17.doc

(95 KB) Pobierz

Rozdział 17

Wesołe Miasteczko. Tabletki i Kara. Nahuel.

 

Bella

Pierwszy tydzień był okropny. Kajusz, Carlisle i Esme wynajęli nam sześć opiekunek. Po dwie na osiem godzin. Gdyby nie to, to chyba byśmy nie dali sobie rady. Byłam strasznie obolała. Ruszałam się tylko po domu. Embry był kochany. Pomagał nam przy dzieciach, ale obawiałam się, że za mało czasu mu poświęcamy. Postanowiliśmy wziąć go w niedziele do wesołego miasteczka.  Nie przewidziałam tego co się będzie działo.

Zostawiliśmy pięcioraczki pod opieką Alice. Ciekawe kto wpadł na ten pomysł? Edward zawiózł nas do Seatle bo w ten weekend miał tam być lunapark. Obawiałam się zostawić dzieci, ale mnie przegłosowano. Chłopcy pobiegli na karuzele, a ja poszłam po hot doga. Patrząc na tą dwójkę uśmiechałam się do siebie. Widać był, że Edward odżył pod wpływem Embry'ego, a mały po prostu go ubóstwiał. Nasze życie seksualne na razie nie istniało. Nie ciągnęło mnie do seksu z Edwardem, ale coraz częściej myślałam o tym co będzie dalej. Bądź, co bądź mieliśmy szóstkę dzieci. Trzeba je jakoś wykarmić, ubrać, kupić im zabawki, później posłać do przedszkola i szkoły.

Szkoła. To mnie przerażało. Embry musiał iść do pierwszej klasy, bo wcześniej nie chodził i miał dużo zaległości. Często odwiedzał z Edwardem swoje rodzeństwo. Maluchy pokochali Sama i Emily. A my? Jak my skończymy szkołę. Później studia, a może praca? Nie możemy ciągle liczyć na pieniądze Carlisla i Esme. No cóż zobaczymy co przyniesie nam los.

Kończyłam właśnie hot – doga, gdy jakiś mały skrzat wpadł w moje nogi.

-          Mamo, tata się zaklinował – spojrzałam na dół. Embry stał koło mnie. Nie wiedział czy śmiać się czy płakać. Ja też.

-          No dobra prowadź do niego – zarządziłam pozbywając się ostatniego kawałka jedzenia, który utkwił mi w gardle. Embry zaprowadził mnie do karuzeli dla pięciolatków. Facet obsługujący karuzelę darł się na Edwarda i mu się wcale nie dziwiłam. Sama miałam ochotę go udusić. Edward siedział tyłkiem w koniku (takiej figurce na karuzeli) kompletnie zaklinowany. Nie mam pojęcia jak udało mu się tam wleźć. Mały stał i nie wiedział co robić. Podeszłam do nich. Chwyciłam się za nasadę nosa, by uspokoić nerwy i nie ukatrupić go na miejscu, tylko dać szansę na wytłumaczenie.

-          Czy możesz mi łaskawie wytłumaczyć, co do pieruna ciężkiego wyprawiasz?

-          No cóż, chciałem się się upewnić, że ona jest stabilna i małemu nie stanie się krzywda.

-          Czyś ty rozum postradał? Przecież Embry ma dziesięć lat, nie pięć. Nie chce jeździć na kucykach tylko na normalnej karuzeli.

-          On jest za mały, jeszcze coś mu się stanie … - policzyłam w myślach do dziesięciu.

-          Ok. A co mogłoby mu się tu stać? Przecież nawet jakby spadł, najwyżej by nabił sobie siniaka?

-          No właśnie, nie chce by miał siniaki.

Mały patrzył na niego jak na kosmitę, a ja zastanawiałam się czy mam szóstkę czy siódemkę dzieci.

-          Zadzwonił już pan po pomoc? - zwróciłam się do faceta od karuzeli.

-          Są zajęci. Przyjdą najwcześniej za godzinę.

Wyjęłam telefon i wybrałam numer.

-          Gdzie dzwonisz? - spytał podejrzliwie mój mąż.

-          Po pomoc – odsapnęłam. - Emmett, rusz swój tyłek do Seatle … Nie Embry nic nie zrobił to Edward.

-          Nie Emmetta  - wyjąkał miedzianowłosy. - Nie da mi żyć.

-          Będziesz mieć nauczkę – odrzekłam nie patrząc na niego i rozłączając się. - Embry masz ochotę na przejażdżkę na Kolosie.

Mały pokiwał głową.

-          Dobrze. Mój szwagier będzie tu za dziesięć minut, więc mamy czas na zabawę. A z tobą policzę się w domu – spiorunowałam go wzrokiem i odeszłam. Na Kolosa nie było kolejki, więc odbyliśmy małą przejażdżkę. Jak z niej zeszliśmy małemu zrobiło się niedobrze.

-          Oj chyba za szybko jak na ciebie, co?

On tylko pokiwał głową.

-          Bella, Edward gdzie jesteście? - usłyszałam głos Emmetta.

-          Tutaj – odkrzyknęłam. Nim zdążył do nas podejść Embry doszedł już do siebie.

-          No i gdzie Edward? - spytał mój szwagier.

-          Na kucykach.

-          Co?! - wydarł się Emmett.

-          Wuja, czy ty masz problem ze słuchem? Tato zaklinował się sprawdzając dla mnie karuzele z kucykami – wyjaśnił Embry. Emmett dostał ataku śmiechu. Kiedy podeszliśmy do karuzeli i zobaczył Edwarda po prostu wiedziałam, że mu tego nie podaruje. Odgiął blachę i mój mąż mógł wyjść, potem dogiął ją na swoje miejsce. Miedzianowłosy był cały czerwony.

-          Następnym razem niech pani lepiej pilnuje dziecka – doradził kierownik wesołego miasteczka.

-          Ale małemu nic się przecież nie stało? - odrzekł zdziwiony Edward.

-          On miał na myśli ciebie tato – wytłumaczył mu nasz syn. Na placu zapadła cisza (no bo taki idiota jak on zdarza się rzadko), a potem wszyscy ryknęli śmiechem. Wszyscy oprócz mojego męża oczywiście.

-          Odpłacę ci się kiedyś – wysyczał do mnie złowieszczo.

-          No już, nie obrażaj się – odrzekłam - ale sam przyznaj, ile jest na świecie takich idiotów jak ty co?

Potem pocałowałam go namiętnie w usta i poszliśmy na inne atrakcje. Emmett wrócił do swojej roboty. Od tej pory Edward i Embry wybierali karuzeli bardziej roztropnie. Po południu zjedliśmy pizze  w jakimś lokalu i poszliśmy do domu strachów. Dla moich chłopców nie lada wyczynem było, to że przez trzy godziny nie wpadli w żadne tarapaty.

Podczas przejażdżki Embry postanowił sprawdzić czy duch jest prawdziwy i chwycił za szmatę. Szmata zsunęła się z postaci. Okazało się, że pod nią stała kobieta w samych majtkach i staniku. Edwardowi oczy wyszły na wierzch, a mały miał uśmiech jak banan.

-          Laska jesteś niezłym duchem, umówisz się ze mną. Mam już dziesięć lat – rzucił do kobiety, kiedy skręcaliśmy za róg. Szybko odrzuciłam szmatę na bok. Niestety dostała nią mumia, która zaplatała się i runęła jak długa na barbarzyńcę. Ten z kolei akurat wymachiwał mieczem, więc jak mumia go podcięła wyrzucił miecz i ściął włosy amazonce na jeża. Ta się wkurwiła i waliła go gdzie popadnie maczugą, która wyrwała jaskiniowcowi. Jak się domyślacie akurat przejeżdżaliśmy koło najstraszniejszych wojowników. Mały miał ubaw na całego, Edward pozieleniał, a ja byłam w szoku. Kiedy przejażdżka dobiegła końca czekała na nas wściekła duszyca z mężem.

-          To on zdarł ze mnie kostium – zawyła i pokazała mojego męża. Ten momentalnie wstał. Chciał się cofnąć przed pięścią, ale zapomniał że stał w wózku i jebnął się do tyłu. Zazdrosny mąż trafił pięścią w powietrze, zachwiał się i poleciał na parkę za nami. Zdenerwowana podeszłam do Edwarda, zobaczyć co się dzieje. Leżał nieprzytomny za wózkiem. Rzuciłam Embry'emu telefon.

-          Dziadek Carlisle, wiem – odrzekł mały i już wybierał numer.

Za mną rozgorzała walka, ale mnie to nie interesowało. Mój mąż stracił przytomność. Zdjęłam apaszkę i postanowiłam ją trochę schłodzić. Po minucie stwierdziła że nic się nie dzieje. Nagle doszedł mnie głos Embry'ego.

-          Ale czad, jak to zrobiliście – spojrzałam tak gdzie on i zamarłam. Całe wejście do groty zamarzło.

-          Cholera, znowu … - zdenerwowałam się na całego. Nagle podbiegła do mnie duszyca i pociągnęła mnie za włosy.

-          Twój mąż to jakiś zboczeniec – Nie no tego to już było za dużo. Zamiast jej wytłumaczyć co się stało wystrzeliłam w jej stronę prawym sierpowym. Zachwiała się a potem rzuciła na mnie. Mąż chciał przyjść jej z pomocą i wszedł między nas. Na to ocknął się Edward i również rzucił się mi na pomoc. Oczywiście Embry nie pozostał z boku i również dołączył do bijących się. Nagle poczułam jak ktoś odciąga mnie od walki, więc zamachnęłam się i trafiłam tego kogoś w szczękę.

-          Do jasnej cholery, uspokoicie się czy mam wezwać policję – oj dobrze znałam ten głos i nie wróżył nic dobrego. Z boku stał wściekły Carlisle, a za mną Jasper trzymający się za szczękę. Grupka walczących zatrzymała się. Carlisle podzielił nas dwie grupy i popatrzył takim wzrokiem, że aż się skuliłam.

-          Co wy tu do cholery jasne odpierdalacie? Myślałem że to miał być wypad z dzieckiem do wesołego miasteczka, a nie trzecia wojna światowa - nigdy go takim nie widziałam. W jego oczach można było odnaleźć szał i wściekłość, a nie dobroć i zrozumienie.

-          To ona się na mnie rzuciła – wyjąkałam.

-          Bo jej mąż zdjął ze mnie szatę ducha i stałam w samej bieliźnie. A na koniec zaproponował randkę – wychlipała duszyca.

-          Ty impertynentko. To nie mój mąż zdjął szmatę, tylko dziecko. Dziesięcioletni chłopczyk, który był ciekawy czy jesteś prawdziwa – wycedziłam. Gdyby nie to że Jasper mnie cały czas trzymał to bym jej chyba znowu przypierdoliła. - I to on zaproponował ci randkę. Nie odróżniasz głosu dziecka, od dorosłego mężczyzny.

-          Ja myślałam … - zaczęłam, ale na to wstał jej mąż i mój.

-          Przepraszam. Moja żona ma problem ze słuchem i po prostu nie rozpoznała dokładnie głosu.

Westchnęłam i powiedziałam.

-          Ja też przepraszam, za syna. Mały jest bardzo ciekawy i ma niewyparzony język. Dopiero co go adoptowaliśmy i jeszcze sami mamy trudności z nową sytuacją.

Panowie popatrzyli, na siebie złowieszczo, ale odpuścili walkę.

-          Gdzie Embry? - nagle dotarło do mnie to że nie go przy nas.

-          Mamo ten lód jest ekstra. Wiesz że tam są wagoniki i nie mogą przez niego przejechać – Kiedy spojrzałam w jego stronę zadrżałam. Stał przy grocie i wpatrywał się w głąb jaskini. Zauważyła, że Carlisle liczy pod nosem. Stanął koło mnie.

-          Mam nadzieje że, to nie twoja sprawka.

-          No cóż …

-          Bella, na miłość Boską.

-          W nerwach, trafiam nie tam gdzie chce – posłałam mu lekki uśmiech. Pokiwał głową i zabrał się do udzielania pomocy. Edward miał solidnego guza. Carlisle powiedział by pojechał na prześwietlenie. Edward schował się za mną i nie chciał się ruszyć. Doktor podszedł do niego, złapał go za ucho i zaprowadził do karetki. Reszta miała lekkie zadrapania. Zabrałam Embry'ego i pojechaliśmy po Edwarda. Okazało się że ma wstrząs mózgu. Kiedy weszliśmy do jego sali akurat siedział w łazience i zwracał.

-          Edward, jak się czujesz?

-          Okropnie. Chce do domu, do mojego łóżka – załkał jak dziecko, po czym na nowo zaczął zwracać.

-          Embry, chcesz pojechać do dziadka?

-          Tak, będzie super. Wiesz jakie fajne książki ma wuja Jasper?

-          Tak jakie?

-          Są zdjęcia kochających się par i opisy jak to zrobić.. Po prostu czad. - mały był podniecony. Mi szczęka jebnęła w dół. Na to do pokoju weszli Jasper i Carlisle. Chwyciłam torebkę i doskoczyłam do Jaspera. Napierniczałam go  nią dopóki Carlisle nie chwycił mnie od tyłu.

-          Co …

-          Ty idioto, ty …

-          Uspokój się, co w ciebie wstąpiło kobieto? - Jasper był w szoku.

-          Co we mnie wstąpiło. Wyobraź sobie, że chciałam zostawić Embry'ego u dziadka. On jest bardzo zadowolony, a wiesz dlaczego? - Jasper patrzył na mnie i nic nie rozumiał. - Bo wujek Jasper ma wspaniałą książkę. Są w niej zdjęcia kochających się par i opisy pozycji.

-          To Alice, chciała urozmaicić … - nie wytrzymałam, rzuciłam się na niego, ale czort wybiegł nim go dorwałam. Carlisle siedział i się śmiał.

-          Co? - naburmuszyłam się.

-          Wiesz, ja zawsze chciałem byście zrozumieli, co to znaczy wychowywać takie dzieci.

-          A wiesz jakie dziadek ma fajne eksponaty? - Embry próbował mnie uspokoić.

-          Tak, jakie?

-          Ma takiego sztucznego penisa i wielką lalkę, która ma wszystkie dolne części ruchome.

Tym razem to ja się roześmiałam. Nie mogłam już się na niego gniewać. Carlisle wyglądał jakby połknął żabę. Edward wyszedł z łazienki. Wyglądał bardzo blado. Pocałowałam go w policzek.

-          Połóż się. Podejdę do domu, nakarmię maluchy i przyniosę ci rzeczy.

Miał minę zbitego psa. Podjechałam szybko pod dom i pobiegłam na górę do dzieci. To co tam zastałam to był jakiś sajgon. Opiekunki krzyczały, Alice wrzeszczała, a dzieci płakały. Na podłodze walały się pampersy, śpioszki, kaftaniki, zasypki i wszystko co było możliwe.

-          Ok. Alice, nim wyjdę wszystko ma być posprzątane. Nianie, do pomocy przy dzieciach. A jak jeszcze raz Embry dorwie waszą kamasutrę, to was oboje wykastruje, czy to jasne?

-          Dobra, dobra. Co się tak nerwujesz – wystękała Alice zbierając rzeczy z podłogi.

-          Nie wyrzucaj tylko tego. Wrzuć to do prania.

Wyszłam z pokoju i poszłam z opiekunkami. Nakarmiłam dwójkę, ale przy trzecim zabrakło mi mleko. Dlaczego? Nigdy to się nie działo. Zawsze miałam go bardzo dużo. Szybko zadzwoniłam do Carlisle.

-          Nie ma mleka. Dlaczego?

-          O czym ty mówisz?

-          W moich piersiach nie ma wystarczająco dużo mleka. Ledwo zdążyłam nakarmić dwójkę,

-          Bella, uspokój się. Masz odlane mleko w lodówce. Na razie starczy. Jutro zbadam ci krew i zobaczymy co się stało. Podrzucę ci też odpowiednie mleko modyfikowane.

-          Ale ja chciałam piersią – załkałam.

-          Zobaczymy jutro ok?

Nie zadowolona skończyłam rozmowę. Powiedziałam opiekunkom, że mleka są w lodówce i nie będzie nas w domu do jutra, bo Edward jest w szpitalu. Wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy i udałam się z powrotem do szpitala. Edward był blady, majaczył i zaczynało mu się kręcić w głowie. Pomogłam mu się przebrać, położyłam z powrotem na łóżko i wyszłam do jadalni. Cały czas byłam nerwowa. Nagle podsłuchałam rozmowę dwóch mam.

-          Mówię ci to najlepszy preparat na zanik mleka.

Podeszłam do nich i bez pardonu usiadłam obok.

-          Przepraszam że się wtrącam, ale usłyszałam ze mówicie o jakimś preparacie na zanik mleka.

-          Tak. To są te tabletki. Mogę ci dać cztery. Wypróbuj. Naprawdę działają.

-          A mogę ulotkę?

-          Jasne, masz. Bierz dwie na dobę. A w razie czego jestem tu jeszcze trzy dni.

Postanowiłam wypróbować te leki. Kupiłam sobie kolacje w bufecie i połknęłam dwie tabletki. Kiedy doszłam do pokoju Edwarda, poczułam że coś jest nie tak. Z piersi lało mi się mleko, i z dołu też coś. Otworzyłam drzwi i chciałam zadzwonić do Carlisla, ale nie zdążyłam. Padłam jak kłoda na ziemię.

Kiedy się ocknęłam, czułam się słabo. Stwierdziłam że leżę w szpitalu, a Edward siedzi koło mnie. Położyłam swoją dłoń na jego, a on podskoczył. Zauważyłam, że jest nieogolony i ma ciemne ślady pod oczami.

-          Bella … Boże, dziękuje, dziękuje, dziękuje – Upadł na kolana i płakał. Wybiegł z pokoju i zawołał lekarza. Natychmiast podbiegli, pobrali mi krew, itd. Wyjęli mi rurkę z ust i wyszli.

-          Co … - zaczęłam, a Edward zmęł przekleństwo.

-          Kto ci dał te tabletki, co? - patrzył na mnie tak, tak jakby chciał mnie zabić.

-          Pewne kobiety rozmawiały o tabletkach, dzięki którym mleka jest więcej …

-          Ty idiotko, ty kretynko, a nie pomyślałaś o mnie, lub o dzieciach? Musiałaś od razu je brać?

-          Ale Edward …

-          Jesteś uczulona na większość ziół w tej tabletce. Tylko dzięki temu, że wzięłaś ulotkę Carlisle mógł cię uratować. Nigdy więcej tego nie rób – załkał i pocałował mnie w czoło.

-          Naprawdę było tak źle …

Do pokoju wszedł Embry. Miał czerwone oczy. Kiedy mnie zobaczył po prostu podbiegł i się przytulił. Edward podsadził go na łóżko.

-          Myślałem że umarłaś. Leżałaś nie przytomna przez cały miesiąc.

- &...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin