Nawrocka Małgorzata - Anhar - powieść antymagiczna.pdf

(599 KB) Pobierz
720065383 UNPDF
720065383.001.png
Małgorzata Nawrocka
ANHAR
powieść antymagiczna
ROZDZIAŁ I
Na czarnym, pałacowym dywanie niecierpliwie tupał królewski
pantofel:
- Nie bądź nudziarzem, Gordoneo! Jego Książęca Mość
skończył wczoraj szesnaście lat i ja nie widzę powodu, aby zamykać przed
nim Bramy Ostatecznego Poznania.
- Ale racz zauważyć, panie, że dawniej Bram Ostatecznego
Poznania uchylano wybranym młodzieńcom dwudziestoletnim! Jeżeli
okaże się...
- Już się okazało, Gordoneo! Mój syn jest geniuszem! Tak jak
wszyscy jego przodkowie... I zapewniam cię - niedługo ujrzysz dzień,
kiedy zostanie największym magiem, potężniejszym niż Kode, Brazdenot
i Or. To mój syn przełamie pieczęcie na tajemnicy Gedesa i zdobędzie jej
owoc! A teraz... zejdź mi z oczu!
Mistrz Gordoneo wiedział, jak wiele ryzykuje pozostając chwilę
dłużej w towarzystwie swego władcy, ale, wstrzymując oddech,
postanowił zadać ostatnie pytanie:
- Czy jest możliwe, Magissimusie, abym nadal raz w tygodniu
odbywał lekcje śpiewu z Jego Książęcą Mością, chociaż będzie on - wedle
twego, wszechpotężny, życzenia - świadom Ostatecznego Poznania?
- Lekcje śpiewu? A dlaczegóż to mój syn miałby zaprzestać
zgłębiania tajników jednej z najszlachetniejszych i najbardziej
pożytecznych sztuk? Co ma jedno z drugim wspólnego? Niech... czaruje
również śpiewem! - roześmiał się głośno król, rad ze swego dowcipu -
Nawet dwa, dwa razy w tygodniu, Gordoneo!
Jeszcze na korytarzu dźwięczał w uszach starca królewski śmiech:
huczący i zimny jak śnieżna lawina schodząca co dzień z Gór Północnych.
- Na życie mej matki... - mówił do siebie, przemykając pod
drzwiami Komnaty Straceń - to kwestia tygodni, a w najlepszym razie
miesięcy i on na pewno spróbuje zamienić mnie w jaszczurkę albo jakiś
rodzaj deszczu! Pod warunkiem oczywiście, że te wszystkie bzdury z
zamienianiem, to nie tylko dziecinne bajki...
***
W niewielkiej izbie za pomieszczeniami kuchni płonął w kominku
ogień. Gordoneo opadł zmęczony na starą jak on kanapę i przymknął
oczy. Od ponad pięćdziesięciu lat mieszkał tu wśród ksiąg, map,
szklanych kul, worków suszonych ziół i dziwnych urządzeń, służących
nieskrępowanemu uprawianiu każdego rodzaju magii. Gdyby jednak
jakiś bystry gość dokładnie się wokół rozejrzał, przekonałby się, że poza
jedną księgą - do nauki śpiewu - i grubym notesem oprawionym w złotą
skórę, wszystkie te przedmioty pokrywa tak gruba warstwa kurzu, jakby
od wieków nie były używane, a nawet dotykane.
Dlatego właśnie Gordoneo nie zapraszał gości.
W pałacu uważany za nieszkodliwego dziwaka i nudziarza, siedział
na łaskawym chlebie, ucząc śpiewu gadające ptaki, a ostatnio nawet syna
królewskiego! Pomysł ten podsunięto królowi żartem w czasie jakiejś
biesiady. Był na tyle zabawny, że Magissimus postanowił niezwłocznie
wcielić go w życie. W świecie, w którym wszystko jest możliwe, gdzie
nawet służba używa czarów, kiedy się jej pozwoli - wszelka nowość i
świeżość ma swoją cenę! Jego Wszechmoc pochwalił nawet publicznie
pomysłodawcę... Od tej pory Gordoneo rozpoczął udzielania lekcji śpiewu
młodemu władcy, a to, co miało stać się powodem kpin i hańbą starca,
stało się jego ulubionym zajęciem i zjednało mu przychylność dworu.
Właściwie istniał jeszcze jeden powód, dla którego trzymano
Gordonea w zamku i omijano z daleka, ale tę historię znało dokładnie
tylko kilku najdostojniejszych magów i sam Magissimus... Ponieważ
jednak królowie, jak powszechnie wiadomo, niechętnie spłacają wobec
poddanych długi wdzięczności, należało przypuszczać, że ta kuratela
kiedyś się skończy... Co prawda pieczęć królewskiej przysięgi strzegła
dotąd nietykalności głowy i magicznych przedmiotów Gordonea, jednak
plany, jakie zamierzał zrealizować w najbliższych dniach, na pewno
zwolniłby Najciemniejszego ze wszelkich zobowiązań.
Właśnie o tym rozmyślał czarodziej, leżąc na kanapie z
przymrużonymi oczami.
Za drzwiami zadźwięczał przyciszony gong dzwonka.
- Wejdź, Tereso! - zawołał prawie wesoło, siadając tak gwałtownie,
jakby mu nagle lat ubyło.
„Teresa" - dziwnie to zwyczajne imię brzmiało w pałacu
Najwyższego Maga, gdzie rzeczami zwykłymi i pospolitymi pogardzano
od lat. Może dlatego służba, pokojowe i kucharki nazywały ją „Aseret" -
czytając imię od końca, twierdząc, że tak jest ładniej i... bezpieczniej.
Gordoneo jednak, wbrew zdrowemu rozsądkowi, zawsze, kiedy byli sami,
mówił do niej TERESO, upajając się brzmieniem tego imienia jak
ulubionym naparem z berodea vicus minerale...
Właśnie to imię dziewczyny sprawiło, że zwrócił uwagę na małą
pomywaczkę, którą kiedyś była, i wyjednał u króla pozwolenie, aby
została jego osobistą służącą. W rzeczywistości traktował ją jak córkę,
najtroskliwiej opiekując się nią i chroniąc przed licznymi zasadzkami
pałacu. Jako Wtajemniczony Mag i członek Najwyższej Rady nie miał
bowiem prawa zakładać rodziny, ani - pod przysięgą - wiązać się nigdy
więzami miłości z żadną ludzką istotą. Jego żoną, córką i ostatecznym
przeznaczeniem była zawsze i jedynie magia... Przelał na Teresę zatem
wszystko to, co krył w sobie najlepszego: cały głód nie-ukojonego niczym,
ludzkiego serca.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin