaøenowany skutkiem w≥asnego gapiostwa.

Szybko jednak znalaz≥ inny powÛd, øeby Zachara uczyniÊ winowajcπ.

- Czysto tu u ciebie wszÍdzie, nie ma co; ile kurzu, brudu, Boøe

drogi! Popatrz no, tam, po kπtach - nic nie robisz!

- Jeúli juø ja nic nie robiÍ... - przemÛwi≥ Zachar obraøonym

g≥osem. - Staram siÍ, øycia nie szczÍd...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin