IV niedzil.postu C.doc

(30 KB) Pobierz
Każdy może wrócić

Każdy może wrócić

Przebaczający Ojciec

W Chrystusie Bóg pojednał świat ze sobą, nie poczytując ludziom ich grzechów. W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem! Czwarta niedziela Wielkiego Postu przyniosła nam w lekturze Pisma świętego przypowieść o przebaczającym Ojcu. Właśnie tak trzeba tę historię zatytułować. Jeśli bohaterem opowieści jest marnotrawny syn, to kochający i przebaczający Ojciec jest nim o wiele bardziej. Przecież gdyby nie otwarte serce Ojca, na nic zdałby się powrót syna. Cała zaś historia byłaby ilustracją beznadziejności ludzkiego żywota. A jest ilustracją wielkiej nadziei, jaką może żywić każdy człowiek – także ten, który w jakimś momencie swego życia odrzucił dobro, zbuntował się przeciw wszystkiemu i wszystkim, wybrał siebie i swoje pomysły.

Syn z Jezusowej opowieści nie uszanował Ojca, nie uszanował także prawnego porządku tamtych czasów. Żądanie „Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada” wykraczało poza wszelką przyzwoitość. Mogło znaczyć: „Za długo żyjesz, tato, czas, żebym teraz ja gospodarzył”. Ale i to nie oddaje głębi przewrotności starszego syna. Przecież on nie miał zamiaru gospodarzyć, chciał tylko cieszyć się majątkiem. Bezczelność? Głupota? Jedno i drugie, a nawet więcej niż głupota pomieszana z tupetem. Ojciec ze spokojem spełnia żądanie syna – choć boleśnie musiał przeżyć to, co mu syn zgotował. Po latach, sądzę że niewielu, gdy kasa młodemu się skończyła, synalek wraca. Ojciec przyjmuje marnotrawnego syna do domu. Po latach? On cały czas na niego czeka. Przebaczył już dawno, czeka tylko, by syn to zrozumiał.

Kto przebaczył? Kto czeka? Rozumiemy przypowieść – to Bóg jest bohaterem historii opowiedzianej przez Jezusa.

Wizja bezwzględnego stróża

Jeśli Ewangelia jest „dobrą i radosną nowiną” – bo takie jest znaczenie tego greckiego słowa, to słusznie przypowieść o przebaczającym Ojcu nazwano „ewangelią w Ewangelii”. Skąd więc wziął się i wciąż wielu ludzi przeraża wizja Boga jako bezwzględnego stróża prawa i porządku? Porządku i prawa, które sam arbitralnie ustalił i jak bezduszny żandarm pilnuje jego przestrzegania. I nieomal się cieszy, gdy kogoś przyłapie na jakimś grzechu czy grzeszku. Lepiej na czas się przyznać w spowiedzi, a wtedy wszystko znowu w porządku, można z Bogiem swój grzechowy hazard dalej uprawiać z nadzieją, że jakoś się uda.

Może przejaskrawiłem i przesadziłem. Ale coś w takim obrazie jest. Gdy zaś rozejrzeć się wokół siebie, a może popatrzeć na siebie – to niejeden człowiek tak właśnie się zachowuje. Raz bierze w nim górę strach przed Bogiem-żandarmem, innym razem – lekceważenie takiego Boga. Z takiej postawy, w której przeplatają się strach i pogarda, nic pozytywnego nie wynika. Nawet dobro staje się wtedy tylko elementem prymitywnej gry. Grzech jest uważany albo za jakąś „wpadkę”, lub konieczność, której uniknąć nie sposób.

Taki obraz Boga i takie pojmowanie grzechu zawsze stanowiły dla ludzi pokusę i zarazem przeszkodę wiary. Podobnie jest i dzisiaj. Człowiek patrzący na Boga w tak uproszczony sposób prędzej czy później odrzuca wiarę. Swoją wersję wiary. Chce uwolnić się od tego pilnującego go stróża. Jednak zamiast wolności zyskuje większą niewolę. Staje się zakładnikiem samego siebie, swoich instynktów, przyzwyczajeń, układów, zależności, mody i nieobyczaju. Po dramacie grzechu pierworodnego nikt nie jest w stanie o własnych siłach zbudować w sobie i wokół siebie trwałego dobra. Każdy ma w sobie coś z tego zbuntowanego, głupiego i przemądrzałego marnotrawnego syna.

Ufność i... nieufność

Na szczęście jest ewangelia w Ewangelii! Dziś czytana w kościołach przypowieść o marnotrawnym synu i kochającym Ojcu rozwiewa nasze obawy. Jest to przypowieść o ufności i nieufności. Dobrze powiedziałem? O ufności i nieufności? Tak, dobrze.

Nieufność – konieczna nieufność wobec samego siebie. Bo skoro w każdym i każdej z nas drzemie coś z takiego marnotrawnego, głupiego, a często zbuntowanego dziecka, to lepiej sobie zbytnio nie ufać. Dlatego tradycja i przykazanie kościelne każe przynajmniej – przynajmniej! – raz roku spowiadać się. A to znaczy najpierw ocenić, osądzić siebie w rachunku sumienia. Tak nieco podejrzliwie, bo wiadomo, na samych siebie patrzymy zawsze przez nieco różowe okulary. Powinna to być jednak taka mądra podejrzliwość. Dlatego warto podsumować w rachunku sumienia także swoje dobre cechy, dobre czyny – po to, by poznać pełną prawdę o sobie i ufać sobie na tyle, na ile warto.

Nieufność, a przynajmniej ograniczona ufność do siebie to postawa konieczna w życiu – niezależnie od wiary człowieka. Wiara zaś uczy nas ufności wobec Boga. Jest przecież Ojcem. Czeka na każdego i każdą z nas – choćbyśmy się zbuntowali przeciw wszystkiemu i wszystkim, choćbyśmy siebie uczynili miarą wszystkiego, choćbyśmy zmarnotrawili wszystko w życiu. Bóg czeka na nas. Oczywiście, mówię o niepojętej dla nas tajemnicy Boga. Usiłujemy ją wypowiedzieć ludzkim językiem i odwołując się do naszych doświadczeń. Właśnie tak mówił o tej tajemnicy Jezus – posłużył się przypowieścią. Nie wracajmy do prymitywnych wyobrażeń o Bogu, wsłuchajmy się w Ewangelię – w dobrą i radosną wieść o Ojcu, który na nas czeka.

Na koniec jeszcze raz słowa apostoła: W Chrystusie Bóg pojednał świat ze sobą, nie poczytując ludziom ich grzechów. W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem! Innymi słowy: Ojciec na nas czeka, ale każdy z nas, każda z nas musi się zdecydować: Zabiorę się,  wrócę do mojego Ojca i powiem: Ojcze, zgrzeszyłem!

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin